Irak

Wojna się nie skończyła

 

A więc koniec wojny w Iraku, prawda? Jeśli ktoś uważa, że George Bush-syn przekonał go do tego, co 1 maja powiedział na lotniskowcu „Abraham Lincoln” – „główne operacje bojowe się skończyły”, tak się wyraził – powinien z większą uwagą przestudiować złowieszczą mówkę sekretarza obrony Rumsfelda do żołnierzy amerykańskich w Bagdadzie, pisze Robert Fisk, bliskowschodni korespondent londyńskiego „Independenta” i meksykańskiej „Jornady”.

 

Robert FISK

 

Było to przesłanie pełne zwyczajowego mitotwórstwa: „mnóstwo” Irakijczyków tłoczących się na powitanie Amerykanów podczas „wyzwolenia” Bagdadu, „najszybszy marsz na stolicę jakiegoś kraju w dziejach najnowszych” (podczas gdy Izraelczykom udało się to w 1982 r. w trzy dni). Kluczowa jednak myśl wymknęła mu się na koniec. Amerykanie, powiedział Rumsfeld, muszą jeszcze „wykorzenić operujące w kraju siatki terrorystyczne”.

Co takiego? Jakie siatki terrorystyczne? I kto, jeśli wolno zapytać, stoi za tymi tajemniczymi siatkami terrorystycznymi, które „operują” w Iraku? Mam całkiem niezły pomysł, jak odpowiedzieć na te pytania: być może te siatki jeszcze nie istnieją, ale Donald Rumsfeld wie (powiedział mu o tym wywiad amerykański), że w Iraku rodzi się i narasta ruch oporu wobec okupantów.

Szyicka społeczność muzułmańska, obecnie wspierana przez tysiące wyszkolonych w Iranie Irakijczyków z Brygady Al-Badra (1), uważa, że USA przyszły po ropę naftową. Jest wściekła z powodu traktowania obywateli irackich przez Amerykanów – na przełomie kwietnia i maja, w ciągu trzech dni, zabili co najmniej 17 demonstrantów sunnickich, w tym dwóch niespełna jedenastoletnich. Nie robią na niej wrażenia podejmowane przez Waszyngton próby zmontowania proamerykańskiego rządu „tymczasowego”.

Nawet podczas wojny dochodziły do głosu takie same nastroje. Tak, mówili szyici, Amerykanie mogą usunąć Saddama. Nikt nie miał wątpliwości, że to okrutny tyran. Zaraz jednak wyrażali pragnienie, aby najeźdźcy się wynieśli. Większość cywilnych ofiar bomb amerykańskich i brytyjskich stanowili szyici – zwłaszcza w okolicach An-Nasiriji i Al-Hilli. To drugi powód, dla którego Amerykanów nie witano z kwiatami i muzyką w Bagdadzie, gdzie ich samochód opancerzony obalił słynny pomnik Saddama.

Gdy cywile iraccy patrzą żołnierzom amerykańskim w oczy, powiedział światu prezydent Bush w słynnym przemówieniu z 1 maja, „widzą siłę, dobre serce i dobrą wolę”. Nie prawda, panie Bush – widzą okupację.

Można już dostrzec pewne typowe oznaki postępującej okupacji – serię brutalnych incydentów, za które nigdy, przenigdy nie obwini się Amerykanów. Dokładnie tak samo, jak podczas izraelskiej okupacji Zachodniego Brzegu Jordanu i Gazy zabijania cywilów nigdy nie będą winni okupanci. USA ani słowem nie przeprosiły za kierowcę i starca, których wojna amerykańskie zastrzeliły na punkcie kontrolnym w Bagdadzie, ani za dziewczynkę i młodą kobietę, które ciężko zraniły i których tragedię poświadczono w 4 kanale telewizji brytyjskiej. Ostrzelały rodzinę jadącą samochodem na południu Iraku, zabiły kamerzystów w stołecznym hotelu „Palestyna”, 15 Irakijczyków, wśród nich co najmniej jedno dziecko, zastrzeliły w Faludży. Dla Amerykanów zawsze jest to „obrona własna”, choć tak dziwnie się składa, że w tych incydentach niewielu z nich odniosło poważne rany – jeśli w ogóle któryś z nich je odniósł.

Na pewno są uzbrojeni ludzie, którzy strzelają do Amerykanów, ale wszystko wskazuje na to, że jest ich niewielu. Wszystko też wskazuje, że już wkrótce będzie ich dużo więcej. Wystarczy zaobserwować, jak bardzo szyici iraccy podziwiają libański Hezbollah (2), aby zdać sobie sprawę, że dobrze rozumieją sztukę partyzanckiego ruchu oporu. Wspomagani przez Iran i zahartowani w izbach tortur Saddama, nie zaakceptują rozkazów byłego generała Jaya Garnera, o którego pokrytej od początku do końca podróży do Izraela po to, aby wyrazić podziw dla „powściągliwości” armii tego państwa na palestyńskich terytoriach okupowanych, dobrze wiadomo w Iraku. Doskonale zdają sobie też sprawę, że wielkie korporacje amerykańskie szykują się do wyciśnięcia milionów dolarów z ich zniszczonego kraju.

Amerykańska Agencja Rozwoju Międzynarodowego (USAID), nie czekając na odpowiednie decyzje jakiegoś tam rządu „tymczasowego”, już zaprosiła amerykańskie przedsiębiorstwa ponadnarodowe do udziału w licytacjach wszystkiego – od odbudowy dróg po wydawanie nowych podręczników szkolnych. Jedna z korporacji, Stevedoring Services of America, już ma w kieszeni opiewającą na 4800 tysięcy dolarów umowę na administrowanie portem Umm Kasr. W ciągu tygodnia należy spodziewać się odwiedzin dyrektorów amerykańskich przedsiębiorstw naftowych, w tym wielu kumpli George’a Busha i jego administracji, w irackim Ministerstwie Przemysłu Naftowego – jednym z dwóch, które Amerykanie „cudem” uratowali przed podpalaczami.

Nie, dzisiejszy Irak nie przypomina żadnej przyszłej demokracji, lecz raczej tragedię, z którą mieli do czynienia Brytyjczycy, gdy w 1944 r. skończyła się okupacja niemiecka w Grecji. Hitler, podobnie jak Saddam, postarał się pozostawić na miejscu mnóstwo porzuconej przez jego wojska broni, która zasiliła partyzancki ruch oporu przeciwko nowym panom.

Churchill poparł prozachodni rząd Jeorjosa Papandreu – greckiego Ahmada Szalabiego – ale komunistyczna partyzantka ELAS chciała władzy. Walczyła z hitlerowcami od inwazji niemieckiej w 1941 r. i – podobnie jak dziś wielu szyitów irackich – obawiała się, że zostanie wykluczona z udziału we władzy przez nowy reżim proaliancki. W rezultacie „wyzwolenie” Aten szybko zamieniło się w zażarty bój między wojskami brytyjskimi (czytaj: amerykańskimi w przypadku Iraku) a komunistami, którzy przez wiele lat mieli poparcie Związku Radzieckiego. Zamiast ówczesnej Rosji proszę dziś wstawić Iran.

Churchill oświadczył, że opowiada się za wolnością i że „demokracja to nie ladacznica, którą może sobie wziąć z ulicy każdy uzbrojony w automat mężczyzna”. Gdy jednak Brytyjczycy wprowadzili stan wojenny (coś, co Amerykanie być może będą musieli rozważyć w Iraku), w mniej dobrodusznym stylu premier brytyjski napisał tajny list do dowódcy wojsk brytyjskich w Grecji, w którym polecił mu, aby „nie wahał się postępować tak, jakby był w podbitym mieście”.

Podczas różnych bojów były próby znalezienia mediatora – podobne do rozpaczliwych narad Irakijczyków z Amerykanami w Faludży. Churchillowi udało się w końcu przywrócić spokój tylko dlatego, że zawarł tajne porozumienie ze Stalinem, na mocy którego Grecja pozostała w zachodniej sferze wpływów w Europie. Bułgaria, Węgry, Polska i inne państwa wschodnioeuropejskie zapłaciły za to wysoką cenę.

Paralele nie ą oczywiście dokładne, a dziś kluczowa różnica polega na tym, że państwem, które mogłoby udzielić Waszyngtonowi takiej pomocy, jakiej Związek Radziecki udzielił Londynowi, jest Iran – państwo, które nie tylko nie jest niewygodnym sojusznikiem, ale znajduje się na Bushowej Osi Zła i obawia się, że jest następny na liście krajów, którym Amerykanie chcą wydać wojnę.

Oto mała przepowiednia. Bush mówi, że wojna się skończyła czy coś w tym rodzaju. Szyicki ruch oporu zaczyna kąsać Amerykanów w Iraku. Oczywiście, Rumsfeld wie o nim – będzie przedstawiany jako osławione „siatki terrorystyczne”, które trzeba jeszcze wykorzenić w Iraku. Iran, podobnie jak niewątpliwie Syrię, oskarży się o popieranie „terrorystów”. Francuzi zrobili coś takiego w latach 1954-1962, gdy w Algierii toczyli wojnę z Frontem Wyzwolenia Narodowego – winna była Tunezja, winny był Egipt. Proszę więc poczekać na drugą część wojny w Iraku, zamienioną zgodnie z zasadami sztuki magicznej, w „wojnę z terroryzmem”.

 

1. Brygada im. Al-Badra podlega Najwyższej Radzie Rewolucji Islamskiej w Iraku – kierowanej przez ajatollaha Muhammada Bakira al-Hakima i wpieranej przez Iran reprezentacji politycznej społeczności szyickiej. Brygada, której siły ocenia się na kilkanaście tysięcy bojowników, składa się z uchodźców, emigrantów i dezerterów irackich i stacjonuje na terenie Iranu.

2. Hezbollah (Partia Boga) to radykalnie islamistyczna (fundamentalistyczna) organizacja religijno-polityczna mniejszościowej społeczności szyickiej w Libanie. Kieruje Islamskim Ruchem Oporu, który w latach 1983-2000 prowadził wojnę partyzancką z wojskami izraelskimi okupującymi południowy Liban i zmusił je do opuszczenia kraju. Obszerne dossier o walce Hezbollahu z pkupacja izraelską ukazało się w „Rewolucji” nr 2, 2002.

 

Tłum. Zbigniew Marcin Kowalewski