Tekst pochodzi z książki Edwarda Radzińskiego "Stalin" (Wydawnictwo Medium Warszawa 1996) strony 65-71. Problem stosunku bolszewików do terroryzmu poruszony już był w artykule "Zapomniana historia bolszewizmu", gdzie wspomniana została "grupa kaukaska" - oto fragment książki, który dotyczy jej działalności. SDPRR (Socjaldemokratyczna Partia Robotnicza Rosji) oficjalnie odcinała się od terroryzmu. Czym jednak była SDPRR? była luźną federacją od reformistów (mienszewicy) po komunistów bolszewicy. Frakcja bolszewicka nie wyrzekała się terroryzmu. Terroryzm nie jest "nowolewicowym trendem" jak chciałby GSR. Terroryzm jest jedną z wielu metod walki, którą rewolucjoniści zawsze stosowali, gdy byli zmuszeni przez sytuację. Brutalne represje wobec przeciwników caratu, powodowały, że bolszewicy musieli zejść do podziemia. "Koba" to pseudonim Stalina.
Edward Radziński
Stalin
fragmenty książki strony 65-71
(...)Tuż po zakończeniu zjazdu Lenin pojechał do Berłina. Tam
na spotkanie z nim jedzie... Koba. O tym, po wielu latach, sam opowie w rozmowie
z niemieckim pisarzem, Emilem Ludwigiem. Ale o tym, co omawiali wtedy z Leninem,
Koba nie zająknie się słowem. Potem znowu pociąg i znowu powrót do Tyflisu.
Który to już raz tak nadzwyczajnie mu się udaje? Niedługo po powrocie Koby do
Tyflisu stanie się jasne, o czym rozmawiali w Berlinie Koba i Lenin.
Złoto
To się stało w upalny, letni dzień, 26 czerwca 1907 roku.
Była 11 rano. Na placu Erewańskim w Tyfłisie było jak zawsze mnóstwo ludzi.
Wjeżdżają dwa powozy eskortowane przez kozaków - wiozą znaczną sumę pieniędzy do
państwowego banku. Prawie jednocześnie na placu pojawiają się dwie bryczki - w
jednej siedzi mężczyzna w mundurze oficera, w drugiej dwie damy. Na komendę
oficera na drodze powozów pojawia się, jakby spod ziemi, banda licząca około pół
setki ludzi. Na kozaków i ludzi na placu lecą bomby. Bandyci rzucają się do
powozów.
Z zeznań policjanta:
Złoczyńcy w kłębach dymu i duszącego gazu porwali worek z pieniędzmi (...) w
różnych miejscach placu otworzyli ogień z rewolwerów i zbiegli.
Na placu zostały trupy zabitych - kozacy, policjanci i żołnierze rozerwani na
strzępy. Są ranni wśród przechodniów.
„Osobisty udział Koby w tej krwawej operacji nie budził najmniejszych
wątpliwości w partyjnych kręgach" - napisze później Trocki.
Krew, mnóstwo krwi - wszędzie, gdzie pojawia się ten niewysoki czarny człowiek.
Kryminalne skrzydło partii
Po śmierci Stalina Nikita Chruszczow, w swoim słynnym
referacie o kulcie jednostki, oburzał się, że Stalin „umniejszył rolę Biura
Politycznego, tworząc w KC jakieś »szóstki« i »piątki«, posiadające szczególne
pełnomocnictwa. (...) Co to za karciana terminologia?" - sierdził się Chruszczow.
Ale Nikita Siergiejewicz, który należał do postleninowskiego pokolenia partii,
nie wiedział - albo udawał niewiedzę - że zamierzył się na jedną z najstarszych
konspiracyjnych organizacji, zwaną Partią Komunistyczną. „Trójki", „piątki" i
inne „wąskie składy", które tworzył wódz wewnątrz kierownictwa partyjnego, nie
znane nikomu oprócz wodza i tych, którzy je tworzyli, pojawiły się w czasach
Lenina. Jedna z takich leninowskich „trójek" miała bezpośredni udział w rabunku
na placu Erewańskim w Tyflisie.
Rewolucja uświęca truciznę, nóż i stryczek
Pod koniec XIX wieku idee rewolucyjnego terroryzmu opanowały
umysły wielu młodych ludzi. Zabijanie w imię rewolucji nazywali „aktem
rewolucyjnej sprawiedliwości". Grabienie banków, bogatych ludzi, gromadzenie
pieniędzy na rewolucję nazywano „ekspropriacją". Oddziały bojowe, które
zabijały, rabowały, w romantycznych wyobrażeniach były czymś w rodzaju Robin
Hooda. „Otacza nas powszechna miłość i współczucie. (...) Mamy pomocników we
wszystkich warstwach społecznych" - pisała terrorystka Wiera Finger. A Fiodor
Dostojewski, obmyślając dalszy ciąg powieści Bracia Karamazow, zamierzał zrobić
terrorystą łagodnego mnicha Aloszę Karamazowa.
Starszy brat Lenina, Aleksander, też był terrorystą. W czasach Stalina oficjalna
ideologia uparcie podtrzymywała wersję, jakoby bolszewicy od zarania swoich
dziejów brzydzili się terrorem. We wszystkich podręcznikach powtarzało się
zdanie, które rzekomo powiedział Lenin po egzekucji brata: „My pójdziemy inną
drogą". Było to po prostu oficjalne zmyślenie. Tak bardzo ceniony przez młodego
Lenina Nieczajew mówił: „Rewolucja uświęca truciznę, nóż i stryczek". A młody
Lenin, wielbiciel jakobinów, nigdy nie zamierzał wyrzec się terroru.
W dniach rewolucji 1905 roku nawoływał młodych bojowników, aby „uczyli się
podpalać i zabijać, mordując policjantów" i budował cały program terroru.
Wiedział jednak, że jak tylko zaczynano stosować nową bojową taktykę, policja
natychmiast przystosowywała się i do partii przenikali prowokatorzy.
Świat prowokatorów
Jednym z przywódców słynnej terrorystycznej organizacji „Na-rodna Wola" okazał
się prowokator Diegajew. Na czele Organizacji Bojowej eserów stał prowokator
Azef. Dlatego Lenin od samego początku głęboko zakonspirował swoją organizację
bojową. Bardzo mu to pomogło, kiedy trzeba było ukrywać grupy bojowe nie tylko
przed policją, ale i przed własną partią.
Po klęsce rewolucji 1905 roku, bojowe drużyny coraz częściej przekształcały się
w szajki zwyczajnych bandziorów. Częstokroć pieniądze zdobyte w czasie
ekspropriacji wydawano na pijaństwa, kobiety i kokainę. Mieńszewicy zażądali
rozformowania drużyn.
Lenin i rewolucjoniści-emigranci znaleźli się w trudnej sytuacji. „Przed
rewolucją 1905 roku ruch rewolucyjny finansowała albo burżuazja, albo radykalna
inteligencja" - pisał Trocki.
Ale w krwawym roku 1905 rosyjska inteligencja po raz pierwszy dojrzała prawdziwe
oblicze rewolucji. Bezlitosne oblicze rosyjskiego buntu. I ogarnęła ją zgroza.
Pieniądze przestały napływać.
Wygodne życie emigrantów za granicą - dyskusje o rewolucji w paryskich
kawiarniach, działalność nielegalnych rewolucjonistów w Rosji - wszystko to
wymagało ogromnych pieniędzy. „Zdobywanie pieniędzy siłą wydawało się jedynym
sposobem" - pisze Trocki.
Na zjeździe w Sztokholmie Lenin próbował wybronić swoje oddziały bojowe. Ale
było zbyt wiele przykładów zwyczajnego rozboju - mieńszewicy obawiali się
dyskredytacji ruchu. I londyński zjazd postanowił rozwiązać oddziały. Do tego
czasu Lenin zdążył już utworzyć tajne formacje wewnątrz partii, o których partia
nic nie wiedziała. Za to wiedziała policja.
„Głównym twórcą, organizatorem i przywódcą bojowej działalności był sam Lenin" -
pisał generał żandarmerii, Spirydowicz. Były bolszewik, Grigorij Aleksiński,
który w tych latach był blisko Lenina, opowiadał: „W KC utworzono trójkę, której
istnienie ukrywano nie tylko przed policją, ale i przed członkami partii".
Trocki podaje skład tej trójki: Bogdanów, Lenin i Krasin.
Tajemnica partii: wielcy terroryści
W przypisach do dzieł Lenina o Krasinie napisano niejasno, że
kierował biurem technicznym przy KC. Nawet po rewolucji Nadież-da Krupska
napisze wymijająco:
Towarzysze partyjni wiedzą teraz o robocie, którą prowadził Krasin w celu
uzbrojenia oddziałów bojowych. (...) Wszystko to robiono w konspiracji.
Włodzimierz Iljicz lepiej niż ktokolwiek inny orientował się w tej działalności
Krasina.
Wielki terrorysta, Leonid Krasin, członek KC SDPRR, studiował w Instytucie
Technologicznym w Petersburgu. Znakomity inżynier, przystojny, znany był z
powodzenia u kobiet. Ale główną namiętnością tego Don Juana były bomby. Bomby
dla rewolucji. „Jego marzeniem było skonstruowanie bomby wielkości orzecha"
-pisze Trocki. Na bomby trzeba było dużo pieniędzy. I Krasin miał wiele
sposobów, żeby je zdobyć. W maju 1905 roku, w Nicei, zamieszkał niejaki Sawwa
Morozow, człowiek niezwykle bogaty i znany mecenas sztuki, który chętnie pomagał
rewolucjonistom. Sawwa był wtedy w ciężkiej depresji. Krasin odwiedza go. Po tej
wizycie Morozow zapisuje pieniądze ze swego ubezpieczenia aktorce Marii
Jurkowskiej-Andrejewej. Andrejewa jest nie tylko aktorką, lecz i agentem
bolszewickiego KC. Niedługo potem znajdują w willi trupa Morozowa z kulą w
sercu. Ktoś go zastrzelił? Zastrzelił się sam? Odpowiedź znał jedynie Krasin.
Ale to nie były wszystkie pieniądze Morozowów. Siostrzeniec Sawwy, Nikołaj Szmit,
był właścicielem wielkiej fabryki mebli i tajnym członkiem SDPRR. W dniach
rewolucji 1905 roku zorganizował powstanie robotników (...) we własnej fabryce.
Za to wsadzono go do więzienia. Niejednokrotnie publicznie oświadczał, że cały
swój ogromny majątek zapisał w testamencie ukochanej partii. W 1907 roku w
więzieniu, w zgadkowych okolicznościach, popełnił samobójstwo. Ku zdumieniu
zainteresowanych okazało się, że żaden testament nie istnieje. Wszystko
odziedziczyły jego dwie siostry. Ale Krasin miał swoje sposoby. Najpierw
starszej siostrze, Jekatierinie, podesłano bolszewika, Nikołaja Andrikanisa.
Andrikanis podbił serce Jekatieriny i ożenił się z nią. Wtedy młodszej,
Jelizawiecie, podesłano młodego bolszewika, Wasilija Łozińs-kiego (partyjny
pseudonim „Taratuta")- Nawiązał z nią romans i tym sposobem zapewnił jej
korzystne dla bolszewików zeznania na procesie o spadek. „Moglibyście się
posunąć do czegoś takiego? Ja też bym nie mógł. (...) Taratuta dlatego jest taki
cenny, że nie cofnie się przed niczym - powiedział Lenin do członka KC, Nikołaja
Rożkowa. - To człowiek niezastąpiony".
Niezastąpiony nie cofnie się przed niczym -jeszcze jedna lekcja, którą przerobił
Koba na leninowskim uniwersytecie... „Uczymy się pomalutku, uczymy się".
Proces o spadek po Szmicie bolszewicy wygrali i otrzymali ogromne pieniądze.
Pójdą na produkcję bomb Krasina, na przygotowanie napadów i rabunków. Powracają
z procentem. Teraz bomby wymyślone przez Krasina można produkować i na
prowincji. „Alchemia Krasina bardzo się zdemokratyzowała" - dowcipkował Trocki.
I dlatego, chociaż rewolucja już dogorywała, krwi w tych latach było coraz
więcej. W 1905 roku terroryści zamordowali 223 osoby. A w 1907 roku już 1231. Im
więcej pieniędzy potrzebowały rewolucyjne partie, tym więcej było morderstw i
ekspropriacji.
Bomb Krasina używał w tym czasie także milczący Koba. Możemy się tylko domyślać,
kiedy Lenin wpadł na pomysł wykorzystania w tym celu oddanego sobie Gruzina.
Sprawiedliwie ocenił jego niezwykłe zdolności organizacyjne, ujawnione w czasie
krwawych demonstracji w Gruzji. I talent konspiratora. I umiejętność znajdowania
wspólnego języka z niebezpiecznymi przestępcami. Skojarzył więc chytrego Kobę z
legendarnym Kamo.
Jakby rzucił na niego urok
Kamo to partyjny pseudonim Ormianina, Simona Ter-Petrosjana.
Jego odwaga, jego siła fizyczna były legendarne. Na swoim koncie miał napady na
transporty towarów w Batumi i w Tyflisie. Ale mało kto wiedział, że od pewnego
czasu Kamo nie był już sam. Przy jego boku stał dawny przyjaciel. Przyjaciel i
władca. Koba!
Prawie nikt nie wiedział o ich wspólnej przeszłości. Simon, tak jak i Koba,
urodził się w Gori. Bogaty dom jego ojca stał niedaleko od chałupy Koby. Od
dzieciństwa Simon był jego posłusznym cieniem. „Ojciec był wściekły. Co ty
widzisz w tym łachmaniarzu? Czy nie ma już w Gori godnych ludzi? To się nie może
dobrze skończyć. Wszystko nadaremnie. Koba przyciągał nas niczym magnes. A jeśli
chodzi o brata, to zachowywał się tak, jakby rzucił na niego urok" - wspominała
siostra Kamo, Dżawaira.
Simon to typowy Golem - diabelska przebiegłość, siła, okrucieństwo. I mózg
dziecka. Nieustraszony, dumny jak szatan, tracił kontenans w obecności Koby i
stawał się dziwnie od niego zależny. Jego partyjny pseudonim - Kamo, powstał z
szyderczego żartu Koby. Kiedyś kazał Simonowi zanieść przesyłkę. Kalecząc jak
zwykle rosyjski, Simon zapytał:
- Kamo zanieść?
- Ech ty, kamo, kamo - roześmiał się Koba.
Każdy kto spróbowałby tak zażartować z Simona, zapłaciłby za to życiem. Ale żart
Koby zniósł spokojnie. Mało tego - Koba swój żart zmienił w partyjny pseudonim
Simona. Golem nie może gniewać się na swojego stwórcę. Simon zgodził się zostać
Kamo. „Tak Koba stworzył imię, które weszło do historii" - Trocki.
Ale napad na placu Erewańskim pobił na głowę wszystkie wyczyny Kamo. Ten
wspaniały spektakl od początku do końca wyreżyserował Koba, a precyzyjnie
wykonał Kamo. To było pierwsze przedstawienie Koby, którego widownią stała się
cała Europa.
„Szwajcarscy filistrzy przerazili się śmiertelnie (...) mówią tylko o rosyjskich
eksach" - z entuzjazmem pisała ze Szwajcarii Krupska. „Jeden diabeł wie, jak
dokonano tego niebywale zuchwałego napadu" - dziwiły się tyfliskie „Nowoje
Wremia". I wtedy najwidoczniej Koba nie wytrzymał. Jeśli wszystkich pozostałych
aktów terroru dokonywał swoim ulubionym sposobem - w absolutnej tajemnicy - to o
jego udziale w akcji na placu Erewańskim w krótkim czasie było już głośno w
całej partii.
Po jatce na placu wielu bolszewików trafiło do więzień. Nawet doświadczony Kamo,
kiedy przyjechał do Berlina, natychmiast został aresztowany. A Koba znowu jest
dziwnie nieosiągalny dla policji. Ten napad to tylko jeden z epizodów w
terrorystycznej działalności Koby. Iremaszwili pisał:
Jeszcze przedtem uczestniczył w zabójstwie wojskowego dyktatora Gruzji, generała
Griaznowa. Generała mieli zabić mieńszewicy, ale jakoś zwlekali. Więc Koba
zorganizował zamach i bardzo się śmiał, kiedy mieńszewicy przypisali go sobie.
Pawlenko opowiadał ojcu: „Stalin skaleczył sobie rękę w czasie jednego z eksów,
pomimo swojej zręczności i odwagi. W czasie akcji w Tyflisie był jednym z tych,
którzy napadli na powóz".
Ale Koba nigdy nie zapominał o uchwałach partyjnych zakazujących działalności
terrorystycznej. Przywódcy partii i państwa nie wypadało być zuchwałym
rozbójnikiem, nawet w interesie
sprawy.
Oto dlaczego, kiedy zostanie Stalinem, będzie starannie skrywać terrorystyczną
działalność Koby. Tylko że zbyt dobrze o tym wiedziano. W 1918 roku mieńszewik
Martow oświadczył, że Stalin nie ma prawa zajmować kierowniczych stanowisk w
partii, ponieważ „w swoim czasie został z partii usunięty za udział w
ekspropriacjach". Koba zażądał sądu partyjnego. „Nigdy w życiu - mówił - nikt w
partii mnie nie sądził i z niej nie wykluczył. To ohydne oszczerstwo". Ale
pomimo oburzenia nie wspomniał o najważniejszym - że jakoby nie uczestniczył w
aktach terroru. Martow zażądał wezwania świadków. Przytoczył nowe fakty na
udział Koby w napadzie na parostatek „Mikołaj I" i inne. Ale nie udało się
wezwać świadków z ogarniętego wojną Kaukazu i sprawa ucichła.