Tekst pochodzi z polskich indymediów http://pl.indymedia.org/pl/2004/02/4090.shtml . Jest to ciąg dalszy sporu między Urszulą Ługowską z NLR a Barbarą Radziewicz z NL. Ważny jest tutaj kontekst powstawania tych artykułów. Jak wiadomo listę Planktonu będzie otwierał Piotr Ikonowicz z Nowej Lewicy. Drugie miejsce będzie należeć zgodnie z feministyczną zasadą parytetu -do kobiety. I tu właśnie pojawia się rywalizacja pomiędzy Ługowską i Radziewicz, gdyż obie liczą na drugie miejsce na liście wyborczej Planktonu. Dlatego też im bliżej wyborów i formowania list, tym spór będzie się zaostrzał. Tekst Ługowskiej, jak i wszystkie poprzednie, jest pełny przekłamań, które wyjaśniamy.

1. Jest to kłamstwo. Tekst ukazał się na LBC 3 lutego, a na Indymediach 4 lutego. Na czacie NLR 6 lutego toczyła się dyskusja na temat tego tekstu i brali w niej udział członkowie NLR (min. Antek11), który uspokajał wszystkich mówiąc: "niedługo Ula wszystko wyjaśni...". Kłamstwo ma krótkie nogi...

 2. Ługowska w kłamliwy sposób opisuje sytuację w Polsce i liczy na bezkarność, gdyż uważa, że nikt nie czyta zachodniej prasy. A gdy jej brudne gierki wyszły na jaw, to jeszcze udaje oburzoną. NLR zaprasza teraz wszystkich do współpracy w ramach reformistycznej koalicji Plankton - więc kierując się uczciwością, uznaliśmy, że wszyscy nowi koalicjanci NLR powinni wiedzieć, co Ługowska o nich wypisuje.

3. Widać tu wyraźnie wpływ rywalizacji z Radziewicz. Ługowska delikatnie chciała się pochwalić, że jest "politologiem". Pracownik naukowy, który skończył dwa kierunki (politologia, iberystyka), zna języki obce, to nie jakaś tam stara baba z dalekiej warmińskiej prowincji, która tylko organizuje bezrobotnych. Jej teksty mają charakter "naukowy" i absolutny. Prości ludzie muszą uznać za pewnik, że NLR, jest najsilniejszą organizacją rewolucyjną w Polsce - bo tak pisze Ługowska. W tym klimacie jest cały artykuł.

4. To chyba aluzja do wspomnianego już Antka11 i innych członków NLR, którzy na piątkowych czatach wywalają tych, którzy nie zgadzają się z NLR.

5. Kolejny fragment dotyczący Barbary Radziewicz, która swego czasu dość często wpisywała się w księdze gości LBC... Ługowska krytykuje też tchórzliwe zachowanie Augusta Grabskiego, który z braku argumentów w panicznym strachu opuścił dyskusję na spotkaniu Klubu Nowej Lewicy - o czym wielokrotnie pisaliśmy na LBC.

6. Wątek sponsorowania rozbijactwa lewicy to chyba próba autobiografii. Wszyscy chyba pamiętają donosicielski pamflet we Wprost. Czy ktoś rozliczył Ługowską z tej brudnej kasy? Ługowska przyznaj się - ile Wprost ci zapłacił? 

7. Kolejne wątki autobiograficzne. Ługowska, jak i cały NLR i ATTAC Mazowsze spotykali się i spotykają w siedzibie rządzącej Unii Pracy na ulicy Brackiej.

8. Ługowska zapomina chyba, że jedna z tych skompromitowanych partii tworzy EKLA (Europejska Konferencja Lewicy Antykapitalistycznej) -włoska Odnowa Komunistyczna. Nie przeszkadza to Ługowskiej błagać ich o kasę.

9. Teraz już wiemy jak wygląda NLR


Urszula Ługowska

Wokół diagnozy ruchu antyglobalizacyjnego
 


Kilka uwag wstępnych



Z dużym opóźnieniem otrzymałam informację (1), że w internecie, w tym na Indymediach, doszło do opublikowania bez mojej wiedzy polskiego tekstu mojego artykułu „Ruch antyglobalistyczny w Polsce”(2). W związku z tym chciałabym wyjaśnić parę spraw. Artykuł na temat polskiego ruchu antyglobalistycznego został u mnie – jako politologa(3) - zamówiony przez pismo Ost-West Gegen Informationen (Uniwersytet w Graz) blisko pół roku temu i wkrótce później powstał ten tekst. Tekst napisany był, zgodnie z prośbą redakcji Ost-West, jako bardzo ogólna charakterystyka ruchu - z uwzględnieniem interesujących redakcję zagadnień (ilość członków zdolnych do mobilizacji, organizacje skupiające i jednoczące ruch, problemy i trudności występujące w ruchu) i w zamówionych przez redakcje wymiarach, których nie mógł przekroczyć. Stąd jego skrótowość i częściowa nieaktualność. Dodam jednocześnie, że redakcja nie oczekiwała ode mnie laurki, tylko analizy krytycznej, podobnie jak to jest w przypadku innych artykułów zamieszczonych w tym piśmie. Dodam, że test wynikiem własnych refleksji, nie wyraża on stanowiska politycznego żadnego środowiska.
Niezbyt jestem zachwycona faktem, że Indymedia publikują teksty pochodzące z anonimowych źródeł nie konsultując faktu publikacji z autorem. Ponieważ jednak nie mam zamiaru domagać się tu cenzury, to wstęp ten proszę potraktować jako wyjaśnienie zwłoki w odpowiedzi na polemiki Ewy Alicji Majewskiej oraz Barbary Radziewicz z moim artykułem. (Jest to odpowiedź na polemikę dotyczącą ogólnej wizji ruchu, natomiast swoją analizę polskiego ATTAC i jego byłego przewodniczącego przedstawiam w odrębnym artykule.) Nie mam bowiem żadnych oporów przed publiczną debatą,(4) byleby odbywała się ona na cywilizowanych zasadach. Powiem nawet więcej – jestem zdecydowaną zwolenniczką debat, dyskusji i wymiany poglądów (o ile nie są to zniesławiające poglądy anonimowo wyrażane w internecie, który stał się niestety mekką tchórzy i frustratów, niezdolnych w realu na publicznych spotkaniach do wydania z siebie jednego sensownego dźwięku, natomiast pod płaszczykiem anonimowości wypisujących bzdury tym większe, im bardziej brakuje im argumentów czy znajomości faktów (5). Często zresztą zastanawiam się, czy warcholstwo i rozbijactwo jakie przelewa się przez internet, jest po prostu częścią polskiej specyfiki, czy też zważywszy na to, że stajemy się już „normalną” częścią „normalnego” świata, jest zwyczajnie prowokowane i sponsorowane(6)). Kondycja polskiego i światowego ruchu anty/alterglobalistycznego wydaje mi się sprawą tak ważną, że bardzo się dziwię, iż nie została na ten temat zorganizowana do tej pory żadna poważna debata.

Ogólnie rzecz biorąc mam wrażenie, że brak prawdziwych debat i dyskusji jest ogromną słabością polskiego ruchu anty/alterglobalizacyjnego. Podczas gdy burżuazyjnej obłudzie i hipokryzji powinnismy przeciwstawiać PRAWDĘ i odwagę w dyskusji, to w ruchu obserwuję niepokojące zjawiska publicznego głoszenia banalnych formułek i frazesów często zupełnie sprzecznych z rzeczywistością, dziwną propagandę sukcesu przy jego realnym braku i jednocześnie wielką ucieczkę od prawdziwych dyskusji na realne tematy, a w najlepszym przypadku kompromitującą filozofię „prania brudów we własnym domu”. Wszystko to połączone jest z trudnością racjonalnego ustosunkowywania się do argumentów i z wielkimi kłopotami jakie większość osób ma w odróżnieniu zarzutów politycznych od personalnych (na zasadzie – albo „się lubimy, a więc nie będziemy się krytykować politycznie” – bardzo niezdrowa tendencja - albo z kolei „się nienawidzimy i wtedy obrzucamy się błotem, argumentami ad personam i zarzutami wyssanymi z palca” – rzecz godna pogardy). Tymczasem chowanie głowy w piasek jest na dłuższą metę znacznie mniej skuteczne niż spojrzenie prawdzie w oczy.


PLAn i pieniędze
 


Wracając do mojego tekstu – zacznę od odpowiedzi dla Basi Radziewicz. Otóż częściowo rozumiem zdziwienie Basi, ponieważ redakcja Indymediów opublikowała artykuł w taki sposób, jakby był on moim, przeze mnie nadesłanym, świeżym i aktualnym głosem w sprawie bieżącej polityki, tymczasem tak oczywiście nie jest. Opublikowany tutaj artykuł jest stary, powstał przed II Europejskim Forum Społecznym i dlatego właśnie nie uwzględnia tego wydarzenia ani nie opisuje poszczególnych delegacji, które wzięły w nim udział. Co istotniejsze, nie uwzględnia też inicjatywy PLAn, która wówczas jeszcze w ogóle nie istniała, nawet w postaci pomysłu! (PLAn powstał 20 grudnia, ponad miesiąc po II Europejskim Forum Społecznym). Tak więc domysł, jakobym miała intencje rozbijania PLAn jest przezabawny – zaliczam się raczej do osób które bezpośrednio zaangażowały się w jego powstanie, mając nadzieję, że właśnie PLAn pozwoli przezwyciężyć wiele z dostrzeganych przeze mnie blisko pół roku temu słabości radykalnej lewicy.

Kolejną sprawą poruszoną przez Basię jest sprawa pieniędzy na kampanię wyborczą do Parlamentu Europejskiego. Pokuszę się tu o pewną ogólniejszą refleksję. Otóż kwestie finansowe traktowane są w naszym kraju jak śmierdzące jajko, którego nie należy dotykać, a jeśli już ktoś o nich wspomina, to wszyscy są pewni, że robi to na pewno po to, by kogoś skompromitować („Brałeś pieniążek moskiewski!”). Moim zdaniem, sposób traktowania kwestii finansowych w polskim ruchu anty/alterglobalistycznym to w większości wypadków albo archaiczna i nieefektywna żeromszczyzna uprawiana przez ludzi szlachetnych, albo też z kolei przedmiot zakulisowych i antydemokratycznych rozgrywek dokonywanych w tajemnicy przez różnych cwaniaków (tak naprawdę żerujących na tej pierwszej postawie). W realiach absolutnej słabości liczebnej polskiej lewicy i rozmiarów 40-milionowego kraju obie te postawy muszą ulec zmianie, jeśli chcemy być ruchem trafiającym do ludzi, a nie towarzyskim gettem. Jeśli lewica chce trafić do ludzi pracy, to musi przeprowadzać różne kampanie, a na to są niestety potrzebne pieniądze. Oczywiście mowa tu o pieniędzach na kampanię (tzn. na druk plakatów, ulotek itd. – tak też napisałam w tekście) a nie żadnych indywidualnych pensjach! Dodam nawet, że osobiście jestem w ogóle radykalnie przeciwna instytucji tzw. „etatowego działacza” czy też istnieniu jakiegoś „etatowego aparatu” otrzymującego pieniądze za swoją działalność, bo z moich obserwacji wynika, że często prowadzi to do demoralizacji i różnych patologii.

Zarazem należy jasno powiedzieć, że jakkolwiek w polityce pieniądze są niezbędnym warunkiem działalności na większą skalę i na dłuższą metę, to nie jest bynajmniej obojętne źródło ich pochodzenia i należy się finansowym powiązaniom dokładnie przyglądać. W polskich warunkach podejrzanie wyglądałaby na przykład organizacja „antysystemowa” otrzymująca stałe wsparcie od SLD lub UP (jest to abstrakcyjny przykład :-)(7). Pieniądze są często instrumentem nacisku – żeby je otrzymywać, należy spełniać wymogi określane przez dającego – dlatego ważne jest, kim jest ów dający. Jest to informacja stanowiąca dookreślenie się formacji pod względem powiązań międzynarodowych. W tym sensie akurat - jeśli źródłem wsparcia NL miałaby być Europejska Konferencja Lewicy Antykapitalistycznej, to byłoby to dobre źródło. Tak też należy rozumieć poświęcony tej sprawie akapit w moim artykule.
 

Model partii


Jednocześnie, jak napisałam, Nowa Lewica jako taka odrzuciła propozycję zmiany swojego statutu i wprowadzenia pluralistycznego modelu organizacyjnego. Czy jest to jakieś pomówienie? Czy nie jest to prawda? W praktyce oznaczało to, że nie zdecydowała się ona na stanie się organizacją skupiającą inne srodowiska lewicy antykapitalistycznej, które przy zachowaniu prawa do własnych analiz działałyby w oparciu o wspólny program działania. NL wolała pozostać centralistycznym monolitem bez prawa do wewnętrznych tendencji i platform, któremu to modelowi ja jestem zdecydowanie przeciwna. W tym punkcie różnimy się z Basią, co znów nie jest żadną tajemnicą, bo wynikło to już wielokrotnie w czasie dyskusji na zebraniach NL w Warszawie. Jeśli dyskusja powróci i NL zmieni w jej wyniku swoją strukturę, z przyjemnością napiszę artykuł na ten temat.
 

Jak organizować ruch anty/alterglobalistyczny ?


W tym miejscu dochodzimy do przemyśleń Ewy Alicji Majewskiej na temat „partyjności” i jej roli w moim opisie ruchu antyglobalizacyjnego. Sednem wywodu Ewy Alicji jest opinia, że struktura partyjna jest zaprzeczeniem właściwego modelu działalności ruchu alterglobalistycznego. O ile więc Basia Radziewicz skłania się ku hierarchicznie funkcjonującej partii bez możliwości frakcji, to Ewa Alicja Majewska sytuuje się na przeciwległym biegunie, w ogóle odrzucając strukturę partyjną, którą uważa za nie odpowiadającą charakterowi ruchu i samą w sobie zaprzeczającą jego postulatom. Doskonale rozumiem, skąd bierze się u Ewy Alicji taka postawa – otóż jest to właśnie postawa obrony przed partią pozbawioną instytucjonalnych gwarancji pluralizmu (na co jeszcze uczula negatywne doświadczenie tzw. partii robotniczych typu PZPR). Dodatkowo wskazuje na to zupełnie od czapy podany przez Ewę przykład zachodnich partii komunistycznych, od dawna przecież związanych z establishmentem(8), akceptujących kapitalistyczne status quo (np. FPK już na początku lat 70. uczestniczyła w burżuazyjnym rządzie) jako rzekomy dowód na niekompatybilność partyjności z ruchem alterglobalistycznym. Oczywiście, że mówiąc o partii nikt (a przynajmniej ja) nawet nie bierze pod uwagę zachodnich partii komunistycznych!

Ja również, podobnie jak Ewa Alicja, jestem zdania, że tego rodzaju scentralizowana partia nie ma możliwości dźwignięcia całego spektrum postulatów ruchu anty/alterglobalistycznego. Jednak czy postulaty te mogą zostać zrealizowane BEZ partii – czyli zorganizowanej grupy ludzi zmierzających do przejęcia władzy (a władza = władza zrealizowania postulatów)? Nie, nie mogą. Chodzi więc nie o to, CZY partia, ale JAKA partia.

W ruchu antyglobalistycznym pokutuje naiwna wiara rodem z socjalizmu Tołstoja, że zmiany makro możliwe są poprzez zmiany mikro (działania lokalne). Tymczasem idea ta wydaje się pasować raczej do epoki preindustrialnej. Skala wystapień antyglobalistycznych, w dużym stopniu niekontrolowanych i spontanicznych, wymusiła wręcz na zachodniej lewicy antykapitalistycznej przełamanie wieloletnich i sekciarskich podziałów. Wyrazem tego jest choćby powstanie i funkcjonowanie Europejskiej Konferencji Lewicy Antykapitalistycznej. Z perspektywy establishmentu jednak dysponującego ogromem siły aparatów państwowych, te przejawy koordynacji są i tak bardzo wątłe. (A przecież sytuacja w Europie jest lepsza niż np. w Ameryce Północnej gdzie lewica antykapitalistyczna jest znacznie słabsza niż w Europie Zachodniej).

Ewa Alicja boi się hierarchiczności. Jednak jeśli przyjrzeć się funkcjonowaniu grup w ruchu antyglobalizacyjnym, to trzeba zauważyć, że w każdej większej grupie ktoś ma władzę. Pytanie tylko, czy władza ta pochodzi z demokratycznie wyrażonej woli członków grupy (nie mówię tu o karykaturach typu dziesięcioosobowa organizacja z pięcioosobowym kierownictwem)(9), czy też jest zawłaszczona wbrew ich woli. Otóż mam wrażenie, pochodzące z wieloletniej obserwacji, że w środowiskach szczycących się swoją apartyjnością władza należy do tych, którzy są cwańsi i bezczelniejsi, często też lepiej „ustosunkowani” na zachodzie, lub tych, którzy głośniej potrafią przeklinać, terroryzują resztę sloganami lub kłamstwami i krzykiem gdy brak im argumentów. Dlatego jedynym rozwiązaniem są dyskusje i potem głosowania – zarówno w sprawach merytorycznych decyzji, jak i wyboru reprezentujących organizację i kierujących nią osób.

Koncepcja organizacyjna pluralistycznej, demokratycznej partii lewicowej przezwycięża więc moim zdaniem słabości z jednej strony koncepcji organizacyjnej partii „hierarchicznej”, a z drugiej - negacji partii w ogóle.
 

Różne wizje ruchu


Dyskusja o sposobie organizowania ruchu anty/alterglobalistycznego ma zawsze w swoim tle bagaż ideologiczny jej uczestników. Nie istnieje żadna absolutnie obiektywna wizja ruchu anty/alterglobalistycznego, każda wizja ruchu jaka istnieje związana jest z projektem zmian rzeczywistosci społecznej, jaką ma jej autor. Równocześnie jednak względny obiektywizm wizji ruchu anty/alterglobalistycznego jest możliwy w ramach określonych przez weryfikowalne fakty materialne (liczba członków organizacji, wysokość nakładów pism, skuteczność prowadzonych akcji itp.).

O ile więc Ewę Alicję bardziej interesuje statyczno - socjologiczny opis ruchu anty/alterglobalistycznego (stanowczo protestuję zresztą w tym miejscu przeciwko wmanewrowywaniu mnie przez Ewę Alicję w rolę socjologa słowami „jeśli pretendujemy do roli socjologa badającego zjawisko – powinniśmy nasze nadzieje i lęki opatrywać wyraźną klauzulą określającą ich status” (??), a potem krytykowaniu, że źle się z tej roli wywiązuję. Nie jestem socjologiem, a mój stosunek do socjologii w ogóle można dyplomatycznie określić jako „nacechowany dużą rezerwą”) mnie bardziej interesuje to, jaki ten ruch powinien być, aby być politycznie skutecznym. Politycznie skutecznym – czyli zmieniającym społeczne struktury. Póki co, kondycja polskiego ruchu anty/alterglobalistycznego jest tak mizerna, że nie jest on w stanie wymusić jakiejkolwiek zmiany legislacyjnej nie tylko w kwestiach socjalno-bytowych, ale nawet w – zdawać by się mogło, łatwiejszej - materii symboliczno-światopoglądowej lub obyczajowej (rozdział Kościoła od państwa, decydowanie przez kobiety o macierzyństwie itd.). Co więcej, ruch jest tak słaby, że chyba w żadnym mieście (ani na wsi) nie jest on w stanie wpływać na decyzje podejmowane przez lokalne struktury samorządowe (związane z zagospodarowaniem przestrzennym czy transportem). „Czy gdyby robotnicy, feministki, wolnościowcy, socjaliści, konserwatyści i przedstawiciele ngo’sów oraz niezależnych mediów weszli do jednego ugrupowania i pod jednym sztandarem wyszli na ulice Seattle, Florencji, Paryża czy Barcelony, nadal robiliby takie wrażenie?” – pyta Ewa. No cóż, myślę że wrażenie robiliby duuuużo większe, ale to nie o wrażenie, nie o spektakl teatralny tu przede wszystkim chodzi.


Jednocześnie bowiem wizja Ewy Alicji opiera się na przekonaniu (tak to przynajmniej odczytuję) o możliwości i sensowności rozłącznego działania poszczególnych komponentów ruchu w poszczególnych sferach życia społecznego. Ja tymczasem odrzucam rozłączne (odseparowane) traktowanie poszczególnych sfer interwencji anty/alterglobalistów (od kultury przez ekologię po kwestię kobiecą po ruch pracowniczy) i tym samym oddzielnego traktowania poszczególnych stowarzyszeń, organizacji i środowisk uczestniczących w ruchu (od działaczy politycznych i związkowych po grupy artystyczne). Tak naprawdę bowiem poszczególne organizacje w większości są „okopane” w poszczególnych sferach działalności, nie tylko nie dostrzegając, ale częstokroć również NIE PODZIELAJĄC postulatów innych grup. O ile Ewa z satysfakcją twierdzi, że poszczególne organizacje nie dogadałyby się ze sobą nawet w sprawie ulotki, to ja własnie ten fakt odnotowuję z dużym żalem, bo jest on odzwierciedleniem realnej sytuacji, w której np. związkowcy lekceważą prawa kobiet a inne grupy bardzo średnio przejmują się ekologią, a znów zieloni, choć radykalni obyczajowo, często są bardzo zachowawczy ekonomicznie itd. itp. Dlatego też mnie najbardziej interesują te zjawiska, które dają nadzieję na łączenie wszystkich postulatów rozproszonych w ruchu anty/alterglobalistycznym w jedną wspólną wizję zmiany systemowej. W tym kontekście z zadowoleniem zauważyłam na przykład w swoim artykule, „Ciekawym wydarzeniem było też w tym roku to, że tradycyjna manifestacja feministyczna 8 marca w Warszawie po raz pierwszy miała też przesłanie wykraczające poza obronę praw kobiet – było ono również antywojenne”, na co Ewa Alicja pisze: „nie rozumiem, dlaczego Ługowska nie bierze pod uwagę tego, ze wiele spośród nich [organizacji feministycznych] aktywnie włączyło się w pikiety antywojenne”. Czyżby kłopoty ze zrozumieniem tekstu?

Zdaję sobie sprawę z tego, że mojej wizji łatwo jest przykleić etykietkę upolityzowanej, centralistycznej i partyjnej. Jednak jeśli ktoś twierdzi, że „nie interesuje się polityką”, to nie znaczy, że polityka nie interesuje się nim.

W praktyce można całe życie zajmować się tak „odległymi od polityki” sprawami jak życie artystyczne lub ekologia, ale kształt tych sfer w rzeczywistosci społecznej i tak jest określany przez partie polityczne, które w parlamencie i samorządzie decydują o rozwiązaniach prawnych, dystrybucji środków budżetowych itp. albo realizują wytyczne przyjmowane od ciał ponadpaństwowych. I w tym momencie odnajduję szereg rozbieżności między moją wizja a wizją Ewy Alicji – bezpośrednio wynikających z faktu, że jestesmy związane z dwiema różnymi tradycjami w ruchach kontestatorskich (anarchistyczną i socjalistyczną). Stąd też różne postrzeganie i nazywanie tych samych zjawisk. To, co dla Ewy jest wyrazem różnorodności, pluralizmu i działania lokalnego w moim opisie byłoby wyrazem rozproszenia, słabości i marginalności.
 

Życzenia i trudne fakty
 

Sprawa nie sprowadza się jednak do konfliktu terminologicznego, gdyż jak zaznaczyłam istnieją przecież pewne obiektywne mierniki wskazujące na popularność danej wizji przemian społecznych (lub danego ruchu).

Jeśli się do nich odwołać to okaże się, że nie tylko na płaszczyźnie idei i terminologii ale zwykłego opisu materialnej rzeczywistości również ujawniają się rozbieżności między Ewą, Basią a mną. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zarówno Ewa Alicja jak i Basia starają się przydać swojemu opisowi ruchu anty/alterglobalistycznego elementów – nazwijmy to delikatnie – zbyt optymistycznych.

Jeśli więc ja szacuję liczbę aktywnych uczestników FA na 150 osób, to Ewa twierdzi, że należy liczyć również osoby nie zrzeszone. Ale na tej zasadzie można by liczyć w ogóle sympatyków poszczególnych haseł głoszonych przez ruch anty/alterglobalizacyjny w społeczeństwie, co przy zsumowaniu zwolenników każdego z kilkudziesięciu haseł dałoby nam zapewne imponującą liczbę… może 10 milionów albo i więcej. Jeśli ja z żalem i życzliwością (!) optymistycznie szacuję liczbę aktywnych członków NL na 100 osób, to Basia neguje to dając tajemniczo do zrozumienia, że liczba ta jest znacznie wyższa (ale nie podaje niestety, jaka). Jeśli ja z żalem stwierdzam, że gros inicjatyw anty/alterglobalistycznych ogranicza się do kilku – góra kilkunastu – ośrodków uniwersyteckich, to Basia Radziewicz będąca jedną z nielicznych działaczek osadzonych w środowisku poza wielkomiejskim stara się zanegować tę tezę, ale nie podaje danych ją obalających. (Ja nie piszę, Basiu, że ruch w ogóle nie działa poza wielkimi miastami, tylko że jego wiekszość jest obecna właśnie tam – cytat: „skupiony głównie” – 2 linijka tekstu).

Odnajduję w takiej postawie Ewy Alicji i Basi element myślenia podług filozofii „każda pliszka swój ogonek chwali” lub też myślenia życzeniowego. Postawa taka kontrastuje z przytoczonymi przeze mnie smutnymi ale bardzo wymiernymi (obiektywnymi) przykładami pozwalającymi określić realnie (nie zaś życzeniowo) rozmiary oddziaływania polskich anty/alterglobalistów - podaję informacje o frekwencji na demonstracjach czy wyniki lewicowych kampanii wyborczych na lewo od SLD itp. (podałam przy tym zastrzeżenie, że tylko część ruchu bierze udział w wyborach). Są to dane pozwalające przynajmniej na porównanie polskiego ruchu z jego zagranicznymi odpowiednikami.
 

Na szerszym tle
 

Zarysowany tu spór jest też odbiciem dyskusji, jakie coraz śmielej toczą się na płaszczyźnie międzynarodowej i zaznaczył się np. wyjątkowo wyraźnie w czasie II Europejskiego Forum Społecznego: między polityczną wizją ruchu (której zwolennikami są choćby LCR, SWP) a wizja „apolityczną” której zwolennicy chcą „pozostawić kwestie polityczne tradycyjnym partiom establishmentu” – czyli de facto przyzwalają tradycyjnym partiom na prowadzenie ich dotychczasowej polityki !!!!

Dyskusja jest bardzo istotna, bo chodzi o odpowiedź na pytanie, co realnie zdziałał i może zdziałać ruch anty/alterglobalistyczny – czy jego potencjał nie zostanie rozwodniony i zaprzepaszczony? To nie pierwszy raz po wojnie pojawia się wyraźna fala ruchu kontestatorskiego (istnieją zwłaszcza wyraźne analogie z rokiem 1968) i powinno być to wyraźną lekcją, iż ruch ten nie jest skazany na sukces i może wypalić się, podobnie jak wystąpienia 1968 r. – kanalizując niezadowolenie społeczne w wystąpienia masowe, lecz nie podważające mechanizmów systemu.
Pytania o skuteczność są tym bardziej palące, że mimo iż ruch anty/alterglobalistyczny istnieje już od kilku lat, absolutnie nie można mówić o tym, by gdziekolwiek na świecie odniósł on skutek w postaci nie tylko zakwestionowania systemu, ale nawet podważenia neoliberalnego porządku w jakimś kraju. Ruch nie wymusił nigdzie nawet restauracji zdemontowanych elementów tzw. państwa socjalnego! Tymczasem patrząc na dynamikę wystąpień anty/alterglobalistycznych można nawet zastanawiać się, czy nie zbliża się już wstępny etap fazy odpływu ruchu. Co prawda, na początku zeszłego roku miały miejsce imponujące protesty antywojenne, ale wystąpienia z 27 września były już tylko miniaturą protestów z 15 lutego. II Europejskie Forum Społeczne w Paryżu pokazało zaostrzanie się wewnętrznego rozbicia w ruchu i polaryzowanie się porzeciwstawnych skrzydeł. Przygotowania do III Europejskiego Forum Społecznego polaryzują skrzydło radykalne ruchu rozdrażnione próbami dominacji ze strony SWP. Miejmy nadzieję, że to tylko przejściowe zjawiska negatywne.

Tak czy inaczej, faktem jest, że mimo podważenia przez ruch anty/alterglobalistyczny neoliberalnego dyskursu o sprawach społecznych ruch ten jest w skali międzynarodowej bardzo daleki od realnych zdobyczy instytucjonalnych nawet w postaci zwrotu w kierunku państwa socjalnego, nie mówiąc już o zmianie systemu. Stąd właśnie potrzeba i waga konstruktywnej, szczerej i odważnej merytorycznej dyskusji jego aktywistów i sympatyków o tym, jak tę sytuację zmienić.