Wszystko, co solidne rozpływa się w... barbarzyńskim Imperium-ialiźmie
(...) Samozwańcza Teoria Lewicowa - poststrukturalistyczna, postmarksistowska,
postkolonialna czy post-jaka-tam-chcesz - nie zdołała spełnić swej obietnicy:
rozszyfrować, zdestabilizować i wkroczyć w les grands récits (hegemoniczne,
pańskie dyskursy). Pomimo nieustannych rejsów w obszary opisywane przez
sprawiające wrażenie nowych, akademickie artykuły teoretyzujące na temat świata
jako tekstu, lokalizujących cięcia epistemologiczne w starciu z globalistyczną
hegemonią itd., [możemy stwierdzić, że] na pewno nie spowodowały one przerwania
naszego szybkiego ruchu po spirali w kierunku absolutnego barbarzyństwa.
Dzisiejszy świat wygląda niezachęcająco z jego rosnącym w ogromnym tempie
bezrobociem i bezdomnością, obłędnym zanikiem podstawowych praw obywatelskich i
rozległymi ranami zadanymi przez ludobójstwo na całym świecie. Główne idee
lewicowo-akademickie, solipsyzm i zaciemniająca sens frazeologia (np. "aporia",
"zatarcie się rozróżnienia między znaczącym i oznaczanym", difference, "polityka
brutalności") zwyczajnie są pozbawione sensu w oczach ludzi obdarzonych zdrowym
rozsądkiem - szczególnie, kiedy zanikają podstawowe prawa obywatelskie, takie
jak prawo do wykształcenia, reprezentacji, opieki zdrowotnej, transportu i
komunikacji.
Co więcej, o ile ta wyzwolicielska Teoria Lewicowa nie potrafiła nawet przyłożyć
bandaża, aby zahamować krwotok życia w ramach kapitalizmu, jak obiecywała, o
tyle nadal wgniata w ziemię tych, którzy się jej przeciwstawiają. Ci, którzy
rzucają światło na jej obskuranckie, mistyczne spekulacje i trzymają się
rozumowych metod tworzenia wiedzy pozwalającej lepiej rozumieć i oczyszczać
miejsce dla działań na rzecz prawdziwej społecznej demokracji są poddawani
nieuczciwej polemice. Weźmy tu dla przykładu aferę Sokala z 1996 r., kiedy to
fizyk Alan Sokal ujawnił, jak powstała reakcyjna (mimo, że sama głosi coś
przeciwnego) Teoria. Po opublikowaniu w "Social Text" celowo bezsensownego
kawałka stosującego słownictwo z zakresu fizyki do wywodów zaczerpniętych z tzw.
Teorii Lewicowej, publicznie przyznał się do swego podstępu: "Niezrozumiałość
staje się cnotą: aluzje, metafory, zabawy słowne zastąpiły dowód i logikę".
Sokal miał jednak na uwadze coś poważniejszego niż tylko zabawę: w imię
lewicowego liberalizmu, akademicka Teoria odarła ze znaczenia wszelką "realną"
wiedzę na temat "realnego" świata, która mogłaby prowadzić do "realnej" zmiany.
Pomimo tego kłopotliwego epizodu - można by pomyśleć, że zawstydził on osoby
praktykujące tego typu spekulacje - fakty, rozum i jego wymogi są wciąż mniej w
łaskach niż relatywistyczne, konstruktywistyczne i/lub ezoteryczne mistyfikacje
w dziedzinie badań historycznych, socjologicznych, ekonomicznych czy
politycznych, które dają nam narzędzia analizy naszej obiektywnej
rzeczywistości. Różni guru Teorii Lewicowej nadal czynią aluzje do owych metod
(nawet jeśli potępiają je jako narzędzia hegemonii panów), aby podbudować swoje
spekulacje. Np. w niedawno opublikowanym wywiadzie Gayatri Spivak mówi nam, że
ze względu na "prawo zakrzywienia [przestrzeni]" fałszywym byłoby komunikowanie
się z innymi w sposób jasny i "prosty". Pisanie w sposób zaciemniający i "na
przekór intuicji" okazuje się nie tylko podążaniem za naturalnym prawem, ale
jest też naszym sposobem, aby opierać się kapitalistycznej hegemonii i wkraczać
w nią otwierając możliwość "krytycznej praktyki". A Judith Butler uważa, że im
bardziej zagmatwany i trudny styl pisarski, tym bardziej złożona "wiedza".
Niejasne sformułowania rozbrajają i przenoszą nas w miejsca "niewiedzy", co
prowadzi - paradoksalnie - do wyraźniejszej wizji życia. W swym eseju "The
Morality of Form: or What's Wrong About 'Bad' Writing" David Palumbo-Liu
twierdzi, że "złe" pisarstwo - czyli odrzucanie "obowiązujących norm" czy
używanie nowych form "lingwistycznego wyrazu" - polega nie tylko na pisaniu z
pozycji kryminalnego czy "dewiacyjnego" marginesu, ale na terroryzowaniu
hegemonicznych ośrodków kreowaniem "otwartej wspólnoty w procesie swego stawania
się", a także "nieinkluzywnego, krytycznego badania możliwości wiedzy", która
zagraża "przedustawnym sposobom myślenia". Złe pisarstwo jest "myśleniem w
sposób odmienny" oraz stawianiem oporu, wkraczaniem, a nawet wywracaniem
struktur władzy. Niedawno Homi Bhabha znowu reklamował obskuranckie ("częściowo
środowiskowe") pisanie i lokalno/wspólnotowe, antyintuicyjne myślenie jako formę
oporu wobec kapitalistyczno-globalizacyjnej "gorączce niepohamowanego pędu" oraz
ogromnego apetytu na ekspansję. Ma ono także na celu osiągnięcie "odnowionego
znaczenia samouznania, które miesza język 'siebie' i Innego, jednostki i grupy w
swym dążeniu do dyskursu namiętnego, w jaki należy wpisać pojęcie 'praw'".
Pisanie obskuranckie oznacza wyeksponowanie "pojawiających się, mniejszościowych
kultur w społeczeństwach wielokulturowych". Oznacza otwarcie na "szerszy świat
dostępu bez bolesnego 'naginania wolności'". Oznacza proklamowanie
chiazmatycznej struktury wiersza Adrienne Rich "lateralną solidarnością, gdzie
różnice nie dążą do wyrażania się w suwerennej autonomii". Oznacza wreszcie
"chronienie 'prawa do narracji'" i stąd "do ochrony szeregu demokratycznych
imperatywów".
Pomijając utopijną retorykę, wiemy z historii, że pisarstwo (obskuranckie czy
inne) nie czyni demokracji. Zapewne, pisanie prawa i konstytucji jest niezbędne
dla funkcjonowania państwa narodowego, niemniej jest i zawsze było tak, że
kolektywna wola ludu ("my" w ustach ludu) zmieniała rzeczywistość społeczną i
polityczną. Istotnie, apelowanie o "złe" pisarstwo jest w przypadku elity
lewicowo zorientowanych intelektualistów ładnie opakowanym i sprzedawanym
następnie kapitalistycznym duchem przedsiębiorczości w sytuacji absolutnej
reifikacji ideałów społecznych. Jest to, jak określa to trafnie Ray Chow,
upowszechnianie "zbawienia w sferach pozazmysłwoych" mającego "niewiele
wspólnego z oporem" i które stało się "potencjalnie przynoszącym zyski sposobem
generowania kulturowego i finansowego kapitału".
II
Oczywiście fakt, że przemożna siła owej lewicowo zorientowanej Teorii nie
wytraciła rozmachu nie powinien dziwić. W końcu, gdyby pisząc "źle" (tzn.
destabilizując pański dyskurs itp.) można było zmieniać świat na lepsze, wówczas
po cóż byłoby martwić się o organizowanie robotników, ich uzwiązkowienie czy o
tworzenie partii klasowych - tych ciał, które istotnie w historii dowiodły, że
najlepiej przekonują i podtrzymują prawdziwie demokratyczne ideały? W pełnej
symbiozie, ludzie tzw. Lewicy mogą reklamować z wygodnego miejsca w fotelu
rewolucję społeczną i polityczną ciesząc się pełnym poparciem burżuazji, która
popiera taką bezczynność w celu podzielenia robotników i wyzyskiwania
pracujących na całym świecie.
Najlepiej, być może, widać to na przykładzie bezprzykładnego, bestsellerowego
sukcesu książki Michaela Hardta i Antonio Negriego "Empire" (2000).
Przedstawiane jako doniosła, nowa analiza polityczna i krytyka globalnego
kapitalizmu, ta 500-stronicowa książka (dostępna obecnie w dziesiątkach języków
i sprzedawana na całym świecie) została ogłoszona jako "ni mniej, ni więcej
tylko napisany ponownie 'Manifest Komunistyczny' naszych czasów" przez
słoweńskiego filozofa polityki, Slavoja Zizka. Przyciągnęła ona uwagę gazet w
USA, Ameryce Łacińskiej i w Europie i była reklamowana w holenderskiej TV. "New
York Times" określił ją jako "nowy sposób myślenia o polityce globalnej". Jej
autorów w różny sposób przyrównywano do innych "postępowych", XX-wiecznych
intelektualistów, jak Derrida, Lacan, Foucault czy Deleuze. Negri został
okrzyknięty jedną z najbardziej "znaczących postaci obecnej myśli politycznej".
Dla wielu innych "Empire" oznaczał śmierć ortodoksyjnego marksizmu, dzięki czemu
otworzyły się nowe możliwości oporu poprzez domaganie się "utopii dla wielości"
(por. Nicholas Brown).
Na pierwszy rzut oka, syntetyczna, historyczna i intelektualna szerokość książki
wzbudza podziw. Na jej stronach podróżujemy od przełomu XXI wieku wstecz,
poprzez historię społecznych, politycznych i filozoficznych idei do cesarskiego
Rzymu. Jednak przy bliższym przyjrzeniu się dziełu, jego historyczna i
filozoficzna rozciągłość okazuje się raczej konserwatywnym i deterministycznym
portretem kapitalizmu. Wymazanie walki klasy robotniczej wraz z ahistorycznym
podejściem do ewolucji kapitalizmu i państwa narodowego - rewolucja już się
dokonała i żyjemy teraz w nowym systemie politycznym, w którym opór zdarza się
wszędzie - jest co najmniej problematycznym zabiegiem. Hardt/Negri proponują co
następuje: tradycyjnie ustrukturyzowane państwa narodowe rozpłynęły się w wyniku
globalizującego się kapitalizmu, a na ich miejsce otrzymaliśmy "powszechną
republikę", na którą składa się "sieć władzy i przeciwwładzy ustrukturyzowane w
nieograniczoną i inkluzywną architekturę". Wewnątrz tego nowego systemu
ekonomicznego "nie ma miejsca władzy - jest ona zarówno wszędzie, jak i nigdzie.
Imperium jest utopią, czyli rzeczywiście miejscem, którego nie ma."
Z władzą wszędzie i organizmami przenikającymi przez przepuszczalne granice tak
określony "biopolityczny" opór nie polega już na konflikcie między klasą
robotniczą a burżuazją, ale jest kapitalizmem stojącym obecnie "twarzą w twarz,
bezpośrednio z wielością, bez instytucji pośredniczących". Jako że nie ma
"władców" rządzących państwami narodowymi (nie ma ośrodków władzy), walka
polityczna i aktywizm są obecnie "całkowicie otwarte". "Imperium" jest nowym
ładem światowym nie opartym na walce klasowej, ale charakteryzującym się
płynnym, nieskończenie ekspandującym i wysokozorganizowanym "organizmem
ponadnarodowym", systemem, który twierdzi, że władza jest wszędzie i dlatego
opór może być wszędzie, tj. tam, gdzie walka o prawdziwie społeczną demokrację
może być prowadzona jako prosta negacja wyrażona w "woli bycia przeciw".
III
Państwo narodowe i pojawienie się świadomości klasowej są poza, a
"ponadnarodowe" imperium z jego wyabstrahowaną klasą robotniczą ("subiektywność
pracy" i/lub "wielość") są wewnątrz. Władza jest wszędzie, podobnie jak opór;
wynika z tego, że kiedy pies pierdzi, dokonuje jednocześnie aktu "biopolitycznego"
oporu. A mianowicie, władza i opór są nigdzie. Istotnie, jak wiele innych
mistyczna (mistyfikująca) Teoria Lewicowa mówiąca, że władza/opór nie jest
lokalizowalna, nie tylko syci interesy burżuazji, ale - bardziej fundamentalnie
- lekceważy fakty. Jak nam wiadomo z prac historyków ruchu pracowniczego, aby
opór był skuteczny, musi wyjść od zlokalizowanej organizacji i od specyficznego
celu. Oczywiście, szybki rzut oka na historię walk klasowych i dominacji
burżuazji potwierdza tezę, że władza jest jednak gdzieś ulokowana; urzędnicy
państwowi i burżuazja potwierdzają swoją władzę (prawną i/lub zagarniętą
gwałtem) kawałkowania dających się określić miejsc oporu, takich jak związki
zawodowe. A rzut oka na wydarzenia współczesności potwierdzą nam, że tam, gdzie
brakuje struktury państwa narodowego ("ponadnarodowe ciało" Hardta/Negriego) -
struktury, która nawet w kapitalizmie musi odpowiadać za prawa jednostki - tam
barbarzyńskie rządy pięści w stylu mafijnym unicestwiają wszelkie formy oporu.
Imperium jest wcieleniem pierwotnego "autonomizmu", Negriego - niebezpiecznego i
destruktywnego anarchizmu, który, jak wierzą niektórzy wydawcy, masowo podkopał
walki klasowe w Europie w latach 70. Oczywiście, istnieje dużo dłuższy,
historyczny rekonesans tego rodzaju fantazjowania w imię lewicowej polityki.
Ponad 50 lat temu intelektualiści w rodzaju H. Marcusego zaczęli już "wyteoretyzowywać"
klasę robotniczą z powierzchni ziemi. Marcuse doszedł do tego, że zaproponował
przeprowadzenie prawdziwej rewolucji przez lumpenproletariat; inni - z
Birmingham Cultural Studies - zerkali w stronę marginalnych grup, takich jak
subkultury młodzieżowe (np. rabusie z metra czy punk rockersi) jako na siłę
społecznej przemiany. Od tamtej pory lista kandydatów zastępczych niebotycznie
wzrosła.
Tego typu utopijne twierdzenia nie są nieszkodliwe. Świadomie czy nie, w swym
kawałkowaniu społeczeństwa (młodzież kontra cokolwiek), masowo podkopują
strategie budowy koalicji organizacji klasy robotniczej. Subkultury młodzieżowe
zazwyczaj ocierają się o ten świat podziemny, który kwitnie i który wraz z
subsydiami od rządowych urzędników stopniowo coraz bardziej bezpośrednio pozwala
finansować jak najbardziej kapitalistyczną gospodarkę, która ignoruje dziś
młodzież - lansuje ugodowość w obliczu masowego niszczenia sił wytwórczych.
Subkultury młodzieżowe nie zakwestionowały obniżek płac, masowych zwolnień czy
ogromnego wyprowadzania produkcji do krajów nierozwiniętych oraz więzień. Grupy
młodzieżowe (rabusie z metra, punkowie itd.) nie powstrzymali masowego kurczenia
się usług - szkół, szpitali, domów dziennego pobytu, dróg, transportu
publicznego, energii, wody - ani też cięć w wydatkach socjalnych.
Świadomie lub nie, tego typu myślenie utopijne przyczynia się do destrukcji
układów wynegocjowanych zbiorowo, zapisów statutowych i kodeksów pracy.
Świadomie lub nie, sprzyja rozwijaniu systemu ekonomicznego, który stworzył
najwyższe w historii poziomy spekulacji na rynkach finansowych i walutowych oraz
najwyższe poziomy zadłużenia publicznego i prywatnego.
Tak więc, problem nie jest tylko problemem idei lub ideałów. Jest on o wiele
głębszy. Jednak idee mają swoje miejsce także - chociaż ograniczone - zarówno w
stawianiu, jak i w rozwiązywaniu problemów.
Zadziwiające, jak wiele dzisiejszych guru Teorii Lewicowej zostało
ukształtowanych przez instytucje kościelne - katolickie, protestanckie czy inne:
Mario Tronti, Antonio ("Toni") Negri, Louis Althusser, Michel Foucault, Jacques
Lacan, Maurice Blanchot, Georges Bataille, Michel de Certeau, Carl Schmitt, Paul
Ricour, Félix Gualtari, Gilles Deleuze, Hans Georg Gadamer, Martin Heidegger i,
oczywiście, guru wszystkich guru - Friedrich Nietzsche. Hardt/Negri i inni mają
głęboką awersję do klasy robotniczej; głęboko pogardzają licznymi próbami
robotników na całym świecie, począwszy od XIX wieku, zbudowania własnych
organizacji jako broni w walce z kapitalizmem i o jego obalenie. Wszyscy oni
oskarżają proletariat o klęski, jakie ten od tamtej pory poniósł. Arystokratyzm
Nietzschego, sympatie do nazizmu Blanchota, Gadamera, Schmitta i Heideggera;
ciemny mistycyzm i skłonności faszystowskie Bataille'a; odraza do nauki
Gualtariego, Deleuze'a i Lacana przy jednoczesnym nasyceniu ich pism zabawami
słownymi, słowami-hybrydami (portmanteau) i neologizmami opartymi na naukowej
terminologii; ultralewicowość, która faktycznie aspiruje do uwiecznienia
kapitalizmu Foucaulta, Negriego czy Trontiego oraz dążenie Althussera do obrony
zarówno biurokracji stalinowskiej, jak i reżymu kapitalistycznego na świecie -
to wszystko i jeszcze więcej było i jest wyposażeniem z najefektywniejszego
arsenału ideologicznego, jakiego używają klasy panujące w celu niedopuszczenia
jednego za drugim pokolenia studentów do wiedzy, która mogłaby ich doprowadzić
do przyłączenia się do wyzwolicielskiej walki mas należących do klas
pracujących. A nawet wielu dzisiejszych intelektualistów (akademickich i nie
tylko) wierzy w coś dokładnie przeciwnego: że aby przyczynić się do sprawy
wolności od wyzysku, ucisku i dyskryminacji, należy niefrasobliwie wylewać takie
potoki idei. To jest świat do góry nogami. Oczywiście, przetrwanie kapitalizmu
jest śmiertelnym zagrożeniem dla ludzkości. Niektórzy, jak Hardt/Negri oskarżają
o to (wprost lub nie) klasę robotniczą, zamiast rozważyć sprawę racjonalnie. Na
jakie problemy natknęła się klasa robotnicza; dlaczego klasa robotnicza w USA i
na świecie nie potrafiła stworzyć niezależnej partii; co się naprawdę dzieje z
rzeczywistymi ludźmi? Wiemy, co się zdarzyło od XIX w.; wiemy o Joe Hillu, Emmie
Goldmann, Wobblies, jeśli chodzi o ruch związkowy i anarchistyczny w USA. Hardt/Negri
i inni obecnie utożsamiający się z teorią marksistowską chcą rewolucji bez
rewolucji. Chcą móc twierdzić, że rewolucja już się odbyła, nawet jeśli krzyczą
o jej konieczności i spędzają życie w poszukiwaniu subsytutu dla klasy, której
się nie udało - dla proletariatu.
Kapitalizm przeżył sam siebie; on wciąż jest, a rewolucji, która by go obaliła,
nie było. Im bardziej kapitalizm przeżywa sam siebie, tym bardziej staje się
destruktywny i śmiertelnie niebezpieczny. Rewolucja 1848 r. w Europie, Komuna
Paryska w 1871 r. i Rosja 1917 r., wszystko to przegrało. Ostatnia próba
zdegenerowała się w stalinizm. Kapitalizm nadal trwał w XX wieku i doprowadził
do dwóch wojen światowych, w których zginęły miliony żołnierzy i cywilów, a
także do ponad setki ograniczonych konfliktów zbrojnych, które wybuchały na
wszystkich kontynentach naszej planety, również pochłaniając miliony istnień.
Kapitalizm doprowadził do powstania epidemii głodu i chorób, takich jak AIDS, i
nadal wyzyskuje większość populacji świata. Ogromne rzesze ludzi muszą wciąż
starać się przeżyć bez dostępu do podstawowych dóbr, takich jak woda. To jest
kapitalizm w jego najbardziej barbarzyńskiej postaci, a nie bio-ponadnarodowy
organizm, który nie ma jednego miejsca - Imperium, w którym rewolucja już się
dokonała.
Ta rewolucja na pewno nie pojawiła się na ekranach telewizorów - albowiem nie
było rewolucji. Ani nie będzie, jeśli będziemy się wciąż ekscytować fantazjami
na temat biopolitycznej władzy i empirycznego oporu opartego na magicznym,
mistycznym, złudnym, pokawałkowanym, mglistym, otwarcie fałszywym i idącym w
złym kierunku, obskuranckim myśleniu.
IV
Trzeba będzie oczyścić z większości naleciałości postmarksowską teorię typu
Hardta/Negriego. Musimy zacząć od pokazania, w jaki sposób, w imię marksizmu,
owi alchemicy upichcili tego typu ezoteryczne, wieloskładnikowe dania: że walka
przeciwko kapitalizmowi i wszystkim jego potwornym konsekwencjom nie jest już
potrzebna, albowiem chaos kapitalizmu faktycznie przybliżył nas do pewnej formy
komunizmu. Musimy zrozumieć, że taka teoria marksistowska zawiera długą listę
innych typów teorii, które dążą do odrzucenia programowej organizacji
politycznej na rzecz retoryki anarchizmu i żywiołowości. (...) Jeśli odwołamy
się do historii, zaczniemy dostrzegać, że klasa robotnicza przez ponad 2
stulecia walczyła o prawa obywatelskie (reprezentację, wyzwolenie itd.) pomimo
pokaźnych przeszkód na swej drodze, w tym dzisiejszych teoretyków marksizmu,
którzy w ten lub inny sposób odmawiali jej społecznej czy politycznej
skuteczności.
Wiele z tej mistycznej spekulacji bierze się z podstawowego niezrozumienia tego,
czym jest indywidualny podmiot i państwo narodowe. W przeciwieństwie do
dzisiejszej doksy teorii marksistowskiej, podmiot (i świat) nie są pochodną
języka (dyskursów tekstowych). Jako członek gatunku ludzkiego, podmiot (od
zarania naszego gatunku) jest jednocześnie jednostką (niepodzielną) i bytem
społecznym. To znaczy, że o ile nasze specyficzne, codzienne doświadczenia mogą
się różnić, wszyscy odczuwamy ból, przygnębienie, szczęście, złość i smutek w
ten sam sposób. Wspólna jest konstrukcja poznawcza i emocjonalna dla gatunku, a
jednocześnie każdy osobnik jest jedyny w tym, jak korzysta z tego powszechnego
wyposażenia i w tym, jak uczestniczy w przekształcaniu przyrody i społeczeństwa.
Podmiot jest zarazem istotą ludzką i należy do obszaru kontrolowanego przez
jakieś państwo i jakiś kościół. Jeśli jesteś "poddanym" USA, klniesz się na
flagę i przysięgasz na Biblię; w tym sensie podmiot i obywatel są mniej więcej
tym samym. Nie ma w tym nic mistycznego. Od narodzin do śmierci jesteśmy
jednostkami i bytami całkowicie podległymi państwu.
Powstawanie podmiotu jest historycznym procesem, którego początek sięga
prehistorii (paleolitu) i nie jest jeszcze zakończony. Jeśli porównać podmiot z
czasów niepodległości z dzisiejszymi obywatelami USA, zobaczylibyśmy ogromną
różnicę, faktycznie dobrze wyrażoną przez Jeffersona: podmiot amerykański w
okresie walki o niepodległość i początków konstytucji uważał, że najgorszym
możliwym złem byłoby być poddanym dowolnej władzy zewnętrznej. Ludzie w tym
czasie zauważyli, że państwo zdołało przejąć nad nimi władzę i że oni sami mogli
tylko podtrzymywać władzę nad ludźmi poprzez instytucje uniemożliwiające państwu
ich ucisk.
Dziś, przeciwnie, widzimy bezkrytyczny sojusz ludzi z potęgą militarną USA,
nawet po 9.IX.2001 r. Lata 90., lata rządów Clintona - dla niektórych apogeum
liberalizmu - były w oczach wielu krytyków latami wojny z narkotykami, "wojną
rasową" i okopaniem się wewnętrznego państwa policyjnego - latami, w których
gadka o postzimnowojennej "dywidendzie pokoju" chwiała się w obliczu
obwarowywania granic, militaryzacji policji i upolicyjnienia służb społecznych.
Dzisiejszy rozdęty budżet wojskowy, nie mający równego w historii USA, może
ugruntować to, co Dana Priest nazywa post-zimnowojennym procesem, w którym
"przywódcy USA... zwracają się coraz częściej do wojskowych, aby rozwiązali
problemy, które często mają swoje korzenie w polityce i gospodarce". Nawet jeśli
granice kraju są chronione skutecznie przez policję, granica między polityką
zagraniczną a wewnętrzną jest wystarczająco nieszczelna, aby doliczyć 8,5 mln $
dla Miami dla zapewnienia nadzoru policji nad spotkaniem FTAA do rachunku na 87
mld $ na wojnę z Irakiem.
Tak więc, podmiot jest tworem historycznym i przekształcanym w historii w wyniku
walki klasowej. Podmiot nie jest taki sam, kiedy nie posiada legalnych,
tradycyjnych gwarancji. Np., podmioty uwięzione dziś na podstawie Patriot Act
oraz zaginione w Argentynie różnią się od podmiotów "chronionych" prawami
obywatelskimi, które wywalczono w ramach walki klasowej od niepamiętnych czasów.
A w społeczeństwie kapitalistycznym podmiot może być członkiem różnych klas:
ktoś może się urodzić jako robotnik, ale znaleźć się w końcu w klasie
mieszczańskiej. Przynależność klasowa często zmienia się: istnieje wiele
przykładów robotniczych przywódców politycznych czy związkowych
przyjmujących/chroniących interes klasy posiadaczy i odwrotnie. Urodzeni w
klasie burżuazyjnej (jak np. Marks i Engels) przyjmują i walczą o interesy klasy
robotniczej. Od Wielkiego Kryzysu do Wielkiej Bańki Mydlanej pod koniec lat 90.
widzieliśmy jak właściciele środków produkcji tracili wszystko, a członkowie
klasy robotniczej staczali się do szeregów lumpenproletariatu. To, oczywiście,
różni się od implikowanej abstrakcji klasy robotniczej w wydaniu Hardta/Negriego.
Ci ostatni negują historyczne zmiany dokonane dzięki klasie robotniczej i
dlatego odsyłają nas wstecz, do wieków średnich, gdzie narodzony jako poddany
umierał jako poddany.
Klasa robotnicza wytworzyła się w granicach państwa narodowego. Jej
kształtowanie się jest nieodłącznie związane z pojawieniem się burżuazji i walką
między tymi dwiema klasami. Poprzez swoją walkę, klasa robotnicza narzuciła
burżuazji szereg gwarancji: systemów ochronnych umocowanych prawnie, tę czy inną
formę zabezpieczenia społecznego i, oczywiście, prawo do organizowania się i do
istnienia jako odrębna klasa ze swymi własnymi organizacjami - związkami
zawodowymi i organizacjami politycznymi. Dziś, w wielu krajach
kapitalistycznych, prawo do ochrony prywatnych środków produkcji - mające
zasadnicze znaczenie dla istnienia burżuazji - współistnieje z prawami i
zbiorowymi układami, które zabraniają pracy przez 18 godzin dziennie w warunkach
szkodliwych czy niebezpiecznych, czy bez płacy.
Ale tam, gdzie zniszczono ramy państwa narodowego (rzeczywista konsekwencja
teorii bio-ponadnarodowości), ramy, które nie pozwalają całej społeczności na
ześliźnięcie się w barbarzyństwo, również zostały zniszczone. Na przykład dziś
połowa terytorium Argentyny (część południowa) rozważa możliwość uzyskania
niepodległości. Na tym obszarze znajduje się większość terenów rolniczych, pól
naftowych, a także gaz, kopalnie i źródła wody. Polityka amerykańskiego
imperializmu i MFW prowadzi do głodu Argentyńczyków i dyslokacji narodu jako
takiego. To pokawałkowanie możemy obserwować na całym świecie, od Jugosławii po
Irak, przez Afrykę. Zniszczenie państwa narodowego jest katastrofą dla klasy
robotniczej, albowiem niszczy tkankę społecznych systemów ochrony i gwarancji,
które mają zasadnicze znaczenie dla jej statusu jako odrębnej klasy.
Podmiot jest więc członkiem klasy i jest zdolny do aktywnego i skutecznego oporu
wobec ucisku i wyzysku w realnym życiu. Tego nigdy się nie rozważa, kiedy
utożsamiający się z teorią marksistowską autorzy mówią o przejęciu władzy. Nie
biorą oni pod uwagę walki klasowej, a więc i istnienia przeciwstawnych interesów
klasowych oraz faktu, że ludzie, o których mówią - podmioty ich narracji, jeśli
chcecie - należą do tej lub innej klasy. Lekceważą faktyczną historię i zamiast
tego dostarczają nam wyobrażeniowej i bardzo idealistycznej historii tworzonej
przez łańcuch intelektualistów.
Zrozumieć charakter kapitalizmu (a także podmiot, państwo narodowe i walkę
klasową) jest jedyną drogą, na której możemy go pokonać. Wyobrażenie i
urzeczywistnienie prawdziwej demokracji nie polega na takim uteoretycznieniu
walki klasowej, która by prowadziła do jej zapomnienia. Nie polega też na
używaniu obskuranckiego języka w celu zapewnienia wszystkim elementarnych praw.
Polega również na tym, aby widzieć, że kapitalizm nie jest określonym elementem
ludzkiej natury. Polega na widzeniu go w perspektywie historycznej - jak
powstaje w wyniku specyficznych warunków w agrarnej Anglii i jak się
rozprzestrzenia - ze swym bogactwem wynikającym z praktyki militarnej,
administracyjnej i prawnej. Pozwala nam rozróżnić, w przeciwieństwie do Hardta/Negriego,
greckie i rzymskie "imperium własności" (wykorzystujące system oparty na
posiadaniu ziemi, który stymulował niekończące się podboje terytorialne) od
arabskiego, weneckiego czy holenderskiego "imperium kupieckiego" (mającego za
cel ochronę szlaków handlowych i dominację rynku), brytyjskiego "imperium
kapitału" (charakteryzującego się narzuceniem warunków rynkowych podbitym
obszarom) oraz dzisiejszym "nowym imperializmem" - globalizacją, której nie
sposób zrozumieć poza kontekstem historycznym.
Aby odejść od wszechogarniającego, deterministycznego, redukcjonistycznego
rozumienia historii musimy nie tylko historycznie potraktować podmiot, klasę i
państwo narodowe, ale i kapitalizm. Wzięcie pod uwagę historycznej trajektorii,
której wynikiem była kapitalistyczna konfiguracja klasowa, dostarcza przeciwwagi
tym teoretykom marksizmu, którzy poszli za tradycją althusserowskiego,
ahistorycznego, opartego na kulturalizmie marksizmu. Pozwala nam lepiej zdać
sobie sprawę z tego, w jaki sposób kapitalizm ukształtował kwestie polityczne,
takie jak możność kontrolowania produkcji i przywłaszczania poprzez oddzielenie
ich od sfery politycznej i społecznej i relegowanie do sfery ekonomicznej.
Dostarcza nam możliwości zauważenia, że państwo narodowe jest zarówno strukturą
pozwalającą na kapitalistyczną dominację klasową - jej koncentrację i regulację
władzy ludu poprzez prawne, policyjne i wyspecjalizowane środki.
Kapitalizm zezwala na demokrację tylko w jej najbardziej rozmydlonej postaci.
Dziś, większość rzeczywistego politycznego aktywizmu i postępu dokonywanego
przez ludzi pracujących na całym świecie dokonuje się jako efekt działania
związków zawodowych, ruchów protestu itp., a nie poprzez instytucje
demokratyczne. To znaczy, że dziś demokracja staje się coraz bardziej
kontrolowana przez kapitalistów. Chociaż, jak to już miało miejsce w historii i
będzie w przyszłości, to ludzie pracy kontynuują walkę z siłami kapitalizmu,
które usiłują podkopać wszystkie nasze prawa obywatelskie.
Znajdujemy tu tylko potwierdzenie tego, co już wiemy: że miejsca władzy muszą
być rozpoznane, jeśli chcemy osiągnąć konkretne wyniki w naszych staraniach o
uniknięcie ześliźnięcia się w barbarzyństwo. (...)
("Bad Subjects" nr 66, luty 2004 r., www.eserver.org/bs)
5 marca 2004 r.
tłum. ex-GSR