Tekst pochodzi z Gazety Wyborczej z 26 marca 2003.
Mariusz Surosz
Towarzysz Klema
Jesteśmy partią czechosłowackiego proletariatu i rzeczywiście naszym
najwyższym sztabem jest Moskwa - grzmiał 21 grudnia 1929 r. w parlamencie
przywódca komunistów Klement Gottwald. - I jeździmy do Moskwy uczyć się - wiecie
czego? My się od rosyjskich bolszewików uczymy, jak wam skręcić kark
Do pierwszego wystąpienia w parlamencie przygotowywał się całą noc. Krytykował
rząd za rozbijanie robotniczych demonstracji, za biedę i korupcję. Zarzucił
parlamentowi, że ostatnie usunięcie całego klubu komunistów z sali obrad to
czyn, na jaki nie zdobyłby się nawet „faszysta Piłsudski”. Zaatakował ministra
spraw zagranicznych Edvarda Benesza za popieranie polityki mocarstw zachodnich
wymierzonej przeciw ZSRR. Wreszcie zaczął lżyć socjaldemokratów: „Kiedy mówię do
was »socjalfaszyści «, to jest tak, jakbym łajdakowi mówił »ty łajdaku «. (...)
To nie jest obelga, lecz opis rzeczywistości”.
Na sali panował coraz większy tumult. Posłowie prawicy nie kryli rozbawienia.
Gottwald zakończył groźbami pod ich adresem: "Przejdzie wam ten śmiech! My
poprowadzimy swój bój bez względu na ofiary, świadomi celu, aż do chwili, gdy
wasza władza zostanie zmieciona!".
Nikt nie traktował poważnie tych pogróżek. Ale Klement Gottwald, od niedawna
przywódca Komunistycznej Partii Czechosłowacji, mówił z przekonaniem. Spełni swe
obietnice. Dopiero za 20 lat, ale spełni.
Chcę światła...
Dziesięć lat wcześniej 23-letni Gottwald pisał do przyjaciółki: "Gdybyś mnie
zapytała, czego właściwie pragnę, nie potrafiłbym Ci odpowiedzieć. Mógłbym tylko
powiedzieć, że chcę żyć, żyć... Chcę światła, a stale mam tylko ciemność".
Służył wtedy w wojsku. Za kilka miesięcy miał je opuścić i nie bardzo wiedział,
co począć ze swoim życiem.
Urodził się w Dedicach na Morawach 23 listopada 1896 r., w dzień świętego
Klemensa - i tak go ochrzczono w pobliskim kościele. Nosił nazwisko matki, był
bowiem nieślubnym dzieckiem. Matka oddała 9-miesięczne dziecko na wychowanie
krewnym z pobliskiego miasteczka Vyszkov, sama zaś zarabiała na życie, imając
się różnych zajęć. Gottwald dobrze wspominał tamte czasy - wuj troszczył się o
niego jak o własnego syna. Czasem tylko słyszał od rówieśników pogardliwe
"bękart".
Od dziecka chłonął książki, ale oszczędny wujek tolerował czytanie tylko za
dnia. Wieczorami widywano więc chłopca z książką pod uliczną latarnią.
Gdy skończył 12 lat, matka uznała, że musi zdobyć zawód. Wysłała go do Wiednia,
gdzie mieszkała jej młodsza siostra z mężem stolarzem. Klement praktykował w
warsztacie stolarskim. Gdy podrósł, każdą niedzielę - jedyny wolny dzień -
spędzał w kółku socjalistów wiedeńskich.
Wiosną 1914 r. wrócił na Morawy. W kwietniu 1915 r. jako poddany cesarza
Austro-Węgier otrzymał powołanie do wojska. Walczył z Rosjanami w Galicji,
później na froncie włoskim. Został ranny.
Tymczasem nastroje wśród żołnierzy pogarszały się, nikt już nie chciał umierać
za monarchię. Latem 1918 r. Gottwald zdezerterował. 30 października, dwa dni po
proklamowaniu w Pradze państwa czechosłowackiego, wstąpił do nowo formowanego
wojska. Jego pułk bił się z Polakami o Śląsk Cieszyński, tłumił na Węgrzech
komunistyczną rewoltę Beli Kuna. Za tę ostatnią kampanię sierżant Gottwald
dostał nawet medal.
Koledzy zapamiętali, że nie był typem hulaki. Gdy oni szli na potańcówkę, on
czytał. Uczył się angielskiego, francuskiego, a także - za sprawą wieści
dochodzących ze wschodu - rosyjskiego.
Na jednej z przepustek poznał Martę Holubovą. 8 sierpnia 1920 r. w katolickim
kościele w Koprzivnicach odbył się chrzest ich córki. Klement nie zdecydował się
wówczas na małżeństwo. Komunistyczni biografowie przemilczali ten fakt lub
tłumaczyli, że decydując się na życie rewolucjonisty, Gottwald nie chciał
narażać rodziny na poniewierkę. Ożenił się z Martą dopiero w połowie lat 20.
Jesienią 1920 r. złożył podanie o demobilizację. Wynajął pokój, znalazł pracę w
fabryce mebli.
Towarzysz dziennikarz
W Czechosłowacji wrzało. Młoda republika stała w obliczu wielu problemów. Wciąż
dochodziło do strajków, demonstracji, starć z policją. Z Rosji tymczasem
docierały wieści o sprawiedliwym państwie robotników i chłopów. Latem 1920 r. na
II kongresie Międzynarodówki Komunistycznej (Kominternu) wezwano partie lewicy
do rewolucyjnej walki o władzę we własnych krajach i wspierania Rosji
Sowieckiej, toczącej bój z kapitalistyczną interwencją.
Na tym tle doszło do rozłamu w czeskiej Partii Socjaldemokratycznej. W maju 1921
r. grupa radykałów utworzyła Komunistyczną Partię Czechosłowacji. Na to czekał
Gottwald. W lokalnej gazecie wzywał: "Zgłoś się do organizacji komunistycznej,
gdzie jest jedyne miejsce dla człowieka pracy, i spełń powinność wobec siebie i
potomnych. (...) Nie myślcie, towarzysze, że nadejdzie zbawiciel. Zbawić się
musimy sami, naszą pracą i naszą walką...".
Jesienią wyjechał na Słowację. Partia skierowała go do pracy w redakcji "Głosu
Ludu". Był niezmordowany, często zapełniał cały numer swoimi tekstami.
Pozyskiwał nowych zwolenników, zaangażował się w organizowanie robotniczych
towarzystw gimnastycznych.
W styczniu 1923 r. w Pradze młody anarchista zastrzelił ministra finansów Aloisa
Raszina. Śledztwo wykazało, że kilka tygodni wcześniej zamachowiec wystąpił z
KPCz. W atmosferze oburzenia parlament przyjął ustawę o ochronie republiki,
grożącą więzieniem za fizyczne i słowne ataki na funkcjonariuszy państwowych, a
także szerzenie informacji mogących wywołać niepokoje. Komuniści uznali to za
zamach na wolność słowa. Gottwald pisał: "Zamordowano wielu naszych najlepszych
ludzi - Karla Liebknechta, Różę Luksemburg, Levina, Jogischa i innych. Świat
burżuazji milczał. I nagle postrzelono ministra. Telefony i telegrafy terkoczą,
maszyny wyrzucają zadrukowany papier, faszyści wychodzą na ulice, spada kurs
korony, władza rozpacza i wydaje ustawę o ochronie republiki... O co ten rwetes?
Czy rzeczywiście chodzi o Raszina? Nie. Tak się czuje system kapitalistyczny tej
republiki, zraniony w osobie doktora Raszina".
Gdy prezydent Tomasz Masaryk podpisał ustawę, Gottwald zaatakował i jego. Często
w ferworze agitacji nie zważał na słowa. Mnożyły się więc wyroki sądowe i
konfiskaty cenzorskie.
W 1924 r. Gottwald przeżył osobistą tragedię. "Międzynarodowy proletariat jest
pogrążony w głębokim smutku. Zmarł jego wódz, zmarł Lenin. (...) Świat
kapitalistyczny odetchnął z ulgą. (...) Imię, które budziło strach każdego
fabrykanta, wyzyskiwacza i wroga ubogich, należy do przeszłości. Umarł Lenin,
ten współczesny Spartakus i Chrystus, a czarna zgraja wrogów wiwatuje".
Karlińscy chłopcy
Gottwald stał się znany za sprawą agresywnych wystąpień. W 1925 r. wybrano go do
ścisłego kierownictwa partii - został szefem komisji agitacyjno-propagandowej.
Przeniósł się do Pragi.
Wkrótce skupił wokół siebie grupę młodych działaczy, których nazwano "karlińskimi
chłopcami" - od Karlina, robotniczej dzielnicy Pragi. W owej grupie znaleźli się
m.in. Jan Szverma, Rudolf Slansky, Vaclav Kopecky, Pavel Reiman. Byli
zdecydowani, skuteczni i hałaśliwi. Każdy strajk czy wypadek na budowie, w
którym zginęli robotnicy, był dobrą okazją do zwołania wiecu lub demonstracji.
Gottwald mieszkał wówczas z żoną i córką. W domu bywał jednak rzadko,
notorycznie ścigany za łamanie prawa. Jego taktyka polegała na przeciąganiu
rozpraw i ignorowaniu wyroków sądów. W Czechosłowacji częste były amnestie, więc
wykroczenia zwykle uchodziły mu płazem.
Na czele KPCz stał Bohumil Jilek, człowiek posłuszny Kominternowi. W kręgu "karlińskich
chłopców" dojrzewała jednak myśl o przejęciu władzy. Gottwald i jego zausznicy
zarzucili Jilkowi pasywność, tolerowanie "oportunistów", zerwanie więzi z
masami. Gottwald wiedział, że decyzje personalne zapadają w Moskwie, dlatego też
przygotowywał się do frontalnego ataku na VI kongresie Kominternu. Nocami
ustalał plan działania ze swymi zwolennikami, za dnia przekonywał, że Jilek i
ci, którzy mu uwierzyli, to "trockiści".
Radzieccy bolszewicy byli poważnie zaniepokojeni groźbą rozłamu w jednej z
najmocniejszych partii komunistycznych Europy. "Chłopcy" wrócili więc do Pragi z
poparciem Kominternu, a Gottwald - jako członek egzekutywy Międzynarodówki.
Z parlamentu do Moskwy
"Towarzysze i towarzyszki! KPCz musi ponownie nawiązać więź z masami
pracującymi, stanąć na czele ich walki, poprowadzić bój w ich interesie, o ich
polityczne i gospodarcze postulaty, walczyć przeciw faszyzmowi,
niebezpieczeństwu imperialistycznej wojny i bronić Związku Sowieckiego. (...)
Zjazd musi dać partii takie kierownictwo, by partia naprawdę była organizatorem
rewolucji socjalnej". Tymi słowami Gottwald rozpoczął przemówienie na V zjeździe
KPCz 18 lutego 1929 r.
Zjazd przebiegał według scenariusza Gottwalda. Kolejni mówcy atakowali
kierownictwo. Poparł ich delegat Kominternu, Polak Gustaw Henrykowski. Gottwald
został sekretarzem generalnym; jego "chłopcy" objęli najważniejsze stanowiska i
zaczęli oczyszczać szeregi z "oportunistów", "rozłamowców", "sekciarzy".
Zapłacili za to częściową utratą poparcia i klęską propagandową - z KPCz odeszli
lewicowi pisarze, m.in. Jaroslav Seifert, Vladislav Vanczura, Ivan Olbracht,
Josef Hora.
Jednak komunistom udało się wprowadzić do parlamentu 38 posłów. Wprawdzie
politycy z innych partii bojkotowali ich, traktując KPCz jako ugrupowanie
nielojalne wobec własnego państwa - lecz przecież komuniści nie szukali
sojuszników. W chwili, gdy na świecie zaczynał się wielki kryzys gospodarczy,
zdobyli trybunę, z której ich głos brzmiał donośniej niż na wiecach.
Wkrótce parlament stał się widownią setek interpelacji, wniosków, ordynarnych
pyskówek i obstrukcji. Gottwald krzyczał: "Precz z władzą bandytów i wrogów
robotników!".
Jeździł po kraju. "Za każdą kroplę waszej krwi oprawcy dostaną straszną zapłatę"
- oznajmił na pogrzebie ofiar demonstracji robotniczej. "Wyjdźcie jak jeden mąż
na ulice i demonstrujcie! Dalej w bój o chleb, pracę, wolność i władzę!" -
wzywał podczas strajków. Trafiał na podatny grunt, a manifestacje pociągały za
sobą ofiary śmiertelne. Rzecz jasna, komuniści całą winę zrzucali na rząd.
Ostatnim akordem agresywnej kampanii stały się wybory prezydenckie w 1934 r.
KPCz ruszyła do nich pod kuriozalnym hasłem: "Nie Masaryk, ale Lenin!" - i
wystawiła kandydaturę... Gottwalda.
Tomasz Masaryk był głową państwa od 16 lat. Cieszył się autorytetem, nie sposób
było przecenić jego zasług dla powstania niepodległej Czechosłowacji. Jednakże w
1934 r. ten 84-letni polityk był niemal ślepy i głuchy. Do wyborów stanął tylko
dlatego, że Zgromadzenie Narodowe nie chciało wypełnić jego woli i wybrać na
prezydenta Edvarda Benesza, jego najbliższego współpracownika. W tej sytuacji
kampania wyborcza nie miała znaczenia. Komuniści wykorzystali jednak okazję, by
zaatakować starego prezydenta. Masaryk został wybrany po raz czwarty, Gottwald
zdobył 38 głosów - tyle, ilu było posłów KPCz.
Pod koniec czerwca sąd wystąpił o uchylenie immunitetu Gottwalda, zarzucając mu
znieważenie prezydenta. Posłowie zgodzili się na to, a ponieważ Gottwald nie
zamierzał pojawić się na sali rozpraw, jego oblicze wylądowało na listach
gończych. Przez parę tygodni ukrywał się - przyczesał bujną fryzurę, zapuścił
wąsy, założył grube okulary... W końcu uciekł do Moskwy.
W Kominternie
Podjął pracę w sekretariacie Kominternu. Nie mogło ujść jego uwagi, że
instytucja ta - formalnie niezależna - była podporządkowana Stalinowi, który
musiał zaakceptować każdy dokument.
Musiał widzieć, jak Stalin rozwija kampanię terroru. Jak otacza się ludźmi
gotowymi wypełnić każdy, nawet najstraszniejszy rozkaz - byli wśród nich Beria,
Wyszyński, Mołotow, Żdanow, Jagoda. Jak w lochach Łubianki giną bez wieści
najbliżsi współpracownicy Lenina. Jakie myśli towarzyszyły wtedy Gottwaldowi?
Tego nie wiemy.
Na pewno pobytem w ZSRR zachwycona była jego żona. Ta zażywna gospodyni domowa
po raz pierwszy poczuła, że jest "kimś" - Gottwaldowie mieszkali w hotelu,
dostali też daczę pod Moskwą, mogli robić zakupy w specjalnych sklepach.
Stalin postanowił zwołać kolejny kongres Kominternu. Nie robił tego przez
ostatnie siedem lat, teraz jednak uznał, że partie komunistyczne muszą zmienić
taktykę. We wszystkich krajach powinny tworzyć antyfaszystowskie "fronty
ludowe", wciągając do współpracy inne partie lewicowe. Tajna część instrukcji,
przeznaczona tylko dla przywódców, nakazywała podjęcie działań mających na celu
infiltrację "sojuszników" i rozbijanie ich od wewnątrz. Instrumentem w tej grze
mogły być nawet skrytobójcze morderstwa.
Gottwald pozostał we władzach Kominternu, ale jego moskiewska
misja powoli dobiegała końca. W czerwcu 1934 r. Czechosłowacja nawiązała
stosunki dyplomatyczne z ZSRR. Moskwie zależało na ociepleniu relacji z Pragą,
zakazała więc czechosłowackim komunistom agresywnych wystąpień i zażądała, by w
najbliższych wyborach prezydenckich poparli Benesza. Tak też się stało w 1935
r., po abdykacji Masaryka. Prezydent Benesz podpisał akt amnestii, która objęła
także Gottwalda.
Jeśli założyć, że młodego Klementa komunizm porwał swoimi szczytnymi hasłami, w
lutym 1936 r. wracał z Moskwy jako cynik, doskonale znający kulisy władzy
radzieckiej. A może wszystko to wiedział już dużo wcześniej?
Dumny z narodu husytów
"Prawdziwym rewolucjonistą jest tylko ten, kto bezdyskusyjnie, bezwarunkowo,
otwarcie i szczerze gotów jest bronić Związku Radzieckiego" - te słowa Józefa
Stalina były dla komunistów najważniejszą dyrektywą. Skoro więc Kreml nakazał,
by budować front ludowy, należało to robić. Gottwald musiał zdyscyplinować
członków partii - nawet najbliższych towarzyszy, zaskoczonych deklaracją woli
współpracy z socjaldemokratami. Tych ostatnich uważano wszak przez wiele lat za
podłych zdrajców sprawy robotniczej. Szef KPCz tłumaczył:
"Chcemy, aby ta republika, którą dziś rządzi burżuazja, stała się republiką
sowiecką, republiką socjalistyczną, gdzie rządzi lud pracujący. Gdy jednak ta
mieszczańsko-demokratyczna republika jest zagrożona przez krwawy faszyzm, to
bronimy tego kraju i wzywamy wszystkich socjalistów, demokratów i republikanów
do wspólnej walki, aby tej republice była oszczędzona największa hańba, a ludowi
pracującemu największa klęska - krwawa dyktatura faszystowska".
W tym czasie Czechosłowacja stanęła przed dramatycznym wyzwaniem. Niemieccy
separatyści, podżegani przez Hitlera, podjęli otwartą rebelię. Im bardziej los
państwa stawał się niepewny, tym mocniej Gottwald uderzał w struny patriotyczne
i akcentował konieczność obrony.
Stalin uznał, że konflikt czechosłowacko-niemiecki może mu przynieść korzyści.
Gdyby sprawa trafiła na forum Ligi Narodów, ZSRR mógłby dołączyć do mocarstw
decydujących o kształcie Europy. Dlatego Gottwald nalegał, by Benesz odwołał się
do Ligi, miast zdawać się na wolę Londynu i Paryża. Tajemnicą sowieckich
archiwów pozostaje kwestia, czy rzeczywiście Stalin gotów był udzielić Pradze
pomocy wojskowej w razie niemieckiej agresji - o czym wszem i wobec zapewniał
przywódca KPCz. Były to z pewnością próżne obietnice, jeśli zważyć, że
Czechosłowacja i ZSRR nie miały w owym czasie wspólnej granicy. Poza tym Benesz
musiał się obawiać, że głównym celem Armii Czerwonej będzie zrewolucjonizowanie
najpierw Czechosłowacji, a później Europy.
Gottwald nie miał takich dylematów. 22 września 1938 r. komuniści stanęli na
czele strajku generalnego, który miał unaocznić rządzącym wolę walki narodu
przeciw zagrożeniu ze strony Hitlera. Oprócz Gottwalda do zebranego tłumu
przemawiał przywódca socjaldemokratów Antonin Hampl i narodowy demokrata
Ladislav Raszin, syn ministra zastrzelonego w 1923 r.
Tydzień później sojusznicy zdradzili Czechosłowację w Monachium. Benesz przyjął
warunki dyktatu. Gottwald rzucił mu w twarz: "Nie zgadzam się z panem, panie
prezydencie! Bosi i bezbronni Etiopczycy bronili się, a my się poddajemy! Mamy
wspaniałą armię, naród jest zjednoczony i pójdzie z nami. Nie możemy przyjąć
warunków Monachium". Jeszcze 11 października, sześć dni po dymisji Benesza,
Gottwald uderzył w parlamencie w patriotyczną nutę: "Wierzcie mi, jako komunista
zawsze byłem dumny z tego, że jestem Czechem, byłem dumny z narodu husytów, do
którego należę. Ale jako Czech i komunista nie mogę być dumny z poczynań władz,
które doprowadziły naród do obecnego stanu".
Pod naciskiem Niemiec działalność KPCz została zakazana. "Partia komunistyczna
pozostawiła jednak narodowi wielką schedę. Nieszczęśliwą, jak sądzę, a dodatkowo
zmistyfikowaną przez propagandę. Tą schedą było ślepe zaufanie do Związku
Radzieckiego. Zaufanie oparte nie na przemyśleniach czy rozwadze, lecz na
wierze. (...) Gdy narodowi czeskiemu będzie już bardzo źle, przyjdzie Armia
Czerwona i go uratuje. W takie i podobne marzenia zmieniła się wiara w ZSRR" -
pisała dziennikarka Milena Jesenska.
Nie myliła się. Jesienią 1938 r. partia Gottwalda zdobyła niezwykle cenny
kapitał polityczny. W dobie klęski, gdy padały łatwe oskarżenia pod adresem
rządzących, to komuniści - którzy przez cały okres międzywojenny szafowali
państwem w imię obcych interesów - wyrośli na "szczerych" obrońców
Czechosłowacji.
Komunista patriota
10 listopada 1938 r. Gottwald odleciał do Moskwy. Znów zaczął pracować w
sekretariacie Kominternu.
W marcu 1939 r. Hitler ostatecznie unicestwił Czechosłowację. Gottwald wydał
oświadczenie: "My, komuniści czescy, którzy uczyniliśmy wszystko, by uchronić
naród przed obecnym losem, przed obliczem narodu głosimy, że chcemy stać w
pierwszych szeregach narodowego oporu, walczyć o pełne odzyskanie wolności i
niepodległości". Wkrótce jednak zamilkł, bo na Kremlu podpisano pakt
Ribbentrop-Mołotow.
Po napaści Hitlera na ZSRR w 1941 r. delegacja sowiecka podpisała w Londynie z
emigracyjnym rządem Benesza umowę o wzajemnej pomocy. Rozpoczęto formowanie
czechosłowackich oddziałów w Buzułuku. Na ambasadora w Moskwie Benesz mianował
socjaldemokratę Zdenka Fierlingera. Na dowódcę brygady czechosłowackiej - gen.
Ludvika Svobodę. Nieszczęśliwe to nominacje. Historycy są zgodni, że obaj
panowie byli na usługach NKWD. Fierlinger donosił Gottwaldowi o planach rządu
londyńskiego, a Beneszowi zdawał relacje dyktowane przez szefa komunistów.
Svoboda wprowadzał w podległej mu brygadzie porządki sowieckie.
Sam Gottwald pozostawał w cieniu. Ewakuowany z zagrożonej Moskwy, przebywał w
Ufie (Baszkiria), gdzie prowadził rozgłośnię radiową dla Czechów i Słowaków.
Nawiązał kontakt z przybyłą z Londynu czechosłowacką misją wojskową. Od jej
szefa, gen. Heliodora Piki pożyczał czasem samochód. Był przyjacielski i gorąco
deklarował, że bycie komunistą nie przeszkadza być patriotą.
W 1949 r. w sfabrykowanym procesie Pika zostanie oskarżony o zdradę stanu i
stracony. Prezydent Gottwald odrzuci prośbę o ułaskawienie.
Zdrowy chłopski rozum
Benesz powiedział swego czasu, że ceni "zdrowy chłopski rozum" Gottwalda. Nie
wziął pod uwagę, że ten rozum w połączeniu z wybujałymi ambicjami,
przebiegłością, gorliwym służalstwem wobec mocnych i bezwzględnością wobec
słabszych tworzy mieszankę zaiste piorunującą.
Po Stalingradzie i Kursku, po zerwaniu przez Moskwę stosunków z rządem polskim w
Londynie dla Benesza stało się jasne, że jeśli chce utrzymać władzę, musi
dogadać się z komunistami. Okazją do spotkania stało się podpisanie przez
Czechosłowację i ZSRR układu o przyjaźni. Dokument podpisano w Moskwie 12
grudnia 1943 r. Gottwald skorzystał z okazji, by przypomnieć Beneszowi o
odpowiedzialności za Monachium, ale - zgodnie z zaleceniami Stalina - zachowywał
się w sposób wyważony.
W trakcie dalszych rozmów Benesz zaproponował mu, by
komuniści weszli do rządu. Gottwald odmówił - wiedział, że czas pracuje dla
Moskwy. Obstawał za to przy utworzeniu "frontu narodowego", w którym znajdzie
się miejsce dla partii demokratycznych i komunistów, ale nie dla agrariuszy,
oskarżanych przezeń o "faszyzm" [agrariusze - Republikańska Partia Ludu
Wiejskiego i Małorolnego, najsilniejsze ugrupowanie w okresie międzywojennym]. W
ten sposób eliminował najgroźniejszego rywala w wyborach. Opowiadał się też za
tworzeniem Rad Narodowych na terenach wyzwalanych przez Armię Czerwoną. Ten
ostatni pomysł zadziwił Benesza, zwolennika konstytucyjnych organów
administracji, ale Gottwald się uparł. Wiedział, że komuniści będą mogli liczyć
w Radach na poparcie Rosjan.
Kiedy prezydent zapytał go, jak sobie wyobraża powojenny porządek w kraju - czy
na wzór republiki z lat 1918-38, czy na modłę sowiecką - Gottwald pospiesznie
odrzucił oba pomysły. Stwierdził, że opowiada się za "nową, ludową republiką
demokratyczną". Benesz uznał, że komuniści dadzą się wpisać w system
demokratyczny.
We wrześniu Armia Czerwona dotarła na Słowację. Mimo wielokrotnych zapewnień o
nienaruszalności przedwojennych granic Czechosłowacji ZSRR postanowił zagarnąć
Ruś Zakarpacką, powołując się na "prawo Ukraińców do samostanowienia". Pod
bagnetami sowieckimi zjazd "komitetów narodowych" opowiedział się za
przyłączeniem Rusi do ZSRR.
W marcu 1945 r. w czechosłowackiej ambasadzie w Moskwie zapadły najważniejsze
decyzje. Gottwald odrzucił propozycję Benesza, by objąć funkcję szefa rządu.
Wolał, by premierem został wygodny dlań figurant - Zdenek Fierlinger. Komuniści
objęli natomiast resorty z ich punktu widzenia strategiczne - spraw wewnętrznych
i informacji. Gottwald przystał na propozycję Benesza, by tekę ministra spraw
zagranicznych zachował bezpartyjny Jan Masaryk. Sam również zaproponował
"bezpartyjnego" ministra obrony - Ludvika Svobodę. Dla siebie zarezerwował
funkcję wicepremiera i przewodniczącego Frontu Narodowego. Politycy przybyli z
Londynu nie wyczuli w jego słowach złowrogich zapowiedzi, gdy mówił, że
czechosłowacki dom "trzeba odbudować tak, by sprostał nowym potrzebom".
Twardy jak cement
"Dla reakcji twardy niczym cement,
niech żyje nam towarzysz Gottwald Klement!"
- dziennik "Rude Pravo" nie skąpił mu wazeliny na 50. urodziny.
1946 - to dobry rok dla Gottwalda. W maju komuniści wygrali wybory (w Czechach
zdobyli 40 proc. głosów, na Słowacji 30 proc.), on zaś został premierem. Zmienił
swój image - stateczny, godny zaufania mąż stanu, ceniący demokrację. "Rude
Pravo" przypadkiem zdradziło prawdę, bo rzeczywiście jego ludzie pokątnie
kręcili bicz na "reakcję".
"Klema umiał pięknie rozdzielać role - wspominał Vaclav Kopecky, ówczesny
minister informacji. - Pozował na mędrca, a gdy trzeba było kogoś zwymyślać, to
takie zadanie dostawałem ja".
Na drodze do przejęcia całej władzy - co stanie się w lutym 1948 r. - Gottwald
zdobywał kolejne przyczółki. Podporządkował obie związki zawodowe. Wykorzystał
nieprecyzyjne zapisy w dekrecie prezydenta Benesza o karaniu zdrajców i
kolaborantów, by - obsadziwszy swoimi ludźmi trybunały ludowe - przy okazji
eliminować potencjalnych przeciwników politycznych. Na jego polecenie minister
spraw wewnętrznych Vaclav Nosek usuwał z policji i służb specjalnych sympatyków
innych partii. Tworzył też paramilitarne oddziały Milicji Robotniczej, podległe
nie MSW, ale partii. Gen. Svoboda wyrzucał z ważniejszych stanowisk oficerów,
którzy podczas wojny służyli na Zachodzie.
Co jakiś czas Gottwald "odkrywał" kolejny spisek, a minister Kopecky umiejętnie
nagłaśniał sprawę. Szef rządu maczał nawet palce w próbie zamachu na trzech
ministrów, którym w opakowaniu po perfumach przesłano bomby.
"Zwycięski luty" 1948 r. był majstersztykiem Gottwalda. Najpierw wywołał kryzys
rządowy. Gdy w akcie protestu 12 ministrów związanych z partiami demokratycznymi
podało się do dymisji - wszystkie atuty były już po stronie wodza komunistów.
Poprosił Moskwę o doradców i rozlokowanie wojsk pancernych w pobliżu granicy z
Czechosłowacją - choć wcale nie potrzebował pomocy ze wschodu. Komuniści
zastraszyli opozycję, organizując demonstracje i akcje propagandowe,
wyprowadzając na ulice zbrojne oddziały Milicji Robotniczej.
Był brutalny i butny, opozycji otwarcie groził rozpętaniem krwawej wojny. 25
lutego usłyszał od pokonanego Benesza, że postępuje niczym Hitler w Monachium.
Przełknął to - i pojechał na plac św. Wacława, by przemówić do 200-tysięcznego
tłumu. Triumfował: "Reakcja przygotowywała i knuła zamach przeciw naszemu
ustrojowi demokracji ludowej. Została rozbita dzięki czujności, mobilizacji i
stanowczej woli walki naszego ludu".
Hrad wart jest mszy
Z demokratycznego państwa zostały szczątki i niegroźne symbole. Komuniści
rozpoczęli czystkę. Do więzień szli politycy demokratyczni, żołnierze walczący w
czasie wojny na Zachodzie, prawdziwi i wydumani wrogowie. Ludzi niewygodnych
wyrzucano z pracy.
Benesz - widząc, jak niszczona jest demokracja, z której słynęła przedwojenna
Czechosłowacja - groził dymisją. Gottwald przymilał się, uspokajał, obiecywał
wstrzymanie represji - i dalej robił swoje. Stojący nad grobem prezydent zdobył
się na ostatni gest protestu. Odmówił podpisania nowej, komunistycznej
konstytucji i podał się do dymisji. Gottwald był wściekły - zależało mu, by
Benesz legitymował swoją osobą rządy komunistów. Pojechał do niego, proponował
dożywotnią prezydenturę, półroczny urlop zdrowotny... Benesz nie ustąpił. Na
początku czerwca 1948 r. wycofał się z życia politycznego.
W pełni podporządkowane komunistom Zgromadzenie Narodowe nie miało problemu z
wyborem następcy. 14 czerwca Gottwald został "pierwszym robotniczym prezydentem"
Czechosłowacji. Zgodnie z tradycją pośpieszył na Hradczany, by wysłuchać mszy w
katedrze św. Wita. Nie zapomniał pokłonić się szczątkom św. Wacława i złożyć
wieńca na grobie Tomasza Masaryka.
Był na szczycie. Lecz jakże pozorna to była władza! W Pradze rozlokowali się
sowieccy "doradcy". Parę lat później prezydent Gottwald odkryje aparaturę
podsłuchową w swoich apartamentach na praskim zamku.
Po secesji Jugosławii Stalin wezwał partie komunistyczne do zaostrzenia walki
klasowej i tropienia wrogów we własnych szeregach. We wrześniu 1948 r. Gottwald,
znający metody sowieckie, z duszą na ramieniu wyjeżdżał do Moskwy. W przeddzień
wyjazdu ortodoksyjny czeski marksista Arnoszt Kolman opublikował artykuł "O
bolszewicką samokrytykę w naszej KPCz". Zarzucił partii, że nie jest już ani
marksistowska, ani leninowska, ani bolszewicka. Gottwald z przerażeniem
zastanawiał się, z czyjej inicjatywy Kolman napisał swój tekst. A jeśli na
polecenie towarzyszy z Kremla?
Nie przestał się bać nawet wtedy, gdy Stalin powiedział, że
ten Kolman musi być trockistą, a stojący obok Ławrientij Beria skwapliwie
przytaknął. Gottwald zrozumiał, że i on musi znaleźć kozła ofiarnego.
Czeska czystka
Na Węgrzech wykryto "spisek" Laszlo Rajka, w Bułgarii - Trajczo Kostowa, w
Albanii - Koczi Dzodze, w Polsce Władysław Gomułka trafił do więzienia za
"prawicowe odchylenie". Wszędzie spadały głowy czołowych działaczy
komunistycznych - a w Czechosłowacji wciąż zamykano tylko płotki. Gottwald mógł
bagatelizować naciski towarzyszy z Warszawy i Budapesztu, ale kiedy Walerij
Zorin, były ambasador w Pradze, przesłał informację, że Vladimir Clementis nie
powinien być ministrem spraw zagranicznych, należało ją potraktować z najwyższa
powagą.
Clementisa aresztowano. Komitet Centralny KPCz zarzucił mu niewystarczające
czystki w MSZ, nieprzyjazny stosunek do ZSRR (w 1939 r. krytykował pakt
Ribbentrop - Mołotow i agresję na Finlandię), wreszcie "burżuazyjny nacjonalizm"
(jako że był Słowakiem) i "intelektualny stosunek do partii" (z wykształcenia
był prawnikiem). Nieopatrznie w obronie więźnia stanął jeden z liderów
słowackich komunistów, Gustav Husak. Wkrótce on i jego współpracownicy też
trafili za kratki pod zarzutem "burżuazyjnego nacjonalizmu". Fala aresztowań
zakończyła się w lutym 1951 r. Do więzień trafiło ponad 50 wysokich
funkcjonariuszy partii, służby bezpieczeństwa i oficerów armii.
Akcją kierowali Gottwald, Slansky, Zapotocky i zięć Gottwalda Aleksiej Czepiczka.
Doskonale wiedzieli, że zarzuty są fałszywe. Jednak reszta komunistycznych
notabli mogła odetchnąć z ulgą - wszak uratowali skórę.
Nie na długo. Gottwald otrzymał bowiem list od Stalina: "Dostaliśmy przekonujące
materiały o towarzyszu Slanskym. Uznajemy te materiały za niewystarczające i
sądzimy, że nie ma żadnych powodów do oskarżeń". Generalissimus wzywał Gottwalda
do Moskwy dla wyjaśnienia sprawy.
Slansky był sekretarzem generalnym KPCz i najbliższym przyjacielem Gottwalda.
To, że do Moskwy trafiły raporty z Pragi, świadczyło, że rozpoczyna się walka o
schedę po "towarzyszu Klemie". Gottwald był bowiem poważnie chory. Slansky'ego
dość powszechnie uważano za jego następcę - miał jednak w kierownictwie partii
wielu wrogów.
Gottwald nie pojechał do Moskwy, wymówił się stanem zdrowia. Wysłał Czepiczkę,
ten zaś przywiózł mu kolejny list. Stalin, powołując się na informacje
rezydentów sowieckiego wywiadu, stwierdził, że Slansky popełnił mnóstwo błędów
przy obsadzaniu stanowisk partyjnych i nie powinien być dłużej sekretarzem KPCz.
Czeski historyk Karel Kaplan odnalazł list, w którym Gottwald broni Slansky'ego.
Autorowi nie starczyło jednak odwagi, by dokończyć ów list, nie mówiąc już o
wysłaniu go do Stalina. W liście, który wysłał do Moskwy, wiernopoddańczo
przyjął decyzję Stalina. Nie zdobył się nawet na to, by ostrzec najbliższego
przyjaciela. Grał komedię, gdy na 50. urodziny odznaczał go Orderem Socjalizmu.
Slansky został aresztowany w listopadzie 1951 r., gdy rodzimi i sowieccy
funkcjonariusze skończyli fabrykowanie dowodów jego zdrady. Proces "bandy
Slanskiego" objął starannie wyselekcjonowanych 14 "spiskowców", pochodzących w
większości z rodzin żydowskich. W tym czasie Stalin prowadził w ZSRR czystkę
antysemicką pod hasłem walki z "kosmopolityzmem".
"Spiskowców" poddano wielomiesięcznemu śledztwu i torturom. Odegrali przed sądem
wyuczone role, przyznając się do zdrady stanu, sabotażu, "syjonizmu", "titoizmu",
"trockizmu" i "szpiegostwa na rzecz imperialistycznego Zachodu". 11 osób skazano
na karę śmierci, trzech na dożywocie. Gottwald nie skorzystał z prawa łaski,
choć Slansky i inni oskarżeni dostali w śledztwie obietnicę, że jeśli się
przyznają, zostaną ułaskawieni.
Powieszono ich 3 grudnia 1952 r. Zwłoki spalono, a prochy kazano rozsypać w
nieznanym miejscu. Zadanie to wykonali dwaj agenci bezpieki gdzieś na trasie
Praga-Beneszov. Gdy kierowca służbowego auta dowiedział się, z jakim ładunkiem
wsiedli jego pasażerowie, parsknął śmiechem: "Jeszcze nigdy nie wiozłem w tatrze
14 osób naraz".
Komunistyczny aparat przemocy pracował pełną parą. Kilkaset wyroków śmierci,
prawie 100 tys. skazanych na wieloletnie więzienia, kolejne 80 tys.
przetrzymywanych bez wyroku w obozach pracy. Gottwald rzadko sięgał po prawo
łaski.
Wierny Stalinowi aż za grób
Odsłaniano wciąż nowe pomniki prezydenta, poeci dedykowali mu poematy. Setki
zakładów pracy przyjęło jego imię, miasto Zlin nazwano Gottwaldovem...
Przyjmował te hołdy z należytą powagą. Coraz rzadziej jednak pojawiał się
publicznie. Praski Hrad, za Masaryka i Benesza tętniący życiem, teraz stał się
twierdzą. Bezpieczeństwa Gottwalda strzegły cztery setki wybranych
funkcjonariuszy. W panicznym lęku przed szpiegami odizolował się nawet od
członków KC. Zaufanym był Slansky, a kiedy go zabrakło, jego miejsce zajął
Zapotocky.
Od 1951 r. Gottwald był pod stałą opieką lekarzy radzieckich. Chorobę (dziś
pojawiają się informacje, że był to syfilis) można było opanować, gdyby pacjent
nie pił i nie odmawiał kuracji. Gottwald jednak pogrążył się w alkoholizmie.
Jego małżonka w rozmowie z żoną Bruno Köhlera, który również miał ręce splamioną
krwią niewinnych, powiedziała z właściwą sobie prostotą: "Dobrze, że nie masz
dzieci, bo moje dzieci i wnuki będą przeklinane".
Zmarł 14 marca 1953 r., po powrocie z pogrzebu Stalina. Rozeszły się pogłoski,
że został otruty, ale bezpośrednią przyczyną śmierci była podróż samolotem.
Ktoś, kto ma tętniaka aorty, nie powinien narażać organizmu na zmiany ciśnienia.
Nastąpił wylew, agonia trwała kilka dni.
Złośliwi mówili, że był wierny Stalinowi aż za grób. Istotnie, towarzysze z KC
postanowili zabalsamować ciało i umieścić je w mauzoleum. Przeleżało w nim pięć
lat, ale okazało się, że gnije. Próbowano różnych środków, by powstrzymać
rozkład. Wreszcie w 1962 roku KC podjął decyzję, by doczesne szczątki poddać
kremacji, a prochy pogrzebać.
O ile pośmiertne losy Gottwalda można uznać za makabreskę, to o kontynuację jego
spuścizny ideowej postarali się gorliwi następcy - Zapotocky, Novotny, Svoboda,
Husak. Komunistyczny reżim przez lata utrwalał legendę Gottwalda jako człowieka
bez skazy. Dopiero po "aksamitnej rewolucji" zniknęły pomniki, zmieniono nazwy
ulic, placów i zakładów pracy. Ofiary doczekały się rehabilitacji. Gottwald
trafił tam, gdzie jego miejsce - na karty historii, do rozdziału o wielkiej
idei, która zrodziła pospolitych zbrodniarzy.
Mariusz Surosz