Chwieje się rząd kolonialny w Iraku
To artykuł wstępny (a więc wyrażający stanowisko redakcji), który pod takim właśnie tytułem ukazał się w wielkim dzienniku meksykańskim „La Jornada”. Meksyk leży pod bokiem USA. Mimo to jest w tym kraju wielkonakładowa gazeta, w której o sytuacji w Iraku pisze się tak, jak w tym „wstępniaku”, a nie pod dyktando Busha i jego krajowych wasali czy zgodnie z tzw. racją stanu, czyli w interesie sojuszu ze „starszym bratem” z Waszyngtonu. W żadnej polskiej gazecie nie ukazała się podobna analiza zamachu na przywódcę szyitów irackich. Czy kiedyś będzie u nas taka gazeta, jak „La Jornada”?
„LA JORNADA”, Meksyk
Samochód-pułapka, który wybuchł w świętym mieście szyitów, An-Nadżafie, na południu Iraku, nie tylko kosztował życie ajatollaha Muhammada Bakra al-Hakima i setki wiernych szyitów, ale również ponownie wstrząsnął fundamentami rządu kolonialnego, który okupanci północnoamerykańsko-brytyjscy starają się ustabilizować.
Kilka dni wcześniej inny samochód-pułapka, tym razem podstawiony pod placówkę ONZ w Bagdadzie, pokazał światu, że Amerykanie myślą tylko o swoim własnym bezpieczeństwie i nie potrafią narazić swoich żołnierzy po to, aby zapewnić ochronę tak oczywistych i ważnych dla okupantów obiektów, jak wysocy funkcjonariusze Narodów Zjednoczonych, które uznały ustanowiony przez okupantów „rząd” marionetkowy i z nim współpracują, narażając się tym samym na gniew ludowego ruchu oporu, czy jak zabity teraz najwyższy przywódca duchowy szyitów, który był bratem Abd al-Aziza al-Hakima, wybitnego członka tego kolaboracyjnego „rządu”, z którym sam ajatollah miał silne związki.
Zamordowany duchowny obnosił się z czarnym turbanem, który oznaczał, że rzekomo należy do rodziny proroka Mahometa. Długo żył na wygnaniu w Iranie, starając się za pośrednictwem irackiej Najwyższej Rady Rewolucji Islamskiej zaprowadzić w Iraku taki typ rządów klerykalnych, jaki istnieje w Iranie. W oczach wielu szyitów uchodził za irackiego Chomejniego i jego związki z Teheranem, a obecnie z kolaborantami i wojskami okupacyjnymi, zaskarbiły mu wiele nienawiści, która czyniła zeń i z jego rodziny upatrzony cel. Świadczą o tym statystyki terroru, bo podczas gdy rządzący baasita Saddam Husajn zabił 47 spośród jego 125 krewnych, teraz, pod obcą okupacją, niespełna miesiąc temu, niezidentyfikowani zamachowcy ciężko ranili innego mułłę – jego wuja – i zabili trzech ochroniarzy samego ajatollaha.
Choć bezpieczeństwo w An-Nadżaf jest w rękach mułłów szyickich, którzy zmusili okupantów północnoamerykańskich do wycofania się z miasta, ten zamach wskazuje po raz kolejny, że ci ostatni – wbrew temu, co im się wydawało – nie mogą liczyć na przychylność wszystkich szyitów, wśród których jest wielu nacjonalistów arabskich, a nie zwolenników Iranu, i którzy zaciekle potępiają Szatana z Waszyngtonu.
Ponownie – tak samo, jak zamach na placówkę ONZ, który wywarł potężny wpływ odstraszający na rządy zamierzające sekundować USA w okupacji Iraku wysyłając własne wojska do tego kraju i przekazując je pod dowództwo północnoamerykańskie – zamach w An-Nadżafie pokazuje światu, że prawie 130 tys. żołnierzy Stanów Zjednoczonych nawet za dnia nie jest w stanie kontrolować Iraku, że Amerykanie wdepnęli w nowy Wietnam i że nie ma sensu iść w ich ślady drogą, która wielu zawiedzie do grobu.
Choć jest możliwe, że mamy do czynienia z krwawymi porachunkami między frakcjami szyickimi (nacjonaliści przeciwko nurtom proirańskim, niepodległościowcy przeciwko kolaborantom), trudno sobie wyobrazić, aby ręka szyity mogła dokonać zamachu na święty meczet i grób imama Alego, zięcia proroka Mahometa i założyciela sekty szyickiej (1). Gdyby bomba zdewastowała rzymską katedrę św. Piotra, rzeczą logiczną byłoby szukać winnego wśród niekatolików.
Stany Zjednoczone nie tylko uświadamiają sobie, że wywołują nienawiść do okupantów, którzy nawet nie potrafią wywozić śmieci, zapewnić wody pitnej, przywrócić dostaw prądu, a jedynie zajmują się grabieżą kraju. Odkrywają również, że być może mają do czynienia z innymi wrogami – np. z takimi, którzy są ich przyjaciółmi, jak wahabici z Arabii Saudyjskiej, nie chcący mieć u swoich granic drugiego Iranu, czy z takimi, jak nacjonaliści arabscy lub panarabscy, a także sunnici. Szyici uważają ich wszystkich za heretyków i ci nie przywiązują takiego samego znaczenia, jak szyici, do grobu Alego.
Fakty są jednoznaczne. Waszyngton nie tylko nie ma w Iraku takiego rządu, który potrafiłby nie narażać się bezpośrednio Irakijczykom ani całemu światu, ale również nie ma godnych zaufania sojuszników wśród tamtejszych szyitów i nastawia wrogo do siebie cały świat islamski – w tym kraje, które do niedawna były jego wasalami. Tak, jak to było do przewidzenia, okazuje się, że z awanturą wojenną w Iraku nie daje sobie rady. Jaką więc wartość mają jego groźby pod adresem Iranu, w którym opór wobec ewentualnego ataku ze strony fundamentalizmu krzyżowców z Białego Domu byłby o wiele silniejszy niż w Iraku, a nawet wzmocniony przez akcje ruchu oporu w tym kraju?
1. Ali ibn Abi Talib (604-661) – ostatni, czwarty tzw. kalif sprawiedliwy, czyli prawowierny, mąż Fatimy, zięć i kuzyn proroka Mahometa. Kalif to następca Mahometa, świecki i religijny przywódca społeczności muzułmańskiej; władca państwa muzułmańskiego — kalifatu. Ali i jego stronnicy, stanowiący szyicki odłam islamu, uważali, że on i jego potomkowie mają wyłączne prawo do sprawowania zwierzchności nad wszystkimi muzułmanami. Alego zamordował charydżyta – członek ugrupowania negującego władzę kalifa. Szyici uważają Alego i jego potomków za imamów – kontynuatorów boskiego posłannictwa Mahometa i nieomylnych interpretatorów Koranu. Wraz z wygaśnięciem linii bezpośrednich potomków Alego i Fatimy, u szyitów powstała doktryna o tzw. ukrytym imamie, który przed końcem świata ma powrócić jako mahdi - mesjasz, zbawiciel. (Przyp. tłum.)
Tłum. Zbigniew Marcin Kowalewski