Tekst pochodzi z Gazety Wyborczej z 26 marca 2003.


Mariusz Surosz

Towarzysz Klema
 


Jesteśmy partią czechosłowackiego proletariatu i rzeczywiście naszym najwyższym sztabem jest Moskwa - grzmiał 21 grudnia 1929 r. w parlamencie przywódca komunistów Klement Gottwald. - I jeździmy do Moskwy uczyć się - wiecie czego? My się od rosyjskich bolszewików uczymy, jak wam skręcić kark

Do pierwszego wystąpienia w parlamencie przygotowywał się całą noc. Krytykował rząd za rozbijanie robotniczych demonstracji, za biedę i korupcję. Zarzucił parlamentowi, że ostatnie usunięcie całego klubu komunistów z sali obrad to czyn, na jaki nie zdobyłby się nawet „faszysta Piłsudski”. Zaatakował ministra spraw zagranicznych Edvarda Benesza za popieranie polityki mocarstw zachodnich wymierzonej przeciw ZSRR. Wreszcie zaczął lżyć socjaldemokratów: „Kiedy mówię do was »socjalfaszyści «, to jest tak, jakbym łajdakowi mówił »ty łajdaku «. (...) To nie jest obelga, lecz opis rzeczywistości”.

Na sali panował coraz większy tumult. Posłowie prawicy nie kryli rozbawienia. Gottwald zakończył groźbami pod ich adresem: "Przejdzie wam ten śmiech! My poprowadzimy swój bój bez względu na ofiary, świadomi celu, aż do chwili, gdy wasza władza zostanie zmieciona!".

Nikt nie traktował poważnie tych pogróżek. Ale Klement Gottwald, od niedawna przywódca Komunistycznej Partii Czechosłowacji, mówił z przekonaniem. Spełni swe obietnice. Dopiero za 20 lat, ale spełni.

Chcę światła...

Dziesięć lat wcześniej 23-letni Gottwald pisał do przyjaciółki: "Gdybyś mnie zapytała, czego właściwie pragnę, nie potrafiłbym Ci odpowiedzieć. Mógłbym tylko powiedzieć, że chcę żyć, żyć... Chcę światła, a stale mam tylko ciemność". Służył wtedy w wojsku. Za kilka miesięcy miał je opuścić i nie bardzo wiedział, co począć ze swoim życiem.

Urodził się w Dedicach na Morawach 23 listopada 1896 r., w dzień świętego Klemensa - i tak go ochrzczono w pobliskim kościele. Nosił nazwisko matki, był bowiem nieślubnym dzieckiem. Matka oddała 9-miesięczne dziecko na wychowanie krewnym z pobliskiego miasteczka Vyszkov, sama zaś zarabiała na życie, imając się różnych zajęć. Gottwald dobrze wspominał tamte czasy - wuj troszczył się o niego jak o własnego syna. Czasem tylko słyszał od rówieśników pogardliwe "bękart".

Od dziecka chłonął książki, ale oszczędny wujek tolerował czytanie tylko za dnia. Wieczorami widywano więc chłopca z książką pod uliczną latarnią.

Gdy skończył 12 lat, matka uznała, że musi zdobyć zawód. Wysłała go do Wiednia, gdzie mieszkała jej młodsza siostra z mężem stolarzem. Klement praktykował w warsztacie stolarskim. Gdy podrósł, każdą niedzielę - jedyny wolny dzień - spędzał w kółku socjalistów wiedeńskich.

Wiosną 1914 r. wrócił na Morawy. W kwietniu 1915 r. jako poddany cesarza Austro-Węgier otrzymał powołanie do wojska. Walczył z Rosjanami w Galicji, później na froncie włoskim. Został ranny.

Tymczasem nastroje wśród żołnierzy pogarszały się, nikt już nie chciał umierać za monarchię. Latem 1918 r. Gottwald zdezerterował. 30 października, dwa dni po proklamowaniu w Pradze państwa czechosłowackiego, wstąpił do nowo formowanego wojska. Jego pułk bił się z Polakami o Śląsk Cieszyński, tłumił na Węgrzech komunistyczną rewoltę Beli Kuna. Za tę ostatnią kampanię sierżant Gottwald dostał nawet medal.

Koledzy zapamiętali, że nie był typem hulaki. Gdy oni szli na potańcówkę, on czytał. Uczył się angielskiego, francuskiego, a także - za sprawą wieści dochodzących ze wschodu - rosyjskiego.

Na jednej z przepustek poznał Martę Holubovą. 8 sierpnia 1920 r. w katolickim kościele w Koprzivnicach odbył się chrzest ich córki. Klement nie zdecydował się wówczas na małżeństwo. Komunistyczni biografowie przemilczali ten fakt lub tłumaczyli, że decydując się na życie rewolucjonisty, Gottwald nie chciał narażać rodziny na poniewierkę. Ożenił się z Martą dopiero w połowie lat 20.

Jesienią 1920 r. złożył podanie o demobilizację. Wynajął pokój, znalazł pracę w fabryce mebli.

Towarzysz dziennikarz

W Czechosłowacji wrzało. Młoda republika stała w obliczu wielu problemów. Wciąż dochodziło do strajków, demonstracji, starć z policją. Z Rosji tymczasem docierały wieści o sprawiedliwym państwie robotników i chłopów. Latem 1920 r. na II kongresie Międzynarodówki Komunistycznej (Kominternu) wezwano partie lewicy do rewolucyjnej walki o władzę we własnych krajach i wspierania Rosji Sowieckiej, toczącej bój z kapitalistyczną interwencją.

Na tym tle doszło do rozłamu w czeskiej Partii Socjaldemokratycznej. W maju 1921 r. grupa radykałów utworzyła Komunistyczną Partię Czechosłowacji. Na to czekał Gottwald. W lokalnej gazecie wzywał: "Zgłoś się do organizacji komunistycznej, gdzie jest jedyne miejsce dla człowieka pracy, i spełń powinność wobec siebie i potomnych. (...) Nie myślcie, towarzysze, że nadejdzie zbawiciel. Zbawić się musimy sami, naszą pracą i naszą walką...".

Jesienią wyjechał na Słowację. Partia skierowała go do pracy w redakcji "Głosu Ludu". Był niezmordowany, często zapełniał cały numer swoimi tekstami. Pozyskiwał nowych zwolenników, zaangażował się w organizowanie robotniczych towarzystw gimnastycznych.

W styczniu 1923 r. w Pradze młody anarchista zastrzelił ministra finansów Aloisa Raszina. Śledztwo wykazało, że kilka tygodni wcześniej zamachowiec wystąpił z KPCz. W atmosferze oburzenia parlament przyjął ustawę o ochronie republiki, grożącą więzieniem za fizyczne i słowne ataki na funkcjonariuszy państwowych, a także szerzenie informacji mogących wywołać niepokoje. Komuniści uznali to za zamach na wolność słowa. Gottwald pisał: "Zamordowano wielu naszych najlepszych ludzi - Karla Liebknechta, Różę Luksemburg, Levina, Jogischa i innych. Świat burżuazji milczał. I nagle postrzelono ministra. Telefony i telegrafy terkoczą, maszyny wyrzucają zadrukowany papier, faszyści wychodzą na ulice, spada kurs korony, władza rozpacza i wydaje ustawę o ochronie republiki... O co ten rwetes? Czy rzeczywiście chodzi o Raszina? Nie. Tak się czuje system kapitalistyczny tej republiki, zraniony w osobie doktora Raszina".

Gdy prezydent Tomasz Masaryk podpisał ustawę, Gottwald zaatakował i jego. Często w ferworze agitacji nie zważał na słowa. Mnożyły się więc wyroki sądowe i konfiskaty cenzorskie.

W 1924 r. Gottwald przeżył osobistą tragedię. "Międzynarodowy proletariat jest pogrążony w głębokim smutku. Zmarł jego wódz, zmarł Lenin. (...) Świat kapitalistyczny odetchnął z ulgą. (...) Imię, które budziło strach każdego fabrykanta, wyzyskiwacza i wroga ubogich, należy do przeszłości. Umarł Lenin, ten współczesny Spartakus i Chrystus, a czarna zgraja wrogów wiwatuje".

Karlińscy chłopcy

Gottwald stał się znany za sprawą agresywnych wystąpień. W 1925 r. wybrano go do ścisłego kierownictwa partii - został szefem komisji agitacyjno-propagandowej. Przeniósł się do Pragi.

Wkrótce skupił wokół siebie grupę młodych działaczy, których nazwano "karlińskimi chłopcami" - od Karlina, robotniczej dzielnicy Pragi. W owej grupie znaleźli się m.in. Jan Szverma, Rudolf Slansky, Vaclav Kopecky, Pavel Reiman. Byli zdecydowani, skuteczni i hałaśliwi. Każdy strajk czy wypadek na budowie, w którym zginęli robotnicy, był dobrą okazją do zwołania wiecu lub demonstracji.

Gottwald mieszkał wówczas z żoną i córką. W domu bywał jednak rzadko, notorycznie ścigany za łamanie prawa. Jego taktyka polegała na przeciąganiu rozpraw i ignorowaniu wyroków sądów. W Czechosłowacji częste były amnestie, więc wykroczenia zwykle uchodziły mu płazem.

Na czele KPCz stał Bohumil Jilek, człowiek posłuszny Kominternowi. W kręgu "karlińskich chłopców" dojrzewała jednak myśl o przejęciu władzy. Gottwald i jego zausznicy zarzucili Jilkowi pasywność, tolerowanie "oportunistów", zerwanie więzi z masami. Gottwald wiedział, że decyzje personalne zapadają w Moskwie, dlatego też przygotowywał się do frontalnego ataku na VI kongresie Kominternu. Nocami ustalał plan działania ze swymi zwolennikami, za dnia przekonywał, że Jilek i ci, którzy mu uwierzyli, to "trockiści".

Radzieccy bolszewicy byli poważnie zaniepokojeni groźbą rozłamu w jednej z najmocniejszych partii komunistycznych Europy. "Chłopcy" wrócili więc do Pragi z poparciem Kominternu, a Gottwald - jako członek egzekutywy Międzynarodówki.

Z parlamentu do Moskwy

"Towarzysze i towarzyszki! KPCz musi ponownie nawiązać więź z masami pracującymi, stanąć na czele ich walki, poprowadzić bój w ich interesie, o ich polityczne i gospodarcze postulaty, walczyć przeciw faszyzmowi, niebezpieczeństwu imperialistycznej wojny i bronić Związku Sowieckiego. (...) Zjazd musi dać partii takie kierownictwo, by partia naprawdę była organizatorem rewolucji socjalnej". Tymi słowami Gottwald rozpoczął przemówienie na V zjeździe KPCz 18 lutego 1929 r.

Zjazd przebiegał według scenariusza Gottwalda. Kolejni mówcy atakowali kierownictwo. Poparł ich delegat Kominternu, Polak Gustaw Henrykowski. Gottwald został sekretarzem generalnym; jego "chłopcy" objęli najważniejsze stanowiska i zaczęli oczyszczać szeregi z "oportunistów", "rozłamowców", "sekciarzy". Zapłacili za to częściową utratą poparcia i klęską propagandową - z KPCz odeszli lewicowi pisarze, m.in. Jaroslav Seifert, Vladislav Vanczura, Ivan Olbracht, Josef Hora.

Jednak komunistom udało się wprowadzić do parlamentu 38 posłów. Wprawdzie politycy z innych partii bojkotowali ich, traktując KPCz jako ugrupowanie nielojalne wobec własnego państwa - lecz przecież komuniści nie szukali sojuszników. W chwili, gdy na świecie zaczynał się wielki kryzys gospodarczy, zdobyli trybunę, z której ich głos brzmiał donośniej niż na wiecach.

Wkrótce parlament stał się widownią setek interpelacji, wniosków, ordynarnych pyskówek i obstrukcji. Gottwald krzyczał: "Precz z władzą bandytów i wrogów robotników!".

Jeździł po kraju. "Za każdą kroplę waszej krwi oprawcy dostaną straszną zapłatę" - oznajmił na pogrzebie ofiar demonstracji robotniczej. "Wyjdźcie jak jeden mąż na ulice i demonstrujcie! Dalej w bój o chleb, pracę, wolność i władzę!" - wzywał podczas strajków. Trafiał na podatny grunt, a manifestacje pociągały za sobą ofiary śmiertelne. Rzecz jasna, komuniści całą winę zrzucali na rząd.

Ostatnim akordem agresywnej kampanii stały się wybory prezydenckie w 1934 r. KPCz ruszyła do nich pod kuriozalnym hasłem: "Nie Masaryk, ale Lenin!" - i wystawiła kandydaturę... Gottwalda.

Tomasz Masaryk był głową państwa od 16 lat. Cieszył się autorytetem, nie sposób było przecenić jego zasług dla powstania niepodległej Czechosłowacji. Jednakże w 1934 r. ten 84-letni polityk był niemal ślepy i głuchy. Do wyborów stanął tylko dlatego, że Zgromadzenie Narodowe nie chciało wypełnić jego woli i wybrać na prezydenta Edvarda Benesza, jego najbliższego współpracownika. W tej sytuacji kampania wyborcza nie miała znaczenia. Komuniści wykorzystali jednak okazję, by zaatakować starego prezydenta. Masaryk został wybrany po raz czwarty, Gottwald zdobył 38 głosów - tyle, ilu było posłów KPCz.

Pod koniec czerwca sąd wystąpił o uchylenie immunitetu Gottwalda, zarzucając mu znieważenie prezydenta. Posłowie zgodzili się na to, a ponieważ Gottwald nie zamierzał pojawić się na sali rozpraw, jego oblicze wylądowało na listach gończych. Przez parę tygodni ukrywał się - przyczesał bujną fryzurę, zapuścił wąsy, założył grube okulary... W końcu uciekł do Moskwy.

W Kominternie

Podjął pracę w sekretariacie Kominternu. Nie mogło ujść jego uwagi, że instytucja ta - formalnie niezależna - była podporządkowana Stalinowi, który musiał zaakceptować każdy dokument.

Musiał widzieć, jak Stalin rozwija kampanię terroru. Jak otacza się ludźmi gotowymi wypełnić każdy, nawet najstraszniejszy rozkaz - byli wśród nich Beria, Wyszyński, Mołotow, Żdanow, Jagoda. Jak w lochach Łubianki giną bez wieści najbliżsi współpracownicy Lenina. Jakie myśli towarzyszyły wtedy Gottwaldowi? Tego nie wiemy.

Na pewno pobytem w ZSRR zachwycona była jego żona. Ta zażywna gospodyni domowa po raz pierwszy poczuła, że jest "kimś" - Gottwaldowie mieszkali w hotelu, dostali też daczę pod Moskwą, mogli robić zakupy w specjalnych sklepach.

Stalin postanowił zwołać kolejny kongres Kominternu. Nie robił tego przez ostatnie siedem lat, teraz jednak uznał, że partie komunistyczne muszą zmienić taktykę. We wszystkich krajach powinny tworzyć antyfaszystowskie "fronty ludowe", wciągając do współpracy inne partie lewicowe. Tajna część instrukcji, przeznaczona tylko dla przywódców, nakazywała podjęcie działań mających na celu infiltrację "sojuszników" i rozbijanie ich od wewnątrz. Instrumentem w tej grze mogły być nawet skrytobójcze morderstwa.

Gottwald pozostał we władzach Kominternu, ale jego moskiewska misja powoli dobiegała końca. W czerwcu 1934 r. Czechosłowacja nawiązała stosunki dyplomatyczne z ZSRR. Moskwie zależało na ociepleniu relacji z Pragą, zakazała więc czechosłowackim komunistom agresywnych wystąpień i zażądała, by w najbliższych wyborach prezydenckich poparli Benesza. Tak też się stało w 1935 r., po abdykacji Masaryka. Prezydent Benesz podpisał akt amnestii, która objęła także Gottwalda.

Jeśli założyć, że młodego Klementa komunizm porwał swoimi szczytnymi hasłami, w lutym 1936 r. wracał z Moskwy jako cynik, doskonale znający kulisy władzy radzieckiej. A może wszystko to wiedział już dużo wcześniej?

Dumny z narodu husytów

"Prawdziwym rewolucjonistą jest tylko ten, kto bezdyskusyjnie, bezwarunkowo, otwarcie i szczerze gotów jest bronić Związku Radzieckiego" - te słowa Józefa Stalina były dla komunistów najważniejszą dyrektywą. Skoro więc Kreml nakazał, by budować front ludowy, należało to robić. Gottwald musiał zdyscyplinować członków partii - nawet najbliższych towarzyszy, zaskoczonych deklaracją woli współpracy z socjaldemokratami. Tych ostatnich uważano wszak przez wiele lat za podłych zdrajców sprawy robotniczej. Szef KPCz tłumaczył:

"Chcemy, aby ta republika, którą dziś rządzi burżuazja, stała się republiką sowiecką, republiką socjalistyczną, gdzie rządzi lud pracujący. Gdy jednak ta mieszczańsko-demokratyczna republika jest zagrożona przez krwawy faszyzm, to bronimy tego kraju i wzywamy wszystkich socjalistów, demokratów i republikanów do wspólnej walki, aby tej republice była oszczędzona największa hańba, a ludowi pracującemu największa klęska - krwawa dyktatura faszystowska".

W tym czasie Czechosłowacja stanęła przed dramatycznym wyzwaniem. Niemieccy separatyści, podżegani przez Hitlera, podjęli otwartą rebelię. Im bardziej los państwa stawał się niepewny, tym mocniej Gottwald uderzał w struny patriotyczne i akcentował konieczność obrony.

Stalin uznał, że konflikt czechosłowacko-niemiecki może mu przynieść korzyści. Gdyby sprawa trafiła na forum Ligi Narodów, ZSRR mógłby dołączyć do mocarstw decydujących o kształcie Europy. Dlatego Gottwald nalegał, by Benesz odwołał się do Ligi, miast zdawać się na wolę Londynu i Paryża. Tajemnicą sowieckich archiwów pozostaje kwestia, czy rzeczywiście Stalin gotów był udzielić Pradze pomocy wojskowej w razie niemieckiej agresji - o czym wszem i wobec zapewniał przywódca KPCz. Były to z pewnością próżne obietnice, jeśli zważyć, że Czechosłowacja i ZSRR nie miały w owym czasie wspólnej granicy. Poza tym Benesz musiał się obawiać, że głównym celem Armii Czerwonej będzie zrewolucjonizowanie najpierw Czechosłowacji, a później Europy.

Gottwald nie miał takich dylematów. 22 września 1938 r. komuniści stanęli na czele strajku generalnego, który miał unaocznić rządzącym wolę walki narodu przeciw zagrożeniu ze strony Hitlera. Oprócz Gottwalda do zebranego tłumu przemawiał przywódca socjaldemokratów Antonin Hampl i narodowy demokrata Ladislav Raszin, syn ministra zastrzelonego w 1923 r.

Tydzień później sojusznicy zdradzili Czechosłowację w Monachium. Benesz przyjął warunki dyktatu. Gottwald rzucił mu w twarz: "Nie zgadzam się z panem, panie prezydencie! Bosi i bezbronni Etiopczycy bronili się, a my się poddajemy! Mamy wspaniałą armię, naród jest zjednoczony i pójdzie z nami. Nie możemy przyjąć warunków Monachium". Jeszcze 11 października, sześć dni po dymisji Benesza, Gottwald uderzył w parlamencie w patriotyczną nutę: "Wierzcie mi, jako komunista zawsze byłem dumny z tego, że jestem Czechem, byłem dumny z narodu husytów, do którego należę. Ale jako Czech i komunista nie mogę być dumny z poczynań władz, które doprowadziły naród do obecnego stanu".

Pod naciskiem Niemiec działalność KPCz została zakazana. "Partia komunistyczna pozostawiła jednak narodowi wielką schedę. Nieszczęśliwą, jak sądzę, a dodatkowo zmistyfikowaną przez propagandę. Tą schedą było ślepe zaufanie do Związku Radzieckiego. Zaufanie oparte nie na przemyśleniach czy rozwadze, lecz na wierze. (...) Gdy narodowi czeskiemu będzie już bardzo źle, przyjdzie Armia Czerwona i go uratuje. W takie i podobne marzenia zmieniła się wiara w ZSRR" - pisała dziennikarka Milena Jesenska.

Nie myliła się. Jesienią 1938 r. partia Gottwalda zdobyła niezwykle cenny kapitał polityczny. W dobie klęski, gdy padały łatwe oskarżenia pod adresem rządzących, to komuniści - którzy przez cały okres międzywojenny szafowali państwem w imię obcych interesów - wyrośli na "szczerych" obrońców Czechosłowacji.

Komunista patriota

10 listopada 1938 r. Gottwald odleciał do Moskwy. Znów zaczął pracować w sekretariacie Kominternu.

W marcu 1939 r. Hitler ostatecznie unicestwił Czechosłowację. Gottwald wydał oświadczenie: "My, komuniści czescy, którzy uczyniliśmy wszystko, by uchronić naród przed obecnym losem, przed obliczem narodu głosimy, że chcemy stać w pierwszych szeregach narodowego oporu, walczyć o pełne odzyskanie wolności i niepodległości". Wkrótce jednak zamilkł, bo na Kremlu podpisano pakt Ribbentrop-Mołotow.

Po napaści Hitlera na ZSRR w 1941 r. delegacja sowiecka podpisała w Londynie z emigracyjnym rządem Benesza umowę o wzajemnej pomocy. Rozpoczęto formowanie czechosłowackich oddziałów w Buzułuku. Na ambasadora w Moskwie Benesz mianował socjaldemokratę Zdenka Fierlingera. Na dowódcę brygady czechosłowackiej - gen. Ludvika Svobodę. Nieszczęśliwe to nominacje. Historycy są zgodni, że obaj panowie byli na usługach NKWD. Fierlinger donosił Gottwaldowi o planach rządu londyńskiego, a Beneszowi zdawał relacje dyktowane przez szefa komunistów. Svoboda wprowadzał w podległej mu brygadzie porządki sowieckie.

Sam Gottwald pozostawał w cieniu. Ewakuowany z zagrożonej Moskwy, przebywał w Ufie (Baszkiria), gdzie prowadził rozgłośnię radiową dla Czechów i Słowaków. Nawiązał kontakt z przybyłą z Londynu czechosłowacką misją wojskową. Od jej szefa, gen. Heliodora Piki pożyczał czasem samochód. Był przyjacielski i gorąco deklarował, że bycie komunistą nie przeszkadza być patriotą.

W 1949 r. w sfabrykowanym procesie Pika zostanie oskarżony o zdradę stanu i stracony. Prezydent Gottwald odrzuci prośbę o ułaskawienie.

Zdrowy chłopski rozum

Benesz powiedział swego czasu, że ceni "zdrowy chłopski rozum" Gottwalda. Nie wziął pod uwagę, że ten rozum w połączeniu z wybujałymi ambicjami, przebiegłością, gorliwym służalstwem wobec mocnych i bezwzględnością wobec słabszych tworzy mieszankę zaiste piorunującą.

Po Stalingradzie i Kursku, po zerwaniu przez Moskwę stosunków z rządem polskim w Londynie dla Benesza stało się jasne, że jeśli chce utrzymać władzę, musi dogadać się z komunistami. Okazją do spotkania stało się podpisanie przez Czechosłowację i ZSRR układu o przyjaźni. Dokument podpisano w Moskwie 12 grudnia 1943 r. Gottwald skorzystał z okazji, by przypomnieć Beneszowi o odpowiedzialności za Monachium, ale - zgodnie z zaleceniami Stalina - zachowywał się w sposób wyważony.

W trakcie dalszych rozmów Benesz zaproponował mu, by komuniści weszli do rządu. Gottwald odmówił - wiedział, że czas pracuje dla Moskwy. Obstawał za to przy utworzeniu "frontu narodowego", w którym znajdzie się miejsce dla partii demokratycznych i komunistów, ale nie dla agrariuszy, oskarżanych przezeń o "faszyzm" [agrariusze - Republikańska Partia Ludu Wiejskiego i Małorolnego, najsilniejsze ugrupowanie w okresie międzywojennym]. W ten sposób eliminował najgroźniejszego rywala w wyborach. Opowiadał się też za tworzeniem Rad Narodowych na terenach wyzwalanych przez Armię Czerwoną. Ten ostatni pomysł zadziwił Benesza, zwolennika konstytucyjnych organów administracji, ale Gottwald się uparł. Wiedział, że komuniści będą mogli liczyć w Radach na poparcie Rosjan.

Kiedy prezydent zapytał go, jak sobie wyobraża powojenny porządek w kraju - czy na wzór republiki z lat 1918-38, czy na modłę sowiecką - Gottwald pospiesznie odrzucił oba pomysły. Stwierdził, że opowiada się za "nową, ludową republiką demokratyczną". Benesz uznał, że komuniści dadzą się wpisać w system demokratyczny.

We wrześniu Armia Czerwona dotarła na Słowację. Mimo wielokrotnych zapewnień o nienaruszalności przedwojennych granic Czechosłowacji ZSRR postanowił zagarnąć Ruś Zakarpacką, powołując się na "prawo Ukraińców do samostanowienia". Pod bagnetami sowieckimi zjazd "komitetów narodowych" opowiedział się za przyłączeniem Rusi do ZSRR.

W marcu 1945 r. w czechosłowackiej ambasadzie w Moskwie zapadły najważniejsze decyzje. Gottwald odrzucił propozycję Benesza, by objąć funkcję szefa rządu. Wolał, by premierem został wygodny dlań figurant - Zdenek Fierlinger. Komuniści objęli natomiast resorty z ich punktu widzenia strategiczne - spraw wewnętrznych i informacji. Gottwald przystał na propozycję Benesza, by tekę ministra spraw zagranicznych zachował bezpartyjny Jan Masaryk. Sam również zaproponował "bezpartyjnego" ministra obrony - Ludvika Svobodę. Dla siebie zarezerwował funkcję wicepremiera i przewodniczącego Frontu Narodowego. Politycy przybyli z Londynu nie wyczuli w jego słowach złowrogich zapowiedzi, gdy mówił, że czechosłowacki dom "trzeba odbudować tak, by sprostał nowym potrzebom".

Twardy jak cement

"Dla reakcji twardy niczym cement,

niech żyje nam towarzysz Gottwald Klement!"

- dziennik "Rude Pravo" nie skąpił mu wazeliny na 50. urodziny.

1946 - to dobry rok dla Gottwalda. W maju komuniści wygrali wybory (w Czechach zdobyli 40 proc. głosów, na Słowacji 30 proc.), on zaś został premierem. Zmienił swój image - stateczny, godny zaufania mąż stanu, ceniący demokrację. "Rude Pravo" przypadkiem zdradziło prawdę, bo rzeczywiście jego ludzie pokątnie kręcili bicz na "reakcję".

"Klema umiał pięknie rozdzielać role - wspominał Vaclav Kopecky, ówczesny minister informacji. - Pozował na mędrca, a gdy trzeba było kogoś zwymyślać, to takie zadanie dostawałem ja".

Na drodze do przejęcia całej władzy - co stanie się w lutym 1948 r. - Gottwald zdobywał kolejne przyczółki. Podporządkował obie związki zawodowe. Wykorzystał nieprecyzyjne zapisy w dekrecie prezydenta Benesza o karaniu zdrajców i kolaborantów, by - obsadziwszy swoimi ludźmi trybunały ludowe - przy okazji eliminować potencjalnych przeciwników politycznych. Na jego polecenie minister spraw wewnętrznych Vaclav Nosek usuwał z policji i służb specjalnych sympatyków innych partii. Tworzył też paramilitarne oddziały Milicji Robotniczej, podległe nie MSW, ale partii. Gen. Svoboda wyrzucał z ważniejszych stanowisk oficerów, którzy podczas wojny służyli na Zachodzie.

Co jakiś czas Gottwald "odkrywał" kolejny spisek, a minister Kopecky umiejętnie nagłaśniał sprawę. Szef rządu maczał nawet palce w próbie zamachu na trzech ministrów, którym w opakowaniu po perfumach przesłano bomby.

"Zwycięski luty" 1948 r. był majstersztykiem Gottwalda. Najpierw wywołał kryzys rządowy. Gdy w akcie protestu 12 ministrów związanych z partiami demokratycznymi podało się do dymisji - wszystkie atuty były już po stronie wodza komunistów. Poprosił Moskwę o doradców i rozlokowanie wojsk pancernych w pobliżu granicy z Czechosłowacją - choć wcale nie potrzebował pomocy ze wschodu. Komuniści zastraszyli opozycję, organizując demonstracje i akcje propagandowe, wyprowadzając na ulice zbrojne oddziały Milicji Robotniczej.

Był brutalny i butny, opozycji otwarcie groził rozpętaniem krwawej wojny. 25 lutego usłyszał od pokonanego Benesza, że postępuje niczym Hitler w Monachium. Przełknął to - i pojechał na plac św. Wacława, by przemówić do 200-tysięcznego tłumu. Triumfował: "Reakcja przygotowywała i knuła zamach przeciw naszemu ustrojowi demokracji ludowej. Została rozbita dzięki czujności, mobilizacji i stanowczej woli walki naszego ludu".

Hrad wart jest mszy

Z demokratycznego państwa zostały szczątki i niegroźne symbole. Komuniści rozpoczęli czystkę. Do więzień szli politycy demokratyczni, żołnierze walczący w czasie wojny na Zachodzie, prawdziwi i wydumani wrogowie. Ludzi niewygodnych wyrzucano z pracy.

Benesz - widząc, jak niszczona jest demokracja, z której słynęła przedwojenna Czechosłowacja - groził dymisją. Gottwald przymilał się, uspokajał, obiecywał wstrzymanie represji - i dalej robił swoje. Stojący nad grobem prezydent zdobył się na ostatni gest protestu. Odmówił podpisania nowej, komunistycznej konstytucji i podał się do dymisji. Gottwald był wściekły - zależało mu, by Benesz legitymował swoją osobą rządy komunistów. Pojechał do niego, proponował dożywotnią prezydenturę, półroczny urlop zdrowotny... Benesz nie ustąpił. Na początku czerwca 1948 r. wycofał się z życia politycznego.

W pełni podporządkowane komunistom Zgromadzenie Narodowe nie miało problemu z wyborem następcy. 14 czerwca Gottwald został "pierwszym robotniczym prezydentem" Czechosłowacji. Zgodnie z tradycją pośpieszył na Hradczany, by wysłuchać mszy w katedrze św. Wita. Nie zapomniał pokłonić się szczątkom św. Wacława i złożyć wieńca na grobie Tomasza Masaryka.

Był na szczycie. Lecz jakże pozorna to była władza! W Pradze rozlokowali się sowieccy "doradcy". Parę lat później prezydent Gottwald odkryje aparaturę podsłuchową w swoich apartamentach na praskim zamku.

Po secesji Jugosławii Stalin wezwał partie komunistyczne do zaostrzenia walki klasowej i tropienia wrogów we własnych szeregach. We wrześniu 1948 r. Gottwald, znający metody sowieckie, z duszą na ramieniu wyjeżdżał do Moskwy. W przeddzień wyjazdu ortodoksyjny czeski marksista Arnoszt Kolman opublikował artykuł "O bolszewicką samokrytykę w naszej KPCz". Zarzucił partii, że nie jest już ani marksistowska, ani leninowska, ani bolszewicka. Gottwald z przerażeniem zastanawiał się, z czyjej inicjatywy Kolman napisał swój tekst. A jeśli na polecenie towarzyszy z Kremla?

Nie przestał się bać nawet wtedy, gdy Stalin powiedział, że ten Kolman musi być trockistą, a stojący obok Ławrientij Beria skwapliwie przytaknął. Gottwald zrozumiał, że i on musi znaleźć kozła ofiarnego.

Czeska czystka

Na Węgrzech wykryto "spisek" Laszlo Rajka, w Bułgarii - Trajczo Kostowa, w Albanii - Koczi Dzodze, w Polsce Władysław Gomułka trafił do więzienia za "prawicowe odchylenie". Wszędzie spadały głowy czołowych działaczy komunistycznych - a w Czechosłowacji wciąż zamykano tylko płotki. Gottwald mógł bagatelizować naciski towarzyszy z Warszawy i Budapesztu, ale kiedy Walerij Zorin, były ambasador w Pradze, przesłał informację, że Vladimir Clementis nie powinien być ministrem spraw zagranicznych, należało ją potraktować z najwyższa powagą.

Clementisa aresztowano. Komitet Centralny KPCz zarzucił mu niewystarczające czystki w MSZ, nieprzyjazny stosunek do ZSRR (w 1939 r. krytykował pakt Ribbentrop - Mołotow i agresję na Finlandię), wreszcie "burżuazyjny nacjonalizm" (jako że był Słowakiem) i "intelektualny stosunek do partii" (z wykształcenia był prawnikiem). Nieopatrznie w obronie więźnia stanął jeden z liderów słowackich komunistów, Gustav Husak. Wkrótce on i jego współpracownicy też trafili za kratki pod zarzutem "burżuazyjnego nacjonalizmu". Fala aresztowań zakończyła się w lutym 1951 r. Do więzień trafiło ponad 50 wysokich funkcjonariuszy partii, służby bezpieczeństwa i oficerów armii.

Akcją kierowali Gottwald, Slansky, Zapotocky i zięć Gottwalda Aleksiej Czepiczka. Doskonale wiedzieli, że zarzuty są fałszywe. Jednak reszta komunistycznych notabli mogła odetchnąć z ulgą - wszak uratowali skórę.

Nie na długo. Gottwald otrzymał bowiem list od Stalina: "Dostaliśmy przekonujące materiały o towarzyszu Slanskym. Uznajemy te materiały za niewystarczające i sądzimy, że nie ma żadnych powodów do oskarżeń". Generalissimus wzywał Gottwalda do Moskwy dla wyjaśnienia sprawy.

Slansky był sekretarzem generalnym KPCz i najbliższym przyjacielem Gottwalda. To, że do Moskwy trafiły raporty z Pragi, świadczyło, że rozpoczyna się walka o schedę po "towarzyszu Klemie". Gottwald był bowiem poważnie chory. Slansky'ego dość powszechnie uważano za jego następcę - miał jednak w kierownictwie partii wielu wrogów.

Gottwald nie pojechał do Moskwy, wymówił się stanem zdrowia. Wysłał Czepiczkę, ten zaś przywiózł mu kolejny list. Stalin, powołując się na informacje rezydentów sowieckiego wywiadu, stwierdził, że Slansky popełnił mnóstwo błędów przy obsadzaniu stanowisk partyjnych i nie powinien być dłużej sekretarzem KPCz.

Czeski historyk Karel Kaplan odnalazł list, w którym Gottwald broni Slansky'ego. Autorowi nie starczyło jednak odwagi, by dokończyć ów list, nie mówiąc już o wysłaniu go do Stalina. W liście, który wysłał do Moskwy, wiernopoddańczo przyjął decyzję Stalina. Nie zdobył się nawet na to, by ostrzec najbliższego przyjaciela. Grał komedię, gdy na 50. urodziny odznaczał go Orderem Socjalizmu.

Slansky został aresztowany w listopadzie 1951 r., gdy rodzimi i sowieccy funkcjonariusze skończyli fabrykowanie dowodów jego zdrady. Proces "bandy Slanskiego" objął starannie wyselekcjonowanych 14 "spiskowców", pochodzących w większości z rodzin żydowskich. W tym czasie Stalin prowadził w ZSRR czystkę antysemicką pod hasłem walki z "kosmopolityzmem".

"Spiskowców" poddano wielomiesięcznemu śledztwu i torturom. Odegrali przed sądem wyuczone role, przyznając się do zdrady stanu, sabotażu, "syjonizmu", "titoizmu", "trockizmu" i "szpiegostwa na rzecz imperialistycznego Zachodu". 11 osób skazano na karę śmierci, trzech na dożywocie. Gottwald nie skorzystał z prawa łaski, choć Slansky i inni oskarżeni dostali w śledztwie obietnicę, że jeśli się przyznają, zostaną ułaskawieni.

Powieszono ich 3 grudnia 1952 r. Zwłoki spalono, a prochy kazano rozsypać w nieznanym miejscu. Zadanie to wykonali dwaj agenci bezpieki gdzieś na trasie Praga-Beneszov. Gdy kierowca służbowego auta dowiedział się, z jakim ładunkiem wsiedli jego pasażerowie, parsknął śmiechem: "Jeszcze nigdy nie wiozłem w tatrze 14 osób naraz".

Komunistyczny aparat przemocy pracował pełną parą. Kilkaset wyroków śmierci, prawie 100 tys. skazanych na wieloletnie więzienia, kolejne 80 tys. przetrzymywanych bez wyroku w obozach pracy. Gottwald rzadko sięgał po prawo łaski.

Wierny Stalinowi aż za grób

Odsłaniano wciąż nowe pomniki prezydenta, poeci dedykowali mu poematy. Setki zakładów pracy przyjęło jego imię, miasto Zlin nazwano Gottwaldovem... Przyjmował te hołdy z należytą powagą. Coraz rzadziej jednak pojawiał się publicznie. Praski Hrad, za Masaryka i Benesza tętniący życiem, teraz stał się twierdzą. Bezpieczeństwa Gottwalda strzegły cztery setki wybranych funkcjonariuszy. W panicznym lęku przed szpiegami odizolował się nawet od członków KC. Zaufanym był Slansky, a kiedy go zabrakło, jego miejsce zajął Zapotocky.

Od 1951 r. Gottwald był pod stałą opieką lekarzy radzieckich. Chorobę (dziś pojawiają się informacje, że był to syfilis) można było opanować, gdyby pacjent nie pił i nie odmawiał kuracji. Gottwald jednak pogrążył się w alkoholizmie. Jego małżonka w rozmowie z żoną Bruno Köhlera, który również miał ręce splamioną krwią niewinnych, powiedziała z właściwą sobie prostotą: "Dobrze, że nie masz dzieci, bo moje dzieci i wnuki będą przeklinane".

Zmarł 14 marca 1953 r., po powrocie z pogrzebu Stalina. Rozeszły się pogłoski, że został otruty, ale bezpośrednią przyczyną śmierci była podróż samolotem. Ktoś, kto ma tętniaka aorty, nie powinien narażać organizmu na zmiany ciśnienia. Nastąpił wylew, agonia trwała kilka dni.

Złośliwi mówili, że był wierny Stalinowi aż za grób. Istotnie, towarzysze z KC postanowili zabalsamować ciało i umieścić je w mauzoleum. Przeleżało w nim pięć lat, ale okazało się, że gnije. Próbowano różnych środków, by powstrzymać rozkład. Wreszcie w 1962 roku KC podjął decyzję, by doczesne szczątki poddać kremacji, a prochy pogrzebać.

O ile pośmiertne losy Gottwalda można uznać za makabreskę, to o kontynuację jego spuścizny ideowej postarali się gorliwi następcy - Zapotocky, Novotny, Svoboda, Husak. Komunistyczny reżim przez lata utrwalał legendę Gottwalda jako człowieka bez skazy. Dopiero po "aksamitnej rewolucji" zniknęły pomniki, zmieniono nazwy ulic, placów i zakładów pracy. Ofiary doczekały się rehabilitacji. Gottwald trafił tam, gdzie jego miejsce - na karty historii, do rozdziału o wielkiej idei, która zrodziła pospolitych zbrodniarzy.

Mariusz Surosz