Poniższy tekst to broszurka Pracowniczej Demokracji (dawniej Solidarność Socjalistyczna), która została wydana w 1994. Broszurka ta jest kolportowana przez PD do dziś. Chyba każdy lewak w Warszawie na przełomie tych 9 lat już ją zakupił, zwłaszcza że kosztuje 2 zł. Niestety egzemplarz, który posiadamy jest trochę zniszczony więc przy skanowaniu pojawiły się błędy. Autor broszurki jest działaczem brytyjskiej SWP.
Chris Harman
Marksizm w działaniu -1
Wstęp
Bardzo rozpowszechnionym mitem jest pogląd, że marksizm jest czymś trudnym. Do
stworzenia tego mitu walnie przyczynili się wrogowie socjalizmu - na przykład
były lider Partii Pracy Harold Wilson chełpił się, że nigdy nie udało mu się
przebrnąć przez pierwszą stronę Kapitatu Marksa.
Niemałe znaczenie dla rozprzestrzenienia się tego mitu ma postawa dziwnego
rodzaju uczonych, uważających się za marksistów. Celowo posługują się oni
skomplikowanymi, niejasnymi sformułowaniami po to, aby wywrzeć wrażenie, że
posiedli szczególną wiedzę niedostępną dla zwykłych ludzi.
Nie powinno więc dziwić, że wielu socjalistów pracujących 40 godzin na tydzień w
fabrykach, kopalniach, czy też biurach, przyjmuje za rzecz naturalną, że
marksizm jest czymś, czego oni nigdy nie będą w stanie zrozumieć,
W rzeczywistości podstawowe założenia marksizmu są niezwykle proste. Wyjaśniają
one, jak żaden inny system poglądów, społeczeństwo w którym żyjemy. Tłumaczą
świat wyniszczany przez kryzysy, biedę występującą wśród bogactwa, zamachy stanu
i wojskowe dyktatury, sposób w jaki wspaniałe wynalazki mogą wysytać miliony
ludzi do kolejek po zasiłek dla bezrobotnych, "demokracje", które popierają
katów i "socjalistyczne" państwa, które straszą resztę świata bronią nuklearną.
Tymczasem myśliciele establishmentu, którzy tak ośmieszają marksistowskie idee
sami są niczym zdezorientowane dziecko, które bawiąc się w ciociubabkę kręci się
w kotko. Nic nie rozumieją i niczego nie potrafią wytłumaczyć
Ale chociaż marksizm nie jest trudny, to ktoś, kto czyta pisma Marksa po raz
pierwszy, może mieć problemy.
Mar^s pisał grubo ponad wiek temu. Używał współczesnego sobie języka i odwoływał
się do postaci lub wydarzeń wtedy znanych każdemu, a teraz znanych tylko
specjalistom w dziedzienie historii.
Pamiętam moje własne zamieszanie gdy, będąc jeszcze uczniem, próbowałem czytać
jego broszurę "18 Brumaire'a Ludwika Bonaparta". Nie wiedzatem ani co oznacza
słowo "Brumaire", ani kim był Ludwik Bonaparte. Jak wielu socjalistów
zrezygnowało z podejmowania wysiłków brania się za bary z marksizmem po
podobnych doświadczeniach!
Jest to powód, dla którego napisałem tę krótką książkę. Staram się w niej
przedstawić podstawowe poglądy marksistowskie, co uczyni prostszym rozumienie
tego, o czym Marks pisał i rozwinięcie jego poglądów przez Frederyka Engelsa,
Różę Luksemburg, Włodzimierza Lenina, Lwa Trackiego i całe mnóstwo pomniejszych
myślicieli.
Większa część tej broszury ukazała się po raz pierwszy w postaci serii artykułów
w gazecie Socialist Worker pod tytułem "Marxism Madę Easy" (Marksizm tłumaczony
łatwo). Dodałem tu jednak sporo świeżego materiału. Jego część pochodzi z dwóch
wcześniejszych prób przystępnego zaprezentowania idei marksistowskich: "The
Meaning of Marxism" (Marksizm - co to znaczy?) Duncana Hallasa i "Marxist
Education Series" (Seria marksistowskiej edukacji) autorstwa członków Socialist
Workers Party z Norwich.
I ostatnia uwaga. Ograniczona objętość uniemożliwiła mi zajęcie się w tej
broszurze wieloma ważnymi aspektami marksistowskiej analizy współczesnego
świata. Odsyłacze do dalszej lektury na te tematy znajdują się w dodatku na
końcu książki.
Chris Harman
Chris Harman jest członkiem kierownictwa "Socialist Workers Party"
w Wielkiej Brytanii i redaktorem tygodnika Socialist Worker.
Jest autorem min. następujących publikacji:
Class Struggles m Eastern Europę,
The Lost Revolution: Germany 1918-1923,
Explaining the Crisis i The Fire Last Time: 1968 and after.
1. Po co potrzebna jest nam teoria ?
"Po co jest nam ona potrzebna? Wiemy, że jest kryzys. Wiemy, że jesteśmy
okradani przez naszych pracodawców. Wiemy, że nas to wszystkich oburza. Wiemy,
że potrzebny jest nam pracowniczy rząd. Wszystko inne jest tylko dla
intelektualistów".
Często styszy się takie właśnie słowa od bojowych lewicowców i związkowców.
Takie zapatrywania są bardzo mile widziane przez prawicę. Prawicowi politycy
szczególnie nienawidzą poglądów lewicy marksistowskiej. Gtoszą oni, że marksizm
jest niezrozumiałą, skomplikowaną, nudną i skompromitowaną doktryną.
Ci którzy głoszą to zawsze mają swoją własną, prywatną teorię, jeśli nawet nie
chcą się do tego przyznać. Spytajcie kogoś o cokolwiek związanego ze
społeczeństwem, a odpowie takim lub innym komunałem:
"Ludzie są z natury egoistyczni."
"Każdy może się wybić, jeśli dąży do tego dość wytrwale."
"Gdyby nie było bogatych, nie bytoby pieniędzy, aby zapewnić pracę dla nas
wszystkich."
"Gdyby można byfo wykształcić robotników, społeczeństwo wyglądałoby inaczej."
"Upadek moralności doprowadził kraj do obecnego stanu."
Jeśli posłuchać dyskusji na ulicy, w autobusie czy na stołówce, słyszy się
dziesiątki takich wypowiedzi. Każdy z osobna posiada własny pogląd na to,
dlaczego społeczność ludzka jest taka, jaka jest i w jaki sposób ludzie mogliby
polepszyć warunki swego życia. Wszystkie takie poglądy są swego rodzaju teoriami
o społeczeństwie.
Jeżeli ludzie mówią, że nie mają teorii, to znaczy, że nie wykrystalizowali
swoich poglądów.
Jest to szczególnie niebezpieczne dla tych, którzy próbują dokonać zmian
społecznych. Bo gazety, radio i telewizja bezustannie wbijają nam do głowy,
dlaczego społeczeństwo znajduje się w takim bałaganie. Mają nadzieję, że
przyjmiemy ich wyjaśnienia, nie zastanawiając się nad możliwością innych
rozwiązań.
Jednak nie można walczyć skutecznie o zmiany społeczne, jeśli się nie wie, co
jest fałszywego w tych różnych poglądach.
Potrzebę takiej wiedzy wykazano 150 lat temu. W latach 30-tych i 40-tych XIX w.,
rozwój przemysłu w regionach takich jak zachodnio-północna Anglia zmusił setki
tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci do przyjęcia skandalicznie nisko wynagradzanej
pracy. Byli oni zmuszeni żyć w warunkach nieprawdopodobnej nędzy.
Przeciwko temu ludzie ci zaczęli walczyć w pierwszych masowych organizacjach
robotniczych - związkach zawotiowych. W Anglii zaś również w ruchu zwanym
chartyzmem, który był pierwszym ruchem walczącym o polityczne prawa robotnika.
Obok tych wielkich ruchów tworzyły się pierwsze niewielkie grupy ludzi,
usiłujących walczyć o socjalizm.
Powstał wtedy problem, w jaki sposób ruch robotniczy może osiągnąć swój cel.
Byli tacy, którzy sądzili, że można nakłonić rządzących społeczeństwem do
wprowadzenia zmian, używając pokojowych sposobów. "Moralna siła" mas
robotniczych, działających pokojowo, powinien korzystnie zmienić warunki życia
robotników. Setki tysięcy ludzi współpracowało ze sobą, organizowało
demonstracje, starało się stworzyć ruch opierający się na tych zasadach.
Skończyło się to rozczarowaniem i zniechęceniem.
Inni uznali, że konieczne jest użycie "siły fizycznej". To jednak mogło być
dokonywane tylko przez niewielkie, zakonspirowane grupy, nie pozostające w
związku z resztą społeczeństwa. Ten ruch wciągnął dziesiątki tysięcy robotników
do walk, które także doprowadziły do klęski i do rozczarowania.
Jeszcze inni wierzyli, że robotnicy mogą osiągnąć swe cele przez akcję
ekonomiczną, nie rozpoczynając walki z wojskiem i z policją. Te poglądy również
doprowadziły do masowych działań.
W 1842 roku został zorganizowany w północnej, przemysłowej Anglii pierwszy
strajk generalny świata. Dziesiątki tysięcy robotników wstrzymało się od pracy
przez cztery tygodnie, dopóki głód i niedostatek nie zmusiły ich do powrotu do
fabryk.
Pod koniec pierwszej fazy przegranych przez robotników walk o poprawę swego
bytu, w 1848 r. niemiecki socjalista, Karol Marks, przedstawił swoje poglądy w
broszurze pt. Manifest Komunistyczny.
Nie byty one wysnute z powietrza. Starał się on stworzyć podstawy rozwiązania
wszystkich problemów, które nurtowały ruch robotniczy owego czasu.
Poglądy, które Marks przedstawił, są i dziś w dalszym ciągu aktualne. To nonsens
dowodzić, że są one przestarzałe bo Marks napisał je przed 150 laty. W
rzeczywistości wszystkie wyobrażenia o społeczeństwie, z którymi Marks
polemizował, są w dalszym ciągu szeroko rozpowszechnione.
Tak jak czartyści dyskutowali o "moralnej sile" i "fizycznej sile", tak
dzisiejsi socjaliści dyskutują o drodze parlamentarnej i drodze rewolucyjnej.
Między tymi, którzy są za rewolucją, różnica zdań co do terroryzmu jest równie
żywa jak w 1848 roku.
Idealiści
Marks nie był pierwszym, który starał się wskazać, dlaczego dzieje się źle w
społeczeństwie. Podczas gdy rozpoczynał swą działalność pisarską, nowe wynalazki
doprowadziły do zysków w fabrykach na skalę, o jakiej nie śniło się w
poprzednich generacjach. Zdawało się, że po raz pierwszy ludzkość miała możność
obronić się od przyrodniczych klęsk, które były plagą poprzednich pokoleń.
Jednak nie wywarło to wpływu na życie większości ludzi. Wprost przeciwnie.
Mężczyźni, kobiety i dzieci pracujący w nowych zakładach fabrycznych żyli w
znacznie gorszych warunkach niż ich przodkowie, którzy mozolili się uprawiając
ziemię. Ich zarobki starczały na życie niemal głodowe.
Okresowe klęski masowego bezrobocia strącały ich w jeszcze o wiele gorszą
sytuację. Byli stłoczeni w nędznych, zapuszczonych norach, bez jakichkolwiek
urządzeń higienicznych. Nękały ich potworne epidemie. Ogólny rozwój cywilizacji
zamiast przynieść ogólną szczęśliwość i zamożność, spodował wzrost nędzy.
Nie tylko Marks pisał o tym, lecz również inni wybitni myśliciele tego okresu,
jak np. angielscy poeci Blake i Shelley, Francuzi Fourier i Proudhon, niemieccy
filozofowie Hegel i Feuerbach.
Hegel i Feuerbach nazywali nieszczęśliwą sytuację, w jakiej znalazła się
ludzkość, "alienacją" (wyobcowaniem). Dotąd słyszy się często to wyrażenie.
Według Hegla i Feuerbacha mężczyźni i kobiety sądzili, że są tyranizowani i
gnębieni z powodu tego, co uczynili w przeszłości. To właśnie ci filozofowie
nazywali wyobcowaniem. Feuerbach pokazał, że ludzie wytworzyli sobie ideę Boga i
korzyli się przed nim. Czuli się mało wartościowi bo nie mogli osiągnąć ideałów,
które sami sobie stworzyli. Im wspanialej rozwijało się i rosło w bogactwa
społeczeństwo, tym bardziej mizerni, "alienowani", stawali się zwykli ludzie.
Marks w swych najwcześniejszych pismach przyjął termin "alienacja" i zastosował
go do życia tych, którzy własną pracą stwarzali dobra dla społeczeństwa:
"Robotnik staje się tym uboższy, im więcej dóbr produkuje i im bardziej rośnie
jego produkcja w siłę i zasięg (....) W miarę jak wzrasta wartość świata rzeczy,
postępuje w odwrotnym kierunku upadek świata ludzkiego (...) Przedmioty
wytwarzane przez robotników stają się dla nich czymś obcym, potęgą niezależną od
produkującego (...)"
W epoce Marksa najpopularniejszym wytłumaczeniem czemu tak źle się dzieje w
społeczeństwie było odwoływanie się do religii. "Ludzie żyją w nędzy - mówiono -
ponieważ błądzą oni, nie słuchając woli bożej. Gdybyśmy tylko wszyscy przestali
grzeszyć, wszystko obróciłoby się na lepsze."
Podobny punkt widzenia słyszy się także często i dzisiaj, chociaż zwykle nie
nadaje mu się już religijnej formy. Mówi się na przykład: "Aby zmienić stosunki
na świecie, należy zacząć od zmiany samego siebie." "Gdyby ludzie wyzbyli się
egoizmu i materializmu, społeczność ludzka stałaby się sama przez się lepsza."
Pokrewne powiedzenia mówiły nie tyle o zmianie u wszystkich, co o zmianie u
kilku kluczowych postaci, odgrywających czołową rolę w społeczeństwach.
Chodziłoby tutaj o obudzenie zdrowego rozsądku w ludziach bogatych i o dużych
wpływach.
Robert Owen, jeden z pierwszych angielskich socjalistów, rozpoczął swą
działalność usiłując przekonać przemysłowców, że powinni być lepsi dla swoich
pracowników. Ta sama myśl dominuje dzisiaj wśród władz Partii Pracy w Anglii nie
wyłączając ich lewego skrzydła. Warto zwrócić uwagę, że zawsze nazywają oni
przestępstwa pracodawców "błędami". Uważają też, że wymiana zdań może przekonać
wielki biznes, że należy rozluźnić żelazną kontrolę nad pracownikami.
Marks określał takie poglądy jako "idealizm". Nie dlatego, aby był przeciwny
ludziom mającym idee, ale dlatego, że przy takich poglądach idee nie są zgodne z
warunkami, w jakich ludzie żyją.
Poglądy ludzkie są ściśle związane z warunkami życia, w których się dany
człowiek znajduje. Weźmy, dajmy na to, egoizm. Dzisiejsze kapitalistyczne
społeczeństwo wywołuje egoizm - i to nawet u ludzi, którzy starają się żyć
bardziej dla innych niż dla siebie. Pracownik, który usiłuje stworzyć jak
najlepsze warunki dla swoich dzieci, albo chce dodać rodzicom coś do ich
skromnej emerytury, jest zmuszony walczyć bezustannie z innymi o to, by zdobyć
lepszą pracę czy więcej godzin nadliczbowych. W takim społeczeństwie nie można
pozbyć się "egoizmu" lub "chciwości" wpływając jedynie na poglądy innych ludzi.
Twierdzenie, że można zmienić warunki społeczne przez zmianę poglądów ludzi
znajdujących się u "szczytu", wygląda jeszcze niedorzeczniej. Przypuśćmy, że
udało się przekonać wielkiego przemysłowca do socjalistycznych ideii, i że
wskutek tego przestał on wyzyskiwać pracowników. W tym przypadku nie wytrzymałby
on konkurencji rywalizujących z nim przemysłowców i straciłby swój interes.
Nawet dla tych, którzy odgrywają rolę kierowniczą, nie tyle ważne są poglądy, co
struktura społeczeństwa, w której ludzie mają określone poglądy.
Można to wyłożyć inaczej. Jeśli stosunki społeczne zmieniają się wskutek
ludzkich poglądów, skądże biorą się te poglądy? Mieszkamy w określonym
społeczeństwie. Idee narzucane nam przez prasę, telewizję i szkoły stają w
obronie istniejącego systemu. Jak się to dzieje, że zdarzają się tacy, którzy
dochodzą do zupełnie innych poglądów i zapatrywań? Bo ich doświadczenia życiowe
przeczą oficjalnym ideom naszego społeczeństwa.
Nie można na przykład wytłumaczyć tego, że jest teraz o wiele mniej ludzi
religijnych niż przed stu laty, powołując się jedynie na sukces ateistycznej
propagandy. Trzeba wyjaśnić, dlaczego ludzie słuchają dziś ateistycznych
poglądów w inny sposób niż przed stu laty.
Podobnie, jeśli chce się wyjaśnić ogromny wpływ wybitnich ludzi, trzeba
wytłumaczyć, czemu masy ludzkie poszły za nimi. Nie wystarczy na przykład
powiedzieć, że Napoleon czy Lenin zmienili bieg historii, nie tłumacząc,
dlaczego miliony ludzi były skłonne tak postępować, jak oni nawoływali. Nie byli
oni przecież ludźmi hypnotyzującymi tłumy. W danych okresach musiało być coś w
życiu społeczeństw, co sprawiało, że ludzie czuli, że to, do czego oni
nawoływali było słuszne.
Jeśli chce się zrozumieć, w jaki sposób idee zmieniają bieg historii, trzeba
rozumieć, skąd się te idee biorą i dlaczego ludzie je akceptują. To znaczy, że
należy spojrzeć, poza ideami, na warunki materialne życia społeczeństw, w
których się te idee pojawiają. Dlatego Marks pisał z naciskiem: "To nie
świadomość określa byt, ale byt określa świadomość społeczną."
2. Zrozumienie historii
Idee same przez się nie mogą zmienić społeczeństwa. Było to
jednym z pierwszych stwierdzeń do których doszedł Marks. Jak kilku innych
poprzedzających go myślicieli, uważał on, że aby zrozumieć społeczeństwo, należy
patrzeć na człowieka jako na część materialnego świata.
Marks twierdził, że ludzkie zachowanie jest wynikiem sił materialnych, tak samo
jak każdego innego fizycznego przedmiotu. Badania dziejów ludzkości byty dla
niego częścią naukowych badań przyrodniczego świata. Myśliciele o takich
poglądach są nazywani materialistami.
Marks uważał materializm za wielki krok naprzód w stosunku do religijnej i
idealistycznej interpretacji historii. Znaczyło to, że można było rozważać
naukowo możliwość zmiany warunków społecznych, nie uzależniając jej od modlitw
do Boga albo od "zmian duchowych" w człowieku.
Zastąpienie idealizmu przez materializm było zastąpieniem mistycyzmu przez
wiedzę naukową. Jednak nie wszystkie materialistyczne interpretacje ludzkiego
postępowania są słuszne. Tak samo jak istniały mylne naukowe teorie w zakresie
biologii, fizyki i chemii, byty również fałszywe naukowe teorie dotyczące
ludzkich społeczeństw. Oto parę przykładów:
Jeden bardzo rozpowszechniony, materialistyczny pogląd, ale nie marksistowski,
polega na twierdzeniu, że ludzie są rodzajem zwierząt, które zachowują się w
pewien im "naturalny" sposób. Tak jak wilki mają wrodzoną chęć zabijania, a owce
są łagodne, natura mężczyzny odznacza się agresywnością, chęcią panowania,
chciwością i skłonnością do rywalizacji (a przy tym samo przez się rozumie się,
że kobiety mają skłonność do łagodności, podporządkowywania się, bierności i
uległości).
Jedną z wersji tego poglądu można znaleźć w bestsellerze pt. The naked Ape (Nieowtosiona
małpa). Z tych poglądów wynikają same prawie reakcyjne wnioski. Jeśli bowiem
mężczyźni są z natury agresywni, nie ma sensu dążenie do ulepszenia stosunków
społecznych. Wszystko będzie powracać niezmiennie do dawnego stanu. Rewolucje
"nigdy do niczego nie doprowadzą".
W rzeczywistości jednak "ludzka natura" zmienia się w zależności od
społeczeństwa, w którym ją obserwujemy. Tak na przykład konkurencja, która jest
uważana za regułę u nas, niemal nie istniała w wielu dawniejszych
społeczeństwach. Kiedy uczeni próbowali badać za pomocą testów inteligencję
Indian z plemienia Siuksów, ci nie mogli zupełnie pojąć dlaczego nie wolno im
było pomagać sobie w dawaniu odpowiedzi. Społeczeństwo, w którym żyli, opierało
się głównie na współpracy, a nie na konkurencji.
To samo z agresywnością. Kiedy Eskimosi po raz pierwszy zetknęli się z
Europejczykami, w głowie im się nie mieścito jakiekolwiek pojęcie "wojny". To,
że jedna grupa ludzi może dążyć do unicestwienia innej grupy, wydawało im się
wariactwem.
W naszym społeczeństwie uważa się za naturalne, że rodzice kochają i chronią
swoje dzieci. Jednak w Sparcie - mieście starożytnej Grecji -uważało się za
naturalne pozostawienie niemowląt samych w górach, po to, aby zobaczyć, czy są w
stanie wytrzymać zimno.
Teorie "niezmiennej natury ludzkiej" nie dają wytłumaczenia dla wielkich
wydarzeń historycznych. Ci, którzy budowali piramidy w Egipcie, twórcy
świetności dawnej Grecji i Rzymu, a także Imperium Inków i nowoczesnych miast
przemystowych są traktowani w ten sam sposób co niepiśmienni wieśniacy, którzy
żyli w błotnistych norach w ciemnych wiekach początków średniowiecza. Ważna jest
tylko "niewtosiona małpa", a nie wspaniałe cywilizacje, które ona stworzyła. Nie
ma znaczenia, że niektóre społeczeństwa umiały wyżywić "swoje małpy", a w innych
miliony ich zginęły z głodu.
Wielu ludzi uznaje inną materialistyczną teorię, która gtosi. że zmiana
ludzkiego zachowania jest możliwa. Tak jak zwierzęta mogą być trenowane by
zachowywać się inaczej w cyrku niż w dżungli, tak według zwolenników tego
poglądu, ludzkie zachowanie może być zmienione w podobny sposób. Uważają oni, że
jeśli tylko właściwi ludzie kierowaliby społeczeństwem, natura ludzka mogłaby
być przeobrażona.
Taki punkt widzenia jest z pewnością wielkim krokiem naprzód od teorii o
"nieowłosionej matpie", jednak zawodzi jako wyjaśnienie w jaki sposób
społeczność ludzka może być, jako całość, przeobrażona. Jeśli w obecnym
społeczeństwie każdy jest uwarunkowany swoim otoczeniem, w jaki sposób ktoś
jeden może wznieść się ponad swoje społeczeństwo i zrozumieć, jak trzeba zmienić
warunki. Czy istnieje przez Boga natchniona grupa, która w cudowny sposób
uniknęta nacisku, który ciąży nad wszystkimi innymi? Jeśli wszyscy jesteśmy
zwierzętami cyrkowymi, kto może zostać poskramiaczem lwów?
Zwolennicy tej teorii albo dochodzą do wniosku (tak jak i zwolennicy teorii
poprzedniej), że społeczeństwo ludzkie nie moż^ być zmienione, albo też uważają,
że zmianę powoduje coś spoza społeczeństwa - Bóg, wybitny człowiek, względnie
potęga indywidualnych poglądów. W tym przypadku ich "materializm" wydaje się
nową formą idealizmu, który niepostrzeżenie wkrada się tylnimi drzwiami. Marks
zwrócił uwagę, że z tej teorii wynika, że społeczeństwo zostaje podzielone na
dwie części, z których jedna góruje nad resztą. Tak więc ta "materialistyczną"
doktryna jest w gruncie rzeczy często reakcyjna. Jednym z najbardziej znanych
zwolenników takiego poglądu jest amerykański psycholog Skinner. Chce on zmienić
zachowanie człowieka w określone sposoby. Ale skoro on sam jest produktem
amerykańskiego kapitalistycznego społeczeństwa, jego "metody" są jedynie próbą
dostosowania ludzi do tego społeczeństwa.
Inny materialistyczny punkt widzenia zwala catą winę za ludzką nędzę panującą na
świecie na nadmierny przyrost naturalny (teorię tę nazywa się zwykle teorią
Malthusa, od angielskiego ekonomisty z drugiej potowy XVIII wieku, który ją
pierwszy rozwinąt). Nie tłumaczy to jednak dlaczego w Stanach Zjednoczonych pali
się zboże, podczas gdy w Indiach ludzie umierają z głodu. Nie może to również
wyjaśnić dlaczego 150 lat temu USA produkowało za mało żywności dla 10 milionów
ludzi, a obecnie produkuje dosyć aby wyżywić 200 milionów. Nie zapominajmy, że
każdy "nowy żołądek" do wykarmienia należy do osoby zdolnej do pracy i do
przysporzenia dostatku.
Te wszystkie wadliwe teorie Marks nazywał "mechanicznym" lub "prymitywnym"
materializmem. Wszystkie one zapominały o tym, że istoty ludzkie, będąc częścią
materialnego świata, są równocześnie działającymi, żywymi istotami, które
zmieniają świat.
Materialistyczna interpretacja historii
"Ludzie różnią się od zwierząt przez świadomość, przez uczucia religijne i wiele
innych cech. Zaczynają oni odróżniać siebie od zwierząt z chwilą gdy zaczynają
produkować środki utrzymania swojej egzystencji -jedzenie, mieszkania i
ubrania."
Tymi słowami Karol Marks pierwszy raz podkreślił co było odrębne w jego teorii o
rozwoju ludzkiego społeczeństwa. Istoty ludzkie są zwierzętami pochodzącymi od
stworzeń matpopodobnych. Ich pierwszą troską, tak jak i innych zwierząt, jest
wykarmienie siebie i ochrona przed skutkami klimatu.
W jaki sposób spełniają to zadanie inne zwierzęta, zależy od ich odziedziczonych
cech biologicznych. Wilk utrzymuje się przy życiu polując i zabijając swe ofiary
w sposób określony przez swe odziedziczone instynkty. Jest mu ciepło w zimne
noce dzięki futru, które go okrywa. Wychowuje swoje potomstwo stosownie od
odziedziczonych wzorów postępowania.
Życie ludzkie nie jest jednak ustalone w ten sposób. Ludzie, którzy zaludniali
Ziemię przed 100 000 lat lub ^rzed 30 000 lat, żyli zupełnie inaczej niż my
żyjemy. Żyli w jaskiniach i jamach wykopanych w ziemi. Nie mieli żadnych naczyń,
aby trzymać w nich jedzenie lub wodę, żywili się zbierając jagody lub rzucając
kamieniami w dzikie zwierzęta. Nie umieli pisać ani liczyć więcej niż mieli
palców u rąk. Nic nie wiedzieli o tym, co działo się poza ich najbliższym
sąsiedztwem i jak zachowywali się ich przodkowie.
Jednak ich budowa już sto tysięcy lat temu była podobna do budowy współczesnego
człowieka, a trzydzieści tysięcy lat temu była identyczna. Człowiek jaskiniowy,
umyty, ogolony i odpowiednio ubrany nikogo by nie raził na ulicach nowoczesnego
miasta.
Archeolog C. Gordon Childe pisał: "Najwcześniejsze szkielety naszego rodzaju
ludzkiego należą do końcowego okresu ostatniej epoki lodowej (...)
Kiedy po raz pierwszy pojawił się ślad w warstwach geologicznych szkieletów homo
sapiens (...) ewolucja cielesna człowieka dobiegła prawie do końca, choć jego
rozwój kulturalny dopiero się zaczynał." To samo czytamy u innego archeologa,
Leakey: "Fizyczne różnice między ludźmi auryg-nackiej i magdalenckiej kultury
(sprzed 25 000 lat) a ludźmi współczesnymi są nieistotne, podczas gdy różnice
kulturalne są niewyobrażalne."
Przez "kulturę" archeolog uważa to, co ludzie odkrywają, ucząc się od siebie
wzajemnie, a więc jak ubierać się w skóry zwierząt, jak lepić naczynia z gliny,
jak zapalić ogień, budować domy itd. W przeciwieństwie do tego zwierzęta kierują
się instynktem.
Życie pierwszych ludzi bardzo różniło się już wtedy od życia innych zwierząt, bo
byli oni zdolni korzystać z fizycznych właściwości, charakterystycznych dla
ludzkiego gatunku: rozwiniętych mózgów i przednich kończyn, których mogli używać
do manipulowania przedmiotami. Pozwalało im to kształtować otoczenie, tak aby
odpowiadało ono ich potrzebom. Dzięki temu człowiek mógł się dostosować do
rozmaitych warunków, mimo że nie zachodziły w jego fizycznej budowie zmiany.
Istoty ludzkie już nie tylko reagowały na warunki otoczenia. Mogły wpływać na te
warunki i zmieniać je na bardziej dla siebie korzystne.
Pierwsi ludzie używali kijów i kamienii, aby atakować dzikie zwierzęta. Zapalali
pochodnie od zdarzających się w przyrodzie ogni, aby w ten sposób zaopatrzyć się
w ciepło i światło. Okrywali siebie roślinami i skórami zwierząt. Po wielu
dziesiątkach tysięcy lat nauczyli się sami krzesać ogień, nadawać kształt
kamieniom, używając do tego innych kamieni, a wreszcie także uprawiać rośliny
jadalne z ziaren, które same zasiewali. Nauczyli się przechowywać jedzenie w
naczyniach ulepionych z gliny i oswajać niektóre ze zwierząt.
Stosunkowo niedawno, bo przed jakimiś 5000 lat, przy historii człowieka
trwającej pół miliona lat, nauczyli się sztuki przetapiania rudy w metale, z
których można było sporządzać niezawodne narzędzia i skuteczną broń. Każde z
tych odkryć było ogromnym krokiem naprzód, nie tylko dlateoo, że ułatwiało
ludzkości żywienie się i ubieranie, lecz także dlatego, że zmieniało organizację
ludzkiego życia. Od samych początków człowiek żyt w społeczeństwie. Tylko
wspólne wysiłki wielu ludzi umożliwiały im zabijanie dzikich zwierząt,
gromadzenie jedzenia i utrzymywanie ognia. Musieli oni współpracować.
Bezustanne wspólne współdziałanie wymagało od nich komunikowania się przez
wydawanie dźwięków i rozwijanie mowy. Z początku grupy społeczne były
nieskomplikowane. Nigdzie nie było dosyć dziko rosnących roślin jadalnych, aby
móc wyżywić grupy ludzkie większe niż 20 lub 30 osób. Wszystkie wysiłki
koncentrowały się wokół podstawowego zadania -zdobycia jedzenia, wskutek czego
każdy wykonywał tę samą pracę i żył tym samym rodzajem życia. Ponieważ nie było
sposobu przechowywania większej ilości pożywienia, nie mogła istnieć własność
prywatna ani podział na klasy, a tym samym nie było łupu do zdobycia, który
byłby powodem wojny.
Jeszcze niedawno istniały setki społeczeństw w różnych punktach globu
ziemskiego, które żyły według powyższego wzoru. Do nich należeli Indianie w
północnej i południowej Ameryce, pewne ludy afrykańskie znad równika, niektóre
plemiona znad Pacyfiku oraz tubylcy w Australii.
Przyczyną nie było to, że te ludy były mniej inteligentne lub miały bardziej
"prymitywną" urnystowość. Tubylcy w Australii na przykład, aby utrzymać się przy
życiu, musieli umieć rozróżniać tysiące roślin i znać zwyczaje zachowania
kilkudziesięciu rozmaitych zwierząt. Oto jak opisuje to profesor antropologii
Firth: "Plemiona australijskie (...) znają zwyczaje, ślady, miejsca rozmnażania
się i sezonowe wędrówkami wszystkich jadalnych zwierząt, ryb i ptaków,
znajdujących się na ich terenach łowieckich. Znają zewnętrzny wygląd i mniej
rzucające się w oczy właściwości skał, kamieni, wosku ziemnego, żywicy, roślin,
korzeni i kory. Umieją rozpalić ogień. Wiedzą jak zmniejszać ból, zatrzymać
krwawienie lub psucie się świeżych produktów przez zmianę temperatury. Używają
też ognia i ciepła dla nadania twardości pewnym gatunkom drzewa lub zmniękczenia
innych (...) Wiedzą cośkolwiek o fazach księżyca, przypływach i odpływach, o
obrotach planetarnych i o następstwie pór roku i ich trwaniu. Znali korelacje
między klimatycznymi zmianami (systemami wiatrów, rocznymi wahaniami wilgotności
i temperatury) a wahaniami w przyroście różnych przyrodniczych gatunków (...) Co
więcej wykorzystują w sposób inteligentny i oszczędny produkty uboczne ze
zwierząt zabijanych na pokarm. Zjadają mięso kangura. Kości z jego nóg
wykorzystują jako narzędzia do produkowania narzędzi kamiennych i szpilek,
ścięgna używają jako wiązania przy dzidach, z pazurów, wraz z rykiem i woskiem
robią naszyjniki. Tłuszcz zmieszany z czerwoną ochrą używają jako kosmetyk, a
krew połączona z węglem drzewnym służy im jako farba. (...) Znają proste zasady
mechaniki i wielokrotnie pracują nad bumerangiem, aż mu nadadzą odpowiednią
krzywiznę."
Byli o wiele "mądrzejsi" od nas, jeśli chodzi o utrzymanie się na jałowej ziemi
australijskiej. Nie nauczyli się tylko tego, czego nasi przodkowie nauczyli się
zaledwie 5000 lat temu, choć istnieli na tej ziemi już sto razy dłużej: nie
nauczyli się zasiewać ziarna i produkować własną żywność.
Rozwój nowych sposobów produkowania dóbr - środków do ulepszania ludzkiego życia
- zawsze stwarzał nowe formy współdziałania pomiędzy ludźmi i nowe stosunki
społeczne. Tak na przykład, kiedy ludzie nauczyli się produkować własną żywność,
(zasiewając ziarno i oswajając zwierzęta) i przechowywać ją w glinianych
naczyniach, nastąpiła kompletna rewolucja w życiu społecznym. Archeolodzy
nazywają ją "rewolucją neolityczną". Ludzie musieli współpracować by karczować
lasy pod uprawę i zbierać plony, a nie tylko by tropić zwierzęta. Mogli żyć
wspólnie w o wiele większych niż przedtem gromadach. Mogli przechowywać żywność
i wymieniać swe dobra z innymi osiedlami.
Mogły powstać pierwsze miasta. Pierwszy raz zaistniała możliwość, aby niektórzy
ludzie prowadzili życie, które nie było wypełnione wyłącznie zdobywaniem
pożywienia. Byli tacy, którzy specjalizowali się w lepieniu mis i garnków, inni
- w wydobywaniu krzemieni, a następnie rud żelaznych, aby robić z nich narzędzia
i broń, jeszcze inni - pełnili nieskomplikowane funkcje administracyjne dla
całego osiedla. Groźnym zjawiskiem było to, że przechowywanie większych zapasów
żywności mogło stać się przyczyną wojen.
Historia człowieka zaczęła się od odkrywania w jaki sposób można żyć w
otaczającym nas świecie lub jak ujarzmiać przyrodę, dostosowując ją do swych
potrzeb. Jednak przy tym procesie ludzie bezwiednie przeobrażali społeczeństwo,
w którym żyli, a w związku z tym - swe własne życie. Marks streścił ten proces,
pisząc: "Rozwój "sit wytwórczych" przeobrażał "stosunki produkcji", a przez to -
także - społeczeństwo."
Istnieje wiele nowszych przykładów. 300 lat temu większość ludzi na ziemi
angielskiej żyła na wsi, wytwarzając żywność w sposób, który nie zmienił się od
stuleci. Ich horyzont umysłowy był ograniczony przez lokalne poglądy danej
wioski, które znajdowały się pod silnym wpływem miejscowego kościoła. Ogromna
większość nie potrzebowała czytać ani pisać i wcale się tego nie uczyła.
Ale, 200 lat temu zaczął rozwijać się przemysł. Dziesiątki tysięcy ludzi
wchłonęły fabryki. Ich życie zupełnie się przeobraziło. Już nie żyli w małych
wioskach, lecz w wielkich miastach. Potrzebna im była znajomość wielu
umiejętności, o których nie śniło się ich przodkom, między innymi w końcu
czytania i pisania. Kolej i statki parowe umożliwiły podróżowanie po całym
niemal świecie. Dawne poglądy, wbijane im do głowy przez księży, teraz wcale nie
pasowały. Materialna rewolucja w sposobie produkowania była równocześnie
rewolucją w warunkach, w jakich żyli, a także w ich sposobie myślenia.
Ogromna ilość ludzi ulega w dalszym ciągu podobnym zmianom. Spójrzmy na
wieśniaków z Bangladeszu lub z Turcji, których los zagnał w poszukiwaniu pracy
do fabryk w Anglii czy w Niemczech. Zauważmy, jak wielu z nich dochodzi do
przekonania, że ich dawne zwyczaje i postawa religijna już nie pasują do ich
nowego życia.
W ciągu ostatnich 50 lat większość kobiet zaczęta pracować poza domem. Zwróćmy
uwagę jak wpłynęło to na zakwestionowanie dawnego poglądu zgodnie z którym byty
niemal własnością swych mężów.
Zmiany w sposobie, w jaki ludzie ze sobą współpracują, aby produkować to, co ich
żywi, ubiera i ochrania, powodują też zmiany w organizacji społeczeństwa i
ludzkich postawach w tym społeczeństwie. Jest to tajemnica zmian społecznych,
zachodzących z biegiem dziejów, której myśliciele przed Marksem (i wielu po
nim), zarówno idealiści jak i mechaniczni materialiści nie mogli zrozumieć.
Idealiści widzieli, że zachodzą zmiany, ale twierdzili, że przychodzą one z
niebos. Mechaniczni materialiści dostrzegali, że ludzie są uwarunkowani przez
świat materialny, ale nie mogli zrozumieć jak mogą zachodzić zmiany. Marks
doszedł do przekonania, że istoty ludzkie są uwarunkowane przez otaczający je
świat, ale że i ludzie wpływają na wygląd świata, starając się uczynić go
wygodniejszym do zamieszkania. Zmieniając w ten sposób świat, zmieniają także
warunki, w jakich żyją, a przez to także siebie samych.
Chcąc zrozumieć zmiany zachodzące w społeczeństwie, trzeba zrozumieć w jaki
sposób istoty ludzkie radzą sobie ze zdobywaniem dla siebie jedzenia,
schronienia i ubrań. Było to dla Marksa punktem wyjścia. To jednak nie znaczy,
aby marksiści wierzyli, że postęp w technologii automa -tycznie ulepsza
społeczeństwo, ani nawet, że wynalazki prowadzą automatycznie do zmian w
społeczeństwie. Marks odrzucał taki pogląd (nazywany czasami technologicznym
determinizmem). Historia wskazuje wiele wypadków, kiedy ludzie odrzucali pomysły
udoskonalenia produkcji pożywienia, mieszkań i ubrań, gdyż kolidowały one ze
zwyczajami lub przepisami przyjętymi w danym społeczeństwie.
Tak na przykład w Imperium Rzymskim było wiele pomysłów wskazujących jak można
by otrzymywać więcej plonów z danego terenu, ale ludzie nie wykorzystali ich, bo
wymagały one bardziej starannej pracy niż ta, jaką można było otrzymać od
niewolników, pracujących pod presją bata. Kiedy w XVIII wieku Brytyjczycy
rządzili Irlandią, usiłowali wstrzymać tam rozwój przemysłu, gdyż kolidował on z
interesami biznesmenów w Londynie.
Jeśli by ktoś wystąpił z pomysłem rozwiązania w Indiach problemu niedostatku
żywności przez wyrżnięcie świętych krów, zostałoby to zignorowane ze względu na
istniejące uprzedzenia. Tak samo, gdyby chciał dostarczyć w Anglii soczysty
kotlet z odpowiednio przyrządzonego mięsa ze szczura. Postęp w zakresie
produkcji rzuca wyzwanie dawnym uprzedzeniom i budzi sprzeciw zwolenników
dawnych sposobów organizacji społeczeństwa, ale automatycznie nie odrzuca tych
dawnych uprzedzeń i dawnych form społecznych. Wielu ludzi walczy aby
przeszkodzić zmianom, a i ci, którzy pragną wprowadzić nowe sposoby produkcji,
muszą o nie walczyć. Jeśli zwyciężą przeciwnicy zmian, nowe formy produkcji nie
mogą wejść w życie i produkcja popada w zastój albo nawet się cofa.
Wyraźmy to w terminologii Marksa: Kiedy sity wytwórcze rozwijają się, zderzają
się one ze społecznymi stosunkami i pojęciami, które istniały uprzednio i które
wyrosły na podstawie, starych sił wytwórczych. Przy zderzeniu tym zwyciężają
bądź to ci, którzy są za nowymi siłami produkcji, bądź też ci, którzy są za
starym systemem. W pierwszym przypadku społeczeństwo posuwa się naprzód, w
drugim - pogrąża się w zastoju lub nawet się cofa.
3. Walka klas
Żyjemy w społeczeństwie podzielonym na klasy. W
społeczeństwie w którym niewielka ilość ludzi posiada ogromne bogactwa, a
większość z nas nie ma właściwie nic. Oczywiście jesteśmy skłonni uważać, że tak
było zawsze. Jednak w rzeczywistości w większej części historii człowieka nie
istniał podział na klasy, nie było prywatnej własności ani też wojska i policji.
Taka sytuacja trwała przez pół miliona lat rozwoju człowieka - aż do ostatnich
5000, względnie 10 000 lat.
Nie mogio być podziału na klasy do czasu, kiedy pojedynczy człowiek nie byt w
stanie wypracować więcej pożywienia niż było niezbędne do utrzymania go zdolnym
do pracy. Nie miało sensu trzymanie niewolników -skoro wszystko co
wyprodukowaliby, byłoby potrzebne do utrzymania ich przy życiu.
Jednak przyszedł czas, kiedy wzrost produkcji uczynił podział na klasy nie tylko
możliwym, ale i koniecznym. Można było wyprodukować tyle pożywienia, aby
pozostawiała jego nadwyżka, kiedy bezpośredni producenci zaspokoili na tyle
swoje potrzeby, aby móc dalej egzystować. Istniała też możliwość przechowywania
tej żywności i transportowania jej z miejsca na miejsce.
Ludzie, którzy dzięki swojej pracy wyprodukowali tę żywność, mogli zjeść cały
jej "nadmiar". Ponieważ żyli bardzo skromnie i ubogo pokusa była niemała. Nie
byliby jednak wtedy zabezpieczeni przed przyrodniczymi klęskami, jak klęska
głodu lub powódź w następnym roku. Zapasy żywności wywoływały najazdy
wygłodniałych plemion z innych terenów.
Z początku było to wielkim pożytkiem dla każdego, jeśli specjalna grupa ludzi
opiekowała się tym dodatkowym majątkiem, ochraniając go przed możliwością
zniszczenia, używając go do dopomożenia rzemieślnikom i ludzi budującym
umocnienia obronne lub wymieniając jego część na pożyteczne przedm'Oiy z innym
oddalonym ludem. Było to czynione w pierwszych, powstających już miastach, w
których znajdowali się urzędnicy, kupcy i rzemieślnicy. Ze znaków, stawianych na
kamiennych płytach dla zorientowania się co się posiada, zaczęła się rozwijać
umiejętność pisania.
Takie były pierwsze, chwiejne jeszcze kroki ku temu, co nazywamy "cywilizacją".
Ale - a było to całkiem poważne "ale" - zwierzchnictwo nad powiększającym się
majątkiem należało do niewielkiej liczby jednostek Ta mniejszość używała
bogactwa, którym zarządzała, nie tylko dla dobra całej społeczności, lecz i dla
siebie.
W miarę jak rozrastała się produkcja, coraz większy majątek dostawał się w ręce
tej mniejszości i bogactwa te coraz bardziej pozostawały odcięte od reszty
społeczeństwa. Reguły, które z początku przynosiły korzyść całemu społeczeństwu,
zamieniły się w prawa, które głosiły, że dobra i ziemia, która je wydaje, są
"prywatną własnością" tej mniejszości. Powstała klasa panująca, a prawa broniły
jej potęgi.
Można by zapytać czy było możliwe, aby społeczeństwo rozwinęło się inaczej, aby
ci, którzy trudzili się uprawiając Ziemię, mogli zarządzać zbiorami. Odpowiedź
musi być negatywna. Nie z powodu ludzkiej natury, ale dlatego, że społeczeństwo
było wciąż jeszcze bardzo ubogie. Większość ludzi zaludniających iemię była
zaharowana trudząc się przy uprawie i żyjąc bardzo nędznie, tak że nie miała
czasu na rozwinięcie własnej umiejętności czytania i pisania, na tworzenie dzieł
sztuki, na budowanie okrętów dla handlu, na wykreślenie biegu gwiazd, na
odkrywanie podstawowych praw matematycznych i czasu wylewu rzek, ani jak powinny
być budowane kanary nawadniające.
Aby tymi rzeczami ktoś mógł się zajmować, część tych dóbr, które są potrzebne do
życia, musiała być wydarta ogółowi ludności dla uprzywilejowanej mniejszości,
która przez to nie była zmuszona harować od świtu do nocy.
Nie znaczy to jednak, że podział na klasy jest dzisiaj konieczny. W ostatnim
stuleciu produkcja rozwinęła się w sposób, o którym nie śniło się nawet w
poprzednich wiekach rozwoju ludzkości. Pierwotne niedostatki zostały
przezwyciężone. Niedostatek istniejący dzisiaj jest sztuczny, tym spowodowany,
że rządy niszczą wielkie zasoby żywności.
Dzisiaj podział społeczeństwa na klasy cofa ludzkość do tyłu, zamiast posuwać ją
na przód. Nie tylko zmiana z czysto rolniczego społeczeństwa na społeczeństwo z
miasteczkami i miastami spowodowała niezbędny wówczas podział na klasy. Ten
proces powtarzał się za każdym razem kiedy zaczynały się rozwijać nowe sposoby
produkcji.
Tak więc tysiąc lat temu klasą panującą w Anglii byli feudalni baronowie, którzy
panowali nad krajem i żyli kosztem poddanych. Gdy jednak handel zaczął się
rozwijać na wielką skalę, powstała obok nich w miastach inna uprzywilejowana
klasa bogatych kupców. A kiedy rozpoczął się fenomenalny rozwój przemysłu, nad
znaczeniem kupców zaczęło górować znaczenie właścicieli przemysłowych
przedsiębiorstw.
W każdej fazie rozwoju społeczeństwa istniała gnębiona klasa, która swą fizyczną
pracą stwarzała bogactwa, i panująca klasa, która zarządzała tym bogactwem. W
miarę jednak jak społeczeństwo się rozwijało, zarówno uciskani jak i
wyzyskiwacze zmieniali swe oblicze.
W opartym na niewolnictwie społeczeństwie starożytnego Rzymu niewolnicy byli
prywatną własnością klasy panującej. Właściciel niewolników posiadał dobra
wyprodukowane przez niewolnika, ponieważ był jego właścicielem, tak samo jak
miał mleko od krowy, bo był właścicielem tej krowy.
W feudalnym społeczeństwie średniowiecza poddani posiadali swój własny kawałek
ziemi i to, co na nim wyprodukowali, należało do nich.
Jednak w zamian za posiadanie tej ziemi, byli zobowiązani każdego roku pracować
określoną ilość dni na ziemi posiadanej przez feudalnego pana. Ich czas byt
podzielony; dajmy na to połowę czasu pracowali dla siebie, a połowę dla pana. Za
odmowę pracy dla pana miał on prawo ich ukarać (przez chłostę, uwięzienie lub
surowiej).
W nowoczesnym kapitalistycznym społeczeństwie robotnicy nie są własnością szefa
i ten nie ma prawa karać fizycznie tych, którzy odmawiają wykonania dla niego
nieopłaconej pracy. Szef jest jednak właścicielem fabryk gdzie robotnik (czy
robotnica) musi dostać pracę, jeśli nie chce umrzeć z głodu. Wskutek tego
właścicielowi jest dość łatwo zmusić robotnika, aby zgodził się on na płacę o
wiele niższą niż wartość tego, co on w fabryce wytwarza.
W każdym wypadku uciskająca klasa zarządza całym bogactwem, które pozostało, po
zaspokojeniu najbardziej elementarnych potrzeb pracowników. Właściciel
niewolników pragnął utrzymywać swą własność w dobrym stanie i dlatego żywił
swego niewolnika, podobnie jak człowiek dba dzisiaj o swoje auto. Jednakże
wszystko, co pozostawało po zaspokojeniu fizycznych potrzeb niewolnika zużywał
on dla siebie. Feudalny chłop pańszczyźniany musiał żywić się i ubierać za to,
co wypracował na swym malutkim kawałku gruntu. Z całej jego dodatkowej pracy na
pańskich polach korzystał szlachcic. Obecnie robotnik otrzymuje ustaloną
zapłatę, lecz reszta bogactwa, które wyprodukował, należy do klasy, która go
zatrudnia, jako zysk, procent albo renta.
Walka klas a państwo
Pracownicy rzadko kiedy przyjmowali swój los bez walki. Bywały bunty niewolników
w starożytnym Egipcie i w Rzymie, bunty chłopskie w Cesarstwie Chińskim, wojny
domowe między bogaczami i biedotą w miastach starożytnej Grecji, w Rzymie i w
Europie w okresie Renesansu.
Dlatego Karol Marks rozpoczął swoją broszurę pt. Manifest Komunisty -czny
pisząc: "Historia wszystkich dotychczas istniejących społeczeństw była historią
walki klas." Rozwój cywilizacji opierał się na wyzysku jednej klasy przez drugą,
a zatem na walkach między nimi.
Bez względu na swoją potęgę, luksusowe życie i wspaniałe pałace egipski faraon,
cesarz rzymski czy średniowieczny książę, nie mogli nic zdziałać jeśli nie mieli
pewności, że wytwory pracy żyjących w nędzy chłopów czy niewolników dostaną się
w ich ręce. To stawało się możliwe tylko wtedy, gdy poza podziałem na klasy
istniało jeszcze coś więcej: kontrola nad środkami przemocy należała do nich i
ich zwolenników. We wcześniejszych społeczeństwach nie było armii, policji ani
żadnego innego oddzielonego od całej ludności aparatu władzy. Nawet 50 czy 60
lat temu można byto jeszcze znaleźć takie społeczeństwa, na przykład w
niektórych częściach Afryki. Wiele zadań spełnianych przez państwo w naszym
społeczeństwie spełniała po prostu nieoficjalnie cała ludność, albo należały one
do zgromadzeń wybranych reprezentantów.
Takie zgromadzenia sądziły jednostkę, która według ich opinii przekroczyła jakąś
ważną normę społeczną. Kara była wykonywana przez całe społeczeństwo - na
przykład przez zmuszenie przestępcy do opuszczenia danego terenu. Skoro wszyscy
się zgadzali, jaka kara była niezbędna, policja nie była potrzebna do wykonania
kary. Gdy miała miejsce wojna, wszyscy młodzi mężczyźni chwytali za broń pod
dowództwem wybranego na tę okazję wojownika, bez oddzielnej struktury wojskowej.
Jednak kiedy powstawało społeczeństwo, w którym mniejszość zarządzała
większością dóbr, te proste sposoby utrzymywania "prawa i porządku" i
organizowania wojny przestały być odpowiednie. Każde zebranie reprezentantów,
lub zgromadzenie młodych ludzi pod bronią mogło rozbić się na części stosownie
do istniejących klas społecznych.
Uprzywilejowana grupa tylko wtedy mogła się utrzymać, jeśli zmonopolizowała w
swych rękach karanie winnych, ustanawianie praw, organizację armii i produkcję
broni. Tak więc podziałowi na klasy towarzyszyło zwiększanie się ilości sędziów,
policjantów, generałów i biurokratów. Wszyscy z nich otrzymywali od
uprzywilejowanej klasy część jej bogactwa w zamian za bronienie jej panowania.
Ci którzy służyli w szeregach tego "państwa", zostali wytresowani w wykonywaniu
rozkazów swoich "zwierzchników" i byli odcięci od normalnych więzów społecznych
z wyzyskiwaną resztą ludności. Państwo przekształcało się w rodzaj maszyny do
zabijania, którą posługiwała się uprzywilejowana klasa. A mogła to być ogromnie
skuteczna maszyna.
Oczywiście zdarzało się często, że generałowie, którzy kierowali tą maszyną,
zrywali z danym cesarzem lub królem i starali się zająć jego miejsce. Klasa
panująca, gdy uzbroiła monstrum, często nie mogła utrzymać go w rękach. Ponieważ
jednak bogactwa pochodzące z eksploatacji mas pracujących wymagały maszyny do
zabijania, po każdym takim buncie społeczeństwo postępowało nadal dawnym torem.
Poprzez historię ludzie, którzy rzeczywiście pragnęli ulepszyć społeczeństwo,
znajdowali przeciw sobie nie tylko uprzywilejowaną klasę, lecz również zbrojną
machinę, państwo, które służyło interesom tej klasy.
Klasy panujące, ze wszystkimi, którzy je popierali - ze swym duchowieństwem, z
generałami, policjantami i systemem prawnym - powstały dlatego, że bez nich
cywilizacja nie mogłaby się rozwijać. Ale gdy klasa panująca dostatecznie
utrwali swą władzę, w jej interesie leży hamowanie dalszego rozwoju cywilizacji.
Jej potęga zależy od tego, czy potrafili zmusić tych, którzy wytwarzają
bogactwo, do przekazania go w jej ręce. Wystrzega się nowych sposobów
wytwarzania, chociażby bardziej skutecznych od poprzednich, jeżeli władza może
się przez to wymknąć z jej rąk.
Boją się wszystkiego, co może doprowadzić do rozwinięcia się w wykorzystywanych
masach inicjatywy i dążenia do niezależności. Boją się także powstania nowych,
uprzywilejowanych grup, dość bogatych, aby je byto stać na broń i własne wojsko.
W pewnych momentach zaczynają niszczyć rozwój produkcji zamiast ją rozwijać.
W cesarstwie chińskim na przykład potęga klasy panującej opierała się na tym, że
ona była właścicielem ziemi i do niej należało zwierzchnictwo nad kanałami i
tamami wodnymi, koniecznymi do nawadniania pól i do unikania wylewów. To było
podstawą cywilizacji, która trwała około 2000 lat. Jednak pod koniec tego okresu
metody produkcji nie były o wiele bardziej posunięte niż na początku - mimo
rozkwitu chińskiej sztuki, odkrycia druku i prochu armatniego itp. - i to w
czasie, kiedy Europa była pogrążona w ciemnym okresie Średniowiecza.
Przyczyną było to, że gdy nowe formy produkcji zaczęły się rozwijać, miało to
miejsce właśnie w miastach, dzięki inicjatywie kupców i rzemieślników. Klasa
panująca obawiała się wpływów i potęgi tej grupy społecznej, która nie była
całkowicie podporządkowana jej władzy. Tak więc od czasu do czasu władze
cesarskie w bezwzględny sposób dławiły wzrastającą gospodarkę w miastach i
wpływały na obniżenie produkcji, osłabiając w ten sposób nowe klasy społeczne.
Wzrost nowych sif wytwórczych - nowych sposobów produkowania bogactwa -
kolidował z interesami starych klas sprawujących władzę. Rozpoczynała się walka,
a jej wyniki decydowały o przyszłości społeczeństwa.
Czasami jak w Chinach, nowe formy produkcji zostały stłumione w zarodku i
społeczeństwo tkwiło w większym lub mniejszym stopniu w zastoju przez bardzo
długie okresy czasu. Czasami, tak jak w Rzymskim Imperium, z niezdolności
rozwinięcia nowych form produkcji wynikało, że z biegiem czasu produkowało się
niedość dóbr dla utrzymania społeczeństwa na dawnym poziomie. Cywilizacja
upadła, miasta popadły w ruinę, a ludność powróciła do surowych, rolniczych form
społecznych.
Czasami nowa klasa, oparta o nową formę produkcji, była zdolna doprowadzić do
osłabienia, a w końcu do obalenia dawnej, znajdującej się przy władzy klasy wraz
z jej systemem prawnym, jej armią, jej ideologią i religią. Wtedy społeczeństwo
mogło się dalej rozwijać.
Czy społeczeństwo szło naprzód czy też cofało się, zależało zawsze od tego kto
wygrał wojnę między klasami. I jak to zwykle w wojnie, zwycięstwo nie było
przesądzone z góry, ale zależało od organizacji, zwartości i kierownictwa
rywalizujących klas.
4. Początek kapitalizmu
Jednym z najbardziej niedorzecznych poglądów jakie się sfyszy
jest ten, że na świecie nie mogłoby być inaczej niż jest teraz. Jednak bywało
inaczej. I to nie w jakimś odległym zakątku naszego globu, ale w Anglii, i to
nie tak dawno temu. Zaledwie przed 250 laty ludzie uważaliby za wariata kogoś,
kto opisałby im świat w którym my dziś żyjemy: z przeogromnymi miastami,
wielkimi fabrykami, z samolotami i wyprawami w przestrzenie międzyplanetarne.
Nawet koleje żelazne znajdowały się poza granicami ich wyobraźni.
Żyli oni bowiem przeważnie w społeczności wiejskiej, w której większość
mieszkańców nigdy nie wyruszała nawet 10 mil od wioski, którą zamieszkiwali, a
koleje ich życia były ściśle określone przez zmiany pór roku, jak od tysiącleci.
Jednak już 700 czy 800 lat temu rozpoczęty się zmiany w rozwoju, które miały w
końcu przeciwstawić się takiemu typowi egzystencji.
W miastach osiedlali się grupami rzemieślnicy i handlarze. W przeciwieństwie do
reszty ludności nie ofiarowywali oni wielkim panom swych usług za darmo, ale
wymieniali z nimi i z ich poddanymi swe wyroby w zamian na żywność. Coraz
częściej używali szlachetnych metali jako miary przy wymianie. Było już tylko
małym krokiem naprzód pobieranie przy każdej wymianie niewielkiej dodatkowej
ilości szlachetnego metalu aby zdobyć zysk.
Z początku miasta mogły przeżyć tylko przez obracanie jednego pana przeciw
drugiemu. W miarę jednak zwiększania się sprawności rzemieślników produkowali
oni coraz więcej cennych przedmiotów i ich wpływy wzrastały. Tzw. klasy średnie
(burżuazja) stawały się nową klasą w feudalnym średniowiecznym społeczeństwie.
Jednak zdobywali oni swe bogactwa w zupełnie inny sposób niż feudalni panowie,
którzy władali tym społeczeństwem.
Feudalny pan żywił się bezpośrednio artykułami rolniczej produkcji, którą jego
poddani prowadzili w jego włościach i którą od nich wymuszał. Zmuszał ich do
pracy bez potrzeby płacenia im wskutek swej osobistej potęgi. W przeciwieństwie
do tego zamożniejsze klasy w miastach żyły ze sprzedaży wyrobów nie związanych z
rolnictwem. Płacili oni pracownikom wedle umowy od dnia lub tygodnia za
produkowanie dla nich.
Ci pracownicy - często zbiegli pańszczyźniani poddani - mogli przychodzić lub
odchodzić kiedy im się to podobało, o ile skończyli pracę za którą otrzymali
zapłatę. "Jedyny" przymus polegał na tym, że bez tej pracy umarliby z głodu.
Bogacz mógł się nadal bogacić, ponieważ pracownik chociaż "uwolniony", wolał
zgodzić się na niższą zapłatę za swoje wyroby niż byty one warte aby nie umierać
z głodu.
Powrócimy jeszcze raz do tej kwestii potem. W tej chwili jest dla nas ważne, że
mieszczanie z klasy średniej zdobywali swe majątki z zupełnie innego źródła niż
feudalni magnaci. Z tego powodu każda z tych klas pragnęła zorganizować
społeczeństwo w inny sposób.
Ideałem feudalnego pana było społeczeństwo, w którym miałby on absolutną władzę
nad swymi dobrami ziemskimi. Pragnął nie być ograniczony przez pisane prawa ani
przez wtrącanie się kogokolwiek z zewnątrz i mieć poddanych, którym nie wolno
byłoby zbiec. Pragnął, aby wszystko działo się tak jak za jego ojca i dziada i
żeby każdy akceptował pozycję społeczną z jaką się urodził.
Oczywiście świeżo wzbogaceni mieszczanie z konieczności zapatrywali się na to
inaczej. Pragnęli oni ograniczyć władzę poszczególnych panów czy króla, którzy
chcieliby wtrącać się do ich handlu i rzemiosła czy też sięgać po ich dobra.
Marzyli o uzyskaniu tego przez trwały system prawny - zatwierdzone przez ogół i
spisane prawa, które byłyby sformułowane i narzucone przez ich własnych
wybranych reprezentantów. Chcieli uwolnienia biedniejszych klas od poddaństwa,
tak aby ludzie ci mogli pracować w miastach, zwiększając zyski mieszczan.
Ojcowie i dziadowie wielu z nich pracowali pod batem feudalnych lordów i ich
synowie z pewności nie chcieli, aby to trwało nadal.
Jednym słowem chcieli oni zrewolucjonizować społeczeństwo. Ich starcia ze starym
porządkiem byty nie tylko ekonomiczne, lecz także ideologiczne i polityczne.
Ideologiczne znaczyło głównie religijne, działo się to bowiem w środowisku
niepiśmiennym, w którym głównym źródłem poglądów na społeczeństwo byty kazania w
kościele.
Ponieważ średniowieczny Kościół był kierowany przez biskupów i przez władze
klasztorne, to jest w rzeczy samej przez panów feudalnych, propagowali oni
poglądy będące w zgodzie z feudalnym ustrojem, atakując jako "grzeszne" wiele
postępków miejskiej burżuazji.
Tak więc w XVI i XVII wieku w Niemczech, w Holandii, Anglii i Francji kiasy
średnie skupiały się wokół religii bardziej im odpowiadającej. Był nią
protestantyzm - ideologia religijna, która głosiła jako cnoty oszczędność,
wstrzemięźliwość, ciężką pracę (szczególnie dla robotników) i uniezależnienie
się wiernych z klas średnich od biskupów i władz zakonnych.
Klasy średnie stworzyły Boga na swoje podobieństwo, przeciwstawiając go Bogu
średniowiecza.
Szkoła i telewizja opowiadają nam dzisiaj o wielkich wojnach religijnych tego
okresu, tak jakby rozgrywały się one właśnie z powodu różnic religijnych. Jakby
ludzie byli tak stuknięci, aby bić się i umierać z tego powodu, że mają inne
zdanie co do roli krwi i ciała Chrystusa w Komunii Świętej. W rzeczywistości w
grę wchodziło coś o wiele ważniejszego. Było to zderzenie między dwoma zupełnie
różnymi formami społeczeństwa, opartymi na dwu zupetnie różnych rodzajach
produkcji.
W Anglii burżuazja wygrafa w wojnie domowej z feudafami w połowie XVII w.
Okropnie to wygląda w oczach obecnej klasy panującej, że ich przodkowie
uświęcili swoją wtadzę ścinając gtowę króla i usprawiedliwiając ten czyn przez
powołanie się na wypowiedzi proroków ze Starego Testamentu.
Jednak gdzie indziej początkowo zwycięstwo odniósł feudalizm. We Francji i w
Niemczech protestantcy rewolucyjni mieszczanie zostali zgładzeni po ciężkich
walkach wewnętrznych. (Chociaż feudalna wersja protestantyzmu przetrwała w
północnych Niemczech). Dopiero po okresie przeszło dwustu lat burżuazja odniosła
zwycięstwo w następnych walkach, które rozpoczęty się już bez religijnego
przebrania w 1789 roku w Paryżu.
Wyzysk i wartość dodatkowa
W opartych na niewolnictwie i feudalizmie społeczeństwach wyższe klasy posiadały
środki prawnej kontroli nad masami pracowników. Gdyby nie to, ci, którzy
pracowali dla feudalnego pana czy właściciela niewolników uciekliby,
pozostawiając uprzywilejowaną klasę bez tych, którzy mieli dla niej pracować.
Jednak kapitalista nie potrzebuje zazwyczaj takiej prawnej kontroli nad osobą
robotnika. Nie potrzebuje być jego właścicielem. Wystarczy, aby był pewny, że
robotnik, który nie zechce pracować umrze z głodu. Zamiast posiadać robotnika na
własność, kapitalista może miewać się doskonale, jeśli jest właścicielem maszyn
i fabryk, którymi dysponuje, a które dla robotnika są środkiem fizycznego
przeżycia.
Materialne środki do życia są wytwarzane przez pracę ludzi. Jednak praca ta jest
niemal bezużyteczna bez narzędzi do uprawy pola albo do przetwarzania
występujących w przyrodzie materiałów. Narzędzia mogą różnić się od siebie
niesłychanie. Może to być prosty przyrząd rolniczy, jak pług lub motyka, a mogą
być to skomplikowane maszyny, które znajdują się w nowoczesnych,
zautomatyzowanych fabrykach. Bez narzędzi nawet najlepiej wykwalifikowany
robotnik nie jest w stanie wytwarzać przedmiotów koniecznych do fizycznego
przeżycia.
Rozwój tych narzędzi - zwykle nazywanych "środkami produkcji" -oddziela
współczesną istotę ludzką od naszych dalekich przodków z epoki kamiennej.
Kapitalizm opiera się na posiadaniu tych środków produkcji przez niewielką
liczbę ludzi. W Anglii na przykład jeden procent ludności jest w posiadaniu 84
procent akcji i udziałów w przemyśle. W ich rękach jest skoncentrowana faktyczna
kontrola nad ogromną większością środków produkcji - maszyn, fabryk, złóż
naftowych i najlepszych gruntów rolnych. Wielkie rzesze ludności mogą tylko
wtedy zdobyć środki utrzymania, jeśli kapitaliści pozwolą im pracować przy tych
środkach produkcji. To daje kapitalistom ogromną władzę wykorzystywania pracy
innych - chociaż w oczach prawa, wszyscy ludzie są sobie równi.
Trwało to kilka stuleci zanim kapitaliści objęli pełną władzę nad środkami
produkcji. W Anglii na przykład parlamenty w XVII i XVIII wieku uchwaliły całą
serię aktów prawnych, zwanych "Enclosure Acts" (aktów o otaczaniu płotem lub
murem). Pozbawiło to wieśniaków ich własnych środków produkcji, to jest ziemi,
którą uprawiali od wieków. Ziemia ta stała się własnością części klasy
kapitalistów. Ogromne ilości ludności wiejskiej były zmuszone sprzedać swoją
pracę kapitalistom, aby przeżyć.
Kiedy kapitaliści zdobyli monopol środków produkcji, mogli sobie pozwolić na to,
aby ogół ludności korzystał ze względnej wolności i równości praw politycznych z
kapitalistami. Jednak "wolni" robotnicy musieli wciąż pracować na swe
utrzymanie.
Prokapitalistyczni ekonomiści mają tego proste wytłumaczenie. Według nich
kapitaliści płacąc robotnikowi kupują jego pracę. Kapitalista musi płacić mu
godziwe zarobki. W przeciwnym razie robotnik może pójść pracować do kogoś
innego. Kapitalista daje "uczciwą dzienną płacę". W zamian robotnik powinien
dawać "uczciwy dzień pracy" .
Jak w takim razie tłumaczą oni zyski? Tłumaczą, że zysk jest nagrodą kapitalisty
za jego "ofiarę", to jest za to, że przeznaczył swoje środki produkcji czyli
kapitał do użytku. Jest to wytłumaczenie, które z trudem może trafić do
przekonania robotnikowi, który poświęci mu chwilę zastanowienia.
Weźmy za przykład spółkę, która ogłasza, że jej czysty zysk stanowi 10 procent
rocznie. Znaczy to, źe jeśli cena całej maszynerii, fabryk i wszystkiego co
posiada wynosi 100 milionów dolarów, to po roku zostaje 10 milionów zysku po
zapłaceniu pensji, surowców i zamianie maszyn na nowe, gdy stare uległy zużyciu.
Nie potrzeba być geniuszem, aby obliczyć, że po 10 latach spółka osiągnie zysk
100 milionów - to jest pełną sumę początkowego wkładu.
Jeśli to jest nagroda za "ofiarę" jaką uczynił kapitalista, to oczywiście po
pierwszych 10 latach nie powinno już być mowy o zysku, bo kapitalista został już
kompletnie spłacony i odzyskał wszystkie pieniądze, które włożył na początku. W
rzeczywistości jednak jest on dwa razy bogatszy niż przedtem. Posiada nie tylko
swój ulokowany w fabryce kapitał, ale też całość narastających zysków - czyli
100 milionów.
W tym samym okresie robotnik poświęcił większość swojej energii życiowej,
pracując w fabryce po 8 godzin dziennie przez 48 tygodni w roku. Czy ma się on
dwa razy lepiej po upływie tego czasu? Jeśli nawet oszczędzał wytrwale, nie jest
w stanie kupić o wiele więcej niż kolorowy telewizor, auto z drugiej ręki lub
zainstalować najtańsze centralne ogrzewanie. Z pewnością nie zbierze dość
pieniędzy, aby wykupić fabrykę w której pracuje, i którą podwoił kapitaliście w
formie zysków.
"Uczciwy dzień pracy za uczciwą dzienną zapłatę" pomnożył kapitał kapitalisty,
pozostawiając robotnika bez kapitału i bez innej możliwości niż dalsza praca na
tych samych mniej więcej warunkach. Formalnie "równe prawa" kapitalisty i
robotnika zwiększyły jeszcze faktyczną nierówność.
Jednym z wielkich odkryć Karola Marksa było wyjaśnienie tej rzekomej
nieprawidłowości. Nie ma mechanizmu, który by zmuszał kapitalistę do płacenia
swym robotnikom za pełną wartość ich pracy. Robotnik zatrudniony obecnie, dajmy
na to, w przemyśle elektromaszynowym, może wyprodukować towaru za 400 funtów
tygodniowo. Nie znaczy to jednak, aby on (czy ona) mogli otrzymać tę sumę. W 99
przypadkach na 100 otrzymują o wiele mniej.
Jeśli by przestali pracować, czeka ich głód (lub utrzymywanie się z nędznych sum
wypłacanych im ubezpieczeń społecznych). Dlatego nie domagają się oni pełnej
wartości tego co produkują, ale sumy, która pozwoliłaby im na mniej lub bardziej
znośny poziom życia. Robotnik otrzymuje tylko tyle, aby móc poświęcać wszystkie
swoje wysiłki, całą swoją zdolność codziennej pracy (nazywanej przez Marksa siłą
roboczą) do dyspozycji kapitalisty.
Z punktu widzenia kapitalisty robotnicy otrzymują godziwą zapłatę za swój
wysiłek przy pracy, jeśli płaci im się dosyć, żeby zachowywali swą energię do
pracy i mogli wychować swe dzieci jako przyszłą generację robotników. Jednak
ilość pieniędzy potrzebna do utrzymania robotników w stanie zdolności do pracy
jest o wiele mniejsza niż to, co mogą oni wypracować.Wartość ich zdolności do
pracy jest dużo mniejsza niż wartość stworzona przez ich pracę. Różnica idzie do
kieszeni kapitalisty. Marks nazywał ją "wartością dodatkową".
Samorozrastanie się kapitału
W pismach zwolenników obecnego systemu można zauważyć, że
podzielają oni dziwne przekonanie. Pieniądze mają ich zdaniem magiczne
właściwości. Rozrastają się one jak roślina lub zwierzę.
Jeśli kapitalista lokuje swe pieniądze w banku, oczekuje, że ich ilość wzrośnie.
Jeśli je umieści w akcjach wielkich firm, spodziewa się, że będzie wynagrodzony
procentem dodatkowych pieniędzy każdego roku w formie dywidendy. Karol Marks
pisał o tym zjawisku, które nazywał "samoroz-rastaniem się kapitału" i starał
się je wyjaśnić.
Jak była już o tym mowa, swoje wyjaśnienie zaczynał nie od samego pieniądza,
lecz od pisania o pracy i o sposobach produkcji. W obecnym społeczeństwie ludzie
posiadający dość pieniędzy mogą kupić władzę nad środkami produkcji. W tym
przypadku mogą oni zmusić każdego, aby sprzedał im swoją pracę potrzebną do
uruchomienie środków produkcji.
Sekret samorozrastania się kapitału, czyli cudownej zdolności
pieniędzy do zwiększania się u tych, którzy mają ich pod dostatkiem, polega na
sprzedawaniu i kupowaniu pracy.
Weźmy za przykład robotnika - nazwijmy go Jackiem - który jest zatrudniony u
Lorda Browninga. W ciągu ośmiu godzin pracy Jacek może wypracować towar wartości
48 funtów. Jednak Jacek jest gotów pracować za o wiele niższą sumę, bo
alternatywą tego byłby zasiłek bezrobotnego. Wptyw pro-kapitalistycznych posłów
w parlamencie gwarantuje mu, że jako bezrobotny otrzymałby tylko 12 funtów
dziennie na utrzymanie siebie, żony i dziecka. Według nich zwiększenie zasiłków
dla bezrobotnych wpłynęłoby na "zniszczenie motywacji do podjęcia pracy".
Jeśli Jacek chce otrzymać więcej niż 12 funtów dziennie, jest zmuszony sprzedać
swą zdolność do pracy, nawet jeśli może dostać znacznie mniej niż 48 funtów, co
jest sumą odpowiadającą wartości towarów, który może wyprodukować w ciągu 8
godzin. Godzi się, dajmy na to, pracować za przeciętną stawkę 28 funtów. Różnica
20 funtów dziennie idzie do kieszeni Lorda Browninga. Jest to dla lorda
wartością dodatkową.
Ponieważ Lord Browning jest dość zamożny, aby od początku mieć władzę nad
środkami produkcji, może być pewny, że będzie się stawać bogatszy każdego dnia o
20 funtów pomnożonych przez liczbę robotników, których zatrudnia.
Suma jego pieniędzy się zwiększa, kapitał się rozrasta nie wskutek prawa natury,
lecz dlatego, że jego władza nad środkami produkcji pozwala mu tanio otrzymywać
pracę innych.
Oczywiście Lord Browning nie zawsze ma całe te 20 funtów dla siebie samego.
Możliwe, że wydzierżawił on fabrykę albo teren, na którym ją postawił, a może
pożyczył z początku część kapitału od innych członków klasy panującej. W zamian
żądają oni od niego części jego wartości dodatkowej. Tak więc, powiedzmy
oddziela on dla nich 10 funtów w formie czynszu, procentu lub dywidendy,
pozostawiając dla siebie tylko 10 funtów zysku.
Ci, którzy żyją z dywidend, prawdopodobnie nigdy w żyuu nie widzieli Jacka. Nie
mniej ich dochód nie pochodzi z mistycznej właściwości pieniądza, ale z
fizycznego wysiłku i potu Jacka. Dywidendy, spłacanie odsetek i czysty zysk -
wszystko to pochodzi z wartości dodatkowej.
Co decyduje ile Jacek otrzymuje za swoją pracę? Ten, co go zatrudnia, usiłuje
zapłacić mu jak najmniej. W rzeczywistości jednak są granice, których nie można
przekroczyć. Niektóre z nich są natury fizycznej. Nie jest wskazane płacić
robotnikom tak nędznie, aby cierpieli na niedożywienie i nie mogli zdobyć się na
żaden wysiłek przy pracy. Trzeba im też zapewnić możliwość podróżowania do pracy
i z powrotem, a także odpoczynku w nocy, tak aby nie zasypiali przy maszynach.
Z tego punktu widzenia warto jest nawet płacić na to, co robotnicy uważają za
pewien luksus - na możliwość wypicia paru kufli piwa wieczorem, na telewizję czy
też na urlop od czasu do czasu. To wszystko czyni robotnika bardziej wypoczętym
i zdolnym do dalszej pracy tzn. regeneruje jego sitę roboczą. Jest faktem, że
gdzie zapiata jest za skąpa cierpi na tym produkcyjność.
Kapitalista musi również martwić się o coś innego. Jego przedsiębiorstwo będzie
czynne przez wiele lat, przeżyje z pewnością swych obecnych pracowników. Firma
będzie potrzebować następnej generacji do zastąpienia ich przy pracy. Trzeba
więc dość płacić pracownikom, aby mogli wychować swe dzieci. Trzeba też upewnić
się, że państwo umożliwi tym dzieciom nabycie pewnych umiejętności, jak na
przykład czytania i pisania, dzięki odpowiedniemu systemowi szkolnemu.
W rzeczywistości ma również znaczenie to, co w przekonaniu robotnika jest
"przyzwoitą zapłatą". Ten, który otrzymuje w swoim przekonaniu zdecydowanie za
mato, może zaniedbywać pracę i niewiele sobie robić z jej utraty, gdyż uważa, że
jest ona "mało warta".
Wszystkie te czynniki, które wpływają na jego zarobki, mają jedną cechę wspólną.
Wszystkie mają na celu wpłynęcie na to, aby robotnik miał energię życiową i siłę
do pracy - tę sitę, którą kapitalista kupuje na godziny. Pracownikom płaci się
tę cenę, która pozwala im utrzymać siebie gotowych do pracy i swoje rodziny przy
życiu.
W obecnym kapitalistycznym społeczeństwie na jedną jeszcze rzecz trzeba zwrócić
uwagę. Olbrzymią ilość pieniędzy wydaje się na siły policyjne, wojsko i
uzbrojenie. Są one używane przez państwo w interesie klasy kapitalistycznej.
Ściśle biorąc, choć są one zarządzane przez państwo, są własnością klasy
kapitalistów. Wartość, którą się na nie wydaje, należy do kapitalistów, a nie
pracowników. To jest także część wartości dodatkowej.
Wartość dodatkowa = zysk + czynsz + procent + wydatki na policję, wojsko itd.
5. Teoria wartości
"Ale nie tylko praca, lecz także maszyny i kapitał produkują
dobra. A w takim razie jest całkiem na miejscu, że kapitał, tak jak praca
korzysta z wyprodukowanych dóbr. Każdy czynnik biorący udział w produkcji
powinien być wynagradzany."
W ten sposób ktoś, kto nauczył się trochę prokapitalistycznej ekonomii,
odpowiada na marksowską analizę wyzysku i wartości dodatkowej. Na pierwszy rzut
oka wydaje się, że te poglądy mają pewien sens. Bo rzeczywiście, czyż można
wyprodukować wiele bez kapitału?
Marksiści nigdy nie twierdzili, że można, jednak inny jest nasz punkt wyjścia.
Zaczynamy od pytania: skąd się wziął kapitał? Jak powstały środki produkcji?
Nietrudno znaleźć na to odpowiedź. Sięgając do historii, widzimy, że wszystko,
czego człowiek używał do stworzenia dostatku - czy to była kamienna siekiera z
czasów neolitycznych, czy nowoczesny komputer -było stworzone przez ludzką
pracę. Jeśli siekiera była zrobiona narzędziami, to te narzędzia byty wykonane
przedtem czyjąś pracą.
Dlatego Marks nazwał środki produkcji "martwą pracą". Kiedy biznesmeni chełpią
się posiadanym kapitałem, w rzeczywistości chełpią się, że zdobyli władzę nad
ogromnym zasobem pracy wypracowanym przez minione pokolenia - i wcale to nie
znaczy, aby to były pokolenia ich własnych przodków, bo ci nie trudzili się
pewnie fizycznie więcej niż oni dzisiaj.
Twierdzenie, że praca jest źródłem bogactwa - zazwyczaj nazywane "teorią
wartości" - nie było oryginalnym odkryciem Marksa. Uznawali je wszyscy wielcy
pro-kapitalistyczni ekonomiści aż do jego epoki.
Tacy ludzie jak szkocki ekonomista Adam Smith lub angielski ekonomista Ricardo
pisali w okresie, kiedy system przemysłowego kapitalizmu był wciąż jeszcze
względnie młody, to jest tuż przed rewolucją francuską i wkrótce po niej.
Kapitaliści nie byli jeszcze klasą dominującą i w dążeniu do tego celu zależało
im na tym, aby wiedzieć, jakie jest prawdziwe źródło ich bogactwa. Smith i
Ricardo szli im na rękę kiedy dowodzili, że to praca stworzyła zamożność i żeby
tę zamożność rozwijać, trzeba "uwolnić" chłopów pańszczyźnianych od
zwierzchnictwa ich przed-kapitalis-tycznych panów.
Wkrótce później myśliciele bliżsi klasie pracowniczej obrócili twierdzenie
Smitha i Ricardo'a przeciwko ich kapitalistycznym przyjaciołom: jeśli praca
stwarza bogactwo, w takim razie praca stwarza kapitał. A "prawa kapitału" to są
tylko przywłaszczone prawa cudzej pracy.
Wkrótce ekonomiści, którzy popierali kapitalizm, zaczęli głosić, że teoria
wartości jest czystym nonsensem. Ale kiedy wyrzucić prawdę frontowymi drzwiami,
ma ona zwyczaj wślizgiwać się przez kuchnię.
Jeśli włączyć radio i wsłuchiwać się dość długo, zawsze usłyszy się takiego lub
innego mędrka skarżącego się, że przyczyną kłopotów z gospodarką jest to , że
"ludzie nie dość pracują" lub że "wydajność" jest za niska", co po prostu wyraża
to samo w inny sposób. Zapomnijmy na chwilę czy twierdzenie to jest słuszne.
Zamiast tego przyjrzyjmy się uważnie jak jest ono wyrażone. Nigdy nie słyszy
się, że "maszyny nie dość pracują". Zawsze mówi się o ludziach - o robotnikach.
Mówią nam, że gdyby tylko robotnicy więcej pracowali, wyprodukowaliby więcej
dobra, a to pozwoliłoby na więcej inwestycji w nową maszynerię. Ci, którzy tak
się wyrażają, mogą nie zdawać sobie sprawy, że mówią, iż więcej pracy stwarza
więcej kapitału. Praca jest zródtem bogactwa.
Powiedzmy, że mam funta w kieszeni. Na czym polega dla mnie jego wartość.
Ostatecznie jest to tylko kawałek zadrukowanego papieru. Jego wartość polega na
tym, że w zamian za niego mogę otrzymać jakąś rzecz użyteczną, wypracowaną przez
kogoś innego. Za dwa funty mogę otrzymać produkt, który wymagał dwa razy więcej
pracy. I tak dalej.
Jeśli chcemy obliczyć wartość posiadanego przedmiotu, musimy obliczyć ilość
pracy, która była zużyta na jego stworzenie. Jest jasne, że nie każdy
wypracowuje tyle samo dobra w pewnym określonym czasie co ktoś inny. Jeśli
zabiorę się na przykład do zrobienia stołu, zużyję na to pięć lub sześć razy
więcej czasu niż wykwalifikowany stolarz. Oczywiście zdrowy rozsądek wskazuje,
że nie zrobiłem stołu o wartości 5 lub 6 razy większej niż stół zrobiony przez
wykwalifikowanego stolarza. Przy ocenie jego wartości każdy będzie brać pod
uwagę ile pracy włożyłby w tę robotę wykwalifikowany stolarz, a nie ja.
Powiedzmy, że stolarz zrobiłby stół w godzinę. W takim razie wartość stołu
będzie oceniona jako odpowiednik godziny pracy. To byłby czas pracy konieczny do
zrobienia go, jeśli wziąć pod uwagę normalny poziom techniki i umiejętności w
naszym społeczeństwie
Z tego powodu Marks kładł nacisk na to, że miarą wartości przedmiotu nie jest po
prostu czas, który jakakolwiek jednostka potrzebuje na jego wykonanie, ale jest
to czas potrzebny dla wykonania go przez kogoś pracującego z przeciętną
umiejętnością techniczną i przeciętną wprawą wśród producentów tego przedmiotu.
Marks nazywał to "społecznie niezbędny czas pracy". Jest to ważne określenie, bo
w okresie kapitalizmu stale następuje postęp w technologii, przez co coraz mniej
czasu potrzeba na wyprodukowanie przedmiotów.
Kiedy na przykład radia były robione z katodowymi lampami, były one bardzo
kosztowne, gdyż wykonanie tych lamp i spajanie ich razem wymagało długiej pracy.
Potem odkryto tranzystory, które można było wykonać i spajać dużo łatwiej i
prędzej. Tak więc nagle wszyscy robotnicy w fabrykach, którzy wykonywali radia z
katodowymi lampami zorientowali się, że wartość ich produkcji spadła. Wartość
radia stała się bowiem nagle określona przez czas potrzebny na wykonanie radia z
tranzystorami, a nie jak przedtem, z lampami katodowymi.
Jeszcze punkt końcowy: ceny pewnych wyrobów zmieniają się gwałtownie z dnia na
dzień lub z tygodnia na tydzień. Te zmiany mogą być spowodowane przez wiele
innych czynników poza zmianami w ilości pracy potrzebnej do ich wyprodukowania.
Kiedy mróz w Brazylii zniszczył wszystkie plantacje kawy, cena kawy ogromnie
podskoczyła, bo było jej brak na całym świecie i ludzie byli gotowi płacić
więcej. Gdyby w przyszłości jakaś przyrodnicza katastrofa zniszczyła wszystkie
telewizory w Polsce, bez wątpienia cena telewizji poszłaby również w górę. To,
co ekonomiści nazywają podażą i popytem, stwarza bezustannie takie wahania w
cenach.
Z tej racji wielu prokapitalistycznych ekonomistów uważa, że teoria wartości
jest nonsensem. Twierdzą oni, że tylko podaż i popyt są ważne. Ale to właśnie
jest nonsensem. Przy takim twierdzeniu zapomina się, że jeśli rzeczy ulegają
wahaniom, to najczęściej są jednak wokół przeciętnego poziomu. Morze cofa się i
posuwa z powodu przypływów i odpływów, ale nie znaczy to jednak, aby nie można
było mówić o stałym punkcie przekraczanym w jedną lub drugą stronę, który
zwykliśmy nazywać "poziomem morza".
Podobnie, choć ceny zmieniają się z dnia na dzień, podnosząc się lub opadając,
nie znaczy to, aby nie można było mówić o stałej wartości, wokół której oscylują
te wahania. Gdyby na przykład wszystkie telewizory zostały zniszczone, pierwszy
na nowo wyprodukowany telewizor byłby bardzo poszukiwany i osiągnąłby bardzo
wysoką cenę. Wkrótce jednak, wiele innych pojawiłoby się w sprzedaży,
rywalizując jeden z drugim, aż wreszcie cena uległaby obniżce aż do wartości
wyznaczonej przez czas pracy, potrzebny do wykonania każdego odbiornika.
Konkurencja i akumulacja
Był czas, kiedy kapitalizm wydawał się dynamicznym i postępowym systemem. Przez
cały okres historii człowieka większość mężczyzn i kobiet żyła w ciężkiej
harówce i eksploatacji. Nie zmienił tego przemysłowy kapitalizm, gdy pojawił się
w XVIII i XIX wieku, ale zdawało się, że kieruje on tę harówkę i eksploatacje ku
użytecznemu celowi. Zamiast wykorzystywać olbrzymie ilości bogactwa dla
luksusowego życia niewielu arystokratycznych pasożytów, dla budowania
luksusowych grobów dla zmarłych królów albo prowadzenia niepotrzebnych wojen o
to, czy jakiś cesarski syn miał rządzić jakąś tam dziurą na końcu świata,
kapitalizm używał osiągnięte bogactwa dla stwarzania nowych środków do budowania
nowego bogactwa. Rozwój kapitalizmu był okresem rozrastania się przemysłu, miast
i transportu na skalę, o jakiej nawet się nie śniło w poprzednich okresach
ludzkiej historii.
Dziwne może się to dziś wydawać, ale malutkie i dziś mało ważne miasteczka
północnej Anglii, jak Oldham, Halifax i Bingley, były miejscami cudów. Ludzkość
nigdy przedtem nie widziała takiego mnóstwa surowej bawełny i wełny
przemienionych tak prędko w materiały na odzież dla milionów. Nie stało się tak
dlatego, że kapitaliści mieli jakieś specjalne zalety. Byli oni raczej
nieprzyjemnymi osobnikami, opętanymi myślą zagarnięcia jak największego bogactwa
dla siebie i płacenia jak najmniej za pracę zatrudnionym przez siebie ludziom.
Wiele panujących przed nimi klas społecznych było do nich pod tym względem
podobnych, choć nie rozwijały one przemysłu. Jednak kapitaliści różnili się od
nich dwoma ważnymi cechami.
O pierwszej już była mowa: robotnicy nie byli ich własnością. Kapitaliści
płacili im według godzin za ich zdolność do pracy, to jest ich siłę roboczą. Po
drugie nie zużywali oni dla siebie dóbr wytwarzanych przez robotników. Feudalny
lord konsumował mięso, pieczywo, ser i wino, wyprodukowane przez chłopów
pańszczyźnianych. Kapitalista zaś żył ze sprzedaży tego co wyprodukowali
robotnicy.
To dawało kapitaliście mniej swobody w postępowaniu z robotnikami niż miał jej
właściciel niewolników lub feudalny lord. Aby móc sprzedać wyprodukowane wyroby,
kapitalista musiał produkować je jak najtaniej. Kapitalista był właścicielem
fabryki i był w niej samowładnym panem. Jednak nie mógł używać swojej władzy w
sposób zupełnie dowolny. Musiał on liczyć się z wymaganiami konkurencji z innymi
fabrykami.
Powróćmy do naszego ulubionego kapitalisty, Lorda Browninga. Załóżmy, że
wyprodukowanie w jego fabryce pewnej ilości bawełnianego materiału zabiera 10
godzin pracy robotnika, ale też, że istnieje inna fabryka gdzie tą samą ilość
tego samego materiału produkuje się w ciągu 5 godzin. W tym przypadku Lord
Browning nie mógłby wyznaczać ceny za ten materiał jako odpowiednik 10 godzin
pracy. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zapłaciłby mu takiej ceny, jeśli mógłby
otrzymać tańszy materiał gdzie indziej.
Każdy kapitalista, który chciał się utrzymać na rynku, musiał wymagać, aby jego
robotnicy pracowali tak szybko, jak to tylko było możliwe. Ale nie było to
wszystko. Musiał on także upewnić się, że jego robotnicy są zatrudnieni przy
najbardziej nowoczesnych maszynach, tak aby ich praca wytwarzała tyle produktu w
ciągu godziny, co w fabrykach pracujących dla innych kapitalistów. Kapitalista,
który nie chciał bankrutować, musiał być pewny, że posiada coraz więcej środków
produkcji, co Marks nazywał akumulacją kapitału.
Konkurencja między kapitalistami wytwarzała żelazną organizację, zwaną rynkiem,
do którego każdy z nich bez wyjątku się stosował. Rynek zmuszał ich do stałego
przyśpieszania sposobu pracy i do inwestowania, ile się tylko dało w nową
maszynerię. A mogli oni pozwolić sobie na to (nie mówiąc już o ich własnych
wydatkach na luksusowe towary) tylko wtedy, jeśli utrzymywali płace robotników
na jak najniższym poziomie.
Marks pisał w swej najważniejszej pracy pt. Kapitat, że kapitalista jest
rodzajem skąpca, opętanego pragnieniem zdobywania coraz większych zasobów
bogactwa.
Ale: "Co u skąpca jest po prostu manią, u kapitalisty jest działaniem mechanizmu
społecznego, w którym on sam jest tylko jednym z kółek (...) rozwój produkcji
kapitalistycznej czyni koniecznym ciągły wzrost kapitału włożonego w
przedsiębiorstwo przemysłowe, a konkurencja narzuca każdemu pojedynczemu
kapitaliście immanentne prawa kapitalistycznego sposobu produkcji jako prawa
zewnętrznego przymusu. Każdy poszczególny kapitalista odczuwa je jako
zewnętrzne, przymusowe prawa. Konkurencja uniemożliwia kapitaliście zachowywanie
swego kapitału bez powiększenia go, a powiększać go można jedynie za pomocą
postępującej akumulacji." "Akumulujcie! Akumulujcie! Tak głosi Mojżesz i proroki!"
Celem produkcji nie jest zaspokojenie ludzkich potrzeb - nawet ludzkich potrzeb
klasy kapitalistycznej - ale przetrwanie poszczególnego kapitalisty przy
konkurencji z innymi. Nad życiem robotników zatrudnionych w fabryce góruje
potrzeba akumulowania kapitału przez ich pracodawcę w szybszym tempie niż jego
rywale.
Oto jak podaje to Manifest Komunistyczny Marksa: "W społeczeństwie burżuazyjnym
żywa praca jest tylko po to, aby akumulować martwą pracę (...) Kapitał jest
niezależny i ma swoją osobowość, podczas gdy żywy człowiek jest zależny i bez
osobowości."
Przymusowy pęd kapitalistów do akumulacji przy wzajemnej konkurencji tłumaczy
wielką szybkość rozwoju przemysłu we wczesnych jego okresach. Jednak wynikło z
tego również coś innego: powtarzające się ekonomiczne kryzysy. Kryzysy nie są
czymś nowym. Są one tak stare jak i sam kapitalistyczny system.