Z tajemnic 11 września

Zagadka lotu 93

 

Wszyscy znamy budującą historię lotu 93 –11 września 2001 r. bohaterscy pasażerowie wymusili na porywaczach, aby samolot rozbił się o ziemię zamiast uderzyć w jakiś pełen ludzi obiekt i tak oto poświęcili samych siebie po to, aby ratować innych. Jedyny kłopot z tą historią polega na tym, że może nie być prawdziwa, stwierdza John Carlin w korespondencji z Shanksville w Pensylwanii, opublikowanej na łamach londyńskiego „Independenta” i meksykańskiej „La Jornada”.

 

John CARLIN

 

Los samolotu United Airlines odbywającego lot 93 – ostatniego samolotu, który 11 września 2001 r. spadł w USA – nie jest żadną zagadką dla Lee Purbaugha. Na własne oczy widział co się stało. Był jedyną osobą obecną na polu, na którym o 10.06 rozbił się ten samolot.

„Nastąpił niesłychanie donośny ryk i on tam przeleciał, dokładnie tam, tuż nad moją głową, może o 50 stóp nad ziemią”, mówi Purbaugh, który pracuje przy drylowaniu owoców, skąd widać miejsce katastrofy. „To trwało tylko ułamek sekundy, ale wyglądało na zwolniony film – tak, jakby miało trwać wieczność. Widziałem, jak kołysze się raz w jedną, to znowu w drugą stronę, no i nagle runął pikując – część przednia skierowana w dół – na ziemię pośród ogromnej eksplozji. Wiedziałem od razu, że niemożliwe, aby ktokolwiek przeżył.”

Poza palcem ręki czy stopą lub zębem, które tu i tam rozrzuciło, jedyne, co pozostało po 44 lecących tym samolotem osobach, to małe strzępy tkanki i kawałki kości, wbite w ziemię lub zwisające z gałęzi. Samolot też rozerwało na maleńkie kawałki metalu. Wally Miller, sędzia śledczy w tej okolicy, która przedtem była zapadłym zakątkiem wiejskiej Pensylwanii, był tym człowiekiem, na którego, na mocy prawa, spadł obowiązek zebrania zwłok i ustalenia przyczyny śmierci. „Wydałem świadectwa zgonu”, mówi Miller, kierujący również miejscowym zakładem pogrzebowym. „Wpisałem «morderstwo» 40 pasażerom i członkom załogi, «samobójstwo» 4 terrorystom.”

Miller, który przez 13 dni śledztwa na miejscu katastrofy blisko współpracował z FBI, przyznaje, że w końcu nie mógł udowodnić, co się stało; mógł tylko wyciągnąć wnioski. Ani on, ani nikt inny nie wie dokładnie, co spowodowało upadek samolotu i tego, że – jak to określa Miller – „problemy świata wybuchły u progu naszych domów”. Jeśli są tacy, którzy wiedzą, to milczą.

 

Legenda

 

Brak danych nie przeszkodził w stworzeniu natychmiast legendy – legendy, którą rząd i media Stanów Zjednoczonych chętnie rozpropagowały, a większość Amerykanów uznała z entuzjazmem za fakt. Legenda ta brzmi tak: pasażerowie porwanego samolotu United Airlines, powiadomieni przez telefony komórkowe o porwaniu trzech innych samolotów, postanowili, że jeśli sami nie mogą się uratować, przynajmniej zrobią coś patriotycznego i uratują życie tym, którzy są umyślnie celem terrorystów, toteż ustawili się w przejściu, wzięli szturmem kabinę pilota, w której u steru siedział terrorysta, i w wyniku szarpaniny, do której doszło, zmusili samolot, aby spadł na ziemię.

Prezydent George W. Bush, prokurator generalny John Ashcroft, dyrektor FBI Robert Mueller i wielu wysokich urzędników państwowych, którzy również uznali pasażerów tego samolotu 963,*-za „bohaterów”, wytrwale i przy rozmaitych okazjach promowało tę wersję.

To samo uczyniły wielkie gazety krajowe i wszystkie wielkie krajowe stacje telewizyjne. „New York Times”, normalnie będący modelem precyzji legalistycznej, dowiedziawszy się ze źródeł „urzędowych”, że w kabinie nagrywarka głosu zarejestrowała „rozpaczliwą i brutalną szarpaninę” na pokładzie, opublikował 22 września następującą niesłychanie nieprecyzyjną informację: „I chociaż [nagranie] nie daje jasnego czy pełnego wyobrażenia, wydaje się pewne, że doszło do chaotycznego starcia, które zapewne doprowadziło do katastrofy samolotu.”

W czasopiśmie „Vanity Fair”, opierając się na nieco lepszej informacji od tej, jaką miał do swojej dyspozycji „New York Times”, postanowiono opublikować bardzo szczegółowy artykuł o locie 93, który – jak napisano w tym czasopiśmie – „można wspominać jako jeden z przypadków największego bohaterstwa, jakie kiedykolwiek opowiedziano”. W „Vanity Fair” przyznano jednak, że wszelka sugestia dotycząca tego, co naprawdę sprawiło, że samolot się rozbił, musi być, siłą rzeczy, „czystą spekulacją”.

W dwa miesiące później „Newsweekowi” udało się uzyskać coś, co jak powiedziano jego redaktorom, stanowiło częściową transkrypcję głosu z nagrywarki, i na tej podstawie opowiedziano historię „Bohaterów lotu 93” z jeszcze żywszymi, bardziej przerażającymi i hollywoodzkimi szczegółami, niż w „Vanity Fair”. Pasażerowie byli „obywatelami-żołnierzami (...) którzy tak, jak nasi przodkowie, powstali, by rzucić wyzwanie tyranii”, napisano w „Newsweeku”. „Pasażerowie i członkowie załogi samolotu odbywającego lot 93, którzy zdobyli się na odwagę i polegli, odnieśli dla nas wszystkich zwycięstwo.”

Uzyskana przez „Neewsweek” transkrypcja wskazywała, że na pokładzie rzeczywiście doszło do szarpaniny, padły przekleństwa i błagania skierowane zarówno do Boga muzułmańskiego, jak i chrześcijańskiego. Choć jednak historia była dramatyczna, w „Newsweeku” nie zwrócono uwagi, że jeśli chodzi o to, jak czy dlaczego samolot się rozbił, to w rzeczywistości są to przypuszczenia, że nie wiadomo, czy pasażerom udało się wejść do kabiny, że w redakcji nikt nie ma pojęcia, co się stało w ciągu ośmiu ostatnich, decydujących i pełnych rozpaczy minut lotu.

To nie znaczy, że opowieść o „bohaterach” jest kłamstwem, a nawet że jest nieprawdopodobna. Być może legenda jest całkowicie zgodna z faktami. Na podstawie zapisów rozmów  telefonicznych, jakie prowadzono z samolotu, nie ulega wątpliwości, że kilku pasażerów miało zamiar podjąć się bardzo odważnych działań. Nie wiadomo jednak, czy takie działania udało się podjąć – albo wie o tym tylko mała grupa osób dobrze wiedzących, co 11 września przed południem zaszło na niebie nad Shanksville. Mamy na myśli osoby z amerykańskich sił zbrojnych, które w ostatnich chwilach śledziły trasę lotu tego samolotu –jako osoby zaznajmione z całym nagranym w kabinie materiałem, który po katastrofie odzyskano w doskonałym stanie, ale nie gotowe do jego ujawnienia.

 

Zagadki

 

Brak urzędowej informacji spowodował ożywioną dyskusję, często świadczącą, że jej uczestnicy są dobrze poinformowani, za pośrednictwem nieoficjalnego środka – internetu (patrz www.flight93crash.com). Lecz w przemyśle lotniczym są również osoby przekonane, że istnieją inne wiarygodne interpretacje tego, co naprawdę się zdarzyło. Jest bowiem kilka pytań, które pozostają bez odpowiedzi – pytań opartych zarówno na materiale dowodowym, jak i wynikających z wyraźnej nieszczerości władz. Z reguły tak przecież sceptyczne i dociekliwe media amerykańskie wykazują dziwną niechęć do zadawania tych pytań.

Dwie teorie alternatywne – obydwie dementowane przez armię amerykańską i FBI – głoszą: a) że upadek samolotu odbywającego lot 93 spowodował amerykański samolot rządowy; b) że na pokładzie wybuchła bomba (pasażerowie mówili przez telefon, że jeden z porywaczy ma na plecach coś, co przypomina bombę). Jeśli, mimo zaprzeczeń, utrzymują się wątpliwości, jeśli istnieje obfitość teorii spiskowych, to w wielkiej mierze dlatego, że władze nie odpowiedziały wprost na pytania dotyczące następujących zagadkowych faktów.

1. Szeroki rozrzut kawałków samolotu – mógłby go wyjaśnić jakiś wybuch, do którego doszło, zanim samolot runął na ziemię. Listy – samolot wiózł do Kalifornii pocztę o wadze 7500 funtów – i inne pochodzące z samolotu papiery znaleziono w odległości 8 mil (13 km) od miejsca katastrofy. Ważącą tonę część silnika znaleziono w odległości 2 tys. jardów. Była to najcięższa część, jaka udało się odzyskać – i największa, jeśli nie liczyć kawałka kadłuba o rozmiarach stołu kuchennego.

Reszta samolotu w wyniku uderzenia, które – jak się ocenia – nastąpiło przy szybkości 500 mil na godzinę, rozpadła się na kawałki nie szersze niż na dwa cale. Pozostałe szczątki samolotu znaleziono w odległości 2 km od miejsca katastrofy, w okolicach osady zwanej Indian Lake. Wszystkie te szeroko znane fakty potwierdził sędzia śledczy Wally Miller.

2. Lokalizacja samolotów Sił Powietrznych USA, które mogły lub nie mogły być dość blisko, by w kierunku porwanego samolotu wystrzelić rakietę. Reportaże na żywo w mediach z 11 września przed południem są sprzeczne z wieloma późniejszymi deklaracjami urzędowymi. Rząd przyznaje, że pierwsze samoloty, mające za zadanie przechwycenie uprowadzonego samolotu, wystartowały o 8:52 i że inna grupa samolotów wystartowała z bazy sił lotniczych Andrew koło Waszyngtonu o 9:35 – dokładnie o tej samej godzinie, o której samolot zboczył z trasy o prawie 180 stopni biorąc kurs na Waszyngton, a pewni kontrolerzy lotniczy usłyszeli, jak pilot-porywacz mówi, że na „na pokładzie jest bomba”.

Samolot, o którego groźnym zboczeniu z trasy prawie natychmiast powiadomiły telewizje i radia, rozbił się dopiero w 31 minut później. Obok logicznego wniosku, że co najmniej jeden samolot sił powietrznych F-16, który miał do przebycia odległość 125 mil, na co potrzebował 10 minut (lub mniej, jeśli leciał z szybkością ponaddźwiękową), musiał dotrzeć do czwartej „bomby lecącej” na długo przed 10:06, istnieje zeznanie pewnego federalnego kontrolera lotniczego, opublikowane w kilka dni później w gazecie z New Hampshire, że jeden F-16 był w „gorączkowym pościgu” za porwanym samolotem United Airlines i „musiał wszystko widzieć”. Ponadto przed katastrofą w kanale telewizyjnym CBS podano krótką wiadomość, że za samolotem lecą dwa F-16. Wiceprezydent Dick Cheney przyznał w pięć dni później, że prezydent Bush zezwolił pilotom Sił Powietrznych na strącenie porwanych samolotów pasażerskich.

3. Rozmowa telefoniczna z porwanego samolotu – jej treść nie jest całkowicie zgodna z legendą o bohaterach i się ją pomija, jak to jest w zwyczaju w faworyzowanych przez media amerykańskie dramatach w rodzaju „Dnia Niepodległości”. Agencja Associated Press poinformowała 11 września, że na 8 minut przed katastrofą jeden z pasażerów płci męskiej zadzwonił na numer pogotowia 911. Powiedział wzburzonym głosem operatorowi nazwiskiem Glen Cramer, że zamknął się w jednej z toalet samolotu.

W szeroko rozpowszechnionym 11 września reportażu Cramer opowiedział Associated Press, że pasażer mówił przez minutę. „Porywają nas, porywają nas”, krzyczał do swojego telefonu komórkowego. „Potwierdziliśmy to z nim kilkakrotnie”, opowiadał Cramer, „i prosiliśmy, aby powtórzył to, co powiedział. Był bardzo przestraszony. Powiedział, że uważa, iż samolot się rozbije. Usłyszał jakiś wybuch i ujrzał biały dym wydobywający się z samolotu, ale nie wiedział, skąd się on wydobywa. Następnie łączność została przerwana.”

Zgodnie z przekazanymi informacjami, była to ostatnia z kilku rozmów telefonicznych przeprowadzonych z tego samolotu. W ciągu następnych 8 minut, jakie pozostały po stwierdzeniu człowieka z toalety, że usłyszał eksplozję, z samolotu nie było już żadnego innego telefonu.

4. Relacje osób, które były świadkami, jak „tajemniczy samolot” nisko przelatywał nad miejscem katastrofy tuż po niej. Lee Purbaugh jest jedną spośród co najmniej pół tuzina znanych z imienia i nazwiska osób, które zeznały, że w parę minut po rozbiciu się samolotu United Airlines widziały nad miejscem katastrofy drugi nisko – nieco powyżej korony drzew – lecący samolot. Opisały go jako mały, biały, z silnikami z tyłu i bez widocznych oznaczeń. Purbaugh, który przez trzy lata służył w marynarce amerykańskiej, powiedział, że nie sądzi, aby był to samolot wojskowy. Jeśli naprawdę nie był to samolot wojskowy, to jest sugestia – poczyniono ją w jednej z internetowych grup dyskusyjnych – że samolotami o takich właśnie cechach posługuje się Urząd Celny USA i że służą one do przechwytywania powietrznych transportów narkotyków. Tak czy inaczej, obecność tajemniczego samolotu stanowi nie lada łamigłówkę.

Jak rząd amerykański i jego rozmaite agendy zareagowały na wątpliwości wynikające z tych wszystkich pytań? Uczyniły to następująco.

1. Federalne Biuro Śledcze (FBI) twierdzi, że resztki papieru rozrzucił na odległość 8 mil wiatr wiejący z szybkością 10 mil na godzinę, a część silnika pofrunęła na odległość 2 tys. jardów od miejsca katastrofy na skutek ogromnej siły uderzenia samolotu o ziemię. Wniosek FBI: „Nie znaleziono niczego, co nie byłoby skutkiem rozbicia się nietkniętego samolotu o ziemię.”

Eksperci lotniczy, z którymi się skontaktowałem, mają co do tego duże wątpliwości. Jeden z ekspertów dał wyraz swojemu zdumieniu, że listy i inne papiery, zanim upadły na ziemię, mogły ponad godzinę latać w powietrzu.

2. Gen. Richard Myers, szef Połączonych Szefostw Sztabów, twierdzi, że samoloty Sił Powietrznych były w drodze, ale nie doleciały na czas. Owszem, w końcu zbliżyły się do samolotu odbywającego lot 93 – przyznaje Myers – na „parę chwil” przed jego rozbiciem się, ale go nie zestrzeliły.

Wypada więc zadać pytanie, dlaczego nie mogły szybciej dolecieć i przechwycić samolotu, o którym było dobrze wiadomo, że na pokładzie ma terrorystów i leci prosto na Waszyngton – i to w ponad godzinę po tym, jak inny samolot United Airlines rozbił się o drugą wieżę World Trade Center. Nie wyjaśniono doniesień gazety z New Hampshire i CBS, a władze zabroniły kontrolerom powietrznym z Cleveland, którzy śledzili na radarze ostatnie minuty lotu 93, mówić publicznie o tym, co widzieli na swoich ekranach.

3. Ani FBI, ani żadne inne władze nie wyjaśniły sprawy telefonu z toalety samolotu na numer 911, choć wydaje się, że było to ostatnie z połączeń telefonicznych, wykonanych z pokładu samolotu, i choć przemawia ona na rzecz wcale niebagatelnego argumentu, że na pokładzie nastąpiła eksplozja. FBI skonfiskowało taśmę z nagraniem tej rozmowy, a operatorowi Glenowi Cramerowi zakazano dalszych rozmów z mediami.

4. Wyjaśnienia złożone przez FBI w sprawie tajemniczego samolotu, którego istnieniu początkowo zaprzeczano, nie tyle budzą zaufanie, ile wzmagają podejrzenie, że coś się ukrywa, że rząd manipuluje prawdą w taki sposób, jaki uważa za możliwy do przyjęcia przez ogół społeczeństwa amerykańskiego.

FBI oświadczyło, że był to cywilny samolot pasażerski, Falcon, który leciał w odległości ok. 20 mil od samolotu odbywającego lot 93, i że władze poprosiły go, aby zszedł z wysokości 35 tys. stóp na wysokość 5 tys. stóp po to, aby zbadał sytuację i „odpowiednim załogom pogotowia ratunkowego” przekazał współrzędne miejsca katastrofy.

Jak zauważyło wiele osób, powodem, dla którego wydaje się to tak nieprawdopodobne, jest po pierwsze to, że 11 września na ponad pół godziny przed godziną 10:06 wszystkie samoloty niewojskowe, lecące w przestrzeni powietrznej USA, otrzymały wyraźne i ścisłe rozkazy, iż mają wylądować na najbliższym lotnisku.

Po drugie, w rejonie Shanksville było tyle telefonów od osób znajdujących się na ziemi na numer 911 ze wskazaniami miejsca katastrofy, że współrzędne powietrzne były zupełnie zbędne.

Po trzecie, wydaje się absolutnie nieprawdopodobne, aby w sytuacji, gdy w okolicy latały F-16, i to w chwili, gdy bezpieczeństwo narodowe było niesłychanie zagrożone, a nikt nie miał pewności, czy w powietrzu nie ma innych porwanych samolotów, siły zbrojne poprosiły o pomoc samolot cywilny, który akurat przelatywał w tym rejonie.

Bodaj najbardziej podejrzane jest to, że ani FBI, ani nikt inny nie zidentyfikował pilota lub pasażerów rzekomego Falcona i że same te osoby również się nie ujawniły i się nie przedstawiły publicznie.

W ostatnich chwilach lotu 93 w powietrzu był jeszcze jeden samolot – jednosilnikowy Piper. Pilot, Bill Wright, mówi, że znajdował się w odległości trzech mil – tak blisko, że na tamtym samolocie widział logo United Airlines. Nagle dostał rozkaz oddalenia się od porwanego samolotu i natychmiastowego lądowania.

Wright powiedział stacji telewizyjnej w Pittsburgu: „Gdy rozkazano nam odlecieć jak najdalej i jak najszybciej, jedną z pierwszych rzeczy, które przyszły mi do głowy, było to, że albo spodziewają się, iż on eksploduje, albo go zestrzelą – choć to zwykła spekulacja.”

Wszystko jest spekulacją – na tym właśnie polega problem z historią lotu 93. Dopóki rząd USA nie ujawni tego co wie i nie przedstawi szczegółowej relacji z ostatnich 10 minut życia samolotu i 43 osób, które znajdowały się na pokładzie, nie tylko będzie miejsce na spekulacje zwolenników teorii spiskowych na temat tego, co się stało naprawdę w ostatnich minutach przed rozbiciem się samolotu i na podawanie w wątpliwość miłej dla ucha legendy, którą ogarnięte szokiem pourazowym społeczeństwo amerykańskie przyjęło z wdzięcznością, ale będą również solidne powody do takich spekulacji.

Niektórzy zwolennicy teorii spiskowych twierdzą, że samolot zestrzelono przy pomocy rakiety – być może rakiety kierującej się ciepłem, którą przyciągnął silnik. Taką teorię może potwierdzać fakt, że część tysiącfuntowego silnika pofrunęła na odległość 2 tys. jardów, choć mogą jej przeczyć relacje świadków, w tym Lee Purbaugha, którzy twierdzą, że do ostatniej chwili samolot nie dymił.

Inni mogliby powiedzieć – tak, jak to uczynili w stosunku do samolotu TWA, który w 1996 r., po starcie z Nowego Jorku, wpadł do morza – że samolot padł ofiarą nałożenia się fal elektromagnetycznych. W przypadku samolotu TWA uczona z Harwardu, Elaine Scarry, twierdzi w serii artykułów opublikowanych na łamach „New York Review of Books”, że był to wypadek.

Jak jednak podała sama Scarry, istnieje spora dokumentacja świadcząca, że Siły Powietrzne USA i Pentagon prowadzą rozległe badania nad „zastosowaniami boju elektronicznego” i jest całkiem możliwe, że potrafią w taki sposób przerwać działanie mechanizmów samolotu, iż powoduje to np. jego niekontrolowane pikowanie.

Scarry podała również, że samoloty Urzędu Celnego USA są już wyposażone w taką broń; podobnie jest w przypadku niektórych samolotów transportowych C-130 należących do sił zbrojnych. FBI oświadczyło, że poza zagadkowym samolotem pasażerskim Falcon, w odległości niespełna 25 mil od samolotu, który się rozbił, przelatywał wojskowy samolot transportowy C-130.

Scarry twierdzi, że w 1995 r. siły zbrojne zainstalowały w 28 swoich C-130 urządzenia elektroniczne zdolne do wysyłania śmiercionośnych sygnałów blokujących. W najbliższych dziesięcioleciach filmowcy – przyszli naśladowcy Olivera Stone’a – będą mogli prezentować swoje własne teorie, a historię lotu 93 może otoczyć taka mgiełka tajemnicy, jaka otacza zabójstwo Kennedy’ego.

Mówię o tym nie starając się kwestionować odwagi pasażerów – takich, jak Todd Beamer, który zostawił żonę w ciąży i dwoje dzieci w wieku dwóch i trzech lat, czy Tom Burnett, który zostawił trójkę małych dzieci i mimo protestów przerażonej żony imieniem Deena powiedział jej przez telefon, że on i jego towarzysze podróży „coś zrobią”, ponieważ terroryści „spowodują, że samolot rozbije się o ziemię”.

Jest oczywiste, że tak, jak zrelacjonowano to w „Newsweeku”, doszło do jakiejś szarpaniny, ale nikt nie wie – lub nikt nie jest gotów przyznać, że wie – czy terroryści skutecznie stawili opór pasażerom, czy też pasażerowie opanowali samolot i być może sami próbowali go pilotować (jeden z pasażerów na pokładzie miał kwalifikacje pilota małych samolotów).

Gdyby było więcej dowodów potwierdzających prawdziwość opowieści o bohaterach, byłoby dziwne, gdyby władze ich nie przedstawiły. Doszło jednak do aktów odwagi. O tym wiemy. Jak mówi Lee Purbaugh – i tylko człowiek źle wychowany może się z nim nie zgadzać – „w tym samolocie byli bohaterowie”.

Wokół tego punktu widzenia zbudowano taki konsens, że miejsce katastrofy w Shanksville – pozornie anonimowe pole, na którym jedynie powiewają flagi amerykańskie, stoją krzyże oraz wiszą zdjęcia pasażerów i przesłania dobrej woli i dobrego humoru („Nie zaczepiać Stanów Zjednoczonych!”) – stało się celem pielgrzymek, podobnie jak w przypadku Strefy Zero w Nowym Jorku, tyle że na mniejszą skalę, bo dziennie odwiedza to miejsce około 150 osób z całych USA.

„Tak naprawdę”, mówi Wally Miller, który jako sędzia śledczy jest prawnym opiekunem tego miejsca, „to pole jest cmentarzem. Należy traktować je z szacunkiem, na jaki zasługuje.”

Co Miller myśli o tym, co się stało? Czy uwierzył w opowieści osób – nie brak ich również w Shanksville – które nie zgadzają się z urzędową wersją wydarzeń? Miller, który widział tyle dowodów, ile widział ich każdy, kto był na miejscu katastrofy, nie wyklucza, że ci, którzy myślą inaczej, mogą mieć rację.

„Wydano rozkaz zestrzelenia tego samolotu”, powiedział. „Niczego nie wykluczam.”

 

Tłum. Zbigniew Marcin Kowalewski