PRZEMÓWIENIE WYGŁOSZONE PRZEZ FIDELA CASTRO RUZ
z okazji 45 rocznicy zwycięstwa Rewolucji Kubańskiej
w Teatrze im. Karola Marksa w Hawanie, 3 stycznia 2004 r.
Drodzy rodacy!
Dostojni goście!
Owego Pierwszego Stycznia 1959 roku wielu z nas, którzy mieliśmy przywilej bycia
świadkami tego emocjonującego dnia, jeszcze żyje, inni zmarli, ogromna większość
tu obecnych miała poniżej dziesięciu lat lub się nie urodziła czy wręcz było jej
daleko do przyjścia na świat.
Naszymi celami nigdy nie było szukanie chwały, zaszczytów czy uznania
indywidualnego lub zbiorowego. My, którzy dziś prawowicie szczycimy się mianem
rewolucjonistów kubańskich, byliśmy jednak zmuszeni zapisać coś, co okazało się
bezprecedensową kartą historii. Niezadowoleni z sytuacji politycznej i
społecznej naszego kraju, po prostu byliśmy zdecydowani ją zmienić. Na Kubie to
nie było coś nowego – w ciągu prawie jednego stulecia zdarzyło się wielokrotnie.
Wierzyliśmy w prawa narodów, między innymi w prawo do niepodległości i do
rebelii przeciwko tyranii. Na tej półkuli, podbitej ogniem i mieczem przez
mocarstwa europejskie – co obejmowało masowe masakry rodzimej ludności i
zniewolenie milionów Afrykanów – z egzekwowania takich praw wynikł ogół
niepodległych narodów, wśród nich Stany Zjednoczone Ameryki Północnej.
Gdy 26 lipca 1953 roku Rewolucja Kubańska stoczyła swój pierwszy bój z
nielegalnym, skorumpowanym i krwawym reżimem, od zakończenia Drugiej Wojny
Światowej, rozpętanej przez faszyzm w 1939 roku, wojny, która pochłonęła życie
50 milionów osób i spowodowała zniszczenie gospodarki wszystkich ówczesnych
krajów uprzemysłowionych z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych, pozostających poza
zasięgiem nieprzyjacielskich bomb i dział, nie minęło jeszcze osiem lat.
Idee faszyzmu, które leżały u źródeł tak kolosalnego starcia, pozostawały w
totalnej sprzeczności z zasadami proklamowanymi 4 czerwca 1776 roku w Deklaracji
Niepodległości trzynastu byłych kolonii angielskich w Ameryce Północnej. W tej
deklaracji stwierdzono dosłownie: „Uważamy następujące prawdy za oczywiste: że
wszyscy ludzie stworzeni są równymi, że Stwórca obdarzył ich pewnymi
nienaruszalnymi prawami, że w skład tych praw wchodzi życie, wolność i swoboda
ubiegania się o szczęście, [...] że jeżeli kiedykolwiek jakakolwiek forma rządu
uniemożliwiałaby osiągnięcie tych celów, to naród ma prawo taki rząd zmienić lub
obalić i powołać nowy, którego podwalinami będą takie zasady i taka organizacja
władzy, jakie wydadzą się narodowi najbardziej sprzyjające dla bezpieczeństwa i
szczęścia.”
W wyniku rewolucji 1789 roku, francuska Deklaracja Praw Człowieka poszła w tej
sprawie jeszcze dalej proklamując: „Gdy rząd gwałci prawa narodu, insurekcja
jest dla niego najświętszym z praw i najpilniejszą z powinności.”
Idee faszystowskie zderzały się też frontalnie z zasadami wyłożonymi po
gigantycznej batalii Drugiej Wojny Światowej w Karcie Narodów Zjednoczonych,
wśród których, jako zasadniczą prerogatywę światowego ładu politycznego,
proklamowano poszanowanie prawa narodów do suwerenności i niepodległości.
W rzeczywistości w ciągu krótkich dziejów, jakie zna ludzkość, wypełnionych
wojnami zaborczymi, imperiami i najrozmaitszymi formami grabieży i wyzysku
jednych istot ludzkich przez inne, nigdy nie respektowano praw narodów. Jednak w
owej chwili historycznego stawania się i mimo realnego faktu, że zwycięskie
mocarstwa narzuciły światowy ład polityczny cechujący się coraz bardziej
irytującymi przywilejami maleńkiej grupy najpotężniejszych państw, wiele
narodów, instytucji i osób miało nadzieję, że oto w dziejach ludzkości zaczyna
się nowy i obiecujący etap. Ponad sto narodów lub grup narodów, w tym również
grupy ludzkie, które jeszcze nie osiągnęły poczucia narodowego, formalnie
uzyskały uznanie jako niepodległe państwa. Była to epoka niezwykle sprzyjająca
iluzji i oszustwu.
Liczna grupa krajów, które formalnie uzyskały status niepodległych państw, w
ogromnej większości składa się z byłych kolonii, dominiów, protektoratów i
innych, narzuconych w ciągu stuleci przez największe mocarstwa, form
podporządkowywania sobie i kontrolowania krajów.
Ich zależność od dawnych metropolii była niemal totalna; ich walka o uzyskanie i
korzystanie z większej suwerenności była trudna i nieraz heroiczna. Świadczy o
tym straszliwe udręczenie, jakiemu są poddawane po to, aby na nich wymusić
poparcie dla projektów Stanów Zjednoczonych w Genewie lub, w ostateczności,
wstrzymanie się od głosu przeciwko nim. Godne podziwu jest zachowanie tych
państw w Zgromadzeniu Ogólnym Narodów Zjednoczonych, wyrażające się w już niemal
jednomyślnym poparciu dla Kuby przeciwko blokadzie.
Najgorsze było to, że niemało krajów, które przed wspomnianym starciem były już
rzekomo niepodległe, ignorowały, do jakiego stopnia są pozbawione niepodległości
– wśród nich była Kuba. Na tej smutnej liście figurował nieomal ogół krajów
latynoamerykańskich, co aż nadto wyszło na jaw. Gdy tylko nasz naród osiągnął
prawdziwą i całkowitą niepodległość, niemal wszystkie ich elity rządzące
przyłączyły się do Stanów Zjednoczonych po to, aby zniszczyć rewolucję i
uniemożliwić zdobycze polityczne i społeczne, które szybko realizowaliśmy.
Już w 1959 roku zaczęły się agresje z zastosowaniem wszystkich środków
gospodarczych i politycznych, w tym przemocy i groźby zmasowanego użycia siły
wojskowej Stanów Zjednoczonych.
To, co się stało z Kubą, przyczyniło się do wykazania, ile iluzji i oszustwa
było w eleganckich tekstach o zasadach i prawach proklamowanych przez
Organizację Narodów Zjednoczonych.
Tak, jak to się działo przez tysiąclecia, siła, a nie prawo, była nadal
podstawowym czynnikiem w życiu ludzkości.
To wszystko, co stało się do dziś, poczynając od pierwszych elementów
historycznych, którymi dysponujemy, jest owocem naturalnej i żywiołowej,
niemrawej i bezładnej ewolucji społeczeństwa ludzkiego. Nikogo nie można winić
za rozmaite systemy polityczne, gospodarcze i społeczne, które następowały po
sobie w ciągu pięciu tysięcy lat.
Jest rzeczą oczywistą, że rozmaite cywilizacje, które powstały w
najodleglejszych rejonach świata: w Chinach, Indiach, na Bliskim Wschodzie, nad
Morzem Śródziemnym, w Ameryce Środkowej i Południowej, w większym czy mniejszym
stopniu nie znały się między sobą, były niezależne, choć w wielu rzeczach dały
dowody niezwykłych osiągnięć w dziedzinie swojej wiedzy. Niektóre z nich nas
porażają, jak na przykład tak zwana cywilizacja grecka – jej sztuka, filozofia,
znajomość historii, fizyka, matematyka, astronomia i inne dziedziny.
Coraz więcej wiadomo o Majach i cywilizacjach przedinkaskich, co świadczy, że
istota ludzka, nawet odseparowana o dziesiątki tysięcy lat w czasie i o
dziesiątki tysięcy kilometrów w przestrzeni, była już twórcza i zdolna do
niezwykłych dzieł, ale we wszystkich cywilizacjach, które nas poprzedziły, i w
cywilizacji obecnej, tak czy inaczej, były i są imperia, wojny zaborcze, formy
niewolnictwa i feudalizmu, bogaci i biedni, uprzywilejowane i panujące klasy
społeczne i klasy wyzyskiwane, zepchnięte na margines i wykluczone. Ignorowanie
tego faktu byłoby ekstremalną ignorancją.
Muszę przyznać rację Marksowi, który zarysował myśl, że gdy na Ziemi będzie
istniał naprawdę racjonalny i sprawiedliwy ustrój społeczny, istota ludzka
wyjdzie z prehistorii.
Jeśli cały rozwój społeczeństwa ludzkiego był nieuchronnie chaotyczny, bezładny,
nieprzewidywalny i niezmiernie okrutny i niesprawiedliwy, to walka o stworzenie
innego świata, naprawdę racjonalnego, godnego inteligencji naszego gatunku, w
tej chwili jego historii, która to chwila w niczym nie jest podobna do żadnego
innego etapu w dotychczasowych dziejach ludzkości, stanowi coś, co w innych
okolicznościach było niemożliwe, a nawet niewyobrażalne: oto po raz pierwszy
istoty ludzkie podejmują próbę zaprogramowania swojego losu.
Marzenie o rzeczach niemożliwych nazywa się utopią; walka o realizację celów,
które nie tylko są osiągalne, ale również nieodzowne dla przetrwania gatunku,
nazywa się realizmem.
Błędem byłoby zakładać, że takie cele wynikają po prostu z motywacji
ideologicznej. Chodzi o coś, co wykracza poza szlachetne i bardzo uzasadnione
uczucia sprawiedliwości i głębokie pragnienia, aby wszyscy ludzie mogli osiągnąć
godne i wolne życie; chodzi o przetrwanie gatunku.
Wielka różnica między epoką Grecji a obecną nie polega na zdolności umysłowej
naszego gatunku; polega na wykładniczym i, jak się zdaje, nieskończonym rozwoju
nauki i technologii, który nastąpił w ciągu ostatnich 150 lat i zupełnie
przewyższa wykazaną dotychczas znikomą i śmieszną zdolność polityczną stawiania
czoła realnie zagrażającemu ludzkości niebezpieczeństwu wyginięcia jako gatunku.
Przed niespełna sześćdziesięciu laty, gdy nad Hiroszimą wybuchła pierwsza bomba
atomowa o mocy równej 20 tysiącom ton TNT, stało się oczywiste, że technologia
stworzyła instrument, którego rozwój może położyć kres istnieniu życia ludzkiego
na planecie. Od tej pory ani na jeden dzień nie ustał rozwój nowych, a nawet
setek razy potężniejszych, zróżnicowanych i celnych broni i systemów o takim
charakterze. Dziś są ich dziesiątki tysięcy; tylko niewiele wyeliminowano na
mocy oszukańczych i ograniczonych układów.
Wąska grupa krajów monopolizujących taką broń przypisuje sobie wyłączne prawo do
jej produkcji i ulepszania. Sprzeczności i interesy członków tej grupy ulegają
zmianom i ludzkość rozwija się pod parasolem broni nuklearnej, która zagraża jej
istnieniu. Ktoś mógłby stwierdzić coś podobnego do tego, co zawołał perski
cesarz, gdy ze swoim ogromnym wojskiem zbliżył się do trzystu Spartan broniących
wąwozu w Termopilach: „Nasze rakiety nuklearne zaciemnią słońce.”
Życie miliardów ludzi zamieszkujących planetę zależy od tego, co myśli, w co
wierzy i co postanawia garstka osób. Najgorsze jest to, że ci, którzy posiadają
tak bajeczną moc, nie dysponują psychiatrami. Nie możemy opuszczać rąk. Mamy
prawo potępiać, wywierać presję i żądać zmian i położenia kresu tak niesłychanej
i absurdalnej sytuacji, w której wszyscy staliśmy się zakładnikami. Nikt nigdy
nie powinien posiąść takiej władzy – albo nikt na świecie nie będzie mógł mówić
z powrotem o cywilizacji.
Do tego dochodzi inny śmiercionośny problem – zaledwie czterdzieści lat temu
niektórzy zaczęli wyrażać troskę o to, co nazwano środowiskiem, wydanym na łaskę
barbarzyńskiej cywilizacji, która niszczy naturalne warunki życia. Po raz
pierwszy na porządku dnia staje ten niezwykle delikatny temat. Niemało osób
myślało, że chodzi o osoby alarmistyczne i skłonne do przesady – to był taki
neomaltuzjanizm w stylu minionych stuleci. W rzeczywistości osoby dobrze
poinformowane i inteligentne podejmowały się zadania uświadomienia w tej sprawie
opinii publicznej – osoby nieraz ogarnięte trwogą o to, że może być za późno na
podjęcie stosowanych środków. Ci, którzy ze względu na wysoką odpowiedzialność
polityczną, jaką ponoszą, powinni okazać największy niepokój, okazali jedynie
ignorancję i pogardę.
Od zwołanego przez Narody Zjednoczone szczytu w Rio de Janeiro minęło już ponad
dziesięć lat i mimo zwyczajowego zalewu przemówień, zobowiązań i obietnic bardzo
mało zrobiono. Rośnie jednak świadomość śmiertelnego niebezpieczeństwa. Musi
narastać i będzie narastała walka. Nie ma alternatywy.
Niedawno w Hawanie odbyło się spotkanie poświęcone pustynnieniu i zmianie
klimatu, również zwołane przez Narody Zjednoczone – był to ważny wysiłek na polu
informacji, uświadomienia i wezwania do walki.
W Rio de Janeiro byłem świadkiem niepokoju i obaw przedstawicieli małych wysp na
Pacyfiku i innych krajów zagrożonych tym, że ze względu na zmianę klimatyczną
zostaną częściowo lub całkowicie zalane. To smutne. Pierwszymi, którzy cierpią
skutki zniszczenia środowiska, są ubodzy. Nie mają samochodów ani klimatyzacji,
a może nawet mebli, o ile dysponują mieszkaniem. Na nich najbardziej
bezpośrednio spadają skutki wielkich wydzielin dioksydu karbonu powodujących
nagrzewanie się atmosfery, podobnie jak na nich spadają zgubne skutki promieni
ultrafioletowych, które przenikają przez uszkodzoną warstwę ozonową. Gdy
chorują, dobrze wiadomo, że dla nich i dla członków ich rodzin nie ma żadnych
szpitali, lekarzy i lekarstw.
Trzeci problem: zgodnie z najostrożniejszymi z możliwych szacunkami, ludność
świata potrzebowała nie mniej niż 50 tysięcy lat, aby osiągnąć liczbę miliarda.
To się stało mniej więcej w 1800 roku, gdy zaczynał się wiek XIX. W 130 lat
później, w 1930 roku, w wieku XX, doszła do dwóch miliardów. Trzy miliardy
osiągnęła w 1960 roku, a więc w trzydzieści lat później, cztery miliardy w 1974
roku, a więc w czternaście lat później, pięć miliardów w 1987 roku, a więc w
trzynaście lat później, sześć miliardów w 1999 roku – tylko w dwanaście lat
później. Dziś liczy 6374 miliony osób. To zaiste przerażające, że w ciągu
zaledwie 204 lat ludność świata pomnożyła się 6,4 razy w stosunku do miliarda
osiągniętego w 1800 roku, po co najmniej 50 tysiącach lat, skalkulowanych w
sposób względnie arbitralny i ostrożny po to, aby dysponować punktem wyjścia,
który następnie trzeba będzie na nowo rozpatrzyć. Mogło to być dużo więcej lat,
nawet jeśli ograniczymy się tylko do czasów, w których osiągnęła swoją obecną
zdolność.
W jakim tempie wzrasta obecnie?
Rok 1999: ludność 6002 miliony, przyrost o 77 milionów.
Rok 2000: ludność 6079 milionów, przyrost o 75 milionów.
Rok 2001: ludność 6154 miliony, przyrost o 74 miliony.
Rok 2002: ludność 6228 milionów, przyrost o 72 miliony.
Rok 2003: ludność 6300 milionów, przyrost o 74 miliony.
Rok 2004: ludność szacowana na 6374 miliony, przyrost o 74 miliony.
Ile ludność świata będzie liczyła w 2005 roku?
Zgodnie z najniższymi szacunkami, 7409 milionów, a zgodnie z najwyższymi – 10633
miliony. Według ocen wielu ekspertów, będzie to około 9 miliardów mieszkańców.
Wielki alarm spowodowany przez tę kolosalną eksplozję demograficzną, połączoną z
przyspieszoną degradacją elementarnych warunków naturalnych przetrwania gatunku,
wywołał w wielu krajach prawdziwą konsternację, ponieważ niemal sto procent
wspomnianego przyrostu nastąpi w krajach Trzeciego Świata.
Wiedząc o narastającym pogarszaniu się i kurczeniu zasobów ziemi i wody,
klęskach głodu, które mają miejsce w wielu krajach, obojętności i marnotrawstwie
społeczeństw konsumpcyjnych, jak również o problemach edukacyjnych i sanitarnych
ludności świata, można sobie wyobrazić, że jeśli nie rozwiąże się tych
problemów, gatunek ludzki znajdzie się w sytuacji, w której jego członkowie będą
się nawzajem pożerać.
Dobrze byłoby zapytać mistrzów olimpijskich praw człowieka w świecie zachodnim,
czy kiedykolwiek poświęcili jedną minutę na rozmyślanie o tych realiach, które w
ogromnym stopniu są skutkiem systemu gospodarczego i społecznego; co myślą o
systemie, który, zamiast edukacji mas jako sprawy zasadniczej dla poszukiwań
możliwych i pilnie potrzebnych rozwiązań właśnie przy wsparciu nauki, techniki i
kultury, co roku wydatkuje miliard dolarów na alienującą i konsumistyczną
propagandę. Przy pomocy tego, co w jednym tylko roku wydaje się na sianie tej
szczególnej trucizny, w niespełna dziesięć lat można by nauczyć czytać i pisać i
doprowadzić do dziewiątej klasy wszystkich analfabetów i półanalfabetów na
świecie i żadne dziecko nie byłoby pozbawione nauczania. Bez edukacji i innych
służb społecznych nie będzie można ograniczyć, nie mówiąc już o niemal zupełnym
wyeliminowaniu, przestępczości konsumpcji narkotyków. Stwierdzamy to z Kuby,
kraju przez 45 lat poddanego blokadzie, dręczonego i nieraz potępianego w
Genewie przez Stany Zjednoczone i ich najbardziej bezwarunkowych wspólników,
kraju, który jest o krok od osiągnięcia służby zdrowia, edukacji i wyrobienia
kulturalnego na takim poziomie jakościowym, o jakim rozwiniętemu i bogatemu
Zachodowi nigdy się nie śniło, a ponadto absolutnie bezpłatnych dla wszystkich
bez wyjątku obywateli.
Narzucona światu globalizacja neoliberalna, zaprojektowana z myślą o wzmożonej
grabieży zasobów naturalnych planety, po złowieszczym „konsensie waszyngtońskim”
doprowadziła większość krajów Trzeciego Świata, a zwłaszcza kraje Ameryki
Łacińskiej, do rozpaczliwej i nie dającej się utrzymać sytuacji.
Pierwszym owocem tej fatalnej polityki była „stracona dekada” lat
osiemdziesiątych, w których wzrost w regionie ograniczał się do jednego
procentu, podniósł się do 2,7 procent w latach 1990-1998, bardzo poniżej
fałszywych złudzeń i palących potrzeb, i ponownie spadł do jednego procenta w
latach 1998-2004.
Dług zagraniczny, który w 1985 roku – roku zdradzieckiego „konsensu” – wynosił
300 miliardów dolarów, dziś wynosi ponad 750 miliardów.
Prywatyzacje wyobcowały tworzony przez długie lata majątek narodowy o wartości
setek miliardów dolarów, które wyparowały w takim tempie, w jakim z tych krajów
kapitały uciekają do Stanów Zjednoczonych i Europy.
Bezrobocie osiągnęło rekordowe liczby. Z każdych stu nowych miejsc pracy, które
się tworzy, 82 należą do tak zwanego „sektora nieformalnego”, który obejmuje
długą listę osób zarabiających w jakikolwiek sposób na życie, bez żadnych osłon
socjalnych i prawnych.
Ubóstwo – a zwłaszcza skrajne ubóstwo – wzrosło alarmująco, z 12,8 procent do 44
procent ludności świata. Rozwój ulega stagnacji, a służby publiczne są coraz
gorsze. Jak należało się spodziewać, w tych służbach, do których na pierwszym
miejscu należą edukacja i służba zdrowia, globalizacja neoliberalna spowodowała
prawdziwą katastrofę.
Jeśli do tego dochodzą takie stare i nowe formy grabieży, jak nierównoprawna
wymiana, nieustanna i obowiązkowa ucieczka kapitałów, rabunek mózgów,
protekcjonizm, dotacje i ukazy WTO, nikogo nie powinien dziwić kryzys i
wydarzenia, jakie mają miejsce w Ameryce Południowej.
Ameryka Łacińska była regionem, w którym najbardziej rygorystycznie i w sposób
najbardziej wymagający zastosowano globalizację neoliberalną. Teraz boryka się z
wyzwaniem pod postacią Amerykańskiej Strefy Wolnego Handlu, która zmiotłaby
przemysły narodowe i uczyniła z MERCOSUR i Paktu Andyjskiego w dodatki do
gospodarki północnoamerykańskiej – byłaby końcowym szturmem przeciwko rozwojowi
gospodarczemu, jedności i niezależności narodów latynoamerykańskich.
Gdyby jednak ta próba aneksji się powiodła, taki ład gospodarczy byłby nieznośny
zarówno dla narodów Ameryki Łacińskiej, jak i dla samego narodu Stanów
Zjednoczonych, który widzi, jak jego miejsca pracy są zagrożone przez obfitą i
tanią siłę roboczą werbowaną przez maquiladoras [przygraniczne fabryki
produkujące na eksport na bazie importowanych ze Stanów Zjednoczonych części i
półproduktów] wśród tych, którym ubóstwo, katastrofa edukacyjna i panujące
bezrobocie uniemożliwiły uzyskanie odpowiednich kwalifikacji zawodowych. Tania i
niewykwalifikowana siła robocza to coś, co masowo mogą oferować oligarchie
latynoamerykańskie.
Synteza tego wszystkiego, co tu powiedziano, wyraża głębokie przekonanie, że
nasz gatunek, a wraz z nim każdy z naszych narodów, przeżywa decydującą chwilę
historyczną: albo zmieni bieg wydarzeń, albo nie będzie mógł przetrwać. Nie ma
innej planety, na którą moglibyśmy się przeprowadzić. Na Marsie nie ma atmosfery
ani powietrza, ani wody. Nie ma też linii komunikacyjnej, która pozwoliłaby
masowo tam emigrować. Albo ocalimy tę, którą mamy, albo będzie musiało minąć
wiele milionów lat, zanim powstanie nowy inteligentny gatunek mogący
zapoczątkować nową przygodę w rodzaju tej, jaką przeżył nasz gatunek. Papież Jan
Paweł II już wyjaśnił, że teoria ewolucji nie jest nie do pogodzenia z doktryną
stworzenia.
Muszę konkludować. W 2004 roku czeka nas niemało pracy.
Pragnę pogratulować naszemu narodowi tego wszystkiego, co zrobił w ciągu tych
lat, jego bohaterstwa, patriotyzmu, ducha walki, lojalności i rewolucyjnej
żarliwości.
W tę 45 rocznicę szczególnie gratuluję tym, którzy potrafili wykonać chwalebne
misje internacjonalistyczne, dziś symbolizowane przez wzorowe zachowanie Pięciu
Bohaterów – Więźniów Imperium, z wzruszającą godnością stawiających czoło
niesprawiedliwym, mściwym i okrutnym działaniom wrogów ich Ojczyzny i narodu, i
przez piętnaście tysięcy lekarzy, którzy z poświęceniem, rzucając wyzwanie
ryzykom i niebezpieczeństwom, wywiązują się ze swoich powinności
internacjonalistycznych w najrozmaitszych zakątkach 64 krajów – a jest to wyczyn
ludzki, którego nigdy nie mogłyby zrealizować Stany Zjednoczone i Europa, bo
brak im kapitału ludzkiego do wykazania, jakich praw człowieka naprawdę bronią.
Nikt nie zdoła uniemożliwić solidarnego zachowania naszego narodu i odwagi jego
synów i córek przy pomocy gróźb i agresji wobec naszych lekarzy, nauczycieli,
instruktorów sportowych czy jakiegokolwiek innego rodzaju współpracowników,
ponieważ wielu jest gotowych dostąpić zaszczytu zastąpienia tych, którzy
straciliby życie padając ofiarą akcji terrorystycznych stymulowanych przez
ekstremistycznych funkcjonariuszy rządu Stanów Zjednoczonych.
Gratuluję tym wszystkim, którzy walczą, tym, którzy nigdy nie zniechęcają się w
obliczu trudności, tym, którzy wierzą w ludzką zdolność tworzenia, siania i
zbierania wartości i idei, tym, którzy stawiają na ludzkość, tym, którzy
podzielają wspaniałe przekonanie, że lepszy świat jest możliwy!
Będziemy walczyć razem z nimi i zwyciężymy!