MĄDREMU BIADA


 


Cieszy nas fakt, że Piotr Ikonowicz zdecydował się w końcu zabrać głos w dyskusji na temat Nowej Lewicy, choćby czynił to w sposób "politycznie poprawny", czyli udając, że nie odnosi się do żadnych wcześniejszych wypowiedzi, a tylko snuje nić z wnętrza jaźni, niczym pająk z brzucha albo Rozum Rewolucyjny, który wszak unosi się na skrzydłach uogólnień i ze swego lotu nie będzie tracił czasu na ustosunkowanie się do jakichś opinii krytycznych.
Cieszy nas poniekąd, że rozumiemy Piotra Ikonowicza "w pół słowa", jako że z artykułu "Jestem biedny, ale uczciwy" wynika jasno, że lidera NL gnębi kwestia "totalitaryzmu lewicowego", jakby kategorycznie Tomasz R. Wiśniewski nie odsyłał tej kwestii do lamusa jako niegodnego posądzenia P. Ikonowicza o prymitywizm. Na pocieszenie Tomasza R. Wiśniewskiego możemy powiedzieć, że nasze rozumienie przewodniczącego Nowej Lewicy nie zmienia faktu, iż temu ostatniemu jest zdecydowanie bliżej do Tomasza R. Wiśniewskiego niż do nas.
Proces powracania "die alte Scheiße" ma u Piotra Ikonowicza charakter obiektywny. Rewolucję zapoczątkowali wszak najlepsi, najmądrzejsi spośród odrzuconych przez system. Ale "masy przyłączyły się z powodu swej złości, a nie zrozumienia istoty przyczyn (...) Hamletyzując, załamując ręce nad niskim poziomem społecznej świadomości, spiskowcy przejmują ster" (P. Ikonowicz, "Jestem biedny, ale uczciwy").
A jak do tego doszło? Otóż, według przepisów najlepszej literatury antykomunistycznej i antyrewolucyjnej Ikonowicz maluje obraz rewolucjonisty, jakiego nie powstydziłby się Fiodor Dostojewski: zdeklasowany osobnik o ponadprzeciętnych zdolnościach intelektualnych, wrażliwy i odrzucony z racji swych przenikliwych sądów społecznych, pełen resentymentu, dochodzący wreszcie do stadium, kiedy zaczyna spiskować z podobnymi sobie.
Co potem, wiadomo. Ów ponadprzeciętny intelekt zdobywa poklask odwoływaniem się do emocji mas, chociaż, jak pisze sam Ikonowicz, tylko bunt intelektualny jest groźny dla systemu. Jak widać, w praktyce, w przeciwieństwie do skrajnie idealistycznego Tomasza R. Wiśniewskiego - Ikonowicz jako praktyk wie, że nawet jeśli tylko intelekt jest groźny, to aby intelekt mógł cokolwiek zdziałać, muszą go popierać "irracjonalne" masy, co dla Tomasza R. Wiśniewskiego jest bzdurnym gadaniem, godnym skwitowania wzruszeniem ramion (szczególnie w społeczeństwie postindustrialnym). Ten typ mas, na których opiera się Piotr Ikonowicz, jest zresztą dla Tomasza R. Wiśniewskiego zupełnie nie do przyjęcia. Problem w tym, że pokrewny mu duchowo praktyk Ikonowicz jakoś nie widzi możliwości poważnej mobilizacji mas o innym, intelektualnym przygotowaniu politycznym. Nie są to jednak różnice wykluczające współpracę między obu panami.
Rzecz w tym, że jeżeli Piotr Ikonowicz uprawia krytykę rewolucyjnej lewicy opierając się na argumencie, że ta apeluje do resentymentu i emocji mas, to myli adresata. Dla świadomego rewolucjonisty decydującym kryterium jest stopień rozwoju sił wytwórczych i hamująca ten rozwój sprzeczność między społecznym sposobem wytwarzania a prywatnym sposobem zawłaszczania, a nie, jak się Piotr Ikonowicz wyraził w swoim "Manifeście Antykapitalistycznym" - fakt, że "jeden ma, a inny nie ma".
Rozumowanie Ikonowicza ma więc słabe punkty. Po pierwsze, nie tylko on zdaje sobie sprawę z tego, że na resentymencie niczego się nie zbuduje. Nie da się dziś uzasadnić rewolucji i dążenia do społeczeństwa socjalistycznego (czy komunistycznego: "każdy wedle swoich możliwości, każdemu według jego potrzeb") tylko absolutnym, moralnie krystalicznym argumentem ubóstwa, głodu i tym podobnymi, emocjonalnymi obrazami kreowanymi w wyobraźni tych, na których chce się oddziaływać. Istnieje jeszcze, jak wspomnieliśmy, obiektywne kryterium stadium rozwoju sił wytwórczych (i chodzi tu o rozwój jakościowy, a nie jak to usiłuje się wmawiać komunistom, o produkcję sfetyszyzowaną, produkcję dla samej produkcji).
To, że Piotr Ikonowicz zauważa jałowość z punktu widzenia ostatecznego wyzwolenia ludzi spod ucisku i pomiatania przez "bogatych kretynów", takich sentymentalnych kawałków, jak np. jego ulotka "Czy miłość jest życiem?", czy też tego typu demagogicznych elementów jego przemówień, jest ze wszech miar godne uznania. Prostą drogą taka retoryka prowadzi do totalitaryzmu - ostrzega Piotr Ikonowicz przed samym sobą. Można wszak odczytać jego tekst w sposób przewrotny, jako autokrytykę złożoną przez "ja" liryczne, przywołane w tytule i w pierwszym zdaniu artykułu.
Niezależnie od tego, czy tekst P. Ikonowicza jest krytyką rewolucjonistów czy autokrytyką ponadprzeciętnej jednostki zmuszonej okolicznościami do "spiskowania" z podobnymi sobie, zdeklasowanymi osobnikami w społeczeństwie, w którym liczy się tylko sukces, wniosek Piotra Ikonowicza jest jeden. Tamę totalitaryzmowi zrodzonemu przez proces rewolucyjny może położyć mobilizacja mas, ich nieustanna (permanentna) aktywność. Dokładniej mówiąc, aktywność "zwykłego człowieka", gdyż, podobnie jak Tomasz R. Wiśniewski, Piotr Ikonowicz woli ujęcie podkreślające podmiotowość jednostki, a nie klas czy mas.
Kwestia aktywności ma dla niego tak zasadnicze znaczenie, że aż uważa, iż pytanie o to, jak obalić kapitalizm?, należy zastąpić ważniejszym: jak nakłonić "zwykłych ludzi" do ciągłego, aktywnego uczestnictwa w demokracji rozumianej jako nieustający spór-dialog społeczny? W niezauważalny sposób przechodzimy tu do pojmowania systemu demokracji burżuazyjnej jako "naturalnego" forum przejawiania się owej aktywności. Aktywnym można być wszak niezależnie od systemu. Tylnymi drzwiami Piotr Ikonowicz wprowadza tezę, że dzięki swej stałej aktywności "zwykłym ludziom" uda się przezwyciężyć, a przynajmniej złagodzić do poziomu nie wywołującego buntu społecznego, bolączki społeczeństwa opartego na wyzysku, a więc ogłasza pełną kapitulację w obliczu liberalnej tezy, że ludzie sami są sobie winni swego losu, którą pozornie kwestionował na początku artykułu. Gdyby byli mądrzy i uczestniczyli w życiu społecznym i politycznym, gdyby prowadzili negocjacje, w końcu doprowadziliby do przezwyciężenia systemu kapitalistycznego na drodze racjonalnego rozwiązywania jego sprzeczności. Zapewne nawet, gdyby posunięto się do jakiejś przemocy, to byłaby to przemoc racjonalna, wolna od groźby przerodzenia się w "terror" państwa rewolucyjnego.
Racjonalna aktywność mas zapewne nie stoi w sprzeczności z systemem demokracji przedstawicielskiej w ramach istniejącego państwa. Jednak negocjacje na szczeblu uogólnionego Rozumu, ucieleśnionego w strukturach państwa, nie, nie pruskiego jak chciał Hegel, lecz III RP, powinny być domeną umysłu ponadprzeciętnego, który dzięki sukcesom odniesionym na niwie politycznej potrafi wyzwolić się od resentymentu i dzięki temu wszyscy zyskujemy gwarancję, że w sposób bezstronny i obiektywny będzie potrafił dylematy i nierozwiązywalne sprzeczności rozstrzygać ku powszechnemu zadowoleniu i korzyści.
I mając taką perspektywę, Ikonowiczowi nawet przez myśl nie przechodzi, że są inne formy i instytucje prowadzenia dialogu-sporu, nie sprowadzające się do instytucji państwa kapitalistycznego, a które tak samo wymagają aktywności mas, by nie wyrodzić się w swoje przeciwieństwo. Jednak warunkiem koniecznym dla ich zaistnienia jest obalenie kapitalizmu. Bez obalenia kapitalizmu, najszersza demokracja formalna społeczeństwa obywatelskiego nie zmieni typu rozwoju sił wytwórczych i nie zniesie podstaw odradzania się sytuacji panowania i pomiatania biednymi przez bogatych.
Jeżeli ktoś nie rozumie walki rewolucyjnej jako dążenia do obalenia kapitalizmu po to, by móc ustanowić system, w którym wolni wytwórcy (w sensie produkcji materialnej i duchowej) mogliby się swobodnie zrzeszać, by prowadzić negocjacje na temat organizacji swego życia społecznego, to oczywiście nie może uważać obalenia kapitalizmu za wstępny i konieczny warunek upodmiotowienia klas wyzyskiwanych i całego społeczeństwa.
Nawet biorąc za dobrą monetę artykuł Piotra Ikonowicza jako wyraz troski o losy przyszłej rewolucji, nie sposób nie zauważyć sprzeczności między zasadami głoszonymi przez lidera Nowej Lewicy a praktyką jego działań. Wspomnieliśmy już o hołdowaniu przezeń krytykowanej skądinąd emocjonalności - opieranie się na najprostszych emocjach w propagandzie Nowej Lewicy. Ale należy też wspomnieć o innych rozbieżnościach między teorią a praktyką.
Trudno mianowicie dopatrzyć się konsekwencji w zaklęciach o podmiotowym traktowaniu "zwykłych ludzi", skoro w samej partii prowadzi się pozaprogramowe "negocjacje" z różnymi formacjami za plecami "mas członkowskich", jakby nie były one skromne. Sama zaś "dyskusja programowa", która powinna być najważniejszym instrumentem kształcenia członków do rozumiejącej aktywności, wykorzystując ich potencjał intelektualny, jest zdawkowa i sprowadza się do publikacji kolejnych wersji "Manifestu Antykapitalistycznego", do których nie ma poważnego ustosunkowania się programowego ani wewnątrz partii, ani wśród sojuszniczych ugrupowań.
Kolejne enuncjacje Piotra Ikonowicza są prowadzone na poziomie zdroworozsądkowym, który wszak nie jest zbyt skuteczną zaporą wobec emocjonalności czy resentymentu.
Jedynym wytłumaczeniem tego faktu, jest to, że Piotr Ikonowicz pisze w tekście "Jestem biedny, ale uczciwy" o sobie, a jego niechęć do sformułowania klarownego programu bierze się z faktu, że musi "spiskować z podobnymi sobie", co - jak widać - nie jest jego marzeniem (opisuje wszak, do jakich skutków prowadzi działalność polityczna ludzi zdeklasowanych).
Pod tym względem, samoświadomość Piotra Ikonowicza daleko nie odzwierciedla jego aktualnej sytuacji życiowej. Jest to samoświadomość ucieleśnionego Rozumu Rewolucyjnego, jakim widzi go zresztą, lub chce widzieć, Tomasz Rafał Wiśniewski - intelektualisty wrażliwego społecznie, prowadzącego działalność w poczuciu luzu i braku przymusu wynikającego z sytuacji obiektywnej.
Niestety, jego obecna sytuacja społeczna zbliża go z ludźmi, których protesty i strajki odbiera raczej jako bunt i zamieszki, a które należałoby, według niego, zastąpić akcją obywatelską, choćby na wzór Społecznego Komitetu Obrony FSO.


12 sierpnia 2003 r.