Florian Nowicki
Lipiec 2003
Kwestia agrarna w Polsce -część 3
Antykapitalistyczne i proetatystyczne nastawienie mieszkańców wsi
Wszyscy badacze polskiej wsi są zgodni, że:
- mieszkańcy wsi są głównymi przegranymi polskiej transformacji
- wieś od początku była bardzo nieprzychylna zmianom kapitalistycznym, a wiejski antykapitalizm narastał w toku lat dziewięćdziesiątych i obecnie
- na wsi jest największa nostalgia za czasami PRL
- poglądy społeczno-ekonomiczne mieszkańców wsi są skrajnie proetatystyczne; wieś domaga się silnej roli państwa w gospodarce (prawie takiej jak w PRL), domaga się, by państwo było głównym regulatorem i organizatorem wymiany ekonomicznej między miastem i wsią (i gwarantem opłacalności produkcji rolniczej), a także powrotu państwa opiekuńczego.
- głównym nośnikiem postaw proetatystycznych wśród mieszkańców wsi są rolnicy.
Rolnicy od samego początku sceptycznie witali "nową Polskę". Nad optymizmem i wiarą w możliwości, jakie niesie gospodarka rynkowa - pisze Krystyna Szafraniec – przeważały obawy i tęsknota za PRL. Z badaniach z 1992 roku realizowanych pod kierownictwem J. Reykowskiego wynikało, że rolnicy w znacznie większym stopniu niż inni zdradzali orientację lewicową (niechęć do gospodarki rynkowej i nierówności społecznych, etatyzm). W świetle tych badań rolnicy stanowili grupę najbardziej roszczeniową i najbardziej przywiązaną do państwa opiekuńczego[1].
Rolnicy - kontynuuje Szafraniec - byli już wtedy grupą najbardziej tęskniącą za "socjalistyczną Polską", którą postrzegali jako "ostoję bezpieczeństwa i ekonomicznej prosperity". Występują oni wtedy (tj. w pierwszych latach transformacji) jako grupa jednorodna, zarówno pod względem społeczno-ekonomicznym, jak i pod względem postaw politycznych. Zróżnicowanie polityczne pojawia się - jak można sądzić - wraz ze zróżnicowaniem społeczno-ekonomicznym, nasilającym się w toku transformacji. Już w połowie lat dziewięćdziesiątych - a więc w okresie zawansowanej polaryzacji gospodarstw rolnych i rodzin chłopskich - wyraźnie wyodrębnia się nieliczna grupa przodujących rodzinnych gospodarstw towarowych. Rolnicy z tej grupy ujawniają swoje zdecydowane poparcie dla kapitalizmu. Nic dziwnego - to kapitalizm umożliwił im wybicie się na pozycje przodujące w ramach społeczności wiejskiej (kosztem degradacji społecznej sąsiednich gospodarstw).
Przestrzegam jednak przed wyciągnięciem pochopnego wniosku, że ci rolnicy, którzy zachowali (czy zintensyfikowali) związki z rynkiem (gospodarstwa towarowe), są raczej prokapitalistyczni, a ci, którzy zostali wypchnięci z rynku w toku transformacji - są główną ostoją wiejskiego antykapitalizmu. Otóż ci rolnicy - jest to moja opinia, ale mająca oparcie w różnych publikowanych danych - którzy nadal prowadzą intensywną produkcję towarową, stanowią grupę, która bezpośrednio styka się z problemem niepewności zbytu produktów rolnych w warunkach zderegulowanej gospodarki rynkowej. I dla nich przede wszystkim jest to problem być albo nie być. Mimo iż gospodarstwa tego typu są gospodarstwami przodującymi na wsi, niepewność zbytu ich produkcji (ściśle zależna od zmiennej koniunktury), sytuuje je zasadniczo (w okresach dekoniunktury) na krawędzi bankructwa. Gospodarstwa towarowe są gospodarstwami posiadającymi stosunkowo spory kapitał, który wymaga ciągłego (niezwykle kosztownego) odnawiania. Samo utrzymanie bazy kapitałowej wymaga więc znacznych środków pieniężnych. Stanowi ono znaczne obciążenie finansowe. Dlatego też, w okresie dekoniunktury, kiedy możliwości zbytu są znacznie mniejsze, gospodarstwa tego typu mogą bankrutować (ich kapitał produkcyjny okazuje się wtedy "kamieniem u szyi topielca"). Podczas gdy gospodarstwa socjalne - dawno wypchnięte z rynku i oparte na innego rodzaju dochodach, przyzwyczajone do ubóstwa, ale zarazem dysponujące stałą bazą żywnościową - mogą wcale nie odczuć szczególnych problemów w związku z dekoniunkturą na rynku rolnym. W związku z tym, że to właśnie gospodarstwa towarowe stanowią główną grupę wystawioną na destrukcyjne oddziaływanie rynku, stanowić one mogą (w okresie dekoniunktury) główną bazę politycznego radykalizmu na wsi. Wydaje mi się - jest to moja hipoteza - że postawy rolników towarowych wobec kapitalizmu, rynku i PRL oscylują zgodnie z wahaniami koniunktury rynkowej. Jest faktem bezspornym, że końcówka dekady lat dziewięćdziesiątych to okres zarówno pogorszenia koniunktury rynkowej dla rolnictwa, jak i "pogorszenia nastrojów na wsi". Wydaje się, że grupę wiejskich antykapitalistów zasilają w tym okresie w znacznym stopniu rolnicy wysoko-towarowi, wcześniej względnie przychylni wobec gospodarki rynkowej. Moja hipoteza brzmi zatem następująco: Ci rolnicy, którzy w pierwszym okresie transformacji wykazali się największą zdolnością adaptacyjną (znaleźli się w kilkunastoprocentowej grupie bezneficjentów gospodarki rynkowej, zintensyfikowali swoje związki z rynkiem), stanowili początkowo grupę przyjazną wobec gospodarki rynkowej. Kiedy zaś koniunktura dla rolnictwa uległa już totalnemu pogorszeniu (końcówka dekady lat dziewięćdziesiątych), grupa ta politycznie zradykalizowała się i przeszła na pozycje proetatystyczne. Zarazem poglądy pozostałych grup chłopskich cechowały się większą stałością, niezależnością od wahań koniunktury. Poglądy tych grup były od początku raczej nieprzychylne gospodarce rynkowej.
Miarą wiejskiego antykapitalizmu jest nie tylko ogólny stosunek mieszkańców wsi do transformacji, PRL i rynku, ale także stosunek do konkretnych postulatów ekonomicznych, takich jak ustalanie cen produkcji rolnej przez państwo, czy odbudowa państwowej infrastruktury skupów produktów rolnych, czy szerzej całego systemu państwowej regulacji wymiany ekonomicznej między miastem i wsią. Otóż, trzeba to wyraźnie zaznaczyć, te konkretne postulaty ekonomiczne są postulatami bezpośrednio odzwierciedlającymi interesy rolników towarowych. Jeżeli zaś chodzi o pozostałych chłopów, to dla tych, którzy pogodzili się już z faktem wypchnięcia z rolnictwa (i orientują się na dochody nierolnicze), realizacja tych postulatów może być sprawą obojętną. Z pewnością jednak nie jest obojętna dla tych chłopów, którzy wypadli z rynku, ale chcieliby powrócić do towarowego rolnictwa. Realizacja postulatów interwencjonistycznych umożliwiłaby im względnie wolny wybór: powrót do rolnictwa towarowego, lub orientacja na innego typu dochody. Obecnie są oni właściwie pozbawieni możliwości takiego wyboru.
Powrócę jednak do mojej hipotezy. Otóż zdaje się ją potwierdzać pewien jednostkowy przykład empiryczny, który miałem okazję niedawno zaobserwować. Otóż byłe gospodarstwo rolne (tzn. jego resztka), należące do mojej babci, sąsiaduje z dwoma gospodarstwami. Jedno z nich jest drobnym gospodarstwem socjalnym i chłoporobotniczym, które obecnie prowadzi produkcję rynkową jedynie w marginalnej skali (kiedyś w znacznie większej), a utrzymuje się głównie z pracy najemnej w mieście (gospodarstwo stanowi zaś ważną bazę żywnościową). Drugie gospodarstwo jest - jak na tę wieś - gospodarstwem sporym, kilkunastohektarowym, utrzymującym się z rolnictwa. Otóż, o ile ci pierwsi sąsiedzi, nigdy nie należeli do zwolenników kapitalizmu, i odkąd pamiętam, mieli poczucie społecznej marginalizacji w kapitalizmie, o tyle ci drudzy, zdawali się od początku transformacji być dość dobrze zaadaptowani do realiów gospodarki rynkowej. Byli oni postrzegani (przez przyjezdnych inteligentów) jako nosiciele pożądanych w kapitalizmie cnót - nie pili, inwestowali, byli - ogólnie rzecz biorąc - "dobrymi gospodarzami". Przyjezdni inteligenci (zwolennicy kapitalizmu) wystawiali im pozytywną ocenę, i przeciwstawiali ich jako przykład "wiejskiej chołocie", uznawanej przez nich za nosicieli mentalności PRL-owskiej, nierobów, nie potrafiących się zaadaptować do gospodarki rynkowej, chcących żyć na garnuszku państwa. Otóż w tym roku miała miejsce kolejna fala rolniczych blokad dróg, pod proetatystycznymi hasłami skupów interwencyjnych i administracyjnego zwiększenia cen mięsa. Reprezentantem opisywanej wsi na blokadzie drogi białostockiej był właśnie gospodarz tego drugiego gospodarstwa, jak się okazało, sympatyk czy wręcz działacz, Samoobrony (radykalnego związku zawodowego rolników, przekształconego w partię polityczną, zasiadającą obecnie w sejmie i odsądzaną od czci i wiary przez neoliberalnych inteligentów, jako skrajny przykład roszczeniowych i antykapitalistycznych postaw rolników). W ramach wyjaśnienia, muszę dodać, że ci drudzy sąsiedzi także chyba nigdy nie należeli do zwolenników kapitalizmu, niewątpliwie jednak dostrzegali "plusy" gospodarki rynkowej, i byli chyba ostatnimi, których wzmiankowani już inteligenci zaliczyli by do miejscowych antykapitalistów. Z pewnością w pierwszym okresie transformacji byli oni bardziej przychylni (lub mniej nieprzychylni) kapitalizmowi od przeciętnych reprezentantów tej wsi.
Wróćmy jednak, po tej osobistej dygresji, do analizy danych publikowanych przez naukowych badaczy rolnictwa.
Szczególne nasilenie postaw proetatystycznych - jak już zaznaczyliśmy - miało miejsce pod koniec lat dziewięćdziesiątych, na fali kryzysu ekonomicznego, spadku koniunktury dla rolnictwa. Postawy proetatystyczne, pisze Jerzy Wilkin o nowej fali antykapitalizmu rolników, "są efektem dużego rozczarowania rolników rezultatami reform rynkowych. Po 10 latach transformacji systemowej prawie 70% rolników chce, aby ceny na produktu rolne ustalało państwo i ono też zajmowało się skupem i zbytem tych produktów. Polscy rolnicy w większości czują się przegranymi uczestnikami transformacji systemowej"[2]. Zapędy etatystyczne zdradza średnio 80-90% mieszkańców wsi (choć wskaźniki te wcale nie są o wiele wyższe niż dla Polaków ogółem)[3].
Edward Majewski i Barbara Perepeczko, autorzy artykułu (z 2001 r.) Poglądy i postawy rolników z gospodarstw towarowych wobec rolnictwa i gospodarki rynkowej. Materiały z badań, podzielili badanych rolników (na podstawie stosunku badanych do następujących zasad: 1. W gospodarce rynkowej uczciwość popłaca; 2. Rolnictwo powinno być traktowane tak samo jak przemysł i handel; 3. Tylko wolny rynek zapewnia prawidłowe funkcjonowanie gospodarki) na cztery grupy, na skali postaw od etatyzmu do postawy prorynkowej, a więc na:
- zwolenników gospodarki rynkowej - 10%
- umiarkowanych zwolenników gospodarki rynkowej - 31%
- umiarkowanych etatystów - 35%
- silnych etatystów - 24%
Jak widać, etatyści (umiarkowani i radykalni) przeważają nad zwolennikami rynku (umiarkowanymi i zdecydowanymi): 59% do 41%. Przy czym do - niewątpliwie najważniejszej z tych zasad, tj. trzeciej - w sposób skrajnie bądź umiarkowanie etatystyczny ustosunkowało się aż 3/4 rolników[4].
Na podstawie pytania o to, kto powinien ustalać ceny produktów rolniczych (4 możliwe odpowiedzi: 1. Państwo; 2. Organizacje rolników; 3. Rynek; 4. Przetwórcy - przy czym można było wybrać więcej niż jedną), autorzy dzielą rolników na analogiczne kategorie. Tutaj przewaga etatystów jest już o wiele bardziej przytłaczająca: 83% do 17% (przy czym, jak twierdzą Majewski i Perepeczko, jest to pytanie bardziej wskaźnikowe). Warto odnotować, że zdecydowanych "rynkowców" było tylko 4%, a skrajnych "antyrynkowców" 33%. Wskazania na rynek jako źródło (lub jedno ze źródeł) cen stanowiły tylko 11,1% wskazań, zwyciężyły zaś organizacje rolnicze - 48,4% wskazań[5]. Ideałem dla 2/3 rolników jest więc "rynek producenta w kolektywistycznym wydaniu"[6].
Kolejna grupa pytań, na podstawie których autorzy konstruują analogiczne orientacje, to pytania o stosunek do zasad:
1. Ustalanie cen gwarantowanych
2. Zapewnienie opłacalności produkcji rolniczej
- wszystkim rolnikom
- produkującym najdrożej
- produkującym najtaniej
- przeciętnym gospodarstwom
3. Zapewnienie skupu całej produkcji rolniczej.
W tym przypadku przewaga etatystów jest również przytłaczająca: 78% do 23% (procenty sumują się do 101, za ten błąd obliczeniowy odpowiadają autorzy artykułu), przy czym po raz pierwszy radykalni etatyści przeważają nad umiarkowanymi etatystami: 54% do 24%. Zdecydowani zwolennicy gospodarki rynkowej stanowią zaś jedynie 4%. Warto odnotować, że aż 71% rolników opowiedziało się za zapewnieniem skupu całej produkcji rolniczej, a także, że 83% rolników opowiedziało się za zapewnieniem opłacalności produkcji bądź przeciętnym gospodarstwom (43%), bądź wszystkim rolnikom (39%), bądź produkującym najdrożej (1%). 17% opowiedziało się za zapewnieniem opłacalności produkującym najtaniej. Przyjrzyjmy się jeszcze skrajnym etatystom, którzy stanowili aż 54% wszystkich. Otóż do tej grupy zostali zaliczeni ci rolnicy, którzy jednocześnie opowiedzieli się za:
- przypisaniem państwu obowiązku ustalania cen gwarantowanych;
- zapewnieniem skupu całej produkcji rolnej
- zagwarantowaniem opłacalności produkującym najdrożej lub wszystkim rolnikom[7].
Grupę skrajnych etatystów - stanowiącą ponad połowę badanych rolników - określają autorzy omawianego artykułu jako "zwolenników wyraźnej ingerencji państwa i jego roli nie tyle opiekuńczej czy pomocniczej, ile decydującej w kształtowaniu sytuacji ekonomicznej rolników"[8]. Przyzwyczajeni do pojmowania zawodu rolnika jako wyłącznie producenta - wyjaśniają autorzy te niepokojące dla zwolenników gospodarki rynkowej wyniki - rolnicy oczekują, że państwo zorganizuje wszystko poza produkcją.
Z artykułu Majewskiego i Perepeczko wynika, że w okresie 1992 i 1999 nastąpił wyraźny wzrost postaw proetatystycznych wśród rolników. Np. w 1992 roku tylko 35% rolników uważało, że ceny powinny być ustalane przez państwo, a w 1999 już 69%[9].
Autorzy sugerują też, że w badaniach na które się powołują, doszło do zaniżenia faktycznego zasięgu postaw etatystycznych wśród rolników, ze względu na charakter próby statystycznej. "W naszych badaniach etatystyczne postawy wykazuje jednak mniejszy odsetek rolników (w granicach 70-80%) w porównaniu do wyników uzyskanych przez J. Wilkina dla reprezentatywnej zbiorowości rolników w Polsce (ok. 90%)[10]. Z pewnością przyczyną tej rozbieżności jest celowy dobór do badań gospodarstw lepszych, towarowych, o areale powyżej 7 ha"[11].
Wynika stąd, że rolnicy z gospodarstw gorszych i mniejszych są bardziej proetatystyczni niż rolnicy z gospodarstw lepszych i większych, choć poziom etatyzmu i u jednych i drugich jest bardzo wysoki (przy czym sytuacja ta mogła się zmienić w toku kolejnych lat kryzysu, tzn. mogło dojść do daleko idącego ujednolicenia postaw wobec kapitalizmu między tymi grupami, po 1999 roku). Nie jest to sprzeczne z moją hipotezą, zgodnie z którą postawy rolników towarowych wobec rynku itd. są bardziej zależne od wahań koniunktury, niż postawy ogółu rolników czy ogółu ludności wiejskiej, Zgodnie z tą hipotezą, genezą wzrostu nastrojów proetatystycznych pod koniec lat 90-tych było w znacznej mierze nasilenie się postaw proetatystycznych wśród rolników towarowych na fali kryzysu (a więc w okresie kryzysu, rolnicy słabi utwierdzili się w swoim antykapitalizmie, a rolnicy lepsi zdecydowanie nasilili swój antykapitalizm, wyraźnie zmniejszyli swoje poparcie dla rynku). Z kolei badania na które powołuje się Wilkin dowodzą, że rolnicy są grupą bardziej proetatystyczną niż mieszkańcy wsi - nierolnicy. Z danych omawianych przez Wilkina, a pochodzących z 1999 roku wynika np. że:
- za ustalaniem cen raczej przez państwo opowiada się tylko 57,7% mieszkańców wsi, a 69,1% rolników;
- za skupem i zbytem produktów rolnych raczej przez państwo opowiada się 63,5% mieszkańców wsi i 75,5% rolników;
- za dominacją w przetwórstwie przedsiębiorstw państwowych opowiada się 53,2% mieszkańców wsi i 59,5% rolników[12].
W tym miejscu mogę już doprecyzować swoją hipotezę nt. postaw rolników w III RP wobec kapitalizmu: W okresach dekoniunktury dla rolnictwa najbardziej proetatystyczną (i antyrynkową) grupą są "słabi" rolnicy, zaraz po nich rolnicy "lepsi", a na końcu reszta mieszkańców wsi. Natomiast w okresach względnej koniunktury (tzn. braku radykalnej dekoniunktury, gdyż w warunkach polskiego kapitalizmu nie miała jeszcze miejsca koniunktura dla rolnictwa), ma miejsce wyraźny rozdżwięk między postawami rolników "słabych" (silnie antykapitalistycznymi) i rolników "lepszych" (umiarkowanie antykapitalistycznymi, a częściowo wręcz prokapitalistycznymi). Tego typu rozdźwięk zaznaczył się w środkowym okresie transformacji, kiedy już nastąpiła wyraźna polaryzacja ekonomiczna gospodarstw (rolnicy przestali stanowić grupę jednorodną), ale zanim jeszcze nastąpił radykalny kryzys (wtedy to, "lepsi" rolnicy, którzy z obronną ręką wyszli z terapii szokowej, byli względnymi entuzjastami kapitalizmu) - tak w każdym razie interpretuje dane przytaczane w artykule Krystyny Szafraniec[13]. Tego typu rozdźwięk wydaje się zjawiskiem bardzo racjonalnym, skoro - w warunkach polskiego kapitalizmu - na owoce płynące ze względnej koniunktury dla rolnictwa i tak nie są się w stanie w znaczącym stopniu załapać "słabsi" rolnicy, podczas gdy rolnicy "lepsi" pogłębiają dystans dzielący ich od rolników "słabszych". Taki proces miał w każdym razie miejsce w Polsce - przed kryzysem z końcówki dekady lat 90-tych. (Koniunktura dla rolnictwa, której owoce w znacznej mierze konsumowali drobni rolnicy - w warunkach nieznacznej polaryzacji ekonomicznej gospodarstw - miała co prawda miejsce, ale w latach 80-tych).
Różni badacze są zgodni, że najmniej przeciwników socjalizmu spotykamy wśród chłopów[14]. Już na początku transformacji wieś, a szczególnie rolnicy, wykazuje najmniej przychylne nastawienie dla rozwiązań wolnorynkowych i dla demokracji parlamentarnej[15].
Po dziesięciu latach transformacji – pisała Krystyna Szafraniec w 1999 r. - których ofiara najczęściej padają młodzi mieszkańcy wsi (bezrobocie), na wsi utwierdza się nostalgia za PRL. W badaniach na które powołuje się ta autorka nastawienie zdecydowanie prosocjalistyczne zdradziła czwarta część młodego pokolenia wsi i jedna trzecia badanych rolników. Nastawienie zdecydowanie prokapitalistyczne charakteryzuje 22% wiejskich czterdziestolatków (i tylko 17% rolników)[16].
Większość rolników nie postrzega demokracji parlamentarnej i rynku jako mechanizmów wyraźnie pozytywnych i korzystnych. W latach 90-tych zaostrzył się krytycyzm rolników zarówno wobec rynku, jak i mechanizmu demokracji parlamentarnej. Rolnicy, którzy w 1991 roku przekonani byli, że w Polsce ludzie mają możliwość uczciwego wyboru, w 1997 stanowili już grupę, która najrzadziej taką opinię podtrzymywała. Rolnicy to jedyna grupa, która wycofała pozytywne oceny procesu wyborczego (w ramach demokracji parlamentarnej). "Opinie rolników trzeba uznać za wyjątkowo specjalne, jako że nie podzielają ich nawet ludzie zaliczający siebie do klas niższych, a także do lewicy politycznej. Te grupy właśnie umocniły się w przekonaniu - w tym samym czasie - że należy oceniać proces wyborczy w Polsce jako zapewniający możliwość rzeczywistego wyboru"[17]. Rolnicy – jak podaje J. Wilkin za Morawskim – odwrócili się od samego formalnego procesu demokratycznego wyboru, bo definiują demokrację substancjalnie, a nie proceduralnie (demokratyczne państwo powinno poprawić ich sytuację)[18].
A więc rolnicy są tą grupą społeczeństwa polskiego, która jest najbardziej niechętna gospodarce rynkowej – tylko1/4 badanych rolników opowiada się za gospodarką rynkową jako warunkiem prawidłowego funkcjonowania gospodarki, a 3/4 przeciw[19] – i demokracji parlamentarnej.
Przyjrzyjmy się jeszcze na koniec nostalgii rolników i mieszkańców wsi wobec PRL. Po dekadzie systemowych przemian wzrasta na wsi tęsknota za PRL z 48% do 63%, a wśród rolników nawet do 70%. W 2000 roku tylko kilkanaście procent mieszkańców wsi uważa obecną Polskę za kraj lepszy do życia niż PRL. W 1995 roku uważało tak 38%[20].
Symptomatyczna jest także niechęć mieszkańców wsi wobec prywatyzacji – zwłaszcza w służbie zdrowia. Przyzwolenie dla całkowitej lub ograniczonej prywatyzacji dla żadnego działu prywatyzowanej gospodarki czy infrastruktury nie przekracza 50%. O negatywnych rezultatach procesu prywatyzacji jest przekonanych 80-90% mieszkańców wsi (70-80% ogółu Polaków). Negatywny stosunek do prywatyzacji wśród mieszkańców wsi jest w miarę ustabilizowany (nie ulegał zasadniczej zmianie w okresie 1995-2000[21].
Praca najemna w rolnictwie
Transformacja gospodarki spowodowała, że w gospodarstwach prywatnych pojawił się najem siły roboczej - stałej i dorywczej. Z obcej siły roboczej korzystają głównie gospodarstwa większe, posiadające większe plantacje roślin intensywnych i większe stada zwierząt. W roku 2000 najwyższy był udział pracy najemnej (w całości nakładów) w gospodarstwach sadowniczych (58%), a bardzo niewielki w gospodarstwach produkujących mleko i wielokierunkowych).
W początkach lat 90-tych korzystanie z najemnej siły roboczej było marginalne. Jednak w toku transformacji nakłady pracy obcej wzrastały, zarówno w ujęciu na gospodarstwo, jak też na 1 ha użytków rolnych. Znaczenie najmu wyraźnie wzrosło w roku 1997 i w dalszych latach udział prac w wykonaniu osób najętych sięgał 7,5-8,5% całości nakładów. Ogólnie rzecz biorąc, w latach 90-tych w gospodarstwach prowadzących rachunkowość na potrzeby IERiGŻ, nakłady pracy wykonywanej przez pracowników najemnych stanowiły 7-8%.
Wiadomo, że udział najmu jest różny w gospodarstwach o różnej wielkości. Weźmy dla przykładu rok 2000. Otóż w gospodarstwach do 50 ha, przeciętny udział najmu w żadnej grupie gospodarstw (do 2 ha, 2-5 ha, 5-7 ha, 7-10 ha, 10-15 ha, 15-20 ha, 20-50 ha) nie przekracza kilkunastu procent. Dopiero w grupie 50-100 ha udział ten wzrasta do 24%, a w gospodarstwach powyżej 100 ha, dochodzi do 50%. Warto zwrócić uwagę, że udział najmu jest znacznie (prawie dwukrotnie) wyższy w grupie 5-7 ha niż w grupie 7-10 ha, a także, że udział najmu w grupie 15-20 ha jest wyższy niż w grupie 20-50 ha (a zarazem udział najmu w grupie 20-50 ha jest prawie równy jego udziałowi w grupie 5-7 ha). W całej grupie gospodarstw do 50 ha, najwyższy udział najmu notuje się zatem w grupie 15-20 ha.
Najemna siła robocza - co nie powinno dziwić – występuje przede wszystkim w gospodarstwach, w których dochód rolniczy jest dominującym lub jedynym źródłem dochodów. Ale nie znaczy to, że praca najemna występuje przede wszystkim w gospodarstwach najbardziej dochodowych. Relatywnie dużo pracowników najmowały gospodarstwa o ujemnym dochodzie rolniczym. W różnych publikacjach słychać opinie, że praca najemna stanowi często znaczne obciążenie finansowe dla gospodarstw (okazuje się np., że w gospodarstwach w większym stopniu korzystających z najmu siły roboczej dla uzyskania określonej kwoty dochodu trzeba sprzedać więcej produktów niż w gospodarstwach opartych na własnej sile roboczej, co świadczy o tym, że koszty najmu stanowią pokaźną pozycję w kosztach gospodarstw). Zaznaczyć trzeba jednak, że praca najemna w gospodarstwach rolnych jest bardzo słabo opłacana.
Gospodarstwa rolne prowadzące rachunkowość nieprzerwanie od 1996 roku podzielono - w badaniach na które powołuje się Bogdan Klepacki w artykule Najemna siła robocza a organizacja i wyniki ekonomiczne gospodarstw indywidualnych - na cztery grupy:
- wcale nie korzystające z najmu (433 w próbie)
- korzystające z najmu dorywczego w stopniu małym, tj. do 300 godzin rocznie (239)
- korzystające z najmu dorywczego w stopniu dużym, tj. powyżej 300 godzin rocznie (193)
- z najmem stałym (50).
Jak widać dominują gospodarstwa bez najmu, a najmniejszą z grup tworzą gospodarstwa ze stałym najmem. Zarazem jednak gospodarstwa bez najmu stanowią mniej niż połowę wszystkich gospodarstw w próbie, a gospodarstwa z dużym najmem dorywczym oraz ze stałym najmem stanowią 26% wszystkich gospodarstw w próbie. (Nie powinno dziwić, że gospodarstwa ze stałym najmem osiągnęły produkcję globalną 8,1-krotnie wyższą, niż gospodarstwa bez najmu[22]).
Jak wiadomo, wśród gospodarstw prywatnych zatrudniających pracowników najemnych dominują wielkoobszarowe gospodarstwa powstałe na bazie byłych PGR (kupno, dzierżawa od AWRSP). Gospodarstwa te zdecydowanie ograniczyły zatrudnienie w porównaniu z ich PGR-owskimi poprzednikami. Zarazem - pisze Halamska - znaczna część pracy wykonywana jest systemem sezonowo-dniówkowym, a nie przez stałą siłę roboczą. Autorka szacowała w 1998 roku, że sytuacja ta niebawem ulegnie zmianie, ze względu na to, że tania, łatwo osiągalna i dyspozycyjna siła robocza na wsi jest zjawiskiem przejściowym, wywołanym przez procesy transformacji gospodarki. Wraz ze wzrostem gospodarczym (po zakończeniu transformacji), zasoby takiej siły roboczej będą się kurczyć, a płace będą musiały rosnąć. Zapewne wprowadzone zostanie nowe prawodawstwo pracownicze odnoszące się do pracowników rolnych, a także odrodzi się związkowa reprezentacja interesów pracowników najemnych rolnictwa[23]. Trudno mi obecnie stwierdzić - na podstawie źródeł którymi dysponuje - na ile przewidywania Halamskiej potwierdzają się[24]. Pamiętajmy, że od czasów, kiedy powstawały te szacunki, bezrobocie w Polsce wyraźnie wzrosło (a bezrobocie, jak wiadomo, w znacznym stopniu dotyczy polskiej wsi), co powinno raczej rodzić tendencję do wzrostu dyspozycyjności najemnej siły roboczej i do jeszcze słabszego jej opłacania. W okresie, kiedy Halamska przewidywała odrodzenie związkowej reprezentacji pracowników najemnych rolnictwa, związki zawodowe tego typu nie miały swoich agend w powstających wielkoobszarowych gospodarstwach prywatnych.
Oszacowanie liczby najemnych pracowników rolnych w Polsce jest - z wielu względów - dość trudne. Z całą pewnością ich liczba obecnie jest o wiele mniejsza od liczby pracowników byłych PGR (o skali zwolnień w likwidowanych PGR będę pisał w rozdziale poświęconym PGR-om). W okresie 1988-1993 udział robotników rolnych w społeczeństwie polskim zmalał z 3,7% do 3%[25]. Do danych tych podchodziłbym jednak ostrożnie (jak sądzę, odnoszą się one do względnego spadku liczby robotników rolnych, a nie do spadku bezwzględnego – a więc musimy wziąć poprawkę na spadek aktywności zawodowej). Z kolei w 1998 roku Halamska szacowała, że status robotnika rolnego ma w rolnictwie polskim nie więcej niż 130 000-150 000 osób[26]. Niezależnie jednak od szczegółowych szacunków ilościowych, należy bez wątpienia stwierdzić, że:
- najemni pracownicy rolni odgrywają istotną rolę ekonomiczną w polskim rolnictwie (wytwarzają z całą pewnością bardzo znaczną część wartości globalnej produkcji polskiego rolnictwa);
- proces likwidacji i prywatyzacji PGR doprowadził do radykalnej (i wielowymiarowej) degradacji społecznej tej grupy społeczno-zawodowej;
- grupa ta z pewnością nie będzie w najbliższych latach zanikać, choć jej liczebność będzie zapewne podlegać silnym wahaniom, w zależności od kondycji ekonomicznej wielkoobszarowych gospodarstw;
- wielce prawdopodobne jest w niedalekiej perspektywie nasilanie się walk klasowych w kapitalistycznych gospodarstwach rolnych;
- w zależności od kondycji polskiej gospodarki i zdolności samoorganizacyjnych tej grupy, możliwa jest zarówno kontynuacja procesu społecznej degradacji tej grupy, jak i jej wzmocnienie społeczno-polityczne, przejawiające się w skutecznych zabiegach reprezentacji związkowych pracowników rolnych na rzecz korzystnych dla nich uregulowań prawnych.
- losy tej grupy są niezwykle silnie uzależnione od przebiegu procesu integracji polskiego rolnictwa z rolnictwem unijnym; tzn. sposób integracji polskiego rolnictwa z rolnictwem unijnym będzie przede wszystkim wpływał na kondycję polskiego agrobiznesu, który ma być tym sektorem polskiego rolnictwa, który może konkurować na rynku unijnym, a zarazem będzie szczególnie mocno wystawiony na minusy tej konkurencji; wydaje się, że możliwe jest zarówno wzmocnienie ekonomiczne tego sektora, jak i jego marginalizacja w toku integracji; polski agrobiznes cechuje się relatywnie wysoką wydajnością pracy, jednak integracja z Unią może jeszcze bardziej zwiększyć nacisk na wydajność pracy - kosztem pracowników najemnych;
- grupa ta stanowi jedną z najsłabiej opłacanych części polskiej klasy robotniczej; robotnicy rolni sytuują się we wszystkich społeczeństwach Środkowo-Europejskich najniżej na dziesięcioszczeblowej drabinie stratyfikacyjnej (hierarchia dochodów, zarobków i zasobów materialnych) - poniżej rolników-właścicieli i robotników niewykwalifikowanych; w każdym z tych krajów sytuacja rolników-właścicieli jest lepsza lub zdecydowanie lepsza niż sytuacja i pozycja robotników rolnych (zarazem trzeba zaznaczyć, że na drabinie stratyfikacyjnej w Polsce wieś w ogóle okupuje najniższe pozycje[27].
Przyszłość polskiego rolnictwa
W rozdziale tym przedstawię rozmaite prognozy dotyczące dalszych trendów rozwojowych (czy regresywnych) polskiego rolnictwa. Element prognostyczny zawierają pewne typologie gospodarstw rolnych, różnicujące je pod względem takich cech jak „rozwojowość” czy „posiadanie następcy”.
Jedna z takich typologii dzieli gospodarstwa rodzinne na następujące kategorie:
1) Rozwojowe (160 000-170 000);
2) Tradycyjne, zdolne do rozwoju (350 000-400 000);
3) Nierozwojowe (1 200 000-1 300 000);
4) Upadające (300 000-350 000)[28].
Inna tego typu typologia dzieli gospodarstwa na:
1) Rozwojowe z następcą - 15,2%
2) Przeciętne z następcą - 16,5%
3) Słabe z następcą - 26,8%
4) Słabe bez następcy (podupadające) - 41,5%[29].
Podstawowe pytanie, na jakie usiłują odpowiedzieć badacze rolnictwa – odnośnie jego przyszłości – brzmi: kto przetrwa? Z rozmaitych publikacji wynika, że szanse przetrwania w obecnych warunkach dla znacznej ilości gospodarstw są niewielkie – i zmniejszają się. W roku 2000 liczba rolników, którzy wskazywali na tendencję wzrostową (w zakresie dochodów rolniczych) jest niemal sześciokrotnie niższa niż w roku 1995[30]. Zmniejsza się liczba gospodarstw inwestujących (w 1995 – ponad połowa, w 2000 – niespełna 1/3 (29%)[31]. Spada także zainteresowanie rolników tzw. strategiami aktywnymi[32] - co wskazuje, że wielu z nich już poddało się.
Z rozmaitych symulacji wynika – pisze Krystyna Szafraniec – że tylko część gospodarstw rolnych zdoła przetrwać w tak trudnych warunkach i zapewnić utrzymanie rodziny. Wśród nich, kategoria zaliczana do agrobiznesu (rolnictwa farmerskiego) nie przekroczy poziomu 10%. Biorąc pod uwagę optymistyczne założenia dotyczące kapitału ludzkiego, wielkość grupy gospodarstw rozwojowych można maksymalnie szacować na 15% (przy czym w tej grupie są nie tylko gospodarstwa farmerskie - tylko ok. 10% - ale także gospodarstwa mniejsze, ale z ambitnymi właścicielami. Kolejne 16,5% gospodarstw to gospodarstwa o przeciętnych rokowaniach na przyszłość. Pozostałe 70% nie ma większych szans. Już dziś "poddało się" ponad 40% rolników (gospodarstwa podupadające bez następcy). Tymczasem 27% gospodarstw to gospodarstwa słabe, ale z następcą. Tylko połowa następców tej grupy będzie w stanie uczynić ze swoim gospodarstwem cokolwiek sensownego (w opinii obecnych właścicieli). Ponad połowa ogółu gospodarstw rolnych w Polsce jest w tak złej kondycji ekonomicznej, że ich los jest już właściwie przesądzony (a ich właściciele są tego świadomi). Zarazem 30% gospodarstw (o złej lub przeciętnej kondycji ekonomicznej) mierzy wysoko - dąży do podniesienia sprawności produkcji w przyszłości (obecni właściciele pozytywnie oceniają fakt przyszłej sukcesji)[33].
Marek Kłodziński i Barbara Fedyszak-Radziejowska szacują obecnie (2003 r.), że gospodarstw, które mogą konkurować z rolnictwem UE jest obecnie w Polsce 20-30%[34]. Z kolei według Izabelli Bukraby-Rylskiej (2002 r.) zaledwie 20% istniejących dzisiaj gospodarstw rolnych to gospodarstwa rozwojowe, a więc takie, które przetrwają okres transformacji i będą mogły konkurować na zjednoczonym rynku europejskim[35].
Niektórzy badacze rolnictwa usiłują wychwycić rozmaite sytuacje modelowe, typy idealne czy prawdopodobne trajektorie losów gospodarstw w niedalekiej przyszłości. Izabella Bukraba Rylska wymienia pięć modelowych sytuacji, ku którym mogą ewoluować gospodarstwa rodzinne:
- kapitalizacja
- farmeryzacja
- marginalizacja
- proletaryzacja
- skansenizacja[36].
Z kolei wedle Halamskiej gospodarstwa rodzinne ciążą w kierunku czterech typów idealnych:
1. Przedsiębiorstwa; mało rodzinne stosunki produkcji (najczęściej - jedyną pracującą na gospodarstwie osobą z rodziny jest mężczyzna), silna zależność od czynników zewnętrznych; ziemia, nawet jeżeli jest własnością rodziny, ma znaczenie podobne do innych czynników produkcji; najczęściej - stały lub systematyczny najem; celem jest zysk, lub przynajmniej odpowiednio wysoka opłata pracy.
2. Przedsiębiorstwa rodzinnego; rodzina ma większe znaczenie we własności, pracy i reprodukcji gospodarstwa niż w przypadku modelu pierwszego; silna zależność od czynników zewnętrznych; duże znaczenie wydajności i opłaty za pracę;
3. Gospodarstwa chłopskiego lub wyżywieniowego (spożywczego); dominacja logik rodzinnych, słabe powiązania ze światem zewnętrznym, produkcja przede wszystkim na potrzeby rodziny; strategią takich gospodarstw jest utrzymanie struktur produkcyjnych nastawionych na zapewnienie przeżycia grupie domowej.
4. Nowoczesnego gospodarstwa rodzinnego; model o dwoistej dynamice: poszukiwanie ograniczenia roli rodziny w stosunkach produkcji, a jednocześnie dążenie do zachowania możliwie największej niezależności od czynników zewnętrznych; model wolny od materialnych, a przede wszystkim moralnych i ideologicznych ograniczeń rodzinnych, ale i niezbyt skrępowany przez zależności technologiczno-ekonomiczne[37].
Tadeusz Hunek przedstawił (2001 r.) pięć alternatywnych opcji rozwoju polskiego rolnictwa jako całości – w perspektywie integracji z UE (datą bazową projekcji jest rok 1995). Jak twierdzi ten autor, ostateczny wybór którejś z opcji zależeć będzie raczej od woli politycznej, niż od przesłanek o charakterze obiektywnym. A oto owe opcje:
1. Opcja kontynuacji trendów rozwojowych rolnictwa oraz polityki rolnej typowych dla lat 90-tych. Stosunkowo duża skala skala transferów pieniężnych od podatników i konsumentów żywności dla rolników. Utrzymanie znacznych ograniczeń swobody międzynarodowego obrotu surowcami rolniczymi i żywności (ochrona zawyżonych cen na rynku wewnętrznym). Spowolnienie restrukturyzacji rolnictwa.
2. Opcja adaptacji strategii akcesyjnej Polski do Unii Europejskiej na zasadzie "kto pierwszy, ten lepszy" (Early Bird Strategy). Maksymalne skrócenie okresu akcesji sektora rolnego Polski do UE. Indukowanie CAP like policy do warunków polskich, kosztem podatników i konsumentów - bez płatności kompensacyjnych ze strony UE.
3. Opcja maksymalizowania dynamiki społeczno-gospodarczego rozwoju gospodarki obszarów wiejskich. Promocja rozwoju działalności pozarolniczej na obszarach wiejskich. Przesuwanie zatrudnionych w rolnictwie (zwłaszcza) do sektora usług (na obszarach wiejskich). Ograniczenie poziomu wspierania dochodów rolniczych przez transfery dochodowe.
4. Opcja kreacji polskiego wielkiego agrobiznesu, zorientowanego na rynek UE i światowy. Ograniczenie transferów dochodowych w celu utrzymania silnej presji rynkowej na wzrost efektywności. Stworzenie dużego i efektywnego sektora żywnościowego - ściśle rynkowego, konkurencyjnego na rynkach UE i światowych. Wzrost wydajności kosztem dużej ilości dotychczas zatrudnionych w rolnictwie.
5. Opcja "skansenizacji" wsi i rolnictwa. Maksymalne odwlekanie w czasie zmian restrukturyzacyjnych, w celu unikania negatywnych konsekwencji społecznych. Silne wspieranie dochodów rolniczych - zarówno przez podtrzymywanie cen, jak i przez bezpośrednie transfery.
Powyższa typologia opcji obrazuje - zdaniem autora omawianego artykułu - podstawowy dylemat strategiczny wobec którego stoi polskie rolnictwo:
- czy generować model sektora rolnego Polski na zasadzie daleko idącej koherencji z modelem rolnictwa UE, plasującego się na rynku żywnościowym UE w niszach eksportowych (marginalizacja sektora rolnego w ramach gospodarki narodowej);
- czy generować dynamiczny, sprawny sektor rolny Polski, zdolny do ekspansji opartej na konkurencyjnych przewagach na rynku krajowym, unijnym i światowym?[38]
Niektórzy autorzy obawiają się, że integracja z UE – czy w ogóle ścisłe włączenie się Polski w struktury międzynarodowego podziału pracy – pogłębi negatywne trendy rozwojowe w polskim rolnictwie. Jedna z autorek przypomina, że w przeszłości, do osłabienia tempa naszego rozwoju i do skierowania go na "boczne tory" niskodochodowej produkcji surowców przyczynił się fakt nie "separowania od", lecz przeciwnie - "włączenia Polski do" międzynarodowego podziału pracy. Jak pisze Antoni Mączak, właśnie w rezultacie stałych kontaktów handlowych pogłębiła się nierówność i uzależnienie. Uwaga ta odnosi się do dawnych czasów, jednak Izabella Bukraba-Rylska dostrzega analogie między dawnym typem oddziaływania międzynarodowego podziału pracy na polskie rolnictwo, a obecnym procesem integracji z UE. Integracja z UE może przynieść (w zależności od warunków) "zagładę przede wszystkim nastawionym na rynek farmerom, natomiast tradycyjnie gospodarujący chłop, nie uzależniony od mechanizmów rynkowych, zachowujący znaczny stopień autonomii i nastawiony w znacznej mierze na samozaopatrzenie po raz kolejny przetrwałby trudny okres"[39].
Autorka ta polemizuje z prognozami Krzysztofa Gorlacha, wedle którego nastąpi w Polsce powtórzenie zasadniczych prawidłowości obserwowanych za Zachodzie: znaczne zmniejszenie liczby gospodarstw rolnych, przy wydatnym powiększeniu ich obszaru w perspektywie 25-30 lat. Bukraba-Rylska twierdzi, że prognozy tego typu nie uwzględniają polskiej specyfiki, a szczególnie - skali polskiego bezrobocia[40]. Także inni badacze (Woś, Frenkel) podkreślają konieczność utrzymania (jeszcze przez jakiś czas) znacznej części ludzi w rolnictwie, a tym samym, rozwijanie pracochłonnych, nie zaś kapitałochłonnych form produkcji.
Umiarkowane prognozy dotyczące przyszłości polskiego sektora rolnictwa „socjalnego” przedstawił w 2001 r. Tadeusz Hunek. Jego zdaniem, naturalną koleją losu skala i ranga rolnictwa sektora "socjalnego" będzie sukcesywnie maleć (dominacja w tym sektorze ludzi starszych wiekiem). Według tego autora nie ma sensownych przesłanek ku temu, aby proces ten przyspieszać. Po pierwsze, brak formuły alternatywnej dla tego typu rolnictwa; po drugie - nie ma też sytuacji braku zasobów ziemi i siły roboczej w rolnictwie polskim dla wytworzenia wielkości produkcji rolnej oczekiwanej przez rynek krajowy i możliwości eksportowe.
Zarazem sektor rolnictwa drobnego i tradycyjnego jest – zdaniem Hunka - formą przejściową. Pogłębiający się dysparytet dochodów rolniczych tej grupy producentów rolnych wymusza zasadniczą reorientację celów gospodarstw tego sektora. Możliwa jest dwojaka ewolucja - utrzymanie się w rolnictwie na drodze przechodzenia do sektora agrobiznesu (wzrost produkcji komercyjnej, zmiana jej charakteru zgodnie z wymogami rynku), lub stopniowy zanik aktywności rolniczej (alokacja pracy i kapitału w sfery pozarolnicze). Pierwsza opcja może stać się udziałem tylko niewielkiej grupy producentów.
Natomiast sektor agrobiznesu będzie się prawdopodobnie dalej rozszerzał i zwiększał wielkość produkcji towarowej, raczej - co bardzo ważne - na drodze wzrostu sprawności i wprowadzania nowych systemów produkcji rolnej, niż ekspansji obszarowej czy liczebnej[41].
Wreszcie trzeba zwrócić uwagę na pewne istotne zjawisko socjologiczne, mogące rzutować na szybkie kurczenie się (w następnych pokoleniach) liczby gospodarstw rolnych: minimalne zainteresowaniem obecnej młodzieży wiejskiej prowadzeniem gospodarstwa rolnego. Jak pisze Krystyna Szafraniec (1999 r.), o ile w końcu lat 80-tych zanotowano w pokoleniu urodzonych w roku 1957 nawrót do zawodu rolnika, o tyle teraz ma miejsce trend odwrotny - pozostało przy swoim zawodzie zaledwie 60% rolników[42]. Z kolei na 5000 badanych w roku 1998 osób urodzonych w roku 1984, tylko 6 chciałoby wykonywać zawód rolnika (młodzież wiejska stanowi 1/4 tego pokolenia)[43]. Należy zaryzykować hipotezę, że w związku z pogarszającą się sytuacją polskiego rolnictwa, perspektywa prowadzenia gospodarstwa rolnego kojarzy się młodzieży wiejskiej raczej z degradacją społeczną (w stosunku do wzorów życiowych propagowanych w środkach masowego przekazu), niż ze stabilną pozycją społeczno-zawodową. Etos chłopskości (silny jeszcze kilkanaście lat temu) zanika, a oczy młodzieży wiejskiej skierowane są ku miastu, natomiast ich rodzice – siłą inercji – usiłują jeszcze przedłużyć byt swoich gospodarstw.
[1] VI, 7-8
[2] II, 35
[3] VI, 22
[4] VIII, 152-153
[5] VIII, 153-154
[6] VIII, 153
[7] VIII, 154-155
[8] VIII, 155
[9] VIII, 153
[10] J. Wilkin, Postrzeganie przez ludność wiejską roli państwa w transformacji polskiego rolnictwa w: Chłop, rolnik, farmer? Przystąpienie Polski do Unii Europejskiej - nadzieje i obawy polskiej wsi, Warszawa 2000]
[11] VIII, 155
[12] X, 77
[13] VI
[14] XXIII, 124
[15] XII, 38
[16] XII, 44
[17] X, 76
[18] X, 76
[19] VIII, 152
[20] VI, 20
[21] VI, 21
[22] XIV
[23] XXIII, 75
[24] Jeżeli chodzi o stały najem, to badacze rolnictwa wskazują ostatnio na wzrost jego znaczenia w rolnictwie. W 2002 r. prof. Dzun pisał: "Duża część wielkoobszarowych indywidualnych gospodarstw rolnych wykorzystuje już nie tylko sezonową, ale także stałą siłę najemną. Udział gospodarstw zatrudniających stałych siłę najemną wynosi średnio 44,1% i waha się od 31,4% dla gospodarstw 100-200 ha do 61,8% dla gospodarstw ponad 500 ha. Jeśli dla ogółu indywidualnych gospodarstw rolnych średnia zatrudnienia siły najemnej stałej i sezonowej wynosi tylko 0,1 osoby na gospodarstwo, to dla gospodarstw 100-200 ha - 1,4 osoby, 200-500 ha - 4 osoby, 500-1000 ha - 12,4 osoby i 1000 ha i więcej - 38,1 osoby" [XIX, 167].
[25] XXIII, 115
[26] XXIII, 115
[27] XXIII, 144-145, 148
[28] XXIII, 95. Halamska powołuje się na: XXVIII
[29] VI, 19
[30] VI, 16
[31] VI, 17
[32] VI, 18
[33] VI, 27-28
[34] VII, 77
[35] XV, 141
[36] XXV, 202
[37] XXIII, 99-100
[38] III, 42-45
[39] XXV, 203
[40] XXV, 204-205
[41] III, 55-56
[42] XII, 43
[43] XII, 46