Trzeba było walczyć w i wbrew "Solidarności"



Jak już pisaliśmy, wprowadzenie stanu wojennego zdecydowanie przesunęło nastroje i układ sił wewnątrz "Solidarności" i nie tylko (!) na korzyść sił antysocjalistycznych. Stan wojenny przede wszystkim spacyfikował bazę społeczną, a zatem klasę robotniczą, oddając inicjatywę, tym razem już bez poczucia oddolnej presji, w ręce doradców, ekspertów, aparatu związkowego, inteligencji, tych wszystkich, którzy już pod koniec 1981 r. mieli spore trudności z utrzymaniem kontroli nad ową bazą społeczną. Stan wojenny był dowodem na to, że "socjalizm jest niereformowalny".
Dynamika walk klasowych w latach 1980-81 prowadziła do polaryzacji stanowisk. Nie przypadkiem coraz większą popularnością cieszyły się struktury samorządowe mające tendencje do przeradzania się w rady robotnicze. W tym kontekście należy, m.in., widzieć ówczesną działalność Z.M. Kowalewskiego, o czym pisał Wojciech Błasiak w artykule "Centra i peryferie masowego ruchu pracowniczego w Polsce 1980-1981" w: Studia nad ruchami społecznymi, Warszawa 1987, UW Instytut Socjologii, s. 135.
Tym samym, stan wojenny przerwał proces tworzenia się opcji prosocjalistycznej w ruchu masowym (nie tylko w "Solidarności") oraz powstawania organizacji lewicowych. Proces ten rozpoczął się jeszcze w okresie poprzedzającym wprowadzenie stanu wojennego. Przykłady można mnożyć: rozwój struktur poziomych w PZPR, wspomniana już działalność samorządowa, inicjatywa "Walki Klas" - partii na rzecz rewolucji politycznej, inicjatywa alternatywnej wobec NZS młodzieżowej organizacji studenckiej, Wszechnica Robotnicza Regionu Mazowsze "Solidarności".
We wstępnej fazie tendencje lewicowe w "Solidarności", jak i poza nią nie miały charakteru istotnego, szczególnie w stolicy. Tu wyraźnie swoje wpływy wzmocnili "prawdziwi Polacy" - Kluby Służby Niepodległości - kosztem antagonistów z byłego KSS KOR - Klubów Samorządnej Rzeczypospolitej.
W terenie sprawa nie była tak oczywista, o czym świadczył rozwój sytuacji na Górnym Śląsku, w Zagłębiu Dąbrowskim, w Szczecinie, Łodzi czy też w Lublinie. Rzecz jednak jest dyskusyjna. Rozpatrywanie alternatyw stanu wojennego historyk nazwałby "gdybaniem".
Faktem jest, że stopień zorganizowania sił konsekwentnie lewicowych był bardzo słaby, stąd nadzieje pokładane w prosocjalistycznej ewolucji biurokracji i struktur poziomych w PZPR nie tylko o opcji socjaldemokratycznej, ale i komunistycznej. Być może płonne, ale trudno z góry zakładać za Spartakusowcami, że "góra" PZPR i warstwa zarządzająca były bardziej prosocjalistyczne niż robotnicze czy akademickie "doły".
Spartakusowiec przyznaje, że biurokracja w 1981 r. była siłą "mającą wszelkie zadatki na to, by w sprzyjającej okazji stać się siłą otwarcie kontr-rewolucyjną. Ale wówczas jeszcze się taką siłą nie stała. Powstrzymywała ją przed tym obiektywna przeszkoda. Biurokracja czerpała swoje siły z pasożytowania na zdrowej tkance państwa robotniczego, na skolektywizowanej własności środków produkcji i gospodarce planowej (...) światowa burżuazja prowadziła przeciw nim tak wściekłą walkę. I w tej walce biurokracja chcąc nie chcąc musiała bronić tego, co w biurokratycznie zdeformowanych państwach było jeszcze robotnicze."
Problem w tym, że nie broniła. Planowo i pod osłoną stanu wojennego zdemontowała państwową własność środków produkcji - taki charakter w rzeczywistości miały kolejne etapy reformy gospodarczej (coraz szersze wchodzenie spółek typu joint-venture, kapitału polonijnego, różnych firm ajencyjnych, menedżerski charakter reformy w przedsiębiorstwach) - zyskując od sił antysocjalistycznych i swego ponoć "śmiertelnego wroga", burżuazji światowej, przyzwolenie na swe uwłaszczenie się na majątku narodowym.
"Jedynym ratunkiem przed takim obrotem spraw, jaki w końcu nastąpił w 1989 r. (...) mogła być tylko proletariacka rewolucja polityczna (...) Ale 'Solidarność' taką siłą nie była."
I nie mogła być, ponieważ jako organizacja związkowa nie kształtowała świadomości robotników powyżej świadomości tradeunionistycznej, a jako organizacja polityczna - znajdowała się pod wpływem działaczy o nastawieniu antysocjalistycznym lub w takim kierunku ewoluujących (z pozycji rewizjonizmu, który na Zachodzie rozwijały także organizacje trockistowskie). Nie istniała partia robotnicza o charakterze rewolucyjnym, która taką walkę o przywrócenie prawdziwego charakteru socjalistycznego zdeformowanym państwom robotniczym mogłaby poprowadzić. O taką partię trzeba było wówczas walczyć, ale to nie była prosta sprawa. Trzeba było walczyć w i wbrew "Solidarności". Taką partię chcieli stworzyć trockiści, ale część z nich, w tym dominująca (Zjednoczony Sekretariat IV Międzynarodówki), ze względu na swą wcześniejszą ewolucję na bazie 1968 r., nie potrafiła zrozumieć, że ewolucja rewizjonistów marksizmu, takich jak Michnik, Kuroń czy Modzelewski, w kierunku demokratyzmu i myśli narodowej, nie była ewolucją koniunkturalną, obliczoną, jak ich własna - na lepszy i szerszy kontakt z masami - ale autentyczną ewolucją poglądów w kierunku socjaldemokratycznym. KOR nie był więc sojusznikiem w tej walce, ale tego mandelowcy nie potrafili zrozumieć, sami rozmiękczeni nowolewicowymi i eurokomunistycznymi tendencjami w ruchu politycznym na Zachodzie.
Nam z kolei było trudno zrozumieć to zaślepienie, tę uwarunkowaną rozwojem trockizmu linię postępowania w Polsce. Do tego dochodził - przy najszerszej tolerancji dla rewizjonizmu - całkowity brak tolerancji dla grup krajowych nie poddających się dyktatowi "jedynie słusznej" linii Zjednoczonego Sekretariatu IV Międzynarodówki, grup dostrzegających utopijność złudzeń wobec KOR i "Solidarności".
Naszym zdaniem, gdyby diagnoza ZS była inna, istniałaby szansa na odrodzenie rewolucyjnej partii robotniczej. Jednak to nie było "świadome sprzyjanie kontrrewolucji", ale błędna diagnoza, której podstawy nie zostały przezwyciężone do dziś i które są przypadłością dotykającą nie tylko mandelowców.
Uleganie nowolewicowym modom dotyka również Spartakusowców, a kurczowe trzymanie się złudzenia, że biurokracja musiała obiektywnie bronić zdrowych elementów państwa robotniczego jest takim samym samooszukiwaniem się, bowiem to nie CIA spowodowało w stopniu decydującym, ani nawet Karol Wojtyła, że biurokracja postanowiła się uwłaszczyć za cenę oddania władzy politycznej.


17 października 2003 r.