Inna para kaloszy
Zakwestionowanie decydującej, rewolucyjnej roli klasy robotniczej w obaleniu
państwa kapitalistycznego oraz przesiąknięcie radykalnej lewicy nowolewicowymi
naleciałościami wynikało z przewartościowań, jakie dokonały się w ruchu
robotniczym po II wojnie światowej.
Z tego punktu widzenia można równie dobrze wytykać błędy w diagnozie mandelowców,
jak i oskarżać Spartakusowców o sabotowanie marksizmu i osłabianie w ten sposób
woli walki klasy robotniczej. A wszyscy, z paroma wyjątkami, ochoczo przyjmowali
owe "modernizujące" marksizm postaci rewizjonizmu.
Dla tak widzących rzeczywistość mandelowców KOR był wiarygodną,
prosocjalistyczną siłą, z czym myśmy się nie zgadzali. Była to jedna z
płaszczyzn konfrontacji ze zwolennikami Zjednoczonego Sekretariatu, a zbieżności
z polską redakcją "Walki Klas" (vargiści - Międzynarodowy Komitet). Drugą był
krytyczny stosunek do "Solidarności". O Spartakusowcach zresztą nikt wówczas w
Polsce nie słyszał, poza Ludwikiem Hassem, który pod koniec lat 80. pożenił z
nimi dwuosobową Platformę Ruchu Młodej Lewicy (Andrzej Jędrzejewski i Robert
Kercher) i tym samym sprowadził "Krzyżaków" do Polski.
Trudno mieć pretensję do trockistów o szukanie porozumienia z tymi lub innymi
odłamami biurokracji państwa robotniczego, które wydawały im się zdrowe - według
prof. Ludwika Hassa nawet KOR był opozycją biurokratyczną. Ale to był błąd, a
nie świadome sprzyjanie kontrrewolucji.
Tak więc, istniały obiektywne i subiektywne przesłanki uniemożliwiające
trockistom postawienie właściwej diagnozy.
Do tego dochodziła apodyktyczność w forsowaniu swojej linii, partyjniactwo i
traktowanie ruchu masowego, jakim była "Solidarność" jako pola, na którym można
było "ugrać" własną linię polityczną. Nie sprawdziło się. Podobnie nie ma szansy
sprawdzić się dziś, w przypadku ruchu anty- czy alterglobalizacyjnego, ale to
już inna para kaloszy.
Jednak oskarżanie o sprzyjanie restauracji kapitalizmu (co czynią Spartakusowcy)
grupek, które robiły, co mogły, a niewiele mogły, w celu konsolidacji takich czy
innych prosocjalistycznych, jak się wówczas wydawało, odłamów biurokracji oraz
niezorganizowanych sił prosocjalistycznych i robotniczych w "Solidarności",
wydaje się co najmniej śmieszne, bo nie zachowuje żadnej miary. Może więcej mógł
Ruch Młodej Lewicy czy Spartakusowcy, ale nie stwierdziliśmy tego faktu.
Świadomych i zdecydowanych zwolenników rewolucyjnego ruchu robotniczego czy w
ogóle lewicy rewolucyjnej nie było wówczas wielu. Nie przypadkiem "realny
socjalizm" mógł się rozpaść, kiedy sytuacja subiektywna (nie tylko obiektywna)
była po temu najbardziej sprzyjająca.
"Rozmiękczenie" ruchu robotniczego nastąpiło już wcześniej i wyrażało się nie
tylko w degeneracji partii stalinowskich, ale i w uleganiu ruchu
trockistowskiego wszelkim rewizjonistycznym i nowolewicowym modom. Rozpad obozu
"realnego socjalizmu" w latach 90. pogłębił tylko ten stan rzeczy. Dziś ma to
szansę się zmienić, ale to już inna para kaloszy.
15 października 2003 r.