Szerzy się wojna partyzancka
Schwytanie Saddama Husajna miało poważnie osłabić iracki ruch oporu. Było w tym tyle samo prawdy, co w twierdzeniu, że Irak ma broń masowego rażenia. Partyzanci atakują coraz częściej i coraz bardziej morderczo. Specjalny wysłannik wychodzącej w Hongkongu wielkiej gazety „Asia Times” wyjaśnia, kim naprawdę są ci rzekomi terroryści.
Pepe ESCOBAR
W ciągu niespełna 24 godzin w dwóch samobójczych zamachach bombowych w Iskandariji i Bagdadzie zginęło prawie stu Irakijczyków. Większość z nich to biedni i bezrobotni, którzy starali się znaleźć pracę w nowej, aprobowanej przez Amerykanów, policji i armii irackiej. W Iskandariji byli to szyici, a w Bagdadzie – w większości sunnici. Jednak dla walczących z okupantami sił partyzanckich jedni i drudzy byli po prosu kolaborantami.
Do tych dwóch morderczych ataków doszło akurat wtedy, gdy Pentagon i Biały Dom zaaranżowały przeciek informacji, która rzekomo dowodzi dotychczas nieuchwytnych powiązań między Al-Kaidą a terroryzmem w Iraku. Administracja Busha twierdzi, że w Iraku aresztowano „kluczowego podejrzanego z Al-Kaidy”, który na dysku komputerowym przewoził 17-stronicowe memorandum.
Jechał ni mniej, ni więcej, tylko do Afganistanu, gdzie dysk miał przekazać Usamie ben Ladenowi lub jego prawej ręce, Ajmanowi az-Zawahiriemu. Rzekomym autorem memorandum jest Abu Musab az-Zarkawi, ukrywający się obywatel iracki, od dawna podejrzany numer jeden o to, że jest brakującym ogniwem między Al-Kaidą a reżimem Saddama Husajna.
W memorandum Az-Zarkawi rzekomo apeluje do kierownictwa Al-Kaidy o pomoc w wywołaniu w Iraku wojny domowej między sunnitami a szyitami jako kolejnego i ostatecznego kroku na drodze prowadzącej do wypędzenia Amerykanów. Dla machiny propagandowej administracji Busha jest to „jak dotychczas najmocniejszy dowód kontaktów między ekstremistami w Iraku a Al-Kaidą”.
Jednak ta najnowsza rewelacja amerykańska jest mało sensowna. Zacznijmy od tego, że jest bardzo nieprawdopodobne, aby łącznicy Al-Kaidy podróżowali z dyskami komputerowymi w dyplomatkach: od początku 2002 r. poharatana Al-Kaida posługuje się łączniczkami, które przekazują tylko i wyłącznie ustne przesłania.
W memorandum mówi się, że ruch oporu wobec okupantów „boryka się z werbunkiem Irakijczyków”. Nie potwierdza tego sytuacja na miejscu – mimo schwytania Saddama opór trwa, a nawet narasta. W rzekomym memorandum twierdzi się również, że „nowa kampania antyamerykańska” musi rozpocząć się przed „godziną zero”, to znaczy przed przekazaniem władzy administracji irackiej, co planuje się na czerwiec.
To znów nieprawda. Ruch oporu wie aż nadto dobrze, że w czerwcu administracji irackiej zostanie przekazana jedynie odpowiedzialność za bezpieczeństwo, a nie władza. Amerykanie pozostaną w swoich silnie ufortyfikowanych bazach wojskowych w charakterze okupantów.
Wysłannik „Asia Times” był w Iskandariji. To zakurzone i bardzo biedne miasto położone mniej więcej na wyimaginowanej granicy między trójkątem sunnickim a szyickim południem. Sunnici i szyici mieszkają tu razem bez większych konfliktów. Lecz Iskandarija jest również zaciekle wrogo nastawiona do okupantów. Ludzie są tam dumni z ataków przypuszczanych przez miejscowy ruch oporu. To pokazuje, jak ruch oporu szerzy się bez względu na sekciarskie podziały religijne.
W memorandum mówi się, że „jeśli uda nam się wciągnąć ich [szyitów] w sekciarską wojnę, przebudzi to sennych sunnitów, którzy boją się z ich strony zniszczeń i śmierci z ich rąk”. Tymczasem ostatnią rzeczą, jakiej pragną szyici, jest uwikłanie się w wojnę domową – oni walczą o silną reprezentację polityczną w nowym rządzie irackim. Sunnici nade wszystko pragną zakończenia okupacji – i gros sunnickiego ruchu oporu to ruch nacjonalistyczny: może on przyjąć od Al-Kaidy wsparcie techniczne, ale nie po to, aby toczyć wojnę domową.
Amerykański sekretarz stanu Colin Powell pospieszył z obroną przechwyconego memorandum jako dokumentu „uwiarygodniającego” amerykańskie twierdzenia sprzed około roku na temat rzekomych powiązań między Al-Kaidą a reżimem saddamowskim. Saddam im zaprzeczał, radykalne ugrupowanie Ansar al-Islam, działające w górach północno-wschodniego Iraku, też im zaprzeczało i nigdy nie znaleziono żadnego dowodu, który uzasadniałby twierdzenia Amerykanów.
Teraz odgrzebuje się ten sam scenariusz po to, aby wyjaśnić co najmniej niektóre spośród wielu tuzinów ataków na żołnierzy amerykańskich i na nową policję i armię iracką. Jak na zamówienie, w memorandum Az-Zarkawi bierze na siebie odpowiedzialność za „25 operacji, z których jedne były wymierzone w szyitów i ich przywódców, a inne w Amerykanów i ich wojsko i policję”.
Uliczna wersja jednego z ataków różni się od wersji urzędowej – samobójczego zamachu bombowego przy użyciu wyładowanej materiałem wybuchowym wywrotki. Kilka tuzinów naocznych świadków powiedziało, że przed eksplozją usłyszeli śmigłowiec i ryk przelatującej rakiety. Przysięgali na Allaha, że Amerykanie sprowadzili buldożer, który zasypał krater, który powstał w wyniku eksplozji. Tymczasem dowódcy amerykańscy i szefowie policji irackiej ciągle powtarzają tę samą mantrę: ataki dowodzą, że „w tym macza palce Al-Kaida”.
Kto czerpie korzyści z eksploatowania tych „odcisków palców”, rzekomo pozostawionych przez Al-Kaidę? Oczywiście administracja Busha. Ponieważ lipa pod tytułem broń masowego rażenia wyszła zupełnie na jaw, zmienił się oficjalny pretekst, na który powołuje się Waszyngton jako na przyczynę wojny z Irakiem: teraz propaganda głosi, że Saddam to był zły facet i że w Iraku trzeba walczyć z terroryzmem (którego tu przedtem nie było). Dla administracji Busha głównym usprawiedliwieniem pozostaje zawsze wymykający się Ben Laden.
Tymczasem to, co nazywa się „terroryzmem” w Iraku, to dzieło środowiska tzw. „niezaangażowanych mudżahidów”, a wkład Al-Kaidy i innych ugrupowań islamistycznych w to dzieło jest jedynie marginalny.
Amerykańska organizacja pozarządowa Iraq Body Count (Liczenie Trupów w Iraku) na podstawie ciągle jeszcze częściowego dochodzenia, które nie objęło całego kraju, podała, że w wojnie w Iraku zginęło ponad 10 tys. cywilów. Ponieważ w takich wojnach liczba poważnie rannych jest zazwyczaj czterokrotnie wyższa niż liczba zabitych, może ona wynosić 40 tys. cywilów. Obserwatorzy rosyjscy oceniają straty armii irackiej na 30 tys. zabitych i 120 tys. poważnie rannych. To znaczy, że teraz wielu Irakijczyków wie, iż w imię ich „wyzwolenia” Amerykanie zabili lub okaleczyli ok. 200 tys. osób.
Gdy coś takiego się dzieje, do napędzania gniewu żadna pomoc Al-Kaidy nie jest potrzebna.
Tłum. Zbigniew Marcin Kowalewski