Inne rozłożenie akcentów
Trudno nie zgodzić się z Przemysławem Wielgoszem, gdy ten, cytując Różę
Luksemburg, zauważa, że "rujnacja obszarów i gałęzi gospodarki o odmiennym
sposobie produkcji nie jest tylko jedną z historycznie ukształtowanych postaci
kapitału. Wpisuje się ona w reguły rozszerzonej reprodukcji kapitału" (P.
Wielgosz, Europocentryzm i horror Trzeciego Świata", "Lewą Nogą", nr 15/2003, s.
99). Prawdą jest, że "proces akumulacji kapitału wszystkimi swymi stosunkami
wartościowymi i rzeczowymi - kapitałem stałym, kapitałem zmiennym i wartością
dodatkową - związany jest z niekapitalistycznymi formami produkcji. Stanowią one
jego środowisko historyczne. Akumulacji kapitału nie tylko nie można
przedstawić, gdy zakłada się wyłączne i absolutne, panowanie kapitalistycznego
sposobu produkcji, lecz co więcej, bez środowiska niekapitalistycznego jest ona
w ogóle nie do pomyślenia" (Róża Luksemburg, Akumulacja kapitału, s. 462).
Trudno nie zgodzić się i dalej z Przemysławem Wielgoszem, kiedy stwierdza on, że
"niezrównana analiza akumulacji pierwotnej zawarta w pierwszej księdze
Marksowskiego Kapitału jest o tyle niewystarczająca, o ile podstawową jednostką
analizy czyni względnie autonomiczne gospodarki państw narodowych. Tymczasem, od
samego zarania systemu procesowi wywłaszczenia klas podporządkowanych towarzyszy
praktyka wywłaszczania całych narodów (...) akumulacja kapitalistyczna odbywa
się na skalę światową" (P. Wielgosz, tamże, ss. 99-100).
Trudno się z tym nie zgodzić, trudno również uwierzyć, że Marks abstrahował od
tych zjawisk tworząc swą "niezrównaną analizę akumulacji pierwotnej",
uogólniając i syntetyzując osiągnięcia wiodących wówczas krajów
kapitalistycznych, takich jak np. Anglia. Faktem jest inne rozłożenie akcentów.
Według Marksa, akumulacja pierwotna związana jest z drenażem c a ł e g o
otoczenia niekapitalistycznego, a nie tylko - czy przede wszystkim - z "drenażem
bogactw z obszarów położonych n a z e w n ą t r z formującego się w jej trakcie
systemowego centrum kapitalizmu" (tamże, s. 100). Oczywistym jest, że
przyłączenie obszarów niekapitalistycznych do kapitalistycznego rynku nie było
czynnikiem pobudzającym ich rozwój, ale wręcz przeciwnie, zaowocowało
peryferyzacją, uzależnieniem i niedorozwojem znacznych odłamów świata -
niedorozwojem podwójnym, bo w stosunku do centrum, jak i do własnej dynamiki
rozwojowej, która została przerwana przez ekspansję kapitału. Zapaści
gospodarczej i społecznej towarzyszył rozwój wyspowy o charakterze
kompradorskim, czego najnowszym przykładem jest choćby dezindustrializacja
Polski i byłych krajów "realnego socjalizmu" oraz towarzysząca temu katastrofa
społeczno-gospodarcza bliskich peryferii Unii Europejskiej.
Dygresja: A jednak, choćby w ramach dyskusji o integracji z UE, część radykalnej
lewicy, ignorując własny uzasadniony bunt przeciwko "europocentryzmowi",
uważała, że należy zastosować "ucieczkę do przodu", czyli wejść do UE, aby
zyskać szansę rozwoju zgodnego ze standardami "europocentrycznymi", a nie starać
się ustanowić własne standardy, zgodne z własną logiką rozwoju.
Nieuzasadnione jest jednak stwierdzenie Przemysława Wielgosza, że "dzięki
uznaniu relacji centrum-peryferie za konstytutywną dla kapitalizmu w skali
globalnej, upada dogmatyczna teoria rewolucji proletariackiej, która uznawała za
rewolucyjne jedynie ruchy wywodzące się z wielkoprzemysłowej klasy robotniczej
(rzecz jasna zrodzone tylko w krajach uprzemysłowionych) i właściwe im metody
działania, takie jak walki związkowe, strajk generalny i powstanie zbrojne"
(tamże, s. 112). Choć prawdą jest, że w "określonych warunkach", do miana
rewolucyjnych mogą pretendować "wszelkie ruchy kontestacyjne klas
podporządkowanych", to jednak może tak być tylko, jeśli celem ich będzie
rewolucyjne przekształcenie stosunków społecznych. Przy czym klasowy charakter
owych przekształceń stosunków społecznych ma znaczenie rozstrzygające - określa
bowiem klasowy charakter rewolucji.
Nawet Karol Marks widział swego czasu w rosyjskiej obszczinie (mirze) przesłanki
odrodzenia społeczeństwa rosyjskiego na gruncie komunistycznym i atut w walce z
kapitalizmem. Problem polega na tym, że te określone warunki daleko nie zawsze
mają charakter trwały i rozstrzygający klasowo zasadnicze sprzeczności
kapitalizmu na danym obszarze, a tym bardziej globalnie.
Nie wszystkie grupy, warstwy czy klasy podporządkowane porównywalne są z klasą
robotniczą w znaczeniu, jakie temu terminowi nadał Marks, ani też nie mają przed
sobą takiej roli do odegrania. Nie sposób zrównać klasę robotniczą z pozostałymi
grupami, warstwami i klasami podporządkowanymi. Specyficzna i rewolucyjna rola
klasy robotniczej wynika z jej miejsca i roli w procesie produkcji i reprodukcji
społecznej, o czym pisał Marks.
"Zasadnicza reinterpretacja historycznych walk społecznych", zaproponowana przez
Przemysława Wielgosza, w oparciu o teorię systemów-światów Wallersteina, w
przeciwieństwie do "postalinistów, przez syndykalistów po niektóre,
mniejszościowe odłamy trockistów [a zatem w duchu odłamów większościowych! -
GSR], w gruncie rzeczy sprowadza się do uznania socjalistycznego i rewolucyjnego
charakteru nie-zachodnich ruchów emancypacyjnych", co było do pewnego stopnia
teorią i praktyką maoistów w drugiej połowie XX wieku, kiedy to mnożyły się
niczym grzyby po deszczu różne narodowe odmiany "socjalizmu".
Zresztą założenie, że są jakieś zasadnicze różnice między kapitalizmem
neoliberalnym, kapitalizmem kontynentalnym czy kapitalizmem konfucjańskim,
wyszczególnionymi chociażby przez Mieczysława Krajewskiego, wskazuje jedynie, że
kapitalistyczny sposób produkcji i reprodukcji nie ma z góry wyznaczonych, raz
na zawsze, centrum i peryferii. Centrum może się przenosić z Europy do Ameryki,
ze Stanów Zjednoczonych do Azji, co nawet sugerują liczni badacze, jak np.
Giovanni Arrighi i jego współpracownicy (G. Arrighi i inni, "Poza hegemoniami
zachodnimi", "Lewą Nogą", nr 15/2003).
A tak przy okazji, niektórzy zwolennicy chińskiej alternatywy (niekoniecznie
zresztą socjalistycznej), do których należy m.in. anarchista Abel Paz, który
goszcząc w Polsce udzielił wywiadu temuż P. Wielgoszowi, przypominają, że
"pierwszy człowiek, jaki pojawił się na Ziemi pochodził z Afryki", Tym samym
dają do zrozumienia, że Afryka nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa i nie
przestała być alternatywą rozwojową wraz z upadkiem starożytnej cywilizacji
umiejscowionej w dorzeczu dolnego Nilu.
Co ciekawe, snując wizję "martwej Europy" i "żywego Trzeciego Świata", Abel Paz
pozostaje realistą, w przeciwieństwie do swojego rozmówcy, np. w ocenie ruchu
antyglobalistycznego: "Trzeba sobie powiedzieć, że ruchowi antyglobalistycznemu
bardzo daleko jest do jakiejkolwiek myśli rewolucyjnej. Warto tu przywołać
nazwisko szefa 'Le Monde Diplomatique' i ideowego guru tego ruchu, Ignacio
Ramoneta, który jest po prostu myślicielem liberalno-burżuazyjnym. Oczywiście,
trzeba się cieszyć, że takie ruchy istnieją. Stawiają one bowiem na ostrzu noża
pewne istotne kwestie. Bardzo daleko jest jednak od takich ruchów, które, być
może, efektownie wyglądają na ulicach brazylijskich czy meksykańskich miast, do
projektów rewolucyjnego przekształcania stosunków społecznych. Przecież
antyglobaliści nie chcą nic więcej poza obroną i przywróceniem zdobyczy
zachodniej socjaldemokracji zagrożonych dziś przez neoliberalizm. To są po
prostu reformiści, socjaldemokraci, którzy na poważnie biorą swą umiarkowaną
bądź co bądź lewicowość" (Abel Paz, "Europa jest martwa" - wywiad).
Tymczasem, P. Wielgosz, poza dopatrywaniem się w ruchu antyglobalistycznym
"nowego wcielenia rewolucyjnego podmiotu historycznego" (tamże), w "horyzoncie
rewolucji socjalistycznej" widzi również "rozmaite ruchy
emancypacyjno-nacjonalistyczne w Trzecim Świecie, od epopei chińskiej armii
ludowej, wietnamskich partyzantów przez algierskich bojowników wojny
niepodległościowej, arabskich i panarabskich socjalistów, nikaraguańskich
sandinistów do dzisiejszych zapatystów, żołnierzy FARC, brazylijskich Chłopów
bez Ziemi, Palestyńczyków, ekwadorskich Indian i radykalny islam polityczny" (P.
Wielgosz, "Europocentryzm...", s. 113), łącząc się tym samym w poszukiwaniu i
reinterpretacji marksizmu ze Zbigniewem M. Kowalewskim i jego "Rewolucją",
zakładając przy okazji, że "dogmatyczna teoria rewolucji proletariackiej" jest
ślepą uliczką na drodze rozwoju, ba, przejawem europocentryzmu!
O ile w przypadku anarchisty Przemysława Wielgosza takie podejście do marksizmu
nie wydaje się nadużyciem, tym bardziej, że jego "mistrz", Abel Paz, twierdzi,
że "największym dramatem anarchizmu było zawsze to, że miał dwóch wrogów:
kapitalizm i marksizm", przy czym "uwolniony od balastu radzieckiej ideologii
Marks jest dziś niezbędnym punktem odniesienia dla każdej poważnej, a zarazem
krytycznej analizy panujących struktur społecznych." Reaktualizować Marksa
należy poprzez powrót do myślenia teoretyków anarchizmu, takich jak: Proudhon,
Bakunin, Kropotkin, szczególnie ten ostatni (patrz: wywiad P. Wielgosza z A.
Pazem), o tyle takie podejście do tematu marksisty, Z.M. Kowalewskiego, świadczy
o degeneracji reprezentowanego przezeń "większościowego odłamu trockizmu".
Trudno nam zresztą dopatrzyć się innego rozłożenia akcentów w trzech już
numerach "Rewolucji" - wystarczy przejrzeć spisy treści.
W tekście, który zapewne można jeszcze znaleźć w archiwach portalu lewica.pl,
"Rasiści wszelkiej maści i narody panujące..." Zbigniew M. Kowalewski i
Magdalena Ostrowska nie tylko odwołują się do zreaktualizowanego i
zreinterpretowanego hasła "proletariusze wszystkich krajów i narody uciskane,
łączcie się", ale i przeciwstawiają się zarówno jawnie czy skrycie
rasistowskiemu ("rasiści wszelkiej maści i narody panujące, łączcie się"), jak i
"dogmatycznemu ujęciu" - "Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!"
Zdaniem Z.M. Kowalewskiego, "podział świata na narody panujące i narody uciskane
- obok podziału klasowego i w ścisłym związku z nim - jest jednym z
najważniejszych, najbardziej dramatycznych i wybuchowych podziałów ludzkości",
co więcej, "jeśli nie rozróżnia się między narodami panującymi a narodami
uciskanymi i nie popiera się walki wyzwoleńczej tych ostatnich, posługiwanie się
'kategoriami klasowymi', a nawet mowa o walce klasowej, są za przeproszeniem,
gówno warte".
Żeby było ciekawiej, Z.M. Kowalewski podkreśla, że "walka klas i walka między
narodami panującymi a narodami uciskanymi toczy się również w sferze
teoretycznej. Toczy się w myśli Marksa i Engelsa [i, dodajmy od siebie, w myśli
Róży Luksemburg i SdKPiL - GSR] i toczy się bez przerwy w myśli marksowskiej.
Marksowi i Engelsowi nie zawsze udawało się stawić czoła europocentryzmowi i
rasistowskiej ideologii panującej i nieraz dochodziły do głosu idee burżuazyjne
czy idealistyczne kategorie filozoficzne, nieraz stwarzając trudne do pokonania,
wrogie marksizmowi 'przeszkody epistemologiczne' w jego łonie".
Rozstrzygające znaczenie takich kategorii, jak europocentryzm czy rasizm i tym
podobne, wrogie "marksizmowi 'przeszkody epistemologiczne' w jego łonie", choćby
nieszczęsne wypowiedzi o "narodach niehistorycznych" pozwalają Z.M.
Kowalewskiemu stwierdzić autorytatywnie, że "nawet myśl marksowska i
marksistowska padła do pewnego stopnia ofiarą tego reakcyjnego przełomu
ideologicznego", który dokonał się na początku XIX wieku w europejskiej
ideologii panującej.
Według Kowalewskiego, "pod wpływem wielkiego zrywu narodów kolonialnych i
zależnych zapoczątkowanego przez rewolucję meksykańską i chińską [nie rosyjską!
- GSR] (...) poglądy [te] znalazły się na radykalnej lewicy na zupełnym
marginesie". Niemniej, w mniemaniu Kowalewskiego, w marksizmie "wiele pozostało
jeszcze pod tym względem do zrobienia" ("o c z y s z c z e n i e marksizmu z
obcych mu ciał, nieraz zasiedziałych od zarania"). Co nie mniej istotne,
Kowalewski podkreśla autorytatywnie, że "nieustającą taktyką wrogów walki
klasowej i narodowowyzwoleńczej występujących pod 'lewicowym' czy nawet
'marksistowskim' szyldem jest eksploatowanie tych obcych ciał w marksizmie" (ZMK,
tamże). Zauważmy, że "ciałami obcymi" i marginalnymi mogły się one okazać tylko
na gruncie nowej, radykalnej lewicy, po 1968 r.
Taki dyskurs preferowany przez Z.M. Kowalewskiego zasługuje na napiętnowanie nie
tylko ze względu na apodyktyczność i arogancję, z jaką jest podany. Pamiętajmy,
że ówczesny rewolucyjny ruch robotniczy, począwszy od Marksa i jego "Manifestu
Komunistycznego", hołdował hasłu "proletariusze nie mają ojczyzny" i zapowiadał
zniesienie granic państwowych. To również przyświecało rewolucyjnej teorii i
praktyce Róży Luksemburg. A i u Lenina zwrócenie uwagi na rozróżnienie między
nacjonalizmem narodu małego a wielkiego było obwarowane zastrzeżeniem, że ma się
to odbywać w ramach i z punktu widzenia interesów rewolucji proletariackiej. W
tym kontekście, dopatrywanie się wszędzie "europocentryzmu", "szowinizmu" czy
"rasizmu" tożsame jest z posługiwaniem się kategoriami nieadekwatnymi do
badanego problemu, gdyż zmieniającymi hierarchię ważności zagadnień zawartych w
marksizmie. Wystarczy wspomnieć, że do nieszczęsnych "narodów niehistorycznych"
zaliczano wszak narody europejskie, w tym Polaków, zaś sama kwestia wyzwolenia
narodowego Polaków zmieniała swoją ważność w zależności od konkretnej sytuacji
politycznej (i rewolucyjnej) w Europie.
Istotne było to, że marksiści nie przedkładali walki narodów uciskanych nad
walkę klas i nad wyzwolenie klasy robotniczej, nie abstrahowali przy tym od
ucisku narodowego, czego dowody daje przede wszystkim sama Róża Luksemburg.
Żaden z ówczesnych marksistów nie mógłby powiedzieć, że "posługiwanie się
'kategoriami klasowymi', a nawet mowa o walce klasowej jest", jak to się wyraził
Z.M. Kowalewski, "gówno warte", skoro nie popiera się jednocześnie walki
wyzwoleńczej narodów uciskanych.
Nie taką zresztą była wówczas alternatywa i nie tak były rozłożone akcenty. W
Polsce, na progu Rewolucji Październikowej i jak się zdawało światowej,
zasadniczym dylematem (nie tylko teoretycznym) było właśnie przeciwstawienie
sobie w praktyce odbudowy niepodległości i państwowości polskiej oraz
samodzielności organizacyjnego i ideowego wyodrębnienia się rewolucyjnego ruchu
robotniczego i światowej rewolucji społecznej. Dylemat ten przeszedł do historii
wraz z klęską rewolucyjnego ruchu robotniczego, a dziś nieuchronnie wraca wraz z
odradzaniem się tego ruchu.
Posługując się rozstrzygającą podobno kategorią europocentryzmu, P. Wielgosz
twierdzi, że "teoria imperializmu zarysowana przez Różę Luksemburg, ale także
przez Trockiego i Lenina, ujmuje źródła i postacie splatania się
kapitalistycznej gospodarki z militarną ekspansją od strony mocarstw tworzących
rdzeń systemu światowego. To sprawia, że w pracach tych autorów pojawiają się
dyfuzjonistyczne konstrukcje upatrujące w rzeczywistości państw
wysokorozwiniętych obraz przyszłości krajów zacofanych" (P. Wielgosz, tamże, s.
108). Jednak w przeciwieństwie do A.G. Franka, nie wyciąga z tego wniosków
zasadniczych - nie uważa bowiem marksizmu za "europocentryzm pomalowany na
czerwono", a jedynie zakłada konieczność jego "re-orientacji" w duchu Althussera
i Wallersteina. Przesłanki do tego znajduje nawet w twórczości Marksa, skrajną
formę lewicowego europocentryzmu przypisując wyłącznie stalinowskiej teorii
ewolucji etapowej.
Tymczasem, teoria marksistowska wymaga nie tyle szczególnej "re-orientacji", co
zrozumienia i właściwego rozłożenia akcentów.
Można, oczywiście, założyć, że rozważania teoretyczne Z.M. Kowalewskiego na
marginesie jego polemiki z Michałem Bilewiczem, "(Kontr)Rewolucja? - Lewica a
Izrael" są skażone kontekstem polemicznym i dostosowane do poziomu adwersarza
(wątpliwe jednak, aby nawet autor z takim tłumaczeniem się zgodził). Przejście
od polemiki i rozważań o charakterze konkretnie historycznym, choćby najbardziej
słusznych, do teoretycznych uogólnień w określonych okolicznościach (zanik
rewolucyjnego ruchu robotniczego!) grozi popadnięciem w przesadę i zależność od
innych, radykalnych teorii, w konkretnym przypadku Wallersteinowskiej koncepcji
systemów-światów, czego nie uniknął Z.M. Kowalewski. Niefortunność takiej
projekcji marksizmu jest oczywista. Znacznie bardziej adekwatną do
rzeczywistości była jego wcześniejsza polemika z "dziecięcą chorobą lewicowości
w antysemityzmie", wykrytą przez Michała Bilewicza - artykuł Z.M. Kowalewskiego
"Pod pręgierzem rzekomego antysemityzmu" jest wręcz wzorcowy. Tym razem treść
odpowiada formie.
6 października 2003 r.