Dyskusja na temat klasy robotniczej lat dziewięćdziesiątych XX wieku. W załączeniu publikujemy artykuły uczestników dyskusji redakcyjnej, opublikowane w "Samorządności Robotniczej" (pismo GSR). W dyskusji, która była kontynuacją poprzednich dociekań na ten temat, udział wzięli: Ewa Balcerek, prof. Jacek Tittenbrun, prof. Jan Dziewulski, Włodzimierz Bratkowski, Jerzy Łazarz, Zbigniew Partyka i prof. Przemysław Wójcik.


Ewa Balcerek


KWESTIA ROBOTNICZA



1. Podejście do kwestii robotniczej nabiera charakteru "histerycznego". Klasie robotniczej przypisuje się funkcje inne niż własne wyzwolenie społeczne, jak np. tworzenie opoki narodu w opozycji do tendencji zachodnich i antypolskich.
2. Często neguje się rozróżnienie na lewicę i prawicę. Postrzeganie w klasie robotniczej "ducha narodu" jest wyrazem takiego właśnie negowania owego rozróżnienia. Norberto Bobbio zwraca uwagę na podłoże takiego negowania. Powodem jest tu rozczarowanie do sytuacji, w której rewolucja pod wodzą robotniczej partii nie następuje. Traci się wiarę w możliwości rewolucji opartej na tak "wątłym" i "partykularnym" haśle, jakim jest wyzwolenie klasy robotniczej i szuka się szerszego konsensusu społecznego, czyli oparcia walki na podstawach narodowych. Hasła narodowe mają bieżące wzięcie ideologiczne i polityczne. Wydają się, poza tym, mniej "zaściankowe" i "archaiczne". Problem w tym, że są historyczne precedensy, które zaowocowały stosunkami pomiędzy socjalizmem a faszyzmem. Obie te tendencje łączy radykalizm, którego pozbawione są tradycje konserwatywne oraz socjalizm "ortodoksyjny", który woli czekać na rewolucję proletariacką, niż prowokować ową rewolucję za wszelką cenę.
3. Istnieją pewne podobieństwa między podejściem reformistycznym a podejściem ludzi, którzy ongiś, jako "młodzi gniewni" stanowili alternatywę radykalną (w wyżej opisanym sensie) wobec PZPR. Otóż w obu przypadkach mamy do czynienia ze zrozumiałą reakcją na to, czym owa partia była. Jeżeli odrzucić perspektywę, wydawałoby się nieco utopijną, komunizmu leninowsko-bolszewickiego, zawsze będzie się patrzyło na socjalizm realny jako na realną alternatywę społeczną wobec kapitalizmu. Rozczarowanie wobec Systemu, z tej perspektywy, jest, jak już powiedziałam, procesem tragicznym. Widzi się System jako wyłącznie kwestię polityczną, zagadnienie władzy i jej sprawowania. Dlatego upadek Systemu wydaje się tu pogrzebaniem idei w jej podstawowym, Marksistowsko-Leninowskim wymiarze. Wydaje się, że wypalił się potencjał rewolucyjny tej idei. Staje się ona w ten sposób za mało radykalna. Szuka się opcji, która byłaby bardziej radykalna. Szuka się sił, które by były bardziej zbuntowane, nieważne z jakich powodów. Stąd uciekanie się do sił intelektualistów, jak w przypadku nowej lewicy, ruchów feministycznych, homoseksualistów, czy ekologicznych - w przypadku trockistów, oraz nacjonalizmu - w przypadku marksistów wywodzących się z socjalizmu realnego. Wszystkie te ruchy chcą kontynuować walkę ze społeczeństwem burżuazyjnym, walkę, którą "ortodoksyjny" marksizm rzekomo przegrał. Każdy ma własne uzasadnienie, które jakoś z daleka pachnie niektórym i peryferyjnymi wątkami marksizmu. Każdy ma prawo.
Problem w tym, że nie można widzieć socjalizmu wyłącznie w kategoriach sprawowania władzy. Przegrana systemu o niczym nie świadczy. Nie jest to wyrok Historii na ideę. Jest to tylko etap w walce o trudne wyzwolenie społeczne, co do którego, jak można się przekonać, mamy bardzo mgliste pojęcie, jak będzie wyglądało. Wiadomo tylko, że musi ono być w stałym kontakcie z procesami zachodzącymi w świecie, niemniej zachowując własną tożsamość. Na pewno nie może to być odwrót na pozycje, które są mniej lub bardziej minionymi etapami w rozwoju ideologii prawicowej, ideologii konkurencyjnej wobec lewicy. Ale nie dlatego, że jest ideologią konkurencyjną, ale dlatego, że sama szuka nowych odpowiedzi, podczas gdy byli marksiści podpisują się pod jej przeżytkami.
4. Można i należy zadać sobie pytanie, dlaczego uważamy, że warto nadal trzymać azymut na klasę robotniczą. Są różne argumenty przemawiające za odrzuceniem takiego azymutu. Po pierwsze, że klasa robotnicza przeżywa załamanie liczebne. Jaka by nie była liczebność klasy robotniczej, wartość produktu społecznego liczy się tylko od wartości pracy żywej, tylko tę pracę można poddawać wyzyskowi. Gdyby cała praca żywa została zastąpiona pracą uprzedmiotowioną, nie byłoby wartości dodatkowej, której pożądają kapitaliści. Ekonomia (marksistowska) jest nauką operowania na relacjach, a nie na wartościach absolutnych. Można powiedzieć, że wystarczyłby jeden robotnik, który by produkował całą wartość, a wtedy cała wartość, jej ogrom, byłby produktem jego wyzysku. Zniknięcie tego ostatniego robotnika spowodowałoby sytuację, w której kapitaliści przestaliby produkować, ponieważ nie osiągaliby żadnych zysków. Stłukłoby się drugie z naczyń połączonych, których wzajemna nierównowaga stwarza grunt pod istnienie zysku kapitalistycznego.
Maleje liczebność klasy robotniczej jako takiej, gdyż rośnie produktywność przypadająca na jednego robotnika. Jednak problem nie znika. Większość potencjalnej klasy robotniczej skupia się w szeregach ludzi "zbędnych", których proces produkcji wypluwa, jako niepotrzebnych, a społeczeństwo odrzuca na margines. Można do tego zjawiska podchodzić na dwa sposoby. Albo ignorować go, jak to się robi zazwyczaj. Wtedy nawet przynależność do danego "narodu" nie daje im poczucia bezpieczeństwa. Nacjonaliści chcą widzieć "swój naród" jako piękny i zadbany, kto odstaje od tego schludnego wizerunku jest uważany za element wybrakowany, wręcz wrogi narodowi jako takiemu. Tutaj wchodzą byli marksiści, którzy negując różnicę między lewicą a prawicą, nie zauważają tego aspektu postawy nacjonalistycznej, którą idealizują jako jedyną radykalną postawę naszych czasów. Znajdują się więc znowu na marginesie "swojej" opcji politycznej, którą wybrali ze względu na jej potencjał radykalizmu. I znowu niczego nie rozumieją. Nie rozumieją, że lewicę i prawicę różni system wartości. Być może, jest to głupie rozróżnienie, ponieważ ludzie żyjący w tej samej rzeczywistości społecznej powinni postrzegać ją podobnie na tyle, by owe różnice wartości uznać za przypadkowe, by powiedzieć mądrze i filozoficznie - akcydentalne. Nie miejsce tu, by rozważać dlaczego najbardziej fundamentalne różnice nie mogą wciąż znaleźć rozwiązania, a przecież tak jest. Wartości są albo zakorzenione w strukturze racjonalnej, nacjonalistycznej, ziemskiej, albo też w strukturze wartości absolutnych, transcendentalnych. Można przekraczać to rozróżnienie. Nam, racjonalistom, wydaje się, że nie ma powodu do rwania szat. Jesteśmy skłonni szanować poglądy innych, ponieważ widzimy w nich przekazywaną z pokolenia na pokolenie tradycję, która umożliwia przetrwanie narodów, ideologii, itd. Tymczasem, dla drugiej strony, podobny kompromis jest niemożliwy, ponieważ relatywizowanie ich systemu wartości do racjonalnie określonych, ziemskich podstaw i uwarunkowań jest profanacją. Dlatego marksista, który przejdzie do prawicy na zasadzie, że głosi ona zbliżone hasła socjalne, ale bardziej radykalne, popełnia błąd, za który on sam najdrożej zapłaci. Nie zyska szacunku, a będzie musiał się stale usprawiedliwiać i zapierać swojego pochodzenia.
Drugim sposobem podejścia do zagadnienia ludzi "zbędnych" jest podejście nie dające zgody na ich wyeliminowanie z życia społecznego. Oczywiście, nie ma tu monopolu lewicy. Np. Instytut Schillera zauważa problem i ma w tej kwestii radykalne stanowisko. Jest to stanowisko tradycyjnie traktujące rezerwową armię bezrobotnych. Nie zauważa, że to właśnie anarchiczny proces gospodarki kapitalistycznej powoduje narastanie tego zjawiska i proponuje ucieczkę do przodu, czyli rozwijanie przemysłu do takiego stopnia, by ten wchłonął ową armię. Bez zasadniczej zmiany zasad funkcjonowania gospodarki.
I znowu tutaj właśnie trzymanie się zasad marksowskich pozwala nie poddawać się iluzji podobieństwa koncepcji głoszonych przez "radykalną" instytucję, jaką jest Instytut Schillera. W marksizmie chodzi nie o zwiększenie produkcyjności samo w sobie, ale o jej zracjonalizowanie w sensie jej służenia społeczeństwu, nie odwrotnie. Należy zastanowić się, na ile tego typu wymagania kłócą się z zasadą racjonalności gospodarki kapitalistycznej, która jest tabu nawet dla wielu byłych marksistów.
Rozwiązaniem zagadnienia ludzi zbędnych jest zreformowanie społeczeństwa i zasad jego gospodarowania. Temu ma służyć wyzwolenie klasy robotniczej, co oznacza jej obumarcie jako klasy społecznej. Czyli oznacza zanik zysku kapitalistycznego jako takiego i niemożliwość funkcjonowania gospodarki kapitalistycznej.
("Samorządność Robotnicza", nr 16/1996, ss. 4-5)