O tak zwanej dwoistej naturze biurokracji
 


Pod koniec ubiegłego wieku, polemizując ze Spartakusowską Grupą Polski i Pracowniczą Demokracją, Florian Nowicki, w imieniu Nurtu Lewicy Rewolucyjnej, pisał: "Błędy teoretyczne Spartakusowców wynikają w dużej mierze z niezrozumienia istoty zdegenerowanych/zdeformowanych państw robotniczych, istoty biurokracji krajów robotniczych, stosunku biurokracji do klasowych podstaw państwa robotniczego, dwoistej natury biurokracji itd. (...)
Biurokracja jako warstwa rządząca i pasożytująca w kraju robotniczym posiadała przy tym dwoistą naturę: z jednej strony ugruntowując swoje przywileje podkopywała klasowe, proletariackie podstawy państwa robotniczego, nie dopuszczając go do udziału w procesie planowania kompromitowała w oczach robotników ich własne państwo, prowadząc wręcz kontrrewolucyjną politykę międzynarodową zrażała do programu rewolucji światowej masy pracujące krajów kapitalistycznych, a poprzez to dryfowała nieświadomie w kierunku kapitalizmu, w kierunku kontrrewolucji; z drugiej zaś niejednokrotnie stawała w obronie klasowych podstaw będących dziełem Października (...) Jednak cały jej postępowy potencjał tkwił nie w niej samej, lecz w gospodarce planowej, którą niepodzielnie administrowała. Niezrozumienie tego trockistowskiego abecadła doprowadziło Spartakusowców do przekształcenia postulatu obrony państwa robotniczego (w odniesieniu do Polski) w postulat obrony samej biurokracji przed klasą robotniczą. Tymczasem, obrona państwa robotniczego wg Trockiego i IV Międzynarodówki oznacza nie obronę panowania biurokracji nad proletariatem w kraju robotniczym, lecz obronę klasowych, ekonomicznych podstaw państwa robotniczego, obronę niekapitalistycznej gospodarki planowej i jej zdobyczy przed imperializmem i wewnętrznymi tendencjami prokapitalistycznymi (czasem może to oznaczać sojusz taktyczny z biurokracją jako całością lub z jej zdrowymi elementami, jako że biurokracja nie jest nigdy tworem jednolitym). Postulat obrony państwa robotniczego jest przy tym dialektycznie związany (dla antydialektyka postawy te mogą wydawać się nie do pogodzenia) z postulatem antybiurokratycznej rewolucji politycznej, zmierzającej do przywrócenia/wprowadzenia demokracji robotniczej" (NLR, "O renegatach Spartakusowcach").
Odpowiadając na ten zarzut Spartakusowcy, zorganizowani wówczas w SGP, podkreślali, że "biurokracja stalinowska, jak argumentował Trocki, nie była nową klasą, lecz pełną sprzeczności kastą. Podczas gdy w sposób pasożytniczy wywodziła swe przywileje z proletariackich form własności radzieckiego zdegenerowanego państwa robotniczego i na nich się opierała, to jednocześnie podkopywała to państwo robotnicze, funkcjonując jako pas transmisyjny dla presji ze strony imperialistów, która w końcu doprowadzi do jego zniszczenia" (SGP, "O nowe Rewolucje Październikowe! Trockizm MLK przeciw 'lewicowemu' polskiemu nacjonalizmowi").
Bowiem, jak pisał L. Trocki: "Stalin służy biurokracji, zatem i światowej burżuazji, ale nie może służyć nie broniąc tej bazy społecznej, którą biurokracja eksploatuje we własnych interesach. (...) Jednakże, prowadzi on tę obronę metodami, które przygotowują ogólne zniszczenie społeczeństwa radzieckiego. To dokładnie dlatego stalinowska klika musi zostać obalona. Ale musi tego dokonać rewolucyjny proletariat. Proletariat nie może oddać tej pracy w ręce imperialistów" (L. Trocki, "Nierobotnicze i nieburżuazyjne państwo?", 1937).
Zdaniem Spartakusowców moment był nieodpowiedni - nadchodziła kontrrewolucja. Dla "mandelowców" okres pierwszej Solidarności (1980-1981) był szansą, dla Spartakusowców - tylko zagrożeniem.
Obie polemizujące ze sobą strony pomijały przy tym konkretnie historyczną analizę "dwoistej natury biurokracji", która w latach 70. ubiegłego wieku uległa znacznej erozji - wyczerpały się bowiem rezerwy proste i biurokracja zmuszona była zaciągać pożyczki, które z reguły były "przejadane" lub służyły do łatania dziur w "gospodarce niedoborów".
W latach 80., pod presją klasy robotniczej z jednej strony, i własnych potrzeb, z drugiej, biurokracja zrozumiała, że w jej interesie leży utrzymanie władzy politycznej za wszelką cenę i reformowanie gospodarki w kierunku prorynkowym i menedżerskim. Spodobała się jej nawet rola menedżera i tzw. kapitalizm menedżerski (tryumfy święciła wówczas teoria konwergencji systemów), który wydał się jej szczególnie bliski (docelowy). Menedżerski kierunek reform, przy ograniczeniu roli samorządu robotniczego, sprowadzenia go do samorządu pracowniczego, który w rezultacie zapewniał wpływ na politykę przedsiębiorstwa kadrze nadzorczej i dyrekcji ugruntowały kolejne etapy reformy gospodarczej. Polityczną osłonę przemian w gospodarce zapewnił stan wojenny i pacyfikacja wzburzonej klasy robotniczej.
Trudno nie zauważyć, że biurokracja w latach 80. świadomie stawiała na reformę menedżerską, antyrobotniczą w swojej wymowie, następnie, widząc niezadowalające skutki ogłosiła "bankructwo socjalizmu" i wybrała gremialnie rynkową - kapitalistyczną - drogę rozwoju i tzw. uwłaszczenie nomenklatury, przekształcając się w ramach "złodziejskiej prywatyzacji" w burżuazję kompradorską ("klasa polityczna") i, częściowo, w "nowe klasy średnie".
Jak do tego doszło?
W krajach "realnego socjalizmu", przywileje biurokracji nie brały się z własności środków produkcji owej warstwy, ale z jej dyspozycji owymi środkami. Nieracjonalność i brak efektywności gospodarki "socjalistycznej" wynikały właśnie z faktu owego dysponowania, z faktu nie podporządkowania mechanizmu gospodarczego deklarowanemu celowi owej gospodarki, czyli maksymalnemu zaspokajaniu materialnych i kulturalnych potrzeb społeczeństwa. Faktycznie, cel ten był brany pod uwagę wyłącznie jako drugorzędny element biurokratycznego programu ekonomicznego.
Ponieważ w Polsce biurokracja otrzymała władzę jakby z nadania, od początku nie miała poczucia, żeby jej władza brała się z namaszczenia klasy robotniczej. W postawie polskiej biurokracji istniało zawsze przekonanie o nietrwałości i zależności systemu od mocodawców, biurokracji radzieckiej. Biurokracja nie tylko podzielała, ale i utrwalała to przekonanie wśród innych klas i warstw społeczeństwa.
Poczucie "małej stabilizacji", a następnie "siedzenia na bagnetach" ekipy Gomułki, ustąpiło miejsca chęci pewnej normalizacji sytuacji i zapewnienia stabilizacji systemu na podstawach możliwych do zaakceptowania przez społeczeństwo. Niestety, koniec lat 60. oznaczał też wyczerpanie się ostatnich rezerw prostych systemu i konieczność sięgnięcia przez ekipę Gierka do rezerw zagranicznych - kredytów i pożyczek.
Jednocześnie, biurokracja coraz mocniej odczuwała jako niewygodną swoją rolę dysponenta środkami produkcji, obarczanego, z braku właściciela, odpowiedzialnością za funkcjonowanie całości. Klasa robotnicza pozostawała bowiem ubezwłasnowolniona.
Wprowadzone reformy gospodarcze lat 60. i 70. nie znosiły uprzywilejowanej roli biurokracji w podziale dochodu narodowego, ale poprzez elementy mechanizmu rynkowego wprowadzały pewną odpowiedzialność bezpośrednich wykonawców - przedsiębiorstw, które nie mogły jednak przerzucać kosztów niedostosowania na społeczeństwo i coraz mocniej zakleszczały się w błędnym kole irracjonalności i marnotrawstwa połączonego z niedoborem wszystkiego.
Biurokracja ewoluowała w kierunku warstwy uwolnionej od wszelkiej odpowiedzialności za gospodarkę, zadowalając się dyplomatycznym pośrednictwem w umowach zawieranych z rządami i wielkimi korporacjami twierdząc, że na tym polega uwolnienie ekonomiki od polityki. Taka taktyka nie ustrzegła biurokracji przed wybuchem społecznym w sierpniu 1980 r., a nawet była jego podłożem.
Reformy zapoczątkowane w okresie stanu wojennego i kontynuowane po jego zniesieniu odsłoniły prawdę, że ewolucja biurokracji doszła do swego punktu kulminacyjnego, w którym ta warstwa zrozumiałą, że musi przekształcić się w klasę właścicieli majątku ogólnonarodowego, grabionego dzięki spółkom typu joint venture z początku, a dzięki różnym formom prywatyzacji, następnie. Okazję tę biurokracja skwapliwie wykorzystała na rzecz pełnego lojalności poszukiwania klasy wielkiej burżuazji, której mogłaby się podporządkować.

W latach 80. ulega zatarciu tzw. dwoisty charakter biurokracji (stając się zdecydowanie jednoznacznym), co zauważa, m.in., IV Międzynarodówka stawiając na ruchy masowe i na klasę robotniczą "taką, jaka jest", opowiadając się jednoznacznie przeciw rządzącej biurokracji w krajach Europy Wschodniej. Tymczasem, Spartakusowcy wciąż trzymając się historycznej tezy Trockiego jak dogmatu, popierają stan wojenny w Polsce i z góry aprobują ewentualną interwencję radziecką (podobnie jak "Forum katowickie"). Jak w przypadku przedłużającej się interwencji w Afganistanie, biurokracja nie czuje się już na siłach na samodzielną rolę i ustępuje miejsca przyszłemu sojusznikowi. Wybierając uległość i podporządkowanie, biurokracja staje się warstwą zależną, co przychodzi jej łatwo ze względu na poprzednią zależność i genezę; staje się biurokracją kompradorską, w wyniku transformacji kapitalistycznej przekształcając się następnie w burżuazję kompradorską.
Błąd Zjednoczonego Sekretariatu IV Międzynarodówki wynika z niedocenienia możliwości adaptacyjnych kapitalizmu do nowej sytuacji i ze złudnej wiary w nadciągającą rewolucję światową, której Ernest Mandel doszukiwał się zarówno w Polsce, w latach 1980-81, jak i, przede wszystkim, w obliczu obalenia muru berlińskiego i zjednoczenia Niemiec w 1989 r., lekceważąc zapoczątkowany w Polsce proces rekapitalizacji.
W "Manifeście Czwartej Międzynarodówki" z 1990 r. czytamy, co następuje:
"Recesja nie wyklucza możliwości krótkotrwałego pobudzenia aktywności gospodarczej. Lecz tego rodzaju poprawa koniunktury osiągana jest poprzez coraz większe przerzucanie kosztów recesji na Trzeci Świat i na najbiedniejsze warstwy w państwach imperialistycznych. Nie przyczynia się to nawet do zmniejszenia rozmiarów bezrobocia nawet w krajach najbogatszych. Przewlekły charakter recesji stał się już niekończącym się koszmarem dla biednych i tych wszystkich, których wyrzucono na śmietnik. Nowa długotrwała ekspansja gospodarcza wymagałaby skokowego wzrostu kapitalistycznych zysków, wielkiej klęski klasy robotniczej, globalnej reintegracji Europy Wschodniej i ZSRR w ramach rynku światowego oaz jakościowego przełomu w efektywności gospodarczej, jaką pełni państwo burżuazyjne. Nic takiego się nie zdarzyło. Nic takiego nie zdarzy się w dającej się przewidzieć przyszłości."
To, co twórcom "Manifestu" wydawało się niemożliwym, po części ziściło się już wkrótce na ich oczach. Ewentualność taka była jakże realną alternatywą nie uwzględnioną jednak w strategii i taktyce Zjednoczonego Sekretariatu IV Międzynarodówki. Konsekwencją tego wręcz fatalnego błędu był zasadniczy rozziew między linią Czwórki wobec Europy Wschodniej i ZSRR a rzeczywistą walką klasową, jaka miała miejsce w tym regionie. W tej sytuacji Czwarta Międzynarodówka i miejscowe środowiska z nią związane pogubiły się. Sprzyjała temu teza, w myśl której "ruch robotniczy musi stać się najbardziej zdecydowanym obrońcą swobód demokratycznych" (tamże), a zatem powinien opowiedzieć się nie tyle za rewolucją polityczną, proletariacką, co za rewolucją demokratyczną, którą utożsamiano z polityczną, abstrahując od możliwej kontrrewolucji. Zaś świadomi zagrożenia kontrrewolucją Spartakusowcy nie zauważyli, że jej najskuteczniejszym podmiotem była sama biurokracja.
1 września 2003 r.