Ciszej przed burzą!
"Nie ulega wątpliwości, że natężenie bezpośredniej reakcji emocjonalnej, te
wielkie 'koszty własne' bezpośredniego udziału w walce i pełnego w nią
zaangażowania, decydowały m.in. o tym, że był takim poetą, jakim był, że tak
umiał ładunkiem gniewu i buntu przepoić własne wiersze" - pisał we wstępie do
Dzieł zebranych Edwarda Szymańskiego, krytyk, Ryszard Matuszewski.
Z młodzieńczym zapałem poety były "wielkie awantury" - wspomina Wanda Wasilewska.
Podczas strajku okupacyjnego pracowników Związku Nauczycielstwa Polskiego w roku
1937, "zaagitował parę osób i na pierwszym piętrze pod paroma oknami (wewnątrz
naturalnie) przygotował kupy cegieł i jakichś starych kaloryferów. Był bardzo
dotknięty, że 'w razie czego' mamy się zachowywać spokojnie, to znaczy, jak to
się określało, z godnością.
Na szczęście wśród ludzi walki przeważała opinia, że głównym zadaniem poety jest
jego twórczość. Chronili go, powściągali jego zapalczywość", bali się, że
"talent jego zginie w jednym z 364 więzień Rzeczypospolitej przedwojennej"
(tamże).
Dzięki nim, młodzieńcza zapalczywość i egzaltacja wraz z procesem wewnętrznego
dojrzewania zmieniła się w "naukę zamykania w sobie uczuć", dzięki czemu ładunek
uczuciowy był większy, bo skumulowany, czego wyrazem był wiersz zamykający zbiór
"Do mieszkańców Marsa":
Milczenie
Cichszy jestem,
im bliżej przychodzę -
coraz mocniejszy, bardziej nagi -
słowa, jak strzępy maski, odrzucam po drodze.
Wiem: mówić na nic.
Coraz trudniej otworzyć usta,
by oddech szerszy zachwycić,
i czasem poprzez zęby
wyrwie się syk
wbrew woli. Idę. Nie wolno ustać.
Jeżelim przycichł -
milczenie nie mniej boli.
Uczę się
twardo słowa w sobie zaprzeć,
aż w ogniu pragnienia rozżarzą, rozpalą,
aż wyparują wszystkie ciche i najsłabsze
słowa wątpienia i żalu.
Jak skarb
zebrałem w sobie
zaciętość i wściekłość -
rosną we mnie lichwiarskim procentem.
Nie dam, aby jak z rany wolno krwią wyciekło
wszystko, co jeszcze zamknięte.
Teraz,
kiedy się zwarłem w żywy jasny pocisk,
jeden tylko cel mam - uderzyć.
A jak boleśnie pęd mój spętać w drobne kroki
- to już
- tylko do mnie należy.
Mocniej
niech mnie skręcają gwinty dni i godzin,
żebym znał prostą drogę
i świecił nie próchnem.
Dookoła pożar wschodzi,
coraz bliżej ogień ---
milczę -
bo wiem, że wybuchnę!
*
Po wrześniowej, burzliwej manifestacji górników dyskusja o przemocy czy
terroryzmie nabrała szerszego wymiaru. Emocje twórcy portalu LBC i "Ciszy"
wzmocniła publikacja, w trzecim numerze "Rewolucji", prawie 120 stron
reklamujących, na sposób akademicki, włoską, praktyczną wersję "nowej lewicy" -
"rewolucję lat 70.", a w szczególności Czerwone Brygady.
Aby podgrzać atmosferę, Zbigniew M. Kowalewski zdecydował się nadto upowszechnić
w internecie (zamiast rewolucyjnego rapu!) "mowę Fryderyka Adlera przed sądem"
(F. Adler, "Dlaczego zabiłem hrabiego Stürgkha ?") we własnym tłumaczeniu i z
własnym wstępem.
Publikacjom "Rewolucji" towarzyszy tradycyjnie "listek figowy" przysłaniający
"właściwe intencje". Tym razem, jest to tekst Lwa Trockiego z początku ubiegłego
stulecia, poprzednio, w drugim numerze "Rewolucji", funkcję listka figowego
pełniła anonimowa, krótka sentencja: "Radykalny islam polityczny, podobnie jak
wszelki fundamentalizm religijny, jest jednym z najniebezpieczniejszych wrogów
lewicy i ruchu robotniczego".
Tym razem sentencji zabrakło, więcej - z tekstu Przemysława Wielgosza, ze
wspomagającej "Rewolucję" "Lewej Nogi" dowiadujemy się, że w "horyzont rewolucji
socjalistycznej" da się również wpisać... radykalny islam polityczny. Wystarczy
tylko przyjąć "re-orientację" marksizmu w duchu Althussera, Wallersteina i "systemow-światów",
a "takie same znaczenia daje się w różnym stopniu odczytać w rozmaitych ruchach
emancypacyjno-nacjonalistycznych w Trzecim Świecie, od epopei chińskiej armii
ludowej, wietnamskich partyzantów przez algierskich bojowników wojny
niepodległościowej, arabskich i panarabskich socjalistów, nikaraguańskich
sandinistów do dzisiejszych zapatystów, żołnierzy kolumbijskich FARC,
brazylijskich Chłopów Bez Ziemi, Palestyńczyków, ekwadorskich Indian i radykalny
islam polityczny" (P. Wielgosz, "Europocentryzm i horror Trzeciego Świata",
"Lewą Nogą" nr 15, s. 113).
Należy dodać, że Przemysław Wielgosz jest również członkiem Rady Redakcyjnej
"Rewolucji", zaś Zbigniew M. Kowalewski - filarem "Lewej Nogi". Stąd wzajemne
zrozumienie, zaufanie i uzupełnianie się.
Trudno nie uznać takich działań za prowokację intelektualną, której znaczenie
wykracza poza gry wirtualne i umysłowe. W praktyce przekłada się na walkę słowną
z militarną potęgą Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników. Wznoszone podczas
manifestacji antywojennej, nie tylko przez Piotra Ikonowicza, okrzyki pod
ambasadą Wielkiej Brytanii ("Zabić Blaira skurwysyna!") są tylko kulminacją
bezsilnej nienawiści i próbą utrzymania się za wszelką cenę na czele
"wzbierającej fali", której przejawy widoczne są zarówno w życiu społecznym, jak
i intelektualnych prowokacjach "dyżurnych rewolucjonistów". Ci ostatni nie
zdążyli jeszcze wyrosnąć z klimatów lat 60. i 70. ubiegłego stulecia i
guevariady, spalić się w "rewolucji solidarnościowej", a już "prze-orientowali
się" na Trzeci Świat i Wojnę Systemów-Światów, by "zewrzeć się w pocisk" i
uderzyć... oby po rozum do głowy.
Bo przecież ten "świat ludzi walki" powinien uczyć zasad walki robotniczej,
powinien uczyć, jak zachowywać się "z godnością" i nie tracić nigdy zasadniczego
celu z oczu: "Wyzwolenie klasy robotniczej może być tylko jej dziełem i nikt
tego za nią nie zrobi, ani papież, ani PCK, ani terroryści. To sama klasa musi
być świadoma swoich celów czyli chwycenia władzy w swoje ręce. A jeśli oczekuje,
że terroryści (niezależnie z jakiej klasy się wywodzą) będą robić za nią to czy
owo, to nic dobrego dla demokracji robotniczej nie wróży" (frisko, Stara Księga
Gości portalu internetowego LBC, wpis nr 10 z 19.10 b.r.).
Gdy jednak ktoś zakłada, że "upadła dogmatyczna teoria rewolucji
proletariackiej, która uznawała za rewolucyjne jedynie ruchy wywodzące się z
wielkoprzemysłowej klasy robotniczej (rzecz jasna zrodzone tylko w krajach
uprzemysłowionych) i właściwe im metody działania, takie jak walki związkowe,
strajk generalny i powstanie zbrojne" (P. Wielgosz, tamże, s. 112) otwiera
puszkę Pandory zawierającą, m.in., partyzantkę miejską i terroryzm, stawiając
owe metody tym samym na równi z innymi. To pociąga za sobą fundamentalne
przemiany w nowolewicowej świadomości "dzieci rewolucji" 1968-69 r. i stawia na
porządku dnia praktyczną wykładnię nowej lewicy - włoską rewoltę lat 70. - co
nieuchronnie prowadzi do niepotrzebnych ofiar, wyobcowania się i wykrwawienia
ruchu, który zamiast reorganizowania się i kumulacji idzie w rozproszenie.
Przy obecnym stanie zorganizowania, braku jakiejkolwiek partii robotniczej, nie
mówiąc już o rewolucyjnej, b u r z a winna być zaczynem organizacyjnym, powinna
służyć samoorganizacji klasy robotniczej. Odbudowa rewolucyjnego ruchu
robotniczego, partii robotniczej i przekształcenie spontanicznej świadomości
społecznej robotników w ukształtowaną świadomość klasową - to podstawowe
zadanie. Zadanie takie może być zrealizowane tylko w walce prowadzonej "z
godnością" i z zasadami, z których naczelną pozostaje "wyzwolenie klasy
robotniczej rękami robotników".
27 października 2003 r.