Fragmenty wywiadu opublikowanego w Rewolucji nr 3, 2003. Więcej informacji na stronie www.rewolucja.prv.pl

 

 


 

O Czerwonych Brygadach opowiada Renato Curcio

 Od partyzantki fabrycznej do „uderzenia w serce państwa”

 

 

Z RENATO CURCIO, BYŁYM PIERWSZYM PRZYWÓDCĄ

CZERWONYCH BRYGAD, ROZMAWIA MARIO SCIALOJA

 

 

POD PARKANEM FIATA MIRAFIORI

 

- Uciekliście z Mediolanu wszyscy razem?

 

- Każdy uciekł gdzie indziej, w pojedynkę, a jeśli – jak to było w moim przypadku – nie w pojedynkę, to w małej grupie. Razem z Margheritą umówiłem się na Piazza Napoli z Franceschinim. „U nas jest policja”, powiedzieliśmy, „mało by brakowało, a byśmy wpadli”. „Do mnie też przyszli”, odpowiedział. Widząc, jaka jest sytuacja, natychmiast postanowiliśmy pojechać we trójkę autobusem do dzielnicy Lodigiano, gdzie mieszkał jeden z naszych towarzyszy, Pietro Bertolazzi, który wtedy nie był jeszcze prawdziwym brygadzistą. Po drodze zabraliśmy Piero Morlacchiego, który też się uratował dzięki ostrzeżeniu staruszki-dozorczyni.

Bertolazzi wyjechał po nas starym Fiatem 1100, w którym z trudem się zmieściliśmy. „Ściga nas policja, jesteśmy w twoich rękach, może masz jakąś chatę, w której moglibyśmy się przespać...” Zawiózł nas do starego domku, który miał w Pianello Valtidone, w głębi prowincji Piacenza. Gdy tylko złapaliśmy oddech i dzięki naszemu mężowi opatrznościowemu, który mógł swobodnie się poruszać, bo nie był znany policji, nawiązaliśmy kontakty z pozostałymi towarzyszami, zaczęliśmy zastanawiać się co robić.

 

- Okrążeni, izolowani w zapadłej dziurze – jakie widzieliście przed sobą możliwości?

 

- To był właśnie problem, o którym zaczęliśmy rozmyślać; wahaliśmy się przez trzy miesiące, do lipca 72 r.

Z jednej strony sytuacja była zdecydowanie niejasna – Feltrinelli nie żył, GAP praktycznie przestały istnieć, towarzysze francuscy z Nowego Ruchu Oporu (NR) zostali rozbici, a Andreas Baader, Ulrike Meinhof i prawie wszyscy pozostali towarzysze z RAF aresztowani... Rozsądna ocena sytuacji skłaniała nas do wniosku, że w Europie doświadczenie walki zbrojnej poniosło fiasko i że nie pozostaje nam nic innego, jak złożyć wiosła w łodzi, dopóki jest na to czas.

Z drugiej strony, właśnie w tym czasie, pozytywne reakcje na egzekucję komisarza Luigiego Calabresi (7), szerzące się w ruchu, stworzyły korzystne warunki dla walki zbrojnej. No i przede wszystkim wywierano na nas presję z fabryk (Pirelli, Siemens i Alfa), gdzie przedtem działaliśmy, prosząc, żeby ich nie porzucać. Poza tym o spotkanie poprosiła nas grupa robotników z Fiata Mirafiori.

To okazało się decydującym impulsem. Pojechałem z Margheritą do Turynu. Długo rozmawialiśmy z dwoma delegatami, którzy bardzo uporczywie przekonywali nas, abyśmy otworzyli nowy front u nich – u Fiata. „Już nie możecie wrócić do Mediolanu, bo tam za bardzo was znają”, argumentowali, „więc przyjedźcie tutaj, jest nas dużo i jesteśmy zdecydowani się ruszyć.”

Po powrocie do naszej kryjówki – z Pianello przenieśliśmy się do domku koło Rimini – przedyskutowaliśmy tę propozycję i postanowiliśmy spróbować jeszcze raz. Margherita i ja mieliśmy przenieść się do Turynu, podczas gdy Franceschini i Bertolazzi po zlokalizowaniu Morettiego, z którym nie nawiązaliśmy jeszcze kontaktu, mieli postarać się postawić organizację na nowo na nogi w Mediolanie.

 

- A więc BR pojawiły się u Fiata latem 72 r.

 

- Początkowo przyjechaliśmy tylko z żoną. Zamieszkaliśmy w lokalu koło stadionu Filadelfia – to było pierwsze podziemne mieszkanie wynajęte pod fałszywym nazwiskiem. Przez parę miesięcy studiowaliśmy sytuację. Zbadaliśmy geografię samoorganizacji robotniczej w zakładach Mirafiori. Nawiązaliśmy kontakty z Władzą Robotniczą, która u Fiata była najważniejszym ugrupowaniem pozaparlamentarnym.

Stwierdziliśmy, że mamy wokół siebie środowisko robotnicze – jedyne, jakie wówczas nas interesowało – które faktycznie było bardzo zachęcające i waleczne i skłaniało nas do refleksji nowego typu. Jeśli chcieliśmy kontynuować działalność na tym terenie, musieliśmy zmienić sposób pojmowania naszej obecności w fabryce i naszych stosunków z innymi składnikami ruchu. Tak zaczęło się rewidowanie roli brygad wewnątrz i na zewnątrz fabryk, ich podział na bieguny i kolumny, co pociągało za sobą prawdziwe rozdzielenie się grupy podziemnej.

 

- Na czym polegały wasze pierwsze akcje w Turynie?

 

- Na początku zajęliśmy się produkcją praktycznie codziennych „kartek walki”. Pisano je na wydziałach fabrycznych, badano w nich cykl procesu pracy i jego punkty krytyczne, informowano o wzroście walk robotniczych, rzucano apele i wzywano na zgromadzenia. Kolportowaliśmy setki tych kartek, które następnie zbierano w „dziennikach walki” i publikowano w czasopismach zajmujących się kontrinformacją. Tymczasem niektóre bliskie Władzy Robotniczej „niebieskie kombinezony”, takie jak Cristoforo Piancone i Luca Nicolotti, stali się naszymi działaczami. Do naszej organizacji przeszedł też Angelo Basone, jeden z młodych działaczy zakładowej organizacji Włoskiej Partii Komunistycznej u Fiata.

W tym czasie fabryka turyńska zbliżała się do cyklu swoich najgwałtowniejszych walk, który jesienią 73 r. miał doprowadzić do wielkiej okupacji zakładów Mirafiori. W fabryce władzę robotniczą było widać w nieustannych demonstracjach wewnętrznych, które często zamieniały się w prawdziwe konfrontacje. „Czerwone chusty” – najbardziej upolitycznieni i aktywni robotnicy – były identyfikowane i karane zwolnieniami z pracy i przeniesieniami przez bardzo znienawidzonych kontrolerów i kierowników. Żółty związek zawodowy na usługach pracodawców był uważany za najbardziej podstępnego wroga, w którego należało uderzyć. Pracowaliśmy przede wszystkim nad tym, jak rozłożyć system kontroli taśm oraz pozbyć się szpiegów kręcących się wokół nich i wokół demonstracji robotniczych.

W gorącej atmosferze owych dni łatwo było przejść do prawdziwego działania. Tak więc również w Turynie spaliliśmy dziesiątki samochodów kapusiów i prowokatorów. Nie trzeba chyba mówić o tym, że te mikrozamachy szybko sprawiły, iż staliśmy się popularni w szerokich kręgach robotników Fiata. Tak bardzo, że w bardzo krótkim czasie zaczęto wywierać na nas presję, żebyśmy zrobili „coś więcej”.

 

- „Uderzyć w jednego, aby wychować stu” – także u Fiata zaczęliście organizować pokazowe porwania.

 

- Właśnie. W lutym 73 r. złapaliśmy na ulicy Bruno Labate, szefa faszystowskiego związku zawodowego CISNAL (8). Zabraliśmy go do jednego z naszych lokali i przesłuchaliśmy przez kilka godzin. Opowiedział nam o mechanizmie zatrudniania przez Fiata prawicowego personelu po to, aby szpiegował protestujących robotników i urządzał prowokacje. Następnego dnia wraz z Margheritą, Ferrarim i Bonavitą zawiozłem Labate pod wejście nr 1 w zakładach Mirafiori, w chwili, gdy wychodziła zmiana. Na oczach setek robotników kazaliśmy mu wysiąść z samochodu, przykuliśmy go do latarni i zawiesiliśmy mu na szyi typową wywieszkę. Następnie, otwarcie, spokojnie rozdaliśmy komunikaty BR i odjechaliśmy, czemu towarzyszyło trochę oklasków. Labate pozostał tam, wystawiony na publiczne szyderstwo, przez ponad godzinę, otoczony przez robotników, którzy wymyślali mu od najgorszych, aż w końcu przyszła policja. No i nikt nie puścił farby – nie udzielił wskazówek, które pozwoliłyby nas zidentyfikować.

Wtedy krąg naszych sympatyków u Fiata stał się bardzo szeroki.

 

- Jakie miałeś stosunki z działaczami Władzy Robotniczej, którzy kręcili się wokół wielkiej fabryki turyńskiej?

 

- Biorąc pod uwagę różnicę stanowisk, między nami toczyła się szczera dyskusja i istniała nieuchwytna solidarność. Pamiętam, że parę razy widziałem Toni Negriego - koło Turynu, w luksusowej willi jego przyjaciela Carlo Saronio (9). Był dość krytycznie nastawiony do naszego sposobu pojmowania podziemia w łonie ruchu, ale największa rozbieżność dotyczyła oceny PCI. Negri był bardzo surowy wobec partii komunistycznej, która jego zdaniem zintegrowała się totalnie z systemem władzy klasy panującej. Towarzysze z BR i ja zajmowaliśmy o wiele bardziej elastyczną postawę, nie tyle z powodu różnic ideologicznych czy analitycznych, ile z powodów praktycznych – obok nas, w fabryce, pracowało wielu robotników ujętych jeszcze w karby organizacji związkowych i organizacji zakładowych PCI.

Nie mogliśmy sobie pozwolić na luksus poniewierania partii Enrico Berlinguera.

 

- Tak więc BR konsolidują się u Fiata i postanawiają przeprowadzić bardziej kłopotliwą akcję – pierwsze długotrwałe porwanie. Chodzi o Ettore Emerio więzionego przez osiem dni, od 10 do 18 grudnia 73 r. Dlaczego on i jaki wytknęliście sobie cel?

 

- Pod koniec 73 r. u Fiata i w innych związanych z nim fabrykach turyńskich dysponowaliśmy ze dwudziestką brygad, z których każda składała się z czterech czy pięciu osób. Lecz ci „regularni” mieli wokół siebie krąg sympatyków, złożony z setek robotników.

Jesienią okupacja Mirafiori przez załogę była ogromnym wydarzeniem – nieustanne demonstracje wewnętrzne, zablokowane wszystkie wydziały, chroniony parkan, setki czerwonych sztandarów na murach... Przez trzy dni praktycznie cała fabryka była w rękach robotników. Po to, aby do tego doszło, trzeba było ponad dziesięciu lat wzrostu walk autonomicznych. Tak czy inaczej, ruch „robotnika masowego” – niewykwalifikowanego, nie mającego zamiłowania do pracy, prawie zawsze pochodzącego z południa kraju – podążał drogą, na którą wszedł w 62 r., podczas pierwszych nie zarządzonych przez związki zawodowe strajków i starć na Piazza Statuto.

W owej chwili walka metalowców o odnowę układu zbiorowego pracy, kryzys energetyczny, groźba masowych zwolnień... zlewały się tworząc wybuchową atmosferę. Ta podniecająca atmosfera i nasze poprzednie sukcesy przekonały nas, że należy przyspieszyć kroku.

Wybraliśmy kawalera pracy (10) Ettore Emerio, bo jako personalny Fiata-Auto i stary dyrektor obecny w fabryce od czasów Valletty (11) stanowił symbol pracodawcy i znał wszystkie sekrety werbunku owego arsenału w postaci kapusiów i prowokatorów, który wybraliśmy jako naszego bezpośredniego przeciwnika...

 

- Ale tę historię z werbunkiem prawicowego personelu do szpiegowania i urządzania prowokacji zdementowali dyrektorzy Fiata. Czy to nie mogło być kłamstwo? Jakie mieliście dowody?

 

- Przede wszystkim mechanizm potwierdził nam i opisał Labate. Jednak nabraliśmy pewności robiąc eksperyment. Poprzez wskazane przez niego kanały udało nam się doprowadzić do zatrudnienia pozornie apolitycznego chłopaka; posłali go do pracy w odlewni, na stanowisko, które było piekłem. Wkrótce po tym, jak tam się pojawił, nawiązali z nim ostrożnie kontakt „żółci mali szefowie” i zaproponowali, aby w zamian za poprawę warunków pracy kontrolował „gorące głowy” i donosił o zasłyszanych komentarzach.

 

- Jednym słowem, nie mieliście wątpliwości, Amerio był odpowiednim człowiekiem. Kto zorganizował akcję?

 

- Porwanie przygotowałem z Margheritą, Ferrarim i Bonavitą, ale przyjechali pomóc nam również niektórzy towarzysze z kolumny mediolańskiej. Złapaliśmy Amerio rano, w bramie jego domu, w samym centrum Turynu. Typowe „niech pan idzie za nami”, „niech pan wsiądzie do samochodu”, potem kłaczki waty na oczy i wszystko jak w scenariuszu, bez problemów. Zabraliśmy go do mieszkania, w którym mieliśmy przygotowany mały dźwiękoszczelny pokój. Nie użyliśmy żadnej przemocy, a nawet, ponieważ było zimno, kupiliśmy mu odpowiednie ubranie.

To ja, w kapturze na głowie, przesłuchałem uprowadzonego. W rzeczywistości to były długie wykłady. Poprosiłem go, aby opowiedział o strategii przedsiębiorców, technice kontroli wewnętrznych, kryteriach selekcji przy zawieraniu umów o pracę... On zaczął nawet dyskutować o polityce. Jak to, wykrzykiwał szczerze zaskoczony, Fiat stara się otworzyć parę fabryk w ZSRR, tam sprawy bardzo dobrze dla nas idą, nigdy nie ma ani jednego strajku, robotnicy pracują nie protestując. A wy mi mówicie, że chcecie rewolucji po to, aby stworzyć społeczeństwo na modłę radziecką!

W pewnych chwilach wydawał mi się bardziej zakłopotany i zdumiony niż zgorzkniały z powodu swojego losu. Tłumaczyłem mu, że chcemy takiego systemu społecznego, który potrafiłby wprowadzić w życie ideały komunizmu, a nie społeczeństwo na modłę radziecką. Lecz w istocie rzeczy biedny kawaler Amerio nie mylił się całkowicie, gdy powtarzał: „doprawdy, nie rozumiem was.”

 

- Czy od początku przewidziano jego uwolnienie? Zażądaliście czegoś w zamian?

 

- Oczywiście, że przewidziane było jego uwolnienie. W tamtych czasach eliminacja porwanego nie przychodziła nam do głowy. Nie postawiliśmy żadnego wyraźnego warunku jego uwolnienia, bo nie chcieliśmy narazić się na sytuację, z której moglibyśmy wyjść przegrani. Wtedy u Fiata najpoważniejszy był problem Kasy Świadczeń Pracowniczych; w swoich komunikatach dawaliśmy do zrozumienia, że interesuje nas odwrót dyrekcji fabryki na tym polu. Gdy nadszedł sygnał, że tak jest, uznaliśmy to za zadowalającą kompensatę, która pozwalała nam uwolnić Amerio.

Wczesnym rankiem daliśmy Amerio ubranie oraz oddaliśmy mu pieniądze i przedmioty osobiste. Wziąłem go pod rękę, powiedziałem: „Teraz zabierzemy cię do domu” i wysadziłem w ogrodzie publicznym koło kościoła Gran Madre di Dio.

Ta głośna akcja, przeprowadzona bez stosowania przemocy, sprawiła, że akcje BR wzrosły niebotycznie. Władza Robotnicza i działacze Walki Nieustającej okazywali nam szacunek. Trzymając się jednak faktów należy stwierdzić, że porwanie Amerio nie posłużyło nam do uzyskania konkretnego sukcesu politycznego w walkach robotniczych. Zrozumiałem, że należy zmienić kierunek strzału.

 

- Co chcesz przed to powiedzieć?

 

- Że związki zawodowe podpisały odnowę układu zbiorowego pracy metalowców na bardzo odmiennych warunkach od tych, o które awangardy walczyły w fabryce.

Tego ranka o wpół do szóstej grzałem się wraz z kilkudziesięcioma towarzyszami robotnikami przy ogniu rozpalonym przy wejściu nr 1 do zakładów Mirafiori. Gdy pojawili się działacze PCI z Unità w kieszeniach i gdy zobaczyliśmy wielkie nagłówki informujące o podpisaniu układu, wybuchła ogromna wściekłość. „Czerwone chusty” czuły się zdradzone. „Co za obrzydliwość!”, krzyczeli, „okupowaliśmy fabrykę, bo chcemy, aby pracodawcy przyszli tu, w naszej obecności, na naszych oczach, podpisać układ, a te sprzedawczyki ze związku zawodowego za naszymi plecami dochodzą z nimi do porozumienia w Rzymie!” Spaliły Unità, wyrzuciły komunistów spod parkanu, posypały się ciosy i gwałtowne wyzwiska. A w łonie BR zaczęła się nowa debata.

Do tej pory my, w Turynie, a także w Mediolanie, poruszaliśmy się po całkowicie robotniczej linii. Myśleliśmy, że to fabryki są uprzywilejowanymi miejscami, w których powinniśmy weryfikować słuszność swoich idei i przyczyniać się do dojrzewania awangard rewolucyjnych. Natomiast teraz, w obliczu tej klęski, zdaliśmy sobie sprawę, że władza robotnicza nie może wzrastać tylko sama z siebie, jeśli zamyka się wewnątrz fabryk. Podstawowe decyzje podejmowano w Rzymie. Węża należało uderzyć w głowę. Należało podnieść poziom konfrontacji stawiając bezpośrednio czoło władzy politycznej, to znaczy centralnym spoiwom państwa i kontrolowanej przez chadecję tablicy rozdzielczej.

Tak zaczyna się nowa faza naszej historii – uderzenie w serca państwa.

 

UCIECZKA Z BRONIĄ W RĘCE

 

- Po to, aby cię uwolnić, 18 lutego 75 r. brygadziści kierowani przez twoją żonę zdobyli manu militari więzienie w Casale Monferrato – prawdopodobnie była to najgłośniejsza akcja partyzantki miejskiej we Włoszech, do tego przeprowadzona bez jednego wystrzału. Jak powstał pomysł i jak zorganizowano tę ucieczkę z bronią w ręce?

 

- Po kilku tygodniach spędzonych w Casale udało mi się ustanowić trochę kontaktów z towarzyszami na zewnątrz...

 

- Jak?

 

- Nie mogę powiedzieć, bo kanał przechodził przez osoby, w sprawie których nie przeprowadzono dochodzenia. W każdym razie łączność dobrze działała.

Z zewnątrz napisano, że chcą mnie uwolnić i proszą, bym przestudiował różne możliwości. Więzienie było bardzo dobrze wyposażone w środki zapobiegające klasycznym ucieczkom – takim, które przeprowadza się od wewnątrz: grube mury, niemożliwe do przepiłowania kraty, różnorodne zamki, alarmy... Nie było jednak tak bezpieczne w razie ataku z zewnątrz – po to, aby dotrzeć do celu, trzeba było pokonać tylko troje zakratowanych drzwi i nieliczne straże zbrojne. Przekazałem te spostrzeżenia Marghericie, dodając, że najlepsza pora dla blitzu przypada między dwunastą a pierwszą w południe, gdy znajduję się na dziedzińcu, poza celą.

Kierownictwo strategiczne długo dyskutowało, czy wypada podejmować tak ryzykowną operację wojskową. Niektórzy towarzysze, wśród nich Fabrizio Pelli, byli przeciwko; uważali, że należy skonsolidować organizację trzymając się tradycyjnego kursu – fabryk i ruchów społecznych w dzielnicach ludowych. Moretti miał wątpliwości. Margherita przeforsowała swoje zdanie z poparciem dużej części kolumn mediolańskiej i weneckiej.

Postanowili przeprowadzić akcję. W umówionym dniu towarzysze zawiadomili mnie przy pomocy zaszyfrowanego telegramu: „Paczka ze zmianą ubrania przyjdzie jutro.” Lecz źle odczytali mój list i zamiast o trzynastej przybyli o szesnastej – w najgorszym momencie, podczas zmiany warty, gdy jest dwa razy więcej strażników niż normalnie, a więźniowie są zamknięci w celach i podlegają kontroli. Tym razem jednak pomógł mi łut szczęścia.

Zaledwie skończyła się kontrola, na korytarz wpadł zdyszany więzień wołając, że na dole, w rotundzie, są uzbrojeni ludzie. Parę sekund wcześniej strażnik znów otworzył moją celę. Na tę wiadomość strażnicy zastygli; być może obawiali się generalnego starcia zbrojnego i nie mieli ochoty narażać własnej skóry. Mnie serce podeszło do gardła. To odpowiednia chwila, pomyślałem – spóźnili się, a ale to odpowiednia chwila...

 

- Bałeś się?

 

- W takich chwilach nie ma miejsca na strach. Ciało wypełnia się adrenaliną i nad wszystkim bierze górę podniecenie.

Natychmiast wyskoczyłem – sześć miesięcy spędzonych w więzieniu pozwoliło mi uzyskać dobrą formę fizyczną, puściłem się biegiem korytarzami długości dwudziestu metrów, zbiegłem po schodach i znalazłem się pod zamkniętą kratą. Z drugiej strony ujrzałem Margheritę w przepięknej peruce i pięciu czy sześciu towarzyszy w niebieskich kombinezonach robotników z centrali telefonicznej SIP, z pistoletami maszynowymi w rękach i gotowymi do użycia granatami ręcznymi. Margherita kazała jakiemuś kapralowi otworzyć drzwi. Trząsł się i nie potrafił włożyć klucza do zamka. Przez kraty podali mi pistolet na wypadek, gdyby za moimi plecami pojawił się strażnik. W końcu otworzyła się krata i wyskoczyłem. Na zewnątrz znajdowało się kilka grup towarzyszy, którzy odcięli połączenia telefoniczne i kontrolowali autostradę. Przygotowano trzy samochody. Wsiadłem do pierwszego i każdy ruszył w innym kierunku.

Operacja przebiegła doskonale, bez żadnego incydentu i nie było potrzeby oddania ani jednego strzału

 

- Ilu brygadzistów zmobilizowano do tej akcji?

 

- Ze dwudziestu. Wykorzystano też około piętnastu skradzionych samochodów. Organizacja była bardzo kompleksowa. Pamiętam, że z grupą, która towarzyszyła mi podczas ucieczki, sześciokrotnie zmieniałem samochody, przy czym każdy punkt, w których następowała zmiana, był pod kontrolą uzbrojonych towarzyszy.

 

- Co poczułeś na widok swojej żony, po drugiej stronie kraty kierującej z bronią w ręce bojówką, która przyszła cię uwolnić?

 

- Niewątpliwie wielkie szczęście. Lecz w owych chwilach wszystkie było nastawione na działanie. Trzeba było szybko i składnie działać; było mnóstwo pilnych spraw, o których trzeba było myśleć.

Pod koniec dnia wraz z Margheritą i pewnym towarzyszem dotarliśmy do przygotowanej zawczasu kryjówki – do domu nad morzem, w Alassio. Wtedy, w końcu, minęło napięcie i mogłem dać upust swojej radości. A także wzruszeniu.

 

- Bonnie i Clyde czy coś w tym stylu, scenariusz filmu, powieściowa sceneria, która w twoim przypadku była rzeczywistością. Czy stosunki z żoną osiągnęły jeszcze wyższy poziom po tym, jak zobaczyłeś, że ryzykuje dla ciebie życie?

 

- Trudno, by osiągnęły wyższy poziom, bo Margherita jako mój ideał miłosny zawsze była bardzo wysoko.

Chciałbym jednak, aby jedno było jasne. Tę akcje można też rozpatrywać od strony osobistej i romantycznej, ale zasadniczo była to akcja polityczna polegająca na zastosowaniu jednej z kardynalnych zasad walki zbrojnej – zasady uwalniania więźniów. No i mój przypadek nie był jedyny – również Ulrike Meinhof uwolniła towarzysza Andreasa Baadera. Z drugiej strony opracowany przez Margheritę i BR plan przewidywał nie tylko napad na więzienie w Casale, ale również ucieczkę Franceschiniego ze starego więzienia w Cuneo. Miała nastąpić poprzedniej nocy i przebiec bardziej tradycyjnie. Po przepiłowaniu krat w celi miał wsiąść do samochodu z trzema oczekującymi go towarzyszami. Niestety – jeden z więźniów podniósł alarm, gdy droga stała już otworem i w najfajniejszej chwili biedny Franceschini został zablokowany.

 

Przypisy

 

7. 15 grudnia 1969 r. komisarz Luigi Calabresi od trzech dni przesłuchiwał w swoim biurze na czwartym piętrze komisariatu policji w Mediolanie kolejarza-anarchistę Giuseppe Pinelliego, gdy ten wypadł przez okno i poniósł śmierć na miejscu. Rzekomo sam wyskoczył popełniając samobójstwo w obliczu miażdżących dowodów, że to on dokonał morderczego zamachu na Piazza Fontana. W rzeczywistości zamach ten, inspirowany przez służby specjalne, był dziełem infiltrowanych środowisk skrajnej prawicy. Na polecenie swojego ministra Calabresi miał „wrobić” w zamach Pinelliego i radykalną lewicę. Lewica pozaparlamentarna, w tym Walka Nieustająca (LC), uważała, że Pinelli został zamordowany, a samobójstwo upozorowano. W maju 1972 r. działacze LC zabili Calabresiego. Stało się to cztery lata przed pierwszą egzekucją dokonaną przez BR. Zamach na Calabresiego jest jednym z wielu dowodów na to, że rozpowszechniana przez byłych działaczy LC, którzy zrobili kariery w instytucjonalnym życiu politycznym i medialnym, teoria, zgodnie z którą takie organizacje lewicy pozaparlamentarnej, jak LC, i lewicowe podziemie zbrojne, w tym BR, nie miały ze sobą nic wspólnego, bo te pierwsze nie stosowały przemocy zbrojnej, jest z gruntu fałszywa. Mówiąc nawiasem, w 1971 r. przywódcy LC zaproponowali Czerwonym Brygadom, aby stały się zbrojnym ramieniem LC. BR odrzuciły tę propozycję. (Przyp. red.)

8. Włoska Konfederacja Narodowych Związków Zawodowych Pracowników (CISNAL) powstała w 1950 r. jako „narodowo-syndykalistyczna” przybudówka faszystowskiego Włoskiego Ruchu Socjalnego (MSI). W 1996 r. zmieniła nazwę na Powszechną Unię Pracy (UGL). (Przyp. red.)

9. Carlo Saronio, sympatyk Władzy Robotniczej, w 1975 r. za swoją zgodą został uprowadzony przez własnych towarzyszy, którzy wynajęli w tym celu przestępców i zażądali od jego ojca okupu w wysokości 6 mln dolarów. Po uprowadzeniu zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach wskutek zaaplikowania mu zbyt dużej dawki narkotyków. (Przyp. red.)

10. Kawaler pracy to tytuł nadawany we Włoszech przez prezydenta republiki przedsiębiorcom w uznaniu ich zasług. (Przyp. red.)

11. W 1945 r., po śmierci Giovanni Agnelliego, twórcy włoskiego przemysłu samochodowego i prezesa Fiata, prezesem został Vittorio Valletta, który zwłaszcza w latach 50. prowadził bardzo twardą politykę antyzwiązkową i antykomunistyczną. Zarządzał Fiatem do 1966 r., kiedy to przekazał pałeczkę prawowitemu „dziedzicowi”, Gianni Agnelliemu. (Przyp. red.)