Myślenie jednak ma przyszłość
 


Obiecujące i wciągające są dyskusje ze Spartakusowcami. Oto przykłady:

1. Nowatorskie jest wmawianie GSR-owi resentymentów antypezetperowskich i antypeerelowskich. Faktem jest jednak nasz krytyczny stosunek do dorobku tak PZPR, jak i PRL. Jako organizacja nietrockistowska, choć komunistyczna, byliśmy postrzegani przez różnej maści trockistów jako "recydywa stalinizmu", skoro odwoływaliśmy się wprost do tradycji rewolucyjnego ruchu robotniczego II Rzeczypospolitej, w tym KPP, krytycznie odnosząc się zarazem do tradycji polskiego trockizmu. Wreszcie, po dwudziestu latach trockiści zauważyli, że coś nie gra.
Zresztą, krytyczny stosunek do wszystkich ugrupowań trockistowskich nie przeszkadzał nam współpracować z nimi. Podobnie rzecz miała się z lewicą PZPR-owską (lewica akademicka - pismo "Sprawy i Ludzie", krytyczne zarówno wobec Solidarności, jak i kierownictwa PZPR) oraz z organizacjami wywodzącymi się z PZPR, a mieszczącymi się na lewo od SdRP-SLD, jak Związek Komunistów Polskich "Proletariat", Stowarzyszenie Marksistów Polskich, oddział Warszawa (pismo "Opinie krytyczne"), SMP, oddział Katowice ("wołczewowcy", pismo "Przegląd krytyczny"), czy też OPZZ i związki branżowe. Nie inaczej sprawa wyglądała z Solidarnością, WZZ "Sierpień '80".
Jeśli ktoś nas zna, to wie, że nie szczędzimy słów krytyki. Współpraca z nami nie należy do łatwych, przeważnie ma charakter oddolny (jednolity front robotniczy "od dołu"), porozumienia z kierownictwem należą do rzadkości, choć i takie się zdarzały.

Mniej nowatorskie jest twierdzenie, że:

2. "Samorząd robotniczy jest do pogodzenia z ustawami i konstytucją, z porządkiem prawnym i podstawowymi zasadami ustroju kapitalistycznego państwa. Dyktatura proletariatu nie jest z nimi do pogodzenia. GSR z uporem godnym lepszej sprawy unika formuły <<dyktatura proletariatu>> i zastępuje ją <<samorządnością robotniczą>>. Czemu to służy?"
"Spartakusowcowi" wydaje się, że jest bardzo przenikliwy. O ile Florian Nowicki zarzucał jego formacji antydialektyczność, o tyle nam się wydaje, że Spartakusowcy mają problemy nawet z logiką formalną. Otóż GSR ukształtowała się w okresie, kiedy jeszcze istniał PRL i niewielu ludziom śniło się, że system "realnego socjalizmu" faktycznie upadnie i zostanie zastąpiony starym, skompromitowanym systemem kapitalistycznego wyzysku. W okresie pierwszej połowy lat 80. (a szczególnie w okresie 1980-81) wydawało się, że zasadniczą sprawą jest walka z wypaczeniami socjalizmu, a nie z burżuazją, której jeszcze wtedy nie było i której należałoby narzucić dyktaturę proletariatu.
Formułą, która miała szansę przywrócić podmiotowość klasie robotniczej w ramach "zdeformowanego państwa robotniczego" miał być system samorządności robotniczej, rozbudowany poziomo i pionowo. Nie - system samorządów robotniczych, czy, jak to skwapliwie za burżuazyjną socjologią przyjmują w ramach "poszerzonych horyzontów", nowolewicowi radykałowie, pracowniczych, ale system samorządności robotniczej (rad robotniczych). W przeciwieństwie do koncepcji Samorządnej Rzeczypospolitej, formuła ta nie godziła się na przeciwstawienie społeczeństwa obywatelskiego "brudnemu" systemowi politycznemu państwa. Spełniając wymogi dyktatury proletariatu, system samorządności robotniczej nie postulował oddzielenia sfery polityki od sfery gospodarczej, co jest cechą charakterystyczną systemów samorządu zawodowego czy jakiegokolwiek innego, bezsilnego właśnie dlatego, że pozbawionego realnej mocy politycznej.
W tym znaczeniu system samorządności robotniczej w żadnym wypadku nie daje się pogodzić z konstytucją czy porządkiem prawnym państwa kapitalistycznego. Nie będąc jednak obliczoną na realizację w ramach takiego właśnie państwa, nasza koncepcja przyjęła taką właśnie nazwę - samorządności robotniczej. A że wychodzi na jedno i to samo (ponieważ klasa robotnicza nie może upodmiotowić się bez narzucenia swojej woli, czyli dyktatury), to już inna kwestia.
Zresztą, po 1989 r. termin "dyktatura proletariatu" jest i był przez nas stosowany zamiennie z terminem "samorządność robotnicza".
Nieumiejętność analizy w konkretno-historycznym ujęciu jest niezbywalną cechą formacji Spartakusowców, którzy swoje ułomności obnoszą równie triumfalnie, co bezmyślnie jako cudze przewiny! Żałosny spektakl!

3. Równie żałosne, choć bardziej owocne, jest poszukiwanie wskazówek naprowadzających na trop tego, co mieliśmy na myśli w takim czy innym artykule. "Spartakusowiec" nie mógł znaleźć wcześniej tych wskazówek, bo był zaślepiony własną tezą, że kwestie drobnomieszczańskiej swobody obyczajowej (np. wolność homoseksualizmu w Rosji Radzieckiej) pojawiły się w ruchu robotniczym dużo wcześniej niż dopiero z falą buntów młodzieży lat 60. Gdyby "Spartakusowiec" nie był tak bez reszty pochłonięty insynuowaniem nam własnych wymysłów i następnie zbijaniem ich, to może nie czyniłby takich odkryć, a na trop tego, co chcieliśmy powiedzieć wpadłby wcześniej, skoro cały czas konsekwentnie twierdzimy, że w ruchu robotniczym jest miejsce na POWAŻNIE postawioną kwestię kobiecą (a nawet na nie demagogicznie stawianą kwestię homoseksualizmu - jak w Rosji Radzieckiej - bo dopiero mając władzę państwową można poważnie zadekretować tolerancję w tej kwestii, czyli uwolnić życie prywatne od ingerencji zewnętrznej, a nie posługiwać się nią demagogicznie).

4. A już żenująco naiwne są pytania "Spartakusowca" o to, czy "marksista ma tolerować u klasy robotniczej świadomość burżuazyjną, a u jej części nawet reakcyjną?"
Tak się składa, że nie sposób oddzielić świadomości od jej nosiciela, a zobowiązanie do wycinania w pień reakcyjnej świadomości może łatwo przerodzić się w hasło eliminowania jej nosicieli ("z faszystami się nie dyskutuje..."), co w odniesieniu do klasy robotniczej nabiera zaiste paranoidalnego wyrazu w ustach komunisty.
To ten sam przejaw antydialektyczności, jaki piętnował Florian. Otóż pytanie "Spartakusowca" jest źle postawione. Udaje on, że istnieją tylko dwie możliwości: albo ślepe i bezlitosne zwalczanie zawsze i wszędzie niewłaściwych postaw bezkrytycznie przyjmując narzuconą przez prawicę płaszczyznę konfrontacji i godząc się na rezygnację z własnej hierarchii ważności zagadnień, traktując deklaracje jako rzecz pierwszoplanową niezależnie od kontekstu (od tego, czy hasła takie niosą ze sobą konkretną groźbę, czy są tylko w ustach robotników pustą retoryką wyrażającą ich jakże często chaotyczny, żywiołowy i bezradny sprzeciw wobec "elit"), albo bierne uleganie owym postawom. Tymczasem, tak bywa tylko w czytankach dla grzecznych dzieci. W życiu istnieje kontekst. Werbalne, czy nawet fizyczne "wybijanie z głowy" klerykalizmu, antyfeminizmu czy antysemityzmu nie służy niczemu poza podnoszeniem poziomu adrenaliny w organizmie i skutecznemu eliminowaniu się z walki o interesy klasy robotniczej w konkurencji z prawicą, przy jednoczesnym uniemożliwieniu zapewnienia sobie wpływu na postawy robotników.
Dla drobnomieszczanina świat kręci się wokół niego, więc najważniejsze są krzykliwe deklaracje, a jego radykalizm polega na eskalacji epitetów. Wydaje mu się, że w ten sposób zmieni rzeczywistość i ma za nic obiektywną logikę walki klasowej.
Sądzimy, że największe możliwości wpływania na ludzkie postawy mają ci, którzy potrafią zdobyć autorytet skutecznością działania w sprawach istotnych z punktu widzenia walki klasy robotniczej o jej interesy, zachowując jednocześnie i nie wypierając się własnego zdania w kwestiach kobiecych, światopoglądowych czy w kwestii potępienia antysemityzmu. Nie da się jednak odwrócić kolejności, tzn. zyskać autorytetu licytując się na oczach zdezorientowanej klasy robotniczej z innymi grupkami lewicowymi w hałaśliwości forsowania haseł, co do których wszyscy zebrani są przecież zgodni czy odmawiając konkurencji szczerości w głoszeniu takich haseł. Przymus, jaki odczuwają owe grupki licytujące się w takich sytuacjach wynika z faktu, że inaczej dęta tożsamość własnej formacji pęka niczym bańka mydlana i okazuje się, że tak naprawdę to one niczym istotnym się między sobą nie różnią, co najwyżej odcieniem drobnomieszczańskiej mentalności. Takie działanie jest tyleż obarczone grzechem pychy, co fatalnym irracjonalizmem.


2 września 2003 r.