Gorzki smak chleba



To, że klasa robotnicza nie ma swojej partii i nie utożsamia się z żadną z istniejących, nie stanowi zaskoczenia, zaskakującą jest informacja upowszechniona przez Jerzego Łazarza, że 20% robotników gotowych jest wciąż wstąpić do takiej partii. Jeśli przyjąć, że obecna klasa robotnicza liczy grubo ponad 6,5 mln, a wraz z pochodnymi i tzw. wtórną klasą robotniczą ponad 10 mln, liczba ta usprawiedliwia powołanie niejednej grupy na rzecz partii robotniczej.
Zresztą wśród zarejestrowanych partii mamy już takowe - Polska Socjalistyczna Partia Robotnicza nie jest wyjątkiem, do klasy robotniczej odwołuje się wprost również Komunistyczna Partia Polski, a kilka innych chce uchodzić za "partię pracy".
Problem zatem leży nie w braku grup inicjatywnych, lecz w konieczności ich uwiarygodnienia w oczach robotników, i z tym cały jest ambaras.
Po zerwaniu ciągłości historycznej, latach PRL i monopolu PZPR, takimi partiami nie są już ani nowa PPS, ani nowa KPP, które przed II wojną światową jako partie względnie masowe, a zatem posiadające wpływy w masach robotniczych konkurowały między sobą o rząd robotniczych dusz, mając za głównego, klasowego przeciwnika państwo kapitalistyczne wraz z jego instytucjami szeroko penetrującymi środowiska robotnicze (w tym związane z PPS).
Dziś, gdy nie ma tak naprawdę komu przeciwstawić się w sposób zorganizowany ideologii panującej urabianie środowisk robotniczych ma charakter powszechny. Przy czym role mass-mediów, Kościoła i związków zawodowych wzajemnie się uzupełniają. Konflikty na linii media-związki zawodowe, media-Kościół mają charakter drugorzędny, dotyczą zaledwie modelu kapitalizmu, nie kwestionują świętej własności prywatnej, prawa właściciela do zysku i wyzysku, gospodarki rynkowej.
Frazes o godnej pracy i płacy, dochodzie gwarantowanym czy państwie socjalnym (już nawet nie opiekuńczym!) staje się wyznacznikiem granicznym. Podobnie jak minimalna płaca i minimum socjalne składa się na maksimum oczekiwań od systemu, w którym bezrobocie strukturalne sięgnąć ma 30% !
W tym horyzoncie "godna praca i płaca", dochód gwarantowany, zabezpieczenia socjalne jawią się nieomal jako przesłanki "innego świata", który na dziś jest wręcz nieosiągalny, a zatem niemożliwy. Jest jedynie modelem, ułudą, projekcją oczekiwań, których spełnienie nie leży w możliwościach systemu.
Nic dziwnego, że postulaty są wyznacznikiem granicznym, za którym jest już tylko magma protestów antyglobalistów, niezdolnych do wypracowania alternatywy i przedstawienia spójnej kontrwizji.
Alternatywa zresztą wyłonić się może tylko w walce, która jakby mimochodem upodmiotowia drugą stronę barykady, stawiając ją w realnej, a zarazem tradycyjnej perspektywie, zastępując horyzont "godnej pracy i płacy" jakże gorzkim i zaciętym przywołaniem rewolucji: "chleba i pracy!", "chleba i wolności!", gdzie wolność oznacza rewolucję.

12 listopada 2003 r.