Starcia w Warszawie: Kilkudziesięciu rannych
http://info.onet.pl/797936,11,item.html


Co najmniej 20 rannych policjantów, kilkunastu poszkodowanych górników, zniszczone frontony gmachów resortu gospodarki i SLD - to efekt czwartkowej demonstracji górników, która przeszła przez Warszawę.

Górnicy protestowali przeciw decyzji Kompanii Węglowej o likwidacji czterech kopalń. Według policji, demonstrantów było około 7 tysięcy. Oni sami podawali, że 10 tysięcy. Protest miał przebiegać spokojnie, ale - jak ujęła to potem policja, a sami organizatorzy przyznali - sytuacja wymknęła się spod kontroli.

Demonstranci zaatakowali najpierw gmach SLD na Rozbrat, potem wśród huku rzucanych petard przeszli pod budynek Ministerstwa Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej przy Placu Trzech Krzyży. Fronty budynków zdemolowano. Rzucano kamieniami, koktajlami Mołotowa, zapalonymi szmatami, gumowcami, prętami, styliskami kilofów, drzewcami transparentów i kostką brukową. W ten sposób wybito szyby w holu i oknach obu budynków, obrzucono je też czerwoną farbą.

Przed MGPiPS, a później - kancelarią premiera - grupy protestujących zniszczyły barierki i starły się z policją. Funkcjonariusze użyli gazów łzawiących, armatek wodnych i oddali salwy ostrzegawcze z broni gładkolufowej. Przed Sejmem nie doszło do incydentów. Większość demonstrantów nie udzielała się w zamieszkach, jedynie przeszła całą trasę demonstracji. Ci, którzy bili się z policją, mieli do nich o to żal.

Likwidacja kilku kopalń jest niezbędna dla podtrzymania całej branży - oświadczył w czwartek wicepremier Jerzy Hausner. Zapewnił, że część górników z likwidowanych kopalń będzie zatrudniona w innych, a pozostali skorzystają z programu osłonowego. "Wszyscy mówią o czterech likwidowanych kopalniach, natomiast nie mówi się o kilkudziesięciu innych, które chcemy w ten sposób ratować" - dodał wicepremier.

Szef MSWiA Krzysztof Janik zapewnił, że podczas demonstracji policja na pewno postępuje tak, jak jej pozwala prawo. "Czas skończyć z sytuacją, w której po takiej demonstracji zostaje pobojowisko, a nikt nie jest winny" - zaznaczył.

Demonstrację zabezpieczało 1,2 tys. policjantów - powiedział szef stołecznej policji Ryszard Siewierski. "Nie zakładaliśmy jednak, że demonstracja wymknie się spod kontroli organizatorów" - dodał. Policja już ustala sprawców ataków na policjantów, zdewastowania budynków oraz samochodów. Analizowane są też straty materialne. Doniesienie o przestępstwie skierował już do warszawskiej prokuratury SLD.

Wsparcia protestującym udzieliła miedziowa "Solidarność". Sprzeciwia się ona decyzjom Kompanii Węglowej o likwidacji czterech kopalń. Na Śląsku kilkadziesiąt żon górników z przeznaczonej do likwidacji kopalni "Bolesław Śmiały" i pracownic z powierzchni i administracji zakładu, wspieranych przez górników okupujących Kompanię Węglową, demonstrowało przed Kompanią i Urzędem Wojewódzkim w Katowicach.

Organizatorzy demonstracji - sztab protestacyjno-strajkowy uważa, do pokojowej manifestacji w Warszawie włączyły się grupy "nieokreślonych prowokatorów, których jedynym celem było doprowadzenie do zamieszek". W specjalnym oświadczeniu wyrażono ubolewanie z powodu zranienia kilkunastu górników i policjantów.

"Organizatorzy demonstracji zrobili wszystko, co w ich mocy, aby nie dopuścić do gorszych zajść, w wyniku których byli poszkodowani. Jednak poziom frustracji pracowników kopalń zagrożonych likwidacją, które nawet zdaniem Kompanii Węglowej nie są najgorsze, oraz całej społeczności górniczej trudny jest do opanowania" - oświadczyli członkowie sztabu.


Wielka manifestacja górników w Warszawie

http://www1.gazeta.pl/wyborcza/1,34513,1666747.html


Górnicy użyli koktajli Mołotowa, metalowych śrub, kamieni, płonących pochodni. Policja - wody i gazu. Ośmiu mundurowych jest w szpitalu, trzech z poważnymi ranami. Ranni są także górnicy.

Parking naprzeciwko stadionu Legii Warszawa - punkt zbiórki manifestantów. Kwadrans przed godz. 11 jest tu już 5 tys. tys. ludzi, a kolejne autokary ciągle podjeżdżają. Grupka znudzonych protestujących ogląda przez płot trening piłkarzy Legii.

Mija godz. 11 - planowany czas rozpoczęcia manifestacji. Ludzie chcą iść, ale organizatorzy ich powstrzymują. - Czekajcie cierpliwie do 12. Żeby wszyscy poszli razem - woła przez megafon jeden z nich. Nim wybije 12, ludzie sami ruszą kilka razy. Porządkowi z trudem ich zatrzymują po kilkudziesięciu metrach. - Złodzieje, złodzieje - wydobywa się z kilku tysięcy gardeł.

Płonie policjant

W końcu górnicy ruszają. Porządku ma pilnować kilkudziesięciu mężczyzn w białych kamizelkach z nazwami związków zawodowych. Po kwadransie czoło pochodu dochodzi do siedziby SLD na ul. Rozbrat. - Złodzieje, złodzieje - cały czas skanduje tłum. Z tyłu budynku kryją się policjanci i straż pożarna - jeszcze nie będą interweniować. Tłum idzie dalej, ale co chwila w stronę budynku lecą grudy ziemi, jajka z farbą, kamienie, petardy. Pękają szyby na pierwszym i drugim piętrze. Kilka wybuchów rozsadza drzwi wejściowe do budynku.

Gdy końcówka siedmiotysięcznego pochodu jest jeszcze na Rozbrat, czoło dochodzi do pl. Trzech Krzyży. Tutaj, między luksusowymi biurowcami i zabytkowymi kamieniczkami, ma swoją siedzibę Ministerstwo Gospodarki, Pracy i Polityki Pieniężnej. Tutaj zaczyna się bitwa.

Kilkuset manifestantów szturmuje biurowiec ministerstwa. Rzucają kije, kamienie, płonące pochodnie. Już wiadomo, co trzymali w górniczych kaloszach, które nieśli ze sobą. Wyciągnięte z nich butelki z benzyną lecą w stronę policjantów.

Kilkudziesięciu funkcjonariuszy jest w pułapce. Za nimi ściana gmachu. W górę leci szkło z rozbitych szyb. Z przodu wściekły tłum, który z łatwością roznosi ochronne barierki. Koktajle Mołotowa wybuchają pod nogami policjantów, którzy nie mają się gdzie cofnąć. Jeden z nich płonie jak pochodnia.

Koledzy gaszą policjanta. Nikt nie gasi palących się kwiatów i śmietników. Po raz pierwszy tego dnia policjanci wystrzeliwują granaty z gazem łzawiącym. Po raz pierwszy uruchamiają armatki wodne. Po raz pierwszy wyją syreny karetek pogotowia. - Gdzie jest demokracja? - wrzeszczy jeden z manifestantów. Z jego głowy leci strużka krwi.

Starcia na placu Trzech Krzyży trwają pół godziny. Policjanci z trudem opanowują sytuację. Lekarze na mokrej jezdni opatrują zakrwawionych ludzi. Tłum się rozdziela. Część - jak zaplanowano - idzie pod gmach Sejmu. Część wbrew wcześniejszym ustaleniom kieruje się w Aleje Ujazdowskie. 500 metrów dalej jest ambasada USA. Flaga na froncie jest opuszczona do połowy - dziś druga rocznica zamachów w Nowym Jorku. Policja się wycofuje. Ludzie nie zauważają ambasady, idą dalej Alejami pod siedzibę rządu.

Atak na ambasadę Rosji

Dochodzą tam 70 minut po rozpoczęciu demonstracji. To ostateczny cel manifestantów. Dostępu bronią barierki i setki białych hełmów za plastikowymi tarczami. Wyją syreny wozów straży pożarnej - na wszelki wypadek.

Jednak tłum mija urząd, przechodzi obok Belwederu. Petardy eksplodują przed położoną kilkaset metrów dalej ambasadą Rosji. Lecą szyby.

Przed siedzibą rządu zatrzymuje się tylko końcówka pochodu. Znowu lecą petardy i kamienie. Znowu widać płomienie wybuchających koktajli Mołotowa. Co chwila ktoś próbuje rozerwać metalowe barierki. Co kilka minut ludzie szarżują na kordon policji. Policjanci bronią się gazem i wodą. Zaczyna padać deszcz.

O godz. 13.30 - półtorej godziny przed planowanym zakończeniem -słychać głos z megafonu: - Tu policja. Ta manifestacja jest teraz nielegalna.

Zagłusza go inny megafon: - Wyjdź, pokaż się ty sk...

Pół godziny trwa pat. W końcu pochód się cofa. Do autokarów wracają środkiem Trasy Łazienkowskiej. Jeszcze ostatnie starcie z policją, ostatnie strugi z armatek wodnych. Po godz. 14 pierwsze autokary z manifestantami odjeżdżają. Eskortują je radiowozy.


Jak Warszawa przeżyła najazd górników

http://www1.gazeta.pl/warszawa/1,34862,1668220.html




Zniszczony front Ministerstwa Gospodarki. Porozbijane chodniki, potłuczone szyby, powywracane klomby z kwiatami. Co najmniej kilkadziesiąt osób rannych. Górnicza manifestacja w obronie zamykanych kopalń przerodziła się w gwałtowne starcia z policją

Na placu Trzech Krzyży zapalonego przez koktajl Mołotowa policjanta w ostatniej chwili ugasili koledzy. Kilkudziesięciu funkcjonariuszy walczyło tam o życie, gdy rozwścieczony tłum przycisnął ich do budynku Ministerstwa Gospodarki, odcinając drogi ucieczki. Policjanci w obronie własnej użyli armatek wodnych, gazu i broni. Ale gumowymi kulami strzelali w powietrze.

Krew na ulicach

Podczas zamieszek porządek w mieście próbowało utrzymać 1,2 tys. okutych w białe hełmy i plastikowe tarcze policjantów. Za mało. - Mamy tylko tylu ludzi - przyznaje Ryszard Siewierski, komendant Stołecznej policji. Od wczoraj ośmiu z nich leży w szpitalach. Stan trzech jest określany jako poważny - są poparzeni, mają ciężkie obrażenia rąk i nóg.

Rannych też zostało co najmniej kilkunastu górników. Ilu dokładnie - nie wiadomo. Pogotowie udzielało pomocy na miejscu zamieszek, nikt nie liczył ofiar. Do szpitali trafiło dwóch demonstrantów. Zostali poparzeni przez rzucone przez kolegów koktajle Mołotowa.

Zamieszki zaczęły się już pod siedzibą SLD na ul. Rozbrat. Manifestanci kompletnie rozbili drzwi wejściowe i wybili około 30 szyb. Dwa razy więcej szyb rozbito na placu Trzech Krzyży. Ale w Ministerstwie Gospodarki okna sięgają czterech metrów wysokości. Wymiana każdego z nich będzie kosztować około 1 tys. zł. Ile będą kosztować nowe szyby w Urzędzie Rady Ministrów i ambasadzie Rosji, jeszcze nie wiadomo.

Rozbite miasto

Oficjalne zakończenie demonstracji o godz. 13.30 nie oznaczało końca kłopotów dla Warszawy. Na wysokości pl. Na Rozdrożu kilkuset wycofujących się demonstrantów weszło na Trasę Łazienkowską. Na pół godziny zamarł ruch samochodów. - Zablokowaliśmy całe miasto? Świetnie! - cieszyli się górnicy i rytmicznie uderzali trzonkami od łopat w bariery oddzielające pasy jezdni. Ciasny szpaler policji odprowadził ich aż do zejścia na Wisłostradę. Na parkingu przy Torwarze górnicy powoli, choć niespokojnie, wsiadali do autokarów. Przed odjazdem wyrzucali jeszcze puste flaszki po wódce, które zostały im z porannej podróży ze Śląska.

Po ich odjeździe dla Warszawy rozpoczęło się sprzątanie. Już o godz. 17 trasa przejścia była niemal uprzątnięta. Tylko na pl. Trzech Krzyży ciągle straszyło pobojowisko. Betonowe donice leżały powywracane do góry dnem. Walały się śruby - niektóre na żyłkach, żeby można było je łatwiej rozkręcić i rzucić - zgubiona maska na twarz cała we krwi i puste butelki. W jednej była jeszcze ropa. Pan Marek, stróż z parkingu przed ministerstwem, zostawił sobie wymyślniejszego mołotowa. Zza klombu wyciąga kalosz: - Tutaj lali ropę. Wkładali szmatę, podpalali i rzucali. Krąg z ognia rozlewał się wokół policjantów. Paliły im się nogi, a w głowy obrywali cegłówkami - opowiada.

Sam zdążył się schronić w gmachu ministerstwa. - Gdy przyszli pierwsi szefowie związkowców, to powiedzieli, żebym spier...., bo będzie ostro. Schowałem się, co miałem robić - mówi.

Wspomnienia po dziczy

Na związkowców pomstowali warszawiacy. - Prawdziwa bitwa była. Dzicz i chamstwo - mówi starsza pani na pl. Trzech Krzyży.

Narzekają tez policjanci. Nie tylko ci, którzy walczyli z górnikami. - Od nas rannych jest czterech - mówi dyżurny z komisariatu na Targówku. Niemal cały dzień mundurowi nie pilnowali porządku w swoich dzielnicach, bo zostali oddelegowani do obstawy demonstracji. Oprócz najciężej rannych policjanci mają głównie poodbijane od łańcuchów nogi i ręce. - Tamci wiedzieli, gdzie uderzać - mówi dyżurny. Teraz ranni policjanci mają zwolnienia lekarskie. Przez najbliższe dni nie będą pracować.


Zadyma w Warszawie: górnicy pobili się z policją

http://wiadomosci.wp.pl/wiadomosc.html?wid=1453939

 

Demonstracja górników ze Śląska przeszła przez Warszawę. Górnicy protestowali przeciw decyzji Kompanii Węglowej o likwidacji czterech kopalń. Zaatakowali budynek SLD na Rozbrat oraz gmach Ministerstwa Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej.

Górnicy atakowali policjantów i obrzucili budynki petardami, kamieniami, wyrwanym z chodników brukiem, farbą, prętami, koktajlami Mołotowa, zapalonymi szmatami, gumowcami, rzucali i bili styliskami kilofów, konarami drzew.

Policja podała, że rannych zostało przynajmniej 40 funkcjonariuszy. Według organizatorów protestu, kilkunastu górników jest rannych. Poturbowanych zostało też dwóch dziennikarzy. W ocenie policji w proteście wzięło udział blisko 7 tysięcy osób. Według organizatorów, było ich 10 tys.

"Przyjechaliście na darmową wycieczkę?"

Większość protestujących nie brała udziału w ataku i jedynie przeszła całą trasę demonstracji. Atakujący policjantów mieli do nich o to żal. Namawiali do włączenia się do ataku. "Ch... Oni za was walczą, a wy stoicie i nic nie robicie" - krzyczeli. "Przyjechaliście na darmową wycieczkę?" - pytali.

Podczas całego przemarszu wznosili okrzyki "Złodzieje", "Precz z komuną", "Hausner za kraty, Miller w zaświaty", "Pracy, chleba", "Nie kopalnie, zamknąć rząd", gwizdali, używali przenośnych syren. Część górników przyjechała na protest bezpośrednio po zakończeniu zmiany, w roboczych ubraniach i kaskach.

Protestujący nieśli hasła: "Pojedziemy do Warszawy na Piechotę", "Gdy rząd Śląsk ignoruje, sam na siebie wyrok szykuje", "Klank (prezes Kompanii Węglowej) + Piechota = głupota". Na transparencie rozwieszonym przed kancelarią premiera widniały hasła: "Precz z łapami od górnictwa, czerwone chamy", "Hausner - Judasz" i narysowana podobizna wicepremiera Jerzego Hausnera na szubienicy.

Sprzed Torwaru protestujący ruszyli w kierunku Ministerstwa Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej mijając po drodze siedzibę SLD przy ulicy Rozbrat. Czoło pochodu minęło budynek Sojuszu, jednak idący w tyle obrzucili kamieniami gmach oraz chroniących go policjantów.

Związkowcy organizujący protest stracili panowanie nad tłumem

Na placu Trzech Krzyży, mimo przygotowanych dla przywódców związkowych mikrofonów, demonstranci nie czekając na przemówienia zaatakowali budynek ministerstwa. Około tysiąca osób rzucało petardami, kamieniami, koktajlami Mołotowa, płonącymi gumowcami, atakowało także policjantów drzewcami transparentów i styliskami kilofów. Związkowcy organizujący protest stracili wtedy panowanie nad wściekłym tłumem. Policja użyła gazu łzawiącego i armatek wodnych, strzelała na postrach w powietrze z broni gładkolufowej.

Po mniej więcej półgodzinie starć demonstranci zdecydowali się przejść pod kancelarię premiera. Szli luźnymi grupami. Nie zatrzymali się przed Sejmem, nie było tam incydentów. Większość protestujących, z przywódcami związkowymi na czele, minęła siedzibę rządu i poszła dalej. Okrężną drogą przeszli w stronę parkingu przy Torwarze.

Około dwóch tysięcy osób zostało jednak pod kancelarią i zaatakowało ochraniających gmach policjantów. Policja ponownie użyła gazu i armatek. Pozbawieni przywództwa górnicy bili się z policją i zastanawiali, co robić dalej. Policja poinformowała przez megafony, że demonstracja jest nielegalna. Wezwała demonstrantów do opuszczenia terenu.

Z powodu dużej ilości gazu łzawiącego protestujący po półtorej godziny stracili zapał i ruszyli z powrotem w stronę Torwaru. Grupa kilkuset osób zablokowała jednak Trasę Łazienkowską. Do nich dołączyli pozostali wracający sprzed kancelarii. Przepuszczano jedynie karetki pogotowia i pojedyncze pojazdy. Po półgodzinie grupa ruszyła w kierunku autokarów.

Oprócz "zadymy" protest nic nie przyniósł

Kilka autobusów z protestującymi górnikami odjechało z parkingu, ale część grupy zaatakowała policjantów i biła się z nimi. Inni zastanawiali się, czy nie wrócić i domagać się załatwienia postulatów. Zarzucali organizatorom, liderom związkowym, że oprócz "zadymy" protest nic nie przyniósł. Ostatecznie wsiedli do autokarów i odjechali.

Po zakończeniu protestu budynek ministerstwa gospodarki był w opłakanym stanie. Duże przeszklone drzwi wejściowe są rozbite. Nad zdewastowanym wejściem, na budynku widnieją plamy po czerwonej farbie. Przed wejściem walały się kostka brukowa, kamienie, pomidory, butelki, którymi protestujący górnicy obrzucili policjantów i budynek. Można było natknąć się na styliska od kilofów. Poprzewracane były donice, które stały przed wejściem.

W Kancelarii Prezesa Rady Ministrów wybitych jest przynajmniej 10 szyb, uszkodzony chodnik i elewacja gmachu. Również budynek SLD na Rozbrat ma wytłuczonych ok. 30 szyb, zniszczone drzwi wejściowe, zabrudzoną farbą elewację. Do budynku wpadały duże kamienie, kawałki bruku, metalowe pręty.

Warszawiacy, którzy przyglądali się początkowi demonstracji mówili, że górnicy mają rację. "A co mają robić?", "Jakie mają wyjście, jak ludzie tracą pracę" - mówili przechodnie. "Dobrze, że protestują", "Nawet, jak ktoś w zęby dostanie, to co z tego" - dodawali inni. Przed kancelarią premiera starsza pani mówiła o protestujących, że to chuligani. Kobieta w średnim wieku skomentowała to: "Pani jest takim samym dziadem jak oni. Nie możemy się dzielić". "O demokrację trzeba walczyć" - dodała.

"Rozwalcie" Kancelarię Premiera

Niektórzy przechodnie zachęcali górników, by "rozwalili" Kancelarię Premiera Rady Ministrów. Słysząc, że coś paliło się na Placu Trzech Krzyży pytali, czy spalili wielu policjantów. "Jak dużo to dobrze" - mówili. Przechodnie nawoływali też policjantów do przyłączenia się do protestu. Gdy nie było reakcji, górnicy krzyczeli na policję: "Psy Millera".

W proteście zorganizowanym przez sztab protestacyjno-strajkowy górniczych central związkowych uczestniczyli związkowcy z kilkunastu organizacji, m.in. "Solidarności", Kontry, Kadry, Sierpnia '80, Związku Zawodowego Górników w Polsce, Związku Zawodowego Przeróbka, Związku Zawodowego Ratowników Górniczych, Związku Zawodowego Jedności Górniczej, Związku Zawodowego Maszynistów Wyciągowych.

Organizatorzy zapowiadali, że w proteście weźmie udział 5 tys. osób. Oprócz górników z przeznaczonych do likwidacji kopalń, do stolicy przyjechały też delegacje z innych zakładów. Według protestujących, w demonstracji brały też udział delegacje innych zakładów, m.in. Fabryki Wagon z Ostrowa Wielkopolskiego, czy przedsiębiorstwa Odra-Trans.

Górnicy chcą, by Kompania Węglowa wycofała się z decyzji o likwidacji czterech kopalń - "Bytom II" i "Centrum" w Bytomiu, "Polska-Wirek" w Rudzie Śląskiej i "Bolesław Śmiały" w Łaziskach Górnych. (aka)
 



Górnicza demolka

http://www.wprost.pl/ar/?O=49198

 

Protestujący przeciwko likwidacji kopalń górnicy starli się z policją. Są ranni - w tym niektórzy poważnie - zarówno po stronie górników, jak i policji.

Tysiące przybyłych ze Śląska górników wyruszyły spod warszawskiego Torwaru w kierunku pobliskiej siedziby SLD przy ulicy Rozbrat. Po drodze wznosili okrzyki: "Złodzieje", "Precz z komuną", "Hausner za kraty, Miller w zaświaty", "Pracy, chleba". Protestujący nieśli hasła: "Pojedziemy do Warszawy na Piechotę", "Gdy rząd Śląsk ignoruje, sam na siebie wyrok szykuje", "Klank (prezes Kompanii Węglowej) + Piechota = głupota".
W stronę budynku na Rozbrat poleciały kamienie, styliska kilofów, czerwona farba. Grupa górników zaatakowała też wóz z armatką. Według dziennikarzy, część agresywnie zachowujących się protestujących wydaje się być pod wpływem alkoholu.

Na placu Trzech Krzyży, demonstranci - nie czekając na przemówienia przywódców związkowych (przygotowano dla nich mikrofony) - zaatakowali budynek ministerstwa. W jego kierunku poleciały petardy, kamienie, koktajle Mołotowa, płonące gumowce. Ok. tysiąca osób zaatakowało policjantów także drzewcami transparentów i styliskami kilofów. Związkowcy organizujący protest stracili wtedy panowanie nad wściekłym tłumem. Bitwa trwała ok. pół godziny.

Protestujący minęli następnie budynek Sejmu i doszli pod Kancelarię Premiera w Alejach Ujazdowskich, gdzie zgodnie z planem, demonstracja miała się zakończyć. Tu jednak przywitała ich policja, informująca przez megafony, że demonstracja jest nielegalna i wzywająca górników do opuszczenia terenu. W przeciwnym wypadku użyjemy "środków przymusu bezpośredniego" - ostrzegła. Część górników wraz z liderami związków zastosowała się do wezwań i poszła prosto ulicą Belwederską w stronę autokarów zaparkowanych przed Torwarem. Około dwóch tysięcy zaatakowało budynek petardami, kamieniami i styliskami. Protestujący rozwinęli transparent z hasłami: "Precz z łapami od górnictwa, czerwone chamy", "Hausner - Judasz" i narysowana podobizna wicepremiera Jerzego Hausnera na szubienicy. Odśpiewali też hymn i krzyczeli: "Miller zapytaj się Buzka, jak to jest przegrać wybory". "My tu wrócimy" - skandowali odchodząc.

Ochraniająca wszystkie budynki policja była obrzucana śrubami, kamieniami, koktajlami Mołotowa. Atakowano policjantów także prętami, zapalonymi szmatami, gumowcami, bito styliskami kilofów i konarami drzew. Policjanci użyli gazu łzawiącego, armatek wodnych i strzelb gładkolufowych, oddając jedynie - zdaniem Kubickiego, strzały ostrzegawcze w powietrze.

Większość protestujących nie brała udziału w ataku i jedynie przeszła całą trasę demonstracji. Pretensje o to mieli do nich atakujący policjantów. "Ch..., oni za was walczą, a wy stoicie i nic nie robicie". "Przyjechaliście na darmową wycieczkę?" - krzyczeli.

Wracający do autokarów sprzed kancelarii premiera górnicy zablokowali ruch w obie strony na Trasie Łazienkowską pod Placem na Rozdrożu. Przepuszczali jedynie pojedyncze pojazdy, m.in. autobusy miejskie. Trasa Łazienkowska zablokowana została również na wysokości stadionu Legii.

Wcześniej tuż po przybyciu do Warszawy, w czasie marszu górnicy przepraszali za utrudnienia w ruchu spowodowane ich przemarszem i apelowali do mieszkańców stolicy o zrozumienie.

Po krótkiej blokadzie, demonstranci ruszyli w stronę Torwaru oboma pasami jezdni, pozostawiając miejsce dla przejeżdżających pojazdów. Przemarsz był spokojny, manifestanci uderzali jedynie styliskami o barierki oddzielające pasy dróg. Pozostawili po sobie trasę usłaną porzuconymi maskami gazowymi.

Kilka autokarów z górnikami odjechało z parkingu przed Torwarem. Część górników wdała się w bijatykę z ochraniającą manifestację policją, a inni zastanawiają się, czy nie wrócić i domagać się załatwienia postulatów. Niektórzy protestujący są rozgoryczeni i zarzucają organizatorom protestu, że oprócz "zadymy" nic nie przyniósł.

W proteście zorganizowanym przez sztab protestacyjno-strajkowy górniczych central związkowych uczestniczą związkowcy z kilkunastu organizacji, m.in. "Solidarności", Kontry, Kadry, Sierpnia '80, Związku Zawodowego Górników w Polsce, Związku Zawodowego Przeróbka, Związku Zawodowego Ratowników Górniczych, Związku Zawodowego Jedności Górniczej, Związku Zawodowego Maszynistów Wyciągowych. Według protestujących, w demonstracji, oprócz górników, biorą udział pracownicy Wagonu SA z Ostrowca Wielkopolskiego, z Odry-Trans oraz innych zakładów.

W ocenie policji w proteście wzięło udział blisko 7 tysięcy osób. Według organizatorów, było ich 10 tys.

Bilans ofiar po czwartkowym proteście górników to ok. 40 rannych policjantów, w tym trzech poważnie. Ośmiu z nich trafiło do szpitala. Odniesione przez funkcjonariuszy obrażenia to oparzenia, rany szarpane rąk i nóg.

Na pogotowie zgłosiło się także co najmniej kilkunastu protestujących. Część ran to skutek rzuconej przez nich petardy. Poturbowanych zostało też dwóch dziennikarzy.

Policja zatrzymała już czterech demonstrantów pod zarzutem popełnienia przestępstwa. Inni zostaną zatrzymani po analizie materiałów nagranych podczas protestu.

Demonstrację ochraniało 1,2 tys. policjantów. "Uważaliśmy, że jeśli demonstracja będzie pokojowa - takie były ustalenia z organizatorami - będzie to wystarczająca liczba policjantów, by zabezpieczyć przejście protestujących" - powiedział komendant stołeczny policji Ryszard Siewierski. Dodał, że policjanci byli świadomi emocji panujących wśród związkowców. "Nie zakładaliśmy jednak, że demonstracja wymknie się spod kontroli organizatorów" - dodał.

Straty materialne to m.in. około 40 szyb, wybitych w ministerstwie gospodarki. Szacunkowy koszt wymiany szyb w jednym oknie wyniesie ok. 600 do 1200 zł - poinformowało biuro prasowe resortu. Zniszczone zostały także schody wejściowe, które wraz z chodnikiem i kostką brukową wymagają uzupełnienia. Przeszklone drzwi wejściowe i cały hol siedziby ministerstwa są całkowicie zdewastowane i wymagają wymiany. Zdemolowana została również budka wartownicza przy parkingu przed ministerstwem. Straty z tego powodu - według biura prasowego - będą duże, ale nie są jeszcze oszacowane.

Kosztowne mogą okazać się również prace porządkowe i prace na wysokości, np. oczyszczanie z farby fasady budynku i pozostałych szyb.

W Kancelarii Prezesa Rady Ministrów wybitych jest przynajmniej 10 szyb, uszkodzony chodnik i elewacja gmachu.

Zdewastowany jest również budynek SLD przy ul. Rozbrat. Wybitych jest 30 szyb, zniszczone są drzwi wejściowe; budynek został też oblany niezidentyfikowanymi barwnymi cieczami.

W związku z zajściem SLD skierował do Prokuratury Okręgowej w Warszawie pismo z prośbą o ustalenie sprawców czwartkowej napaści na siedzibę Sojuszu przy ul. Rozbrat. "Cudem udało się uniknąć ofiar. Do budynku wpadały duże kamienie, kawałki bruku, metalowe pręty i kule. Na pierwszym piętrze duży kamień przeleciał kilka centymetrów od mojej głowy" - powiedział rzecznik Sojuszu Jerzy Wenderlich.