Impas
Historia zatacza wielkie koło, a prasa przyznająca się do lewicowych korzeni
podąża za nią niemrawo. Impas rzuca się w oczy. Jedynie kwartalnik "Bez
dogmatu", artykułem Piotra Szumlewicza "Demokratyczne masy i autorytarna
inteligencja", narusza pewne obyczajowe tabu pokazując, że "im niższe
wykształcenie mają badani, tym szerzej pojmują demokrację oraz tym bardziej
przychylają się do postulatu redystrybucji dochodów i walki z nędzą".
Według Piotra Szumlewicza "inteligencja stanowi największe zagrożenie dla
demokracji w Polsce z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że jest to grupa, w
której postawy autorytarne są najbardziej rozpowszechnione, po drugie zaś
dlatego, że pojmowanie demokracji jest najwęższe. Wiąże się ono z przyzwoleniem
na nieograniczony wzrost nędzy i tym samym na faktyczne wyłączenie znacznej
części społeczeństwa z aktywności obywatelskiej i podejmowania decyzji istotnych
dla ogółu".
Abstrahując od kształtujących się na naszych oczach podziałów klasowych, w tym
przemiany części inteligencji w kapitalistów i burżuazję czy też
drobnomieszczaństwo, Piotr Szumlewicz dochodzi nawet do stwierdzenia, że "im
wyższe wykształcenie, tym częstsze postawy autorytarne, a zarazem tym węższe i
bardziej proceduralne pojmowanie demokracji".
Jednocześnie, osoby z wykształceniem podstawowym i zasadniczym deklarują wysoki
poziom egalitaryzmu, "najmocniej akcentują znaczenie kwestii socjalnych i
najsilniej wspierają idee egalitarne, uznając je za istotny element demokracji".
Reasumując, Piotr Szumlewicz zapewnia, że "polscy robotnicy nie potrzebują
żadnej zewnętrznej awangardy, ponieważ w kluczowych kwestiach ekonomicznych i
politycznych stanowią obok rolników klasę najbardziej postępową". Nie potrzebują
zatem lewicy rewolucyjnej leninowskiego chowu. Potrzebują zaś "lewicowej,
demokratycznej inteligencji", której zadaniem nie jest "oświecanie robotników z
zewnątrz, lecz wspieranie i rozwijanie tych ideałów, jakie oni sami chcą
urzeczywistnić".
Ta anarchistyczna postawa uzupełniona ma być - zdaniem Szumlewicza - o "obronę
socjaldemokratycznych ideałów", o "upowszechnienie języka artykułującego dążenia
większości", o "starania zmiany systemu edukacyjnego reprodukującego nastroje
autorytarne", o "tworzenie alternatywnych modelów i demaskowanie wzniosłych
frazesów inteligencji, za którymi stoi partykularyzm i niechęć do demokracji".
Wreszcie, sięgnąć musi do haseł nowolewicowych: "Solidarność między wszystkimi
pokrzywdzonymi i represjonowanymi grupami, niezależnie od tego, czy wykluczenie
dotyczy ludzi biednych, kobiet, homoseksualistów, mniejszości narodowych,
religijnych czy jakichkolwiek innych".
Tekst, jak by nie było, niecodzienny - budzi nasze mieszane sympatie.
Niepojęte są drogi obiegu myśli i referatu konferencyjnego Jerzego Łazarza.
Piotr Szumlewicz cytuje go za "Nowym Robotnikiem", który o konferencji nawet się
nie zająknął.
Takim jak powyższa interpretacjom sprzyja również blokada tekstów ex-GSR
dotyczących klasy robotniczej, przygotowanych skądinąd na tęże konferencję -
dostępnych jedynie w internecie.
"Robotniczej doli", interpretowanej zresztą nie dogmatycznie, poświęcono w
kwartalniku więcej miejsca. Pozostałe materiały nie wychodzą wszakże poza
produkcję modelową, którą już mieliśmy okazję analizować na przykładzie pracy
Juliusza Gardawskiego. Zainteresowanych odsyłamy do artykułu "Fałszerstwo
niedoskonałe".
*
Lutowy numer "Lewizny" nie odbiega od wypracowanego już przez redakcję
standardu. Ciekawostką jest spojrzenie na "Samoobronę" w wykonaniu sekretarza
generalnego NL, Zbigniewa Partyki ("Samoobrona na przełaj"). Przy jednoczesnym
braku materiałów dotyczących Porozumienia Lewicy Antykapitalistycznej jest to
wielce symptomatyczne.
Zapewne warta lektury jest relacja Jarosława Augustyniaka ze spotkania z
wicepremierem Jerzym Hausnerem ("Nie wiem, jak pan ma żyć") kończąca się
gorączkowym poszukiwaniem kałasznikowów oraz, niestety chaotyczna, refleksja na
temat klasy robotniczej (i nie tylko) pióra Zbigniewa Kaźmierczaka ("Klasa
robotnicza: reaktywacja"). W numerze uwagę zwracają liczne symboliczne odwołania
do tradycji komunistycznej (w poprzednim do guevaryzmu) i zgrabny wierszyk
Juliana Tuwima o "skurwysyndyku masy upadłości".
Resztę tekstów pominiemy - nie mogą raczej zaszkodzić.
Zapewne za szkodliwą uznano naszą polemikę z artykułem Zbigniewa Partyki z
poprzedniego numeru - do dyskusji zapraszał sam autor - niemniej nie pozwolono
mu podyskutować. I tym samym, nie z naszej winy, nie zaistniała nasza współpraca
z "Lewizną", do której zachęcał również redaktor naczelny tymi oto słowami:
"(...) serdecznie zapraszam do współpracy. Nie mogę oczywiście zapewnić, że
zamieścimy każdy tekst. Pluralizm i otwartość mają swoje granice i tekstów,
których jedynym celem byłoby np. kompromitowanie naszej partii raczej nie
zamieścimy" lub "jestem wielkim zwolennikiem wolności słowa, ale tekstów, które
mogłyby szkodzić NL nie będziemy w obecnej sytuacji puszczać, co oczywiście nie
wyklucza jakiejś konstruktywnej krytyki. Natomiast jeśli chodzi o prezentację
poglądów, pewnego rodzaju wizji przyszłości i kierunków działań polskiej lewicy
antykapitalistycznej, to tu staram się być otwarty do granic możliwości.
Akceptacja tego stanowi dla mnie podstawę do ewentualnej współpracy."
"Granice możliwości" jednak mieszczą się w "granicach rozsądku", jak wszystko,
skoro: "Wszystko oczywiście w granicach rozsądku, bo jednak jesteśmy pismem
partyjnym i mamy zobowiązania wobec partii. Zwłaszcza na etapie tworzenia
struktur, na którym nadal jesteśmy."
Rezultat - blok i impas w "rozmowach". Rzecz nie rozbija się o nasz tekst, bo
czyżby nasza polemika była niekonstruktywna, nie prezentowała poglądów i pewnego
rodzaju wizji przyszłości i kierunku działań polskiej lewicy
antykapitalistycznej? Czyżby godziła ona w Nową Lewicę?
Raczej nie. To Nowa Lewica już dziś, na początku drogi, zamieniła się w
"oblężoną twierdzę". Nie przypadkiem zatem nie doszło do "omówienia warunków i
ogólnej wymiany poglądów", nie doszło do spotkania, na które zgodził się
redaktor naczelny.
24 lutego 2004 r.