Tuba
 


Przeciążony codziennym "działactwem", walką o realizację wciąż nowopodejmowanych tematów z bogatej gamy bolączek społecznych, bojownik Nowej Lewicy i nowej lewicy w starej, socjaldemokratycznej szacie, Sekretarz Generalny NL, Zbigniew Partyka, znalazł jednak czas na rozprawienie się z tekstami Tomasza R. Wiśniewskiego oraz jednym z tekstów niżej podpisanych.
Polemika z Tomaszem R. Wiśniewskim nic szczególnie odkrywczego nie wnosi w stosunku do tej, jaką sami przeprowadziliśmy z autorem alternatywnego "Manifestu Antykapitalistycznego", napisanego na sławetnej już "Konferencji Programowej Nowej Lewicy", na fali oburzenia zgoła reformistycznym wydźwiękiem "Manifestu Antykapitalistycznego" pióra Piotra Ikonowicza, ignorującego całkowicie poprzedzający go (i lepszy) "Manifest Antykapitalistyczny" Zbigniewa Partyki. No, może poza celnym wypunktowaniem atrakcyjności formy małżeństwa monogamicznego dla przedstawicieli hołubionych przez nurty nowolewicowe mniejszości seksualnych. Sam Sekretarz Generalny NL nie czuje urazy z powodu lekceważącego potraktowania jego tekstu przez Przewodniczącego NL, z którego do gustu przypadł mu zapewne tylko tytuł, który zresztą bezceremonialnie zawłaszczył. Wręcz przeciwnie, w obronie Piotra Ikonowicza, na T.R. Wiśniewskiego rzuca się Z. Partyka z zajadłością godną neofity. Odczucia Z. Partyki są jego prywatną sprawą, ale już nie nieuczciwości, jakich dopuszcza się on w swoich polemikach.
Po pierwsze, Z. Partyka abstrahuje całkowicie od kontekstu, w jakim pojawił się tekst T.R. Wiśniewskiego. Cóż, porównanie "MA" Z. Partyki z "MA" P. Ikonowicza i tego ostatniego z "MA" T.R. Wiśniewskiego mogłoby wypaść niekorzystnie dla lidera NL.
Po drugie, Z. Partyka abstrahuje również całkowicie od naszych polemik z T. R. Wiśniewskim i P. Ikonowiczem, chociaż wszystkie teksty znał (otrzymał je bezpośrednio na swój adres e-mailowy, a także były one dostępne na Forum Dyskusyjnym NL do czasu jego zamknięcia). Swoją nieuczciwość Z. Partyka posuwa do tego stopnia, że, w przeciwieństwie do polemiki z T.R. Wiśniewskim, w naszym przypadku nie wymienia nawet autorów, z którymi polemizuje udając, że teksty nasze są bezimienne, anonimowe lub ki czort. Stara taktyka polegająca na nie robieniu reklamy przeciwnikowi, czyż przystoi temu, który zwie się "bojownikiem Nowej Lewicy"?
Chyba sam zdaje sobie sprawę z tego, że nie, ponieważ polemiki tej nam nie przesłał mimo zamknięcia Forum Dyskusyjnego. Czyżby Z. Partyka się jej wstydził? Fakt, że ma czego.

W naszej polemice z T. R. Wiśniewskim zwracaliśmy uwagę na indywidualistyczny punkt widzenia leżący u podłoża nowolewicowej wizji społeczeństwa, przy czym wywiązała się między nami wymiana zdań na temat tego, na ile Nowa Lewica jest "nową lewicą". Nasza krytyka nie miała na celu czepiania się T.R. Wiśniewskiego i łapania go za słówka wyrwane z kontekstu, ale znalezienie problemu ogólniejszego i próbę jego scharakteryzowania jako czegoś symptomatycznego dla tzw. radykalnej lewicy.
Wyraźnym celem Z. Partyki jest natomiast obrona ze wszelką cenę postawy P. Ikonowicza. Stąd krytyka tekstu T.R. Wiśniewskiego ma charakter indywidualistyczny, unika jak ognia rozszerzenia analizy na szerszy problem, chociaż Z. Partyka kwestie dostrzega, napomyka bowiem o "fundamentalnych sporach" - gdzie? Z kim?, o tym już nie pisze, bo musiałby wdać się w rozważania o fundamentalnych rozbieżnościach dzielących jego "piękną partię", a czemu dało wyraz niedawne wystąpienie grupy Stefaniszyna, nie mówiąc już o wcześniejszych "fundamentalnych sporach" dotyczących kwestii obyczajowych w NL. Błyskotliwe zdanie Z. Partyki, że "nie będziemy poddawać tej kwestii pod wewnątrzpartyjne głosowanie" jest kulą w płot, jako że takie "głosowanie" odbyło się już wcześniej, właśnie 28 czerwca. Fakt, że sam Z. Partyka nie zabrał wówczas głosu, nie świadczy, jak się okazuje, że nie ma własnego zdania na ten temat. Ale czasami lepiej własne zdanie przemilczeć, zorientować się, jak się rozkładają siły w "naszej pięknej partii"...
W naszym tekście polemicznym z "Manifestem Antykapitalistycznym" T.R. Wiśniewskiego napisaliśmy, że wizja Piotra Ikonowicza jest bez wątpienia bliższa temu, co prezentuje T.R. Wiśniewski niż temu, co głosimy my sami. Również w kwestii indywidualizmu. To, że TRW posługuje się kategorią "jednostki", bo taki jest żargon filozofa, nie odbiega zbytnio od koncepcji P. Ikonowicza, który pisze o "biedakach". Użycie liczby mnogiej nie sprawia jeszcze, że chodzi tu o warstwę czy klasę społeczną świadomą odrębności własnych interesów. Przeciwnie, P. Ikonowicz ma na myśli ciągle amorficzną grupę "biedaków" i "wydziedziczonych", zdanych na łaskawą pomoc prawną Nowej Lewicy i na to, że NL zbierze ich w jakąś formę organizacji.
Czy Z. Partyka jest idiotą (w sensie klinicznym) i nie wie o tym? Znamy Z. Partykę nie od dziś i wiemy, że idiotą nie jest. Ale jako tuba Ikonowicza (podczas ostatniej demonstracji antywojennej do znaczenia przenośnego doszło znaczenie dosłowne), nie waha się przed naginaniem prawdy, aby tylko nie wypaść z łask i okazać swą przydatność.
Filipika przeciw państwu T.R. Wiśniewskiego powinna być odczytana w kontekście tego, co napisał P. Ikonowicz: "Jedyną funkcjonującą jeszcze formą demokracji jest państwo. Niestety, w coraz większym stopniu jest ono narzędziem prywatnie sprawowanej władzy ekonomicznej". Trudno się dziwić T.R. Wiśniewskiemu, że po usłyszeniu czegoś takiego zdecydował się na napisanie alternatywy w zbożnym celu ratowania Nowej Lewicy przed ośmieszeniem. Dziś Ikonowicz stracił złudzenia co do demokracji, a kunktatorstwo Partyki wyrażające się w opóźnianiu publikacji tekstu polemiki z Wiśniewskim spowodowało, że nie nadążył za kolejnym zwrotem Piotra. Z miną besserwissera Partyka bije w T.R. Wiśniewskiego jako w tego, który "chciałby, aby walka odbywała się na polu całkowicie pozapaństwowym..." Tam, gdzie Wiśniewski serwuje naiwną taktykę, że należy w każdej dziedzinie (społecznej czy obyczajowej) zmuszać państwo burżuazyjne do cofania się w ustępstwach aż do oparcia się o ścianę, Z. Partyka wmawia mu, że ten ogranicza swą walkę z państwem, albowiem żąda od niego rozwiązywania najbardziej palących czy skrajnych problemów życia społecznego, pozostawiając na uboczu problemy najszersze, może nie tak palące, jak walka z rakiem czy syfilisem, ale przecież dla zainteresowanych równie dotkliwe. Jednym słowem, zręczność Partyki polega na udowodnieniu Wiśniewskiemu (i całej reszcie), że w stosunku do drobnomieszczańskiego, indywidualistycznego radykalizmu, program reformistyczny (czyli apelowanie do rządu Millera-Hausnera o wprowadzenie, np., szerokiego systemu stypendialnego) ma charakter walki rewolucyjnej! Ergo, Ikonowicz jest rewolucjonistą, a TRW - nie, c.b.d.o.
Głęboko niezgodne z faktami historycznymi jest sugerowanie przez Z. Partykę, że "w pamiętnej zdradzie socjaldemokratycznych partii u progu Pierwszej Wojny Światowej czynnikiem decydującym nie było (bo samo z siebie być nie mogło!) wejście w grę parlamentarną, ale ukształtowanie się arystokracji robotniczej i zakotwiczenie się socjaldemokracji w tej właśnie warstwie". Mamy tu subtelne podstawienie pod instytucjonalizację partii socjaldemokratycznej w systemie burżuazyjnym neutralnej pojęciowo "gry parlamentarnej", sugerujące jakąś niesprecyzowaną, acz genialną i sprytną myśl taktyczną; mamy też nie mniej subtelną sugestię, że szlachetni socjaldemokraci ustąpili pod naporem nastrojów rozpasanej konsumpcją mieszczańską klasy robotniczej przerosłej w arystokrację robotniczą, przez co spieprzyła ta klasa parlamentarzystom tak sprytnie pomyślaną walkę o socjalizm, że burżuazja nawet by nie zauważyła, kiedy znalazłaby się w nowym systemie.
Fakty historyczne mówią coś innego. W najsilniejszym ruchu robotniczym, jakim był niemiecki ruch robotniczy, od początku ścierały się skrzydło reformistyczne z rewolucyjnym , marksistowskim i to pierwsze skrzydło miało przewagę, którą mimo energicznej walki tendencji rewolucyjnej, zachowywało w wyniku chwiejnej postawy przywódców socjaldemokracji niemieckiej. Poza arystokracja robotniczą, reformiści już wówczas, w toku walki z programem erfurckim, twierdzili, że zadaniem socjaldemokracji jest reprezentowanie interesów wszystkich "pokrzywdzonych przez państwo", od bogatego chłopstwa począwszy, przez drobnych sklepikarzy, których liczba wcale nie maleje w miarę polaryzacji społeczeństwa, tylko rośnie w miarę demokratyzacji państwa burżuazyjnego, itd. W toku polemik, Bernstein nawet skorygował swoje słynne zdanie: "Ruch jest wszystkim, cel niczym" jako błędnie interpretowane, na takie które mówiło, że ruch jest dla niego wszystkim ponieważ zawiera swój cel w sobie. Ale ten cel musi wynikać z ruchu, musi być w trakcie tego ruchu korygowany i taka była praktyka socjaldemokracji od zawsze, i że ta praktyka nie ma się czego uczyć od teorii, która z ową praktyką jest niezgodna i tę ostatnią należy skorygować. Na to już się nie zgodzili werbalnie ani Bebel, ani Kautsky, niemniej efekt ostateczny jest znany.
Wbrew sugestiom Z. Partyki, socjaldemokracja nie była odpryskiem z marksizmu, który uchwycił się kurczowo pretekstu, jakim była arystokracja robotnicza, który się w niej zakotwiczył i wystąpił z karnych szeregów marksistów. To raczej komuniści oderwali się od socjaldemokracji w sytuacji, gdy jej strategia i koncepcje, rozwijane równolegle i w opozycji do marksizmu, pokazały swe ostateczne rezultaty, doprowadzając do poparcia wojny imperialistycznej.
Rozumiemy też, że jednym z zadań Z. Partyki jako ideologicznego uzasadniacza pragmatycznych meandrów Nowej Lewicy i P. Ikonowicza osobiście, jest udowadnianie, że "gra parlamentarna" nie ma w sobie nic zdrożnego - "sama z siebie [czynnikiem decydującym] być nie mogła!" Istotnie, "sam w sobie" parlamentaryzm nie decyduje o niczym, zwłaszcza, jeśli potraktować go jako pojęcie-hipostazę, jakąś instytucję o charakterze platońskim, idealnym. Co innego, że forsowanie takiego rozumienia parlamentaryzmu jako instytucji neutralnej z istoty pełni funkcję ideologiczną i utrwala przekonanie o "pozapolitycznym", "ponadklasowym" charakterze instytucji państwa burżuazyjnego. Czym innym jest klasowy charakter tej (i innych) instytucji, a czym innym użytek, jaki z niej może czynić ruch robotniczy. Jednak, jeśli cały pomysł na "grę parlamentarną" polega na wierze w spryt parlamentarzystów, którzy wykiwają wszystkich innych "partnerów społecznych", najwidoczniej sprytu pozbawionych (jak Jan M. Rokita czy inni), a za gwarancję trzymania linii klasowej ma służyć koncepcja, że reprezentujemy wszystkich "skrzywdzonych i poniżonych", to dziękujemy, już to przerabialiśmy na początku ubiegłego stulecia.
Owszem, zdelegalizowani komuniści, którzy znaleźli się w parlamencie z innych list wyborczych, wykorzystywali go jako trybunę do propagowania swych idei i zasadniczo mieli postawę destruktywną i nieobywatelską - odmawiali, np., brania udziału w głosowaniach nad budżetem państwa burżuazyjnego. Czy elektorat P. Ikonowicza wybaczyłby mu taką niekonstruktywną postawę? Czy mógłby Ikonowicz liczyć na pomoc w przeprowadzaniu głosowania nad minimalnym dochodem gwarantowanym innych wrażliwych społecznie parlamentarzystów, gdyby ci wiedzieli, że nie odwzajemni się im w innych głosowaniach? Są pragmatyczne granice sprytu, jakim można się wykazać w instytucjach państwa klasowego.
W jednym ze swych ostatnich tekstów, "Po złej stronie mocy", P. Ikonowicz pokazuje, że "tamta strona" ma na wszystko odpowiedź w kategoriach racjonalnych i efektywnościowych. Wybór Piotra, by opowiedzieć się "po właściwej stronie mocy" jest oparty na decyzji egzystencjalnej, wszystkie argumenty "ciemnej strony mocy" są bezwartościowe, bo rozbijają się o elementarny fakt stwierdzający istnienie fundamentalnej niesprawiedliwości społecznej. Poza jednym, tamta strona ma argument, że prywatna własność i mechanizm konkurencji, a więc i rynek, odpowiadają naturze ludzkiej. I Piotr ten argument przyjmuje. Na tej podstawie jedynym sensownym działaniem jest łagodzenie skutków kapitalizmu, a nie dążenie do jego obalenia. Łagodzenie i czekanie na jakieś rozwiązanie wynikające z ewolucji systemu kapitalistycznego.
Cierpliwi się doczekali. Jedną z koncepcji mówiących o zmianach strukturalnych w łonie społeczeństwa ludzkiego jest koncepcja postindustrializmu. Abstrahując od sprzeczności klasowych, kreśli ona wizję wszechstronnego rozwoju człowieka uwolnionego od znoju pracy zarobkowej. O koncepcji tej pisze wprost T.R. Wiśniewski w swej polemice z nami i znów jest tu bliski Piotrowi Ikonowiczowi. Ale cóż, Z. Partyka nie zamierza tego dostrzegać, podobnie jak i tekstów J. Łazarza, w których ten koncepcje społeczeństwa "po kapitalizmie" krytycznie przedstawia. W przeciwieństwie do niego, potrafiła je odnotować Barbara Radziewicz na łamach Forum Dyskusyjnego.
O bezrobociu strukturalnym piszemy nie od dziś. W tych wszystkich tematach oczekiwaliśmy nawiązania ze Zbyszkiem Partyką dyskusji. Skoro jednak jest na to zbyt zajęty przygotowaniami do popijania "politycznego szampana" w Paryżu, a pośpiech i zaganianie uniemożliwiają mu rzetelność (podanie choćby autorów, z którymi polemizuje), to więcej oczekiwań związanych z jego osoba nie mamy.
Do polemiki z T.R. Wiśniewskim jest doklejony, zapewne później, fragment polemiczny z naszym tekstem "Poprzeć Ogólnopolski Komitet Protestacyjny!" Tekst ten nie wiąże się merytorycznie z polemiką z T.R. Wiśniewskim, a fakt, że obie wypowiedzi znalazły się pod jednym tytułem ujawnia to, że Z. Partyce nie chodzi o problemy merytoryczne, ale wyłącznie o to, by "dać odpór" atakom na wiodącą linię Nowej Lewicy - nie pierwszy zresztą raz zastosował taką lekceważącą oponentów formę (patrz: "Słuchając Django Reinhardta"). Tyle tylko jest w obu częściach wspólnego. Uczciwość, talent i erudycja Z. Partyki zostały poświęcone na ołtarzu tego celu, który uświęca wszelkie środki.
Bardzo cieszymy się ponadto, że Z. Partyka jest taki skrupulatny w krytycznym czytaniu tekstów. W krytykowanym z punktu widzenia ortodoksji marksistowskiej przezeń fragmencie, faktycznie niezręcznie sformułowanym, nie piszemy jednak o mechanizmie powstawania zysku, który w zgodzie z ortodoksją marksistowską i prawdą opiera się na wyzysku pracy żywej i nie pochodzi w żadnym wypadku z cyrkulacji finansowej. Niemniej są takie momenty koniunktury, w których większe zyski kapitalisty generuje zaprzestanie produkcji (sprzedaż maszyn i urządzeń, terenów fabrycznych, wynajem budynków lub spekulacja finansowa itd.) niż sama produkcja i w takim właśnie momencie, w warunkach globalnego kryzysu i recesji znalazła się gospodarka polska. (Szerzej o tym aspekcie pisał Z. Bauman w artykule "Zawrotna kariera podklasy", dostępnym na portalu internetowym "Lewizny".) To tak, jakby domagać się, by nie wartość, ale cenę każdego towaru generował czas pracy społecznie niezbędny do jego wyprodukowania.
Kolejnym przejawem nieuczciwości Z. Partyki jest sugerowanie, jakoby w naszym tekście chodziło o przeciwstawienie sobie Fabryki Kabli Ożarów i Fabryki Samochodów Osobowych na Żeraniu tylko dlatego, że tą drugą zajęła się Nowa Lewica. Trudno w naszym tekście nie zauważyć, że tym, co cenimy w OKP jest spontaniczne łączenie się robotników w struktury ponadzakładowe, które sprzyjają rodzeniu się świadomości klasowej, z czego mogą wyniknąć struktury polityczne, struktury ruchu robotniczego, a nie inicjatywy obywatelskie typu SKO FSO.
No cóż, Z. Partyka idiotą nie jest, tyle, że nakłanianie P. Ikonowicza, by poparł strukturę, która nie będzie jego strukturą wyborczą jest z góry skazane na niepowodzenie, a Z. Partyka idiotą nie jest. Trzeba więc dorobić ideologię do "działactwa" i to Z.P. potrafi i za to go niektórzy cenią.
O jego partyjniackim, instrumentalnym i pogardliwym stosunku do ruchu robotniczego i OKP świadczy następujące zdanie: "(...) OKP nic nie robi, nie przedstawia żadnej inicjatywy politycznej, nieregularnie składa oświadczenia, reagując z opóźnieniem za sytuację zakładów w nim zrzeszonych i istnieje obiektywnie spora trudność dla żywej partii (naszej pięknej partii!) z popieraniem takiego tworu (...)"
A na koniec inny wątek. Z. Partyka pisze: "Odeszliśmy już nieco od czasu sporu o program, dyskusji manifestów. Wgryzanie się Nowej Lewicy w społeczną i polityczną praktykę określa nasze miejsce na mapie politycznej i ideowej. Straciły na znaczeniu stare zarzuty, w to miejsce bez ustanku, bez rewizji i refleksji pojawiają się nowe, równie mało celne, wręcz fantastyczne. Do internetowej normy weszło ułaskawienie nas od z a r z u t u... f a s z y z m u, by pozostać przy skromniejszym wymiarze kary, jakim jest p o p u l i z m".
Genialna linia obrony Z. Partyki polega na generowaniu sztucznego zagrożenia - wmawianie członkom Nowej Lewicy, że grozi im zarzut o faszyzm, który on, Sekretarz Generalny, czujnie wychwycił i uchronił partię jakimś cudownym sposobem: pewnie to jego zasługa, ze ów zarzut... nie padł, i nie padłszy został zastąpiony lżejszym - populizmem.
Szkopuł w tym, że Z. Partyka już raz jaki "genialny" manewr zastosował z.. opłakanym skutkiem. W okresie, kiedy otwarte jeszcze było Forum Dyskusyjne NL i "czas sporu o program" nie był jeszcze czasem zaprzeszłym dokonanym, lub tylko się tak niektórym wydawało, w samej Nowej Lewicy pojawiły się głosy kwestionujące "linię partii", tj. linię Piotra Ikonowicza. W kontekście akcji dotyczącej FSO pojawiły się głosy, m.in., Łukasza Popławskiego, że akcja ta może być odbierana jako wyraz promocji partii i sianie złudzeń wśród i tak już pokrzywdzonych przez los pracowników FSO, że statut NL jest głęboko niedemokratyczny, a kadrze kierowniczej NL przyświecają motywy karierowiczowskie.
Wtedy to czujny Sekretarz Generalny NL zbeształ sprytnie Łukasza Popławskiego niewybrednymi słowy, cały zarzut o karierowiczostwo odwracając od siebie i od Piotra Ikonowicza, "rozumiejąc" go jednoznacznie jako skierowany przeciwko... Barbarze Radziewicz, łącząc go ekwilibrystycznie z uwagami Ł. Popławskiego o SLD-owskich korzeniach pewnych pomysłów politycznych NL. Ignorując SLD-owskie korzenie kariery parlamentarnej Piotra Ikonowicza, Z. Partyka z tupetem całe ostrze ataku Ł. Popławskiego kieruje na Barbarę Radziewicz, odwracając je jednocześnie od siebie i Ikonowicza, sam zaś ujmuje się za nieatakowaną Barbara Radziewicz z całą zaskakującą dla publiczności zaciekłością. Skutek znamy.
Podobnie w tekście "Prześwit", Z. Partyka broni NL przed wyimaginowanym zarzutem faszyzmu.
Natomiast jeśli chodzi o totalitaryzm i jego interpretacje snute przez P. Ikonowicza w duchu socjaldemokratycznego antykomunizmu, to mimo gorącego ujmowania się za kolektywistycznym źródłosłowem socjalizmu czy komunizmu w polemice z T.R. Wiśniewskim, w konfrontacji z tekstami P. Ikonowicza, czujność Z. Partyki uległa nagłemu zanikowi.
Co więcej, wstęp do tekstu Z. Partyki ukazuje przenikanie jego autora pomysłami o wyższości działalności odrzucającej stare szablony na rzecz świeżego i niewinnego niczym dziewica, działania politycznego, korygowanego na bieżąco, w toku walki, z zerowym doświadczeniem i zerową przeszłością polityczną jego uczestników. Pod tym względem T.R. Wiśniewski idealnie podsunął Z. Partyce linię obrony twierdząc, że jest jeszcze zbyt wcześnie, by określać, w jakim kierunku pójdzie Nowa Lewica. Naiwność T.R. Wiśniewskiego zemściła się na nim samym.
Według Z. Partyki, dylemat programowy stojący przed Nową Lewicą ma wymiar wręcz hamletowski. Jakie trudności trzeba pokonać budując Nową Lewicę, zastanawia się autor. I snuje dywagacje: "Można napisać banalny program wyborczy lub schemat działania, dziesięć punktów walki z nędzą. Jest to proste, krótkie, ale nie rozwiązuje niczego". A niby dlaczego? Czyżby Z. Partyka nie znał statutu własnej partii? W statucie NL widnieje deklaracja ideowa oraz schemat procedury wyłaniania kandydatów z ramienia partii. W praktyce zaś NL co jakiś czas rzuca się w wir kolejnego z 10 punktów walki z nędzą. Że to za mało na program "żywej" partii? Nie nam o tym sądzić.
Możemy jednak osądzić pewne sformułowania:
"Nieschierarchizowane, spontaniczne działanie, nawet początkowo skuteczne, potknęłoby się wkrótce o fundamentalne spory, gdyż nie ma w społeczeństwie, a ściślej w tej jego części, do której się odwołujemy, żadnego znanego i akceptowanego zestawu wartości, utopii czy programu, co do których nie ma sporu i które to wartości rozstrzygałyby o wszystkim, sprawnie i nieomal bezdyskusyjnie określając i strategię, i taktykę".
To prawda, właśnie o taki początkowy "spontaneizm" potknęła się NL w czasie dyskusji programowej. Przy tak szerokim i jeszcze szerszym charakterze koalicji trudno o "nieomal bezdyskusyjne" wartości poza jedną - grą na wodza. Wydaje się, że nie ma takich, którzy by insynuowane przez Z.P. pomysły na Nową Lewicę brali za swoje, chyba że jest to zawoalowana forma krytyki własnych złudzeń. O tym, ze takie nie były pomysły szeregowych członków NL świadczy fakt rozpoczęcia się interesującej dyskusji programowej. Brak spontanicznych bezdyskusyjnych wartości zastąpiono biurokratyczną jednością partii i zlikwidowaniem wolnej trybuny dyskusyjnej.
"Jest wprawdzie wiele tomów, intelektualistom znanych, ale to jeszcze mało, intelektualiści posiadają kwalifikacje wątpliwe, w nowej sytuacji i w walce niepróbowane, zaś autorytet społeczny - delikatnie mówiąc - nader skromny". Można Z.P. na słowo wierzyć jako intelektualiście, że w tych tomach nie ma nic ciekawego ani przydatnego, nie warto się uczyć, ani korzystać z tamtych doświadczeń. Inni intelektualiści, poza Z.P. mają skromny autorytet i wątpliwe kwalifikacje - ani chybi mówi tu o Leninie i Trockim, bo pasuje jak ulał, i te tomy i te kwalifikacje w walce niepróbowane.
"W praktyce partyjnej przyjęcie tej odgórnej, oświeceniowej koncepcji oznaczałoby reżim orwellowski, podział na partię zewnętrzną, masową, od roboty i słuchania, oraz wewnętrzną, która rzeczywiście decyduje, bo wie, o co naprawdę chodzi." Więc niech ci, co wiedzą udają, że nie wiedzą, bo to ich zwalnia od odpowiadania na głupie pytania, o co chodzi, pojawiające się w ich własnych szeregach, od uwag krytycznych i innych niepotrzebnych nikomu opinii. Jakoś nie zauważylismy w NL tłumu ciemniaków nie potrafiących bronić swoich racji, nawet zajadle. Kogo więc chroni Z.P. - ciemną masę członkowską przed "zamordyzmem" P. Ikonowicza, czy kierownictwa przed ewentualną krytyką członków?
"Pomysł taki, poza jego odrażającą, nielewicową istotą, jest ponadto nierealistyczny, gdyż partia wewnętrzna stworzyć się może dopiero w wyniku degeneracji rewolucyjnej partii masowej, pomyślana na starcie doprowadza do skarlenia całego przedsięwzięcia."
Mamy już wyłożony czarno na białym powód skarlenia NL na starcie.
"Nadto dzisiaj, gdy jest do przemyślenia i zsyntetyzowania całe porewolucyjne doświadczenie i projekty na okres po upadku kapitalizmu. I na czymże mamy się opierać, na zestawie znanych dwudziestu pięciu cytatów z klasyków na temat tego, co jest naszym celem ostatecznym?"
A czymże innym są dyskusje polityczne, jak nie próbami przemyślenia i zsyntetyzowania całego porewolucyjnego doświadczenia? I czyż może być dla Sekretarza Generalnego zadanie ważniejsze niż przeprowadzenie takiej dyskusji programowej? Bez tego myśl programowa NL jest zerem i takim zerem pozostanie pomimo całej erudycji i integralności poglądów jego kierownictwa, które wie, o co chodzi.
Odrzucając myśl klasyków, którą pogardliwie sprowadził do 25 cytatów, odrzuca ich doświadczenia wynikające z walki. Odrzuca cel ostateczny bez próby jego przedyskutowania, krytycznego przewartościowania, na zasadzie czystego pragmatyzmu.
Błąd Z. Partyki w prowadzeniu polemik polega na tym, że nie zauważa on, iż takie koncepcje, jak ta T.R. Wiśniewskiego nie przeszkadzają w niczym Nowej Lewicy jaką ona jest, jaką wyłania się z pragmatyzmu P. Ikonowicza i Z. Partyki. T.R. Wiśniewskiemu nie przeszkadza nawet niedemokratyczny statut partii, gdyż całkowicie utożsamia się z luźną i niedookreśloną forma samej partii, którą ledwie można nazwać partią, tak że nie wadzi ona nawet anarchistom, z jej niedookreślonymi celami działania. Biurokratyczna maniera Z. Partyki nie pozwala mu dojrzeć, że krytyka T.R. Wiśniewskiego czy nawet Ł. Popławskiego jest całkowicie nieszkodliwa wobec braku oporu ze strony Piotra Ikonowicza. Inną sprawą są krytyki z pozycji pryncypialnych.


14 października 2003 r.