Wzajemne zaufanie
 

 


Nie dziwi nas, że nasze kolejne propozycje koncyliacyjne o charakterze jednolitofrontowym nie są odwzajemniane przez dominujące w Polsce środowisko lewicowe. Co więcej, traktowane są one nieufnie, a nawet wrogo (i nie zraża nas to!). To odruch obronny.
Jak pisze Zbigniew M. Kowalewski, w odpowiedzi na naszą propozycję: "Do współpracy konieczny jest pewien stopień wzajemnego zaufania. Nagminnie stosowane przez Was wspomniane 'metody walki' sprawiają, że do Was nie mam żadnego zaufania. Doświadczenie środowisk Książki i Prasy świadczy, że lewicowcy o bardzo różnych rodowodach, doświadczeniach i poglądach mogą ze sobą z powodzeniem współpracować, o ile tylko w stosunkach wzajemnych respektują pewne zasady, które stwarzają atmosferę wzajemnego zaufania.
Dopóki nie zaczniecie trzymać się zasad, o których mowa, nie będzie warunków sprzyjających występowaniu z Wami ze wspólnymi propozycjami czy inicjatywami - nawet wtedy, gdyby (w przeciwieństwie do tej, o którą tu chodzi) były one słuszne" (Korespondencja GSR z ZMK).
Doświadczenie "środowiska Książki i Prasy", wywodzącego się z PPS Piotra Ikonowicza, jest pod tym względem znamienne. Wydawnictwo w okresie rozruchu opierało się na prywatnych funduszach szwajcarskiego sympatyka spod znaku emigracyjnego PPS, obecnego prezesa wydawnictwa. Na dzień dzisiejszy utrzymanie Instytutu Wydawniczego zapewnia swoimi zamówieniami w ramach tejże współpracy Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych - druk "Przeglądu Wydarzeń Związkowych" i "Nowego Tygodnika Popularnego", głównych pism OPZZ, gwarantuje Instytutowi Wydawniczemu "Książka i Prasa" utrzymanie się na niełatwym przecież rynku.
O wzajemnym zaufaniu świadczy stała współpraca środowisk i regularne publikacje artykułów i tłumaczeń redaktorów i współpracowników "Lewą Nogą" i "Rewolucji" na łamach "Nowego Tygodnika Popularnego", którego redaktorem naczelnym jest Stanisław Nowakowski, jednocześnie pełniący funkcję sekretarza redakcji i zastępcy redaktora naczelnego innego pisma tego wydawniczego koncernu - "Kontrpropozycji". Naczelnym "Kontrpropozycji" jest nie kto inny, jak Mieczysław Krajewski, szef zespołu doradców przewodniczącego OPZZ, Macieja Manickiego.
W "koncernie", obok wymienionych pism związanych z OPZZ znajdują się dwa tytuły radykalnej lewicy: "Lewą Nogą", niegdyś pismo zbliżone do PPS Piotra Ikonowicza, oraz nowy tytuł, "Rewolucja" Zbigniewa M. Kowalewskiego. Najnowszym dzieckiem Instytutu Wydawniczego są właśnie "Kontrpropozycje", które na scenę polityczna wróciły przed rokiem.
Nasza krytyczna recenzja "Kontrpropozycji" ukazała się 28 stycznia b.r. ("Miraż 'nowoczesnej lewicy'"). Próżno byłoby jednak szukać krytycznego ustosunkowania się do tej inicjatywy ze strony środowisk radykalnej lewicy współpracującej z Instytutem Wydawniczym "Książka i Prasa".
Tymczasem, przyjazną reklamę-recenzję "Kontrpropozycji" zapewnił "Robotnik Śląski" (nr 3 z marca/kwietnia 2003), podobnie jak Z.M. Kowalewski, ściśle współpracujący z mandelowcami (Komitet Międzynarodowy IV Międzynarodówki).
Ten zwyczaj wzajemnego wspierania się, a raczej usłużnego wspierania chlebodawcy, współpracy opartej na wzajemnym zaufaniu, jest gwarantem nieobecności polemik. I co więcej - promocji socjaldemokratycznych "Kontrpropozycji" w środowiskach pracowniczych i lewicowych, w tym również w tych radykalnych i antykapitalistycznych.
Warto zaznaczyć, że "Kontrpropozycje" twardo stoją na gruncie kapitalizmu, a nawet liberalizmu spod znaku Partii Demokratycznej rodem z USA i za tzw. kapitalizmem z ludzką twarzą. Są jawną agenturą kapitalistyczną w ruchu związkowym, świadomą własnych celów i interesów.
"Nowoczesna lewica", za jaką od początku chciał uchodzić zespół "Kontrpropozycji", stawia bowiem za priorytet odbudowanie mechanizmów zapewniających pokój społeczny i nadających gospodarce dynamikę wykluczającą odrodzenie się walki klasowej i rewolucyjnego ruchu robotniczego.
O roli OPZZ na scenie politycznej nie warto wspominać. Warto natomiast odnotować, że współpraca radykałów spod znaku "Lewą Nogą" i "Rewolucji" gwarantuje OPZZ i "Nowemu Tygodnikowi Popularnemu" legitymizację w środowiskach radykalnej lewicy, a jednocześnie pozwala, za przyzwoleniem radykałów, kontynuować kurs na demobilizację klasy robotniczej. "Wzajemne zaufanie" w raczkujących środowiskach radykalnej lewicy skutkuje utratą azymutu i gwarantuje względny pokój społeczny biurokracji związkowej spod znaku OPZZ.
Należy dodać, że w ramach braku wzajemnego zaufania, Instytut Wydawniczy "Książka i Prasa" odmówił druku "Przeglądu Marksistowskiego", planowanego tytułu Nurtu Lewicy Rewolucyjnej. Nurt tymczasem, poprzez "Kreta Związkowego", podjął krytykę biurokracji związkowej, uzasadniając tym samym brak zaufania.
*
Cechą wyróżniającą socjaldemokracji, również tej spod znaku "Kontrpropozycji", jest zdrowy rozsądek i kierowanie się zasadami negocjacji. Zdrowy rozsądek i pragmatyzm podpowiadają jej, że system kapitalistyczny w Polsce jest faktem, którego nie sposób negować, a więc i burzyć się przeciw niemu. Akceptacja kapitalizmu nastąpiła zresztą już dużo wcześniej, zanim jeszcze walka o kształt ustroju została przesądzona. Socjaldemokraci nie mają bowiem w zwyczaju opierać się narastającym trendom, są na wskroś obiektywistycznie nastawieni, a więc przyjmują wyroki historii nawet wtedy, kiedy się z nimi tak do końca nie utożsamiają. Socjaldemokraci zresztą mają stale dylematy, które rozwiązują przez ustępstwa wobec wroga klasowego, co podnosi ich obiektywizm do poziomu absolutnej wiarygodności w oczach państwa burżuazyjnego, a także do poziomu... absurdu z punktu widzenia klasy robotniczej.
Na zamachy na prawa pracownicze i na uderzenia w poziom życia odpowiadają nadstawianiem drugiego policzka, a potem znowu nadstawiają to jedną, to drugą stronę twarzy twierdząc, że tym razem burżuazja nie odważy się uderzyć. Na ich usprawiedliwienie można tylko powiedzieć, że brak instynktu samozachowawczego tłumaczy się tym, że policzek, który nadstawiają należy nie do nich, ale do klasy robotniczej.
Ogólnie słuszne postulaty poprawy doli ludzi pracy w kapitalizmie, skonstruowane przy uwzględnieniu niełatwych warunków ograniczających stawianych przez logikę produkcji kapitalistycznej, przypominają ćwiczenia gimnastyczne, które stanowią sztukę dla sztuki. Brak bowiem chęci odwoływania się do sił społecznych, które mogłyby wymusić realizację słusznych postulatów - w imię pokoju społecznego.
Kardynalny błąd uczciwych socjaldemokratów polega na tym, że nawet jeśli uda im się wymyślić mechanizm dający umiarkowane korzyści pracownikom przy nie umniejszaniu interesów klasy burżuazyjnej jako całości, nie są oni w stanie sprawić, by konkurencję kapitalistyczną wygrywali wszyscy kapitaliści. O ile są w stanie przekonać pracowników o konieczności ustępstw dla "dobra ogólnego", o tyle nie ma żadnej mowy o ustępstwach partykularnego kapitalisty w imię korzyści choćby klasy burżuazyjnej jako takiej - rywale tylko czekają na taki dowód "frajerstwa". Byłoby to zresztą wbrew zasadom racjonalności kapitalistycznej, ustępstwem na rzecz reguł "komunizmu" i Bóg wie, jakie jeszcze bezeceństwo, domagające się poświęcenia jednostki na ołtarzu abstrakcji, jaką jest społeczeństwo, czy uchowaj Boże, jakiś kolektyw.
W ten sposób działanie socjaldemokracji ma charakter utopijny. Niezwykły okres państwa dobrobytu zaistniał z powodu uprzedniego napędzenia koniunktury niesłychanymi do tamtej pory zniszczeniami wojennymi i odbudową gospodarek europejskich, istnienia narzędzi interwencjonizmu państwowego wypróbowanymi w dobie przedwojennego Wielkiego Kryzysu, lęku burżuazji przed wojną i powtórzeniem totalitaryzmu faszystowskiego, który to lęk odegrał rolę "bicza na kapitalistów", jakiego sama socjaldemokracja nigdy by nie odważyła się użyć, a także przykład ZSRR i krajów realnego socjalizmu.
Dziś, socjaldemokracja nie ma ani takich sprzyjających warunków działania, ani takiego narzędzia wymuszającego na kapitalistach zawieszenie ich własnej konkurencji w celu maksymalizowania zysku nie tylko kosztem pracowników, ale i siebie nawzajem.
Socjaldemokracja całą nadzieję pokłada więc w narzędziu interwencjonizmu państwowego i w sile państwa, który mógłby zostać wykorzystany przez lewicową ekipę u władzy. Stąd apele do władz, które w sposób niezrozumiały dla uczciwych socjaldemokratów nie spieszą z realizacją programu mającego na celu uzdrowienie gospodarki wraz z poprawą sytuacji pracowników w ramach możliwości i zdrowego rozsądku - nie obiecują kokosów przecież, ale sproletaryzowanym warstwom pracowników najemnych każda, nawet minimalna poprawa, będzie promieniem nadziei na przyszłość.
Władze jednak, nawet lewicowe, nie kwapią się z realizacją postulatów, które same deklarowały w wyścigu o mandaty wyborców. "Lewica kawiorowa" (nazywaną też - w trosce o adekwatność odzwierciedlenia stanu faktycznego - lewicą przy żłobie), po dojściu do władzy traci złudzenia, o ile je przedtem posiadała. Docierają do niej realia systemu kapitalistycznego, gdzie nie liczy się efekt całościowy, ale doraźna konkurencja nie oparta na żadnych zasadach czy regułach, które nie byłyby modyfikowalne z punktu widzenia maksymalizacji zysku.
Oddolny nacisk na realizację programów wyborczych sprawia, że rządy "lewicowe" muszą uprawiać demagogię, której przeczy realna działalność. W istocie, rolą "lewicowego" rządu jest utrzymywanie w ryzach społeczeństwa, którego pauperyzacja grozi wybuchem. "Opozycyjno-komplementarni" wobec "lewicowego" rządu socjaldemokraci wskazują na niekonsekwencje rządu i na zagrożenia, jakie te za sobą pociągają. Ta "przenikliwość", która pozwala im dostrzegać "niebezpieczeństwo" dzikich strajków, nie kontrolowanych przez mechanizm kanalizowania niezadowolenia społecznego w związkach zawodowych stawia socjaldemokrację "zaplecza" na pozycjach większego jeszcze wroga protestów pracowniczych niż sam rząd, który tylko ujawnia swą bezsilność. "Zaplecze" cały swój wysiłek wkłada w wynajdywanie sposobów unikania "niebezpieczeństwa" wyrwania się oddolnych ruchów pracowniczych spod kontroli współpracujących z patronatem związków zawodowych.
Uzależniając kurs na poprawę sytuacji klasy pracowników najemnych od świadomej i dobrowolnej akcji rządu "lewicowego", socjaldemokraci reprezentują stanowisko utopijne. Zakładają, że z kapitałem można się dogadać racjonalnie, pracowników da się namówić do zaciskania pasa i wystarczy słuszny program gospodarczy, który przedstawiają. Socjaldemokracja u władzy już wie, że ze strony kapitału nie można liczyć na ŻADNE ustępstwa. Pozostaje wymuszać coraz większe ustępstwa ze strony pracowników, licząc, że to wystarczy. W efekcie, okazuje się, że to pracownicy są destruktywni, ponieważ protestują, sabotując niełatwe wysiłki udobruchania burżuazji.
Jednocześnie działając w oddolnych ruchach opiniotwórczych socjaldemokraci przejawiają większe możliwości oddziaływania. Ich wpływ na zniechęcanie pracowników do spontanicznej akcji na rzecz realizacji interesów swojej klasy jest dużo bardziej prawdopodobny. Stanowić oni mogą pragmatyczne skrzydło ruchu związkowego. Natomiast poprzez fakt rozmiękczenia nurtów lewicy radykalnej, która szukając możliwości efektywnego działania przyjmuje opcję szerokiego (i jeszcze szerszego) pluralizmu, jest otwarta na poprawne naukowo programy socjaldemokratyczne (i "nowoczesnosocjalistyczne"). W efekcie więc, w ramach swoistego przegrupowania, lewica radykalna przyczynia się do odbudowy w klasie robotniczej ugruntowanej pozycji tendencji reformistycznej typu socjaldemokratycznego, dla której walka z komunizmem, z rewolucyjnym ruchem robotniczym jest podstawowym celem, ba, racją istnienia i bycia tolerowaną w państwie kapitalistycznym.



22 września 2003 r.