Jak uzdrowić ruch antywojenny?

 

 

 

Nasza pierwsza uliczna kampania „Śmierć polskim okupantom” została dostrzeżona. Świadczy o tym min. paniczny ton artykułu Piotra Ciszewskiego „Rutynowa demonstracja” http://www.lewica.fmup.org.pl/?id=teksty&art=fmup3f79ced4aaeb3 , gdzie czytamy:

Niewątpliwie czynnikiem odstraszającym była ilość różnorodnych wariatów, którzy dystrybuowali swoje odezwy z sierpem i młotem, wyglądające, jakby były drukowane na zestawie mały drukarz i nie niosące z sobą nic ponad stek bolszewickich bzdur, pisanych w stylu akademii na cześć z lat 50. Ich materiały zwykle nijak się miały do powodu demonstracji. Kilka osób pytało się mnie później czy też jestem Bolszewikiem, bo zaczęły kojarzyć demonstrację z komunistami. Niestety okazuje się że ruch zawsze jest postrzegany przez pryzmat jego najsłabszego ogniwa.”

Biuletyn Iskra, który rozdawaliśmy – zaczynał się od artykułu, który dotyczył okupacji Iraku. Dlaczego są to „bolszewickie bzdury”? W odróżnieniu od pozostałych zgromadzonych nie wierzymy w pacyfistyczne brednie. Ani prośby, ani pokojowe demonstracje – nie są w stanie zmienić sytuacji w Iraku. Pokój w Iraku będzie tylko wtedy, gdy wszyscy okupanci trafią do piachu. Tylko masowa walka irackiej klasy robotniczej jest w stanie celnie uderzyć w amerykański imperializm. Codziennie kolejni imperialistyczni skurwiele giną z rąk irackich partyzantów. Dla Ciszewskiego to są „bolszewickie bzdury” bo on woli organizować hepeningi. Ale hepeningi Ciszewskiego, choćby było ich tysiąc – nie skończą okupacji. Śmierć jednego US żołdaka, bardziej boli Busha niż tysiące pacyfistów na ulicach.

Ciszewski, który prowadzi stronę na rządowym serwerze (fmup.org.pl) i który promuje rządową młodzieżówkę (choćby zdjęcie na stronie głównej) naśmiewa się z jakości technicznej naszych ulotek. Ale my nie będziemy prosić morderców z Unii Pracy (już zginęli pierwsi Irakijczycy) by udostępnili nam kolorowe ksero.

Dalej jednak Ciszewski zaczyna pisać sensownie.

„Przed następnym protestem konieczne jest ustalenie różnych elementów mających mu towarzyszyć. W tym celu Czerwony Kolektyw wzywa wszystkich, którym zależy na rozwoju ruchu antywojennego w Polsce, aby zgłaszali swoje pomysły. Ludzie odpowiedzialni za klapę kolejnych demonstracji są górą tylko dlatego że dotąd nie potrafiliśmy zaproponować nic ciekawszego.”

Po pierwsze trzeba uczyć się od antyimperialistów z innych krajów. We Włoszech czy w Hiszpanii już od dawna jest regułą, że demonstracja jest częścią jakiejś szerszej inicjatywy trwającej kilka dni. Najlepiej więc zorganizować jakiś weekend dyskusji (od piątku do niedzieli) w którym rozwiązany byłby problem noclegów. Wystarczy wynająć jedną szkołę, w której kilkaset osób może przenocować jedną lub dwie noce w śpiworach.

Po drugie tzw. Program teoretyczny czyli dyskusje, wykłady, pokazy filmów itd. żeby były atrakcyjne – muszą być otwarte dla wszystkich chętnych. Jeśli imprezę zdominują działacze jednej sekty (np. Pracowniczej Demokracji), to raczej nie ma co liczyć na sukces. Żebrowskiego ludzie znają na tyle, że nikt nie będzie się specjalnie fatygował do Warszawy – by wysłuchać jego mądrości. Jeśli impreza będzie miała charakter pluralistyczny, gdzie będą różne dyskusje – i każdy będzie mógł wybrać coś dla siebie, to na pewno przyjedzie więcej osób. Przyjazd do Warszawy (w końcu dosyć drogi) nie może ograniczać się do samej demonstracji. Dopóki tego nie zrozumiemy – to wiecznie będziemy na dnie. Jak to się dzieje, że jest wielu chętnych by jeździć do Florencji czy Paryża na dyskusje (z których większość i tak pewnie nic nie rozumie bo nie znają języków) a nie chce jeździć na demonstracje do Warszawy? Bo tu właśnie tych dyskusji nie ma. Owszem różne sekty próbują coś czasem zorganizować – ale program imprezy z góry da się przewidzieć.

Po trzecie należy zmobilizować jak najwięcej Warszawiaków. Jeśli komitet organizacyjny demonstracji byłby w miarę szeroki – to można by rozdawać ulotki pod każdym liceum, każdym technikum i pod fabrykami. Można też sprejować, na znacznie większą skalę niż robiła to inicjatywa Stop Wojnie. Nie ma co się kłócić w ramach komitetu i obrażać na partyjnictwo. I tak przecież każdy będzie promował własną firmę. Ale jeśli ktoś stanie o 8 rano pod liceum i promując swoją firmę zachęci 50 osób do demonstracji – to należy się cieszyć. Bo tak naprawdę tajemnica sukcesu tkwi w tej ciężkiej pracy, którą trzeba wykonać na ulicach. A tylko promowanie własnej sekty – jest impulsem, który może zachęcić warszawskich „rewolucjonistów” do działania.  

Po czwarte należy zmienić trasę demonstracji. Demonstracja tylko wtedy odnosi sukces – jeśli zostanie odpowiednio nagłośniona. Tysiąc ludzi gdy przejdzie ulicami Warszawy – to nich ich nie zauważy. Te same tysiąc osób gdy zablokuje jeden z warszawskich mostów i spowoduje gigantyczny korek w stolicy– to ludzie usłyszą o tym nie tylko w Polsce ale i na świecie. Wykorzystajmy to, że Warszawa leży nad rzeką i bardzo łatwo ją sparaliżować. Jeśli demonstranci wkroczą na jezdnię na samym środku mostu – to policja nie będzie mogła nawet podjechać – gdyż stojące samochody będą skuteczną przeszkodą. Policja będzie musiała więc dojść na piechotę, przez co demonstranci zyskają cenne minuty i Warszawa będzie coraz bardziej sparaliżowana. Wszyscy kierowcy samochodów powinni dostać ulotki, w którym tłumaczy się im sens akcji –a na środku mostu powinna powstać szybko zrobiona trybuna – z której każdy może coś powiedzieć. Niestety Inicjatywa Stop Wojnie nie uznaje demonstracji ulicznych, które nie zostały wcześniej zalegalizowane – a na pewno blokada mostu zalegalizowana nigdy nie będzie. Ale jeśli chcemy wiecznie działać metodami legalnymi –to jesteśmy skazani na klęski. Pracownicza Demokracja, która na każdym kroku podkreśla „ruch zaczął się w 1999 w Seatlle” zapomina, że trwające 3 dni zamieszki też były „nielegalne”. Jeśli w akcji brało by minimum tysiąc osób, a demonstranci byli by odpowiednio przygotowani –to raczej nie będzie żadnych konsekwencji. Ludzie muszą zrozumieć, że zjednoczeni są bardzo silni. Jeśli w końcu zjawi się policja to należy jej uniemożliwić rozbicie demonstracji i wyłapywanie pojedynczych demonstrantów. Wystarczy, że demonstranci złapią się za ręce – i w ciasnych warunkach mostu będą siłą nie do rozbicia. Tak jak Spartanie mogli odpierać Persów w wąskim wąwozie w Termopilach – tak demonstranci – mogą wytrwać wiele godzin na moście w starciu z policją. Rodzi to solidarność i ułatwia pracę polityczną. Cały czas przecież demonstranci byli by zagrzewani do walki przez kolejnych mówców. Policja musiała by więc zgromadzić znaczne siły. A pamiętać trzeba przecież, że rozładowywanie korków w Warszawie – też należy do obowiązków policji, więc musieli by rozdzielać swoje siły. W końcu po kilku godzinach, gdy przyjadą dziennikarze – i policja będzie gotowa do zgniecenia demonstracji, można już z mostu zejść. Trzeba postawić ultimatum „zejdziemy z mostu pod warunkiem, że nikt nie zostanie zatrzymany”. Dzięki mediom o sprawie dowie się cała Polska – i raczej rząd nie zaryzykuje złamać obietnicy – i postawić wniosek tysiącom ludzi.

Najtrudniejszą sprawą jest akcję rozpocząć. Najłatwiej chyba było by wynająć kilka autokarów. Załadować do nich maksymalną ilość demonstrantów i zatrzymać autokary na moście w poprzek – tak by były naturalną przeszkodą. Nie powinien to być chyba problem finansowy – w końcu polscy antyglobaliści wynajmują drogie autokary by dojechać do Paryża –a tutaj wystarczą najtańsze rozlatujące się gruchoty. Reszta demonstrantów powinna zgromadzić się jak najliczniej po obu stronach mostu – i gdy akcja się rozpocznie – jak najszybciej do niej przybiec.

Szkoda tylko, że nasze dobre pomysły nigdy nie zostaną zrealizowane – a przynajmniej nie w Warszawie. Tutaj środowisko radykalnej lewicy jest zbyt skłócone i zbyt tchórzliwe, by zrobić jakąś sensowną akcję. Dlatego jesteśmy skazani na rutynowe marsze w wydaniu PD.