Sceny strajkowe z dziejów Francji (I)
W długim procesie historycznym francuski ruch związkowy – i szerzej robotniczy – ukształtował kulturę walki, która w innych krajach europejskich budzi podziw i zazdrość wielu działaczy związkowych. Osią tej kultury są strajki, a także masowe demonstracje uliczne. O rodowodzie praktyki i idei strajkowej i o jej niektórych najważniejszych przejawach w różnych okresach opowiada naszym czytelnikom czwórka lewicowych historyków, politologów i socjologów francuskich.
Dossier przygotował do druku i teksty przetłumaczył Zbigniew Marcin Kowalewski.
Historia strajku jako odmowy i zdobyczy
Strajk ma swoją historię. Zrodził się w równej mierze z niezgody na poniżenie i upokorzenie i ze świadomości egalitarnej. „Panowie robotnicy” – ci, którzy produkują – przeciwstawiają się „panom pracodawcom” – tym, którzy mają pieniądze, nawet jeśli uczestniczą w produkcji.
Madeleine REBÉRIOUX
Tak na początku XVI w. było w Lyonie z drukarzami, którzy krzycząc „wynocha, wynocha” przerywali pracę, aby przegonić z warsztatu nieznośnego pracodawcę i „obłożyć zakazem” tych, którym przyszłoby na myśl, że mogliby go zastąpić.
Nie chodzi o żadną „zwykłą” rewoltę ani o czyn rewolucyjny; strajku nie robi się też dla przyjemności, choć może być przyjemnie strajkować. Strajk, obłożony zakazem, w średniowieczu zalicza się do „kabał” – intryg. Na wszystkie strony wymyka się spod kontroli strajkujących, bo przeciwstawienie się pracodawcom to nie tylko zerwanie umowy o pracę, ale również uniemożliwienie innym (w jaki sposób?), aby zawarli ją zamiast nas, czyli stawienie czoła tym, których później nazwano „żółtymi” lub łamistrajkami; to wymuszenie negocjacji poprzez stworzenie korzystnego dla pracowników układu sił.
Z czego bierze się taka moc strajku? Z jego istoty. Jest najpotężniejszym orężem wytwórców w stosunku do tych, którzy z produkcji czerpią korzyści i władzę, nawet jeśli fortele prawne określają ich jako wytwórców – pracodawców, niekoniecznie prywatnych, a nieraz wręcz państwowych. Siła strajku wynika z klasowego układu sił. Z tego układu sił wynika również słabość strajku – strajkujący nauczyli się ją wykrywać i starali się jej zaradzić.
Tak było na przełomie dwóch minionych stuleci. Strajk dominował w akcjach robotniczych. W 1906 r. we Francji zarejestrowano 13 tys. strajków i 440 tys. strajkujących. Pierwszomajowa kampania na rzecz pracy na trzy zmiany ośmiogodzinne, wszczęta przez młodą i żywotną Powszechną Konfederację Pracy (CGT), przyniosła owoce. To czasy wielkości ruchu związkowego.
Strajkujący pracują w prawie całkowicie prywatnym przemyśle. Pracownicy sfery budżetowej są pozbawieni prawa do strajku, ale ruchy strajkowe 1906 r. zachęcają ich do występowania z żądaniem takiego prawa również dla siebie. Choć nie brak kobiet (przemysł tytoniowy głównie werbuje pracowników wśród płci żeńskiej) i w kilku miastach strajkują tkaczki jedwabiu, strajki robotnic są rzadkie.
Strajki są bardzo różne. Każdy zawód, a nieraz również każdy fach, ma swoje atuty. Płeć też wpływa na formę strajku. Strajki kobiet uchodzą za bardziej folklorystyczne, a nawet radośniejsze – chyba że strajk trwa i nie wiadomo, jak sobie poradzić z gospodarstwem domowym. To one podczas Komuny Paryskiej wymyśliły „zupy komunistyczne”.
Strajki męskie są bardziej polityczne. Załogi kopalń czy kolejarze zwracają się do państwa i powołują się na prawo republikańskie. Również bywają gwałtowniejsze. Przywódca socjalistów Jean Jaurès zawsze odmawia potępienia przemocy strajkujących, ale czuje i analizuje wynikające z niej zagrożenia – przemoc wobec łamistrajków dzieli pracowników, grozi osłabieniem solidarności społecznej, bez której grozi klęska. Można lekceważyć to, że jest się w mniejszości, ale nie można wygrać, jeśli się nie ma przyzwolenia większości.
Tak rozwijają się strajki. Tak rozwija się ruch robotniczy. W czasach, w których w CGT panował rewolucyjny syndykalizm, ruch związkowy pokładał nadzieje w strajku generalnym – strajku robotników siedzących wszędzie z założonymi rękami. To był tylko wspaniały mit w tym znaczeniu, jakie temu słowu nadał Jerzy Sorel, to było marzenie – taki strajk miał kiedyś wybuchnąć jak na naciśnięcie guzika od dzwonka. Problem był jednak głębszy – sam tylko strajk generalny nie mógł być zwycięski. Wokół niego i u jego wezgłowia gromadzi się społeczeństwo. Strajkowi trzeba gazet, zgromadzeń publicznych – a więc ruchu socjalistycznego.
Karta związkowa uchwalona na kongresie CGT w Amiens i proklamująca niezależność ruchu związkowego od partii politycznych nie wystarczała do rozwiązania problemu horyzontu walk strajkowych. Nie wystarczało to, że we Francji zorganizowana w ruchu związkowym klasa robotnicza odrzuciła tradycję socjaldemokratyczną – niemiecką czy rosyjską. Odpowiedzialność za najtrudniejsze decyzje z pewnością musi spoczywać na uzwiązkowionych pracownikach – to, jak skończyć strajk, jak go ukierunkować, aby leżał w interesie całej klasy, a więc przezwyciężył swoje ściśle zawodowe ograniczenia?
Tylko ci, którzy walczą, mogą podjąć najważniejsze decyzje. Taka jest tradycja, którą stworzył rewolucyjny syndykalizm. Lecz jaką busola kierować się przy ich podejmowaniu? To był problem Jaurèsa i to było źródło jego własnych sprzeczności, które do dziś są również naszymi sprzecznościami – rolą lewicowych działaczy politycznych, głosił Jaurès, jest „nastawienie [oręża strajku] na cel najwyższy – na postulaty ogólnospołeczne”. Tylko że aby mogli odegrać taką rolę, trzeba jeszcze, aby tego celu nie stracili z oczu.
Co nowego po bardzo wielkiej wojnie [pierwszej wojnie światowej – przyp. red.], przeciwko której nie udało się rozpętać strajku generalnego? W sprawach zasadniczych niewiele. Jeśli chodzi o praktykę (strajk jest praktyką) – dużo.
Przede wszystkim – doświadczenie: doświadczenie strajków masowych, za każdym razem odmiennych, którymi trzeba kierować w warunkach rozmaitości organizacji związkowych, co rusz wykluczającej jedność „klasy”. W 1936 r. – strajk w 12 tys. przedsiębiorstw sektora prywatnego (sektor publiczny nie strajkował), prawie 2 mln strajkujących, z których trzy czwarte okupowało fabryki. W 1968 r. strajk objął 7 mln pracowników najemnych i ogromną większość przedsiębiorstw w sektorach publicznym i prywatnym – czegoś takiego nigdy nie widziano. Barwę nadawała walce nie tylko młodzież akademicka, ale w ogóle młodzież – w fabrykach podobnie jak na wyższych uczelniach i w liceach.
Potężne ruchy, ale również ogromne zdobycze... Ktoś powie, że zdobycze „pełne sprzeczności”. To prawda. Najpierw 40-godzinny, a następnie 35-godzinny tydzień pracy, najpierw dwa tygodnie, a potem pięć tygodni płatnego urlopu – to czas zdobyty dla życia prywatnego. Zarazem umacniają się praktyki zbiorowe – układy zbiorowe pracy, główna zdobycz 1936 r., odnowiona w 1954; uzyskane przez związki zawodowe w 1968 r. prawo do tworzenia swoich organizacji w zakładach pracy (przedtem związki zawodowe nie miały prawa organizować się w przedsiębiorstwach!)...
Tylko ZUS i zarządzanie emeryturami w systemie repartycyjnym nie powstały w wyniku strajków, lecz w wyniku narodowych walk politycznych, a konkretnie ruchu oporu wobec okupantów hitlerowskich. „Nie ruszać ZUS-u” – to hasło po raz pierwszy padło w 1967 r. „Nie ruszać mojej emerytury” – to hasło zrodziło się w 2003 r. W oby przypadkach na fali strajków.
Nic nie gasi ich płomienności. Ani zmniejszenie się szeregów (ale nie zanik!) klasy robotniczej, ani umasowienie pracy najemnej, ani sposoby sprawowania nadzoru nad pracownikami, które sięgają 1892 r. (kiedy to uchwalono ustawę o rozjemstwie) nie zdołały ograniczyć rozmachu walki strajkowej. To prawda, że od końca lat 70. zmalała konfliktowość społeczna przejawiająca się w strajkach. Gdy jednak nagromadzi się gniew, zawsze wybucha strajk – środek ostateczny, postawienie się tych co na dole tym co na górze – skazany na porażkę, jeśli w jego ślady nie idzie liceum, urząd pocztowy, zajezdnia autobusów, linia metra. Przemyślany, sensowny strajk to nic innego, jak tylko środek, który nie pozwala, aby układ sił zmienił się czy to na korzyść państwa, czy na korzyść konfederacji pracodawców.