Wszystko, co solidne rozpływa się w... barbarzyńskim Imperium-ialiźmie



(...) Samozwańcza Teoria Lewicowa - poststrukturalistyczna, postmarksistowska, postkolonialna czy post-jaka-tam-chcesz - nie zdołała spełnić swej obietnicy: rozszyfrować, zdestabilizować i wkroczyć w les grands récits (hegemoniczne, pańskie dyskursy). Pomimo nieustannych rejsów w obszary opisywane przez sprawiające wrażenie nowych, akademickie artykuły teoretyzujące na temat świata jako tekstu, lokalizujących cięcia epistemologiczne w starciu z globalistyczną hegemonią itd., [możemy stwierdzić, że] na pewno nie spowodowały one przerwania naszego szybkiego ruchu po spirali w kierunku absolutnego barbarzyństwa. Dzisiejszy świat wygląda niezachęcająco z jego rosnącym w ogromnym tempie bezrobociem i bezdomnością, obłędnym zanikiem podstawowych praw obywatelskich i rozległymi ranami zadanymi przez ludobójstwo na całym świecie. Główne idee lewicowo-akademickie, solipsyzm i zaciemniająca sens frazeologia (np. "aporia", "zatarcie się rozróżnienia między znaczącym i oznaczanym", difference, "polityka brutalności") zwyczajnie są pozbawione sensu w oczach ludzi obdarzonych zdrowym rozsądkiem - szczególnie, kiedy zanikają podstawowe prawa obywatelskie, takie jak prawo do wykształcenia, reprezentacji, opieki zdrowotnej, transportu i komunikacji.
Co więcej, o ile ta wyzwolicielska Teoria Lewicowa nie potrafiła nawet przyłożyć bandaża, aby zahamować krwotok życia w ramach kapitalizmu, jak obiecywała, o tyle nadal wgniata w ziemię tych, którzy się jej przeciwstawiają. Ci, którzy rzucają światło na jej obskuranckie, mistyczne spekulacje i trzymają się rozumowych metod tworzenia wiedzy pozwalającej lepiej rozumieć i oczyszczać miejsce dla działań na rzecz prawdziwej społecznej demokracji są poddawani nieuczciwej polemice. Weźmy tu dla przykładu aferę Sokala z 1996 r., kiedy to fizyk Alan Sokal ujawnił, jak powstała reakcyjna (mimo, że sama głosi coś przeciwnego) Teoria. Po opublikowaniu w "Social Text" celowo bezsensownego kawałka stosującego słownictwo z zakresu fizyki do wywodów zaczerpniętych z tzw. Teorii Lewicowej, publicznie przyznał się do swego podstępu: "Niezrozumiałość staje się cnotą: aluzje, metafory, zabawy słowne zastąpiły dowód i logikę". Sokal miał jednak na uwadze coś poważniejszego niż tylko zabawę: w imię lewicowego liberalizmu, akademicka Teoria odarła ze znaczenia wszelką "realną" wiedzę na temat "realnego" świata, która mogłaby prowadzić do "realnej" zmiany.
Pomimo tego kłopotliwego epizodu - można by pomyśleć, że zawstydził on osoby praktykujące tego typu spekulacje - fakty, rozum i jego wymogi są wciąż mniej w łaskach niż relatywistyczne, konstruktywistyczne i/lub ezoteryczne mistyfikacje w dziedzinie badań historycznych, socjologicznych, ekonomicznych czy politycznych, które dają nam narzędzia analizy naszej obiektywnej rzeczywistości. Różni guru Teorii Lewicowej nadal czynią aluzje do owych metod (nawet jeśli potępiają je jako narzędzia hegemonii panów), aby podbudować swoje spekulacje. Np. w niedawno opublikowanym wywiadzie Gayatri Spivak mówi nam, że ze względu na "prawo zakrzywienia [przestrzeni]" fałszywym byłoby komunikowanie się z innymi w sposób jasny i "prosty". Pisanie w sposób zaciemniający i "na przekór intuicji" okazuje się nie tylko podążaniem za naturalnym prawem, ale jest też naszym sposobem, aby opierać się kapitalistycznej hegemonii i wkraczać w nią otwierając możliwość "krytycznej praktyki". A Judith Butler uważa, że im bardziej zagmatwany i trudny styl pisarski, tym bardziej złożona "wiedza". Niejasne sformułowania rozbrajają i przenoszą nas w miejsca "niewiedzy", co prowadzi - paradoksalnie - do wyraźniejszej wizji życia. W swym eseju "The Morality of Form: or What's Wrong About 'Bad' Writing" David Palumbo-Liu twierdzi, że "złe" pisarstwo - czyli odrzucanie "obowiązujących norm" czy używanie nowych form "lingwistycznego wyrazu" - polega nie tylko na pisaniu z pozycji kryminalnego czy "dewiacyjnego" marginesu, ale na terroryzowaniu hegemonicznych ośrodków kreowaniem "otwartej wspólnoty w procesie swego stawania się", a także "nieinkluzywnego, krytycznego badania możliwości wiedzy", która zagraża "przedustawnym sposobom myślenia". Złe pisarstwo jest "myśleniem w sposób odmienny" oraz stawianiem oporu, wkraczaniem, a nawet wywracaniem struktur władzy. Niedawno Homi Bhabha znowu reklamował obskuranckie ("częściowo środowiskowe") pisanie i lokalno/wspólnotowe, antyintuicyjne myślenie jako formę oporu wobec kapitalistyczno-globalizacyjnej "gorączce niepohamowanego pędu" oraz ogromnego apetytu na ekspansję. Ma ono także na celu osiągnięcie "odnowionego znaczenia samouznania, które miesza język 'siebie' i Innego, jednostki i grupy w swym dążeniu do dyskursu namiętnego, w jaki należy wpisać pojęcie 'praw'". Pisanie obskuranckie oznacza wyeksponowanie "pojawiających się, mniejszościowych kultur w społeczeństwach wielokulturowych". Oznacza otwarcie na "szerszy świat dostępu bez bolesnego 'naginania wolności'". Oznacza proklamowanie chiazmatycznej struktury wiersza Adrienne Rich "lateralną solidarnością, gdzie różnice nie dążą do wyrażania się w suwerennej autonomii". Oznacza wreszcie "chronienie 'prawa do narracji'" i stąd "do ochrony szeregu demokratycznych imperatywów".
Pomijając utopijną retorykę, wiemy z historii, że pisarstwo (obskuranckie czy inne) nie czyni demokracji. Zapewne, pisanie prawa i konstytucji jest niezbędne dla funkcjonowania państwa narodowego, niemniej jest i zawsze było tak, że kolektywna wola ludu ("my" w ustach ludu) zmieniała rzeczywistość społeczną i polityczną. Istotnie, apelowanie o "złe" pisarstwo jest w przypadku elity lewicowo zorientowanych intelektualistów ładnie opakowanym i sprzedawanym następnie kapitalistycznym duchem przedsiębiorczości w sytuacji absolutnej reifikacji ideałów społecznych. Jest to, jak określa to trafnie Ray Chow, upowszechnianie "zbawienia w sferach pozazmysłwoych" mającego "niewiele wspólnego z oporem" i które stało się "potencjalnie przynoszącym zyski sposobem generowania kulturowego i finansowego kapitału".
II
Oczywiście fakt, że przemożna siła owej lewicowo zorientowanej Teorii nie wytraciła rozmachu nie powinien dziwić. W końcu, gdyby pisząc "źle" (tzn. destabilizując pański dyskurs itp.) można było zmieniać świat na lepsze, wówczas po cóż byłoby martwić się o organizowanie robotników, ich uzwiązkowienie czy o tworzenie partii klasowych - tych ciał, które istotnie w historii dowiodły, że najlepiej przekonują i podtrzymują prawdziwie demokratyczne ideały? W pełnej symbiozie, ludzie tzw. Lewicy mogą reklamować z wygodnego miejsca w fotelu rewolucję społeczną i polityczną ciesząc się pełnym poparciem burżuazji, która popiera taką bezczynność w celu podzielenia robotników i wyzyskiwania pracujących na całym świecie.
Najlepiej, być może, widać to na przykładzie bezprzykładnego, bestsellerowego sukcesu książki Michaela Hardta i Antonio Negriego "Empire" (2000). Przedstawiane jako doniosła, nowa analiza polityczna i krytyka globalnego kapitalizmu, ta 500-stronicowa książka (dostępna obecnie w dziesiątkach języków i sprzedawana na całym świecie) została ogłoszona jako "ni mniej, ni więcej tylko napisany ponownie 'Manifest Komunistyczny' naszych czasów" przez słoweńskiego filozofa polityki, Slavoja Zizka. Przyciągnęła ona uwagę gazet w USA, Ameryce Łacińskiej i w Europie i była reklamowana w holenderskiej TV. "New York Times" określił ją jako "nowy sposób myślenia o polityce globalnej". Jej autorów w różny sposób przyrównywano do innych "postępowych", XX-wiecznych intelektualistów, jak Derrida, Lacan, Foucault czy Deleuze. Negri został okrzyknięty jedną z najbardziej "znaczących postaci obecnej myśli politycznej". Dla wielu innych "Empire" oznaczał śmierć ortodoksyjnego marksizmu, dzięki czemu otworzyły się nowe możliwości oporu poprzez domaganie się "utopii dla wielości" (por. Nicholas Brown).
Na pierwszy rzut oka, syntetyczna, historyczna i intelektualna szerokość książki wzbudza podziw. Na jej stronach podróżujemy od przełomu XXI wieku wstecz, poprzez historię społecznych, politycznych i filozoficznych idei do cesarskiego Rzymu. Jednak przy bliższym przyjrzeniu się dziełu, jego historyczna i filozoficzna rozciągłość okazuje się raczej konserwatywnym i deterministycznym portretem kapitalizmu. Wymazanie walki klasy robotniczej wraz z ahistorycznym podejściem do ewolucji kapitalizmu i państwa narodowego - rewolucja już się dokonała i żyjemy teraz w nowym systemie politycznym, w którym opór zdarza się wszędzie - jest co najmniej problematycznym zabiegiem. Hardt/Negri proponują co następuje: tradycyjnie ustrukturyzowane państwa narodowe rozpłynęły się w wyniku globalizującego się kapitalizmu, a na ich miejsce otrzymaliśmy "powszechną republikę", na którą składa się "sieć władzy i przeciwwładzy ustrukturyzowane w nieograniczoną i inkluzywną architekturę". Wewnątrz tego nowego systemu ekonomicznego "nie ma miejsca władzy - jest ona zarówno wszędzie, jak i nigdzie. Imperium jest utopią, czyli rzeczywiście miejscem, którego nie ma."
Z władzą wszędzie i organizmami przenikającymi przez przepuszczalne granice tak określony "biopolityczny" opór nie polega już na konflikcie między klasą robotniczą a burżuazją, ale jest kapitalizmem stojącym obecnie "twarzą w twarz, bezpośrednio z wielością, bez instytucji pośredniczących". Jako że nie ma "władców" rządzących państwami narodowymi (nie ma ośrodków władzy), walka polityczna i aktywizm są obecnie "całkowicie otwarte". "Imperium" jest nowym ładem światowym nie opartym na walce klasowej, ale charakteryzującym się płynnym, nieskończenie ekspandującym i wysokozorganizowanym "organizmem ponadnarodowym", systemem, który twierdzi, że władza jest wszędzie i dlatego opór może być wszędzie, tj. tam, gdzie walka o prawdziwie społeczną demokrację może być prowadzona jako prosta negacja wyrażona w "woli bycia przeciw".
III
Państwo narodowe i pojawienie się świadomości klasowej są poza, a "ponadnarodowe" imperium z jego wyabstrahowaną klasą robotniczą ("subiektywność pracy" i/lub "wielość") są wewnątrz. Władza jest wszędzie, podobnie jak opór; wynika z tego, że kiedy pies pierdzi, dokonuje jednocześnie aktu "biopolitycznego" oporu. A mianowicie, władza i opór są nigdzie. Istotnie, jak wiele innych mistyczna (mistyfikująca) Teoria Lewicowa mówiąca, że władza/opór nie jest lokalizowalna, nie tylko syci interesy burżuazji, ale - bardziej fundamentalnie - lekceważy fakty. Jak nam wiadomo z prac historyków ruchu pracowniczego, aby opór był skuteczny, musi wyjść od zlokalizowanej organizacji i od specyficznego celu. Oczywiście, szybki rzut oka na historię walk klasowych i dominacji burżuazji potwierdza tezę, że władza jest jednak gdzieś ulokowana; urzędnicy państwowi i burżuazja potwierdzają swoją władzę (prawną i/lub zagarniętą gwałtem) kawałkowania dających się określić miejsc oporu, takich jak związki zawodowe. A rzut oka na wydarzenia współczesności potwierdzą nam, że tam, gdzie brakuje struktury państwa narodowego ("ponadnarodowe ciało" Hardta/Negriego) - struktury, która nawet w kapitalizmie musi odpowiadać za prawa jednostki - tam barbarzyńskie rządy pięści w stylu mafijnym unicestwiają wszelkie formy oporu.
Imperium jest wcieleniem pierwotnego "autonomizmu", Negriego - niebezpiecznego i destruktywnego anarchizmu, który, jak wierzą niektórzy wydawcy, masowo podkopał walki klasowe w Europie w latach 70. Oczywiście, istnieje dużo dłuższy, historyczny rekonesans tego rodzaju fantazjowania w imię lewicowej polityki. Ponad 50 lat temu intelektualiści w rodzaju H. Marcusego zaczęli już "wyteoretyzowywać" klasę robotniczą z powierzchni ziemi. Marcuse doszedł do tego, że zaproponował przeprowadzenie prawdziwej rewolucji przez lumpenproletariat; inni - z Birmingham Cultural Studies - zerkali w stronę marginalnych grup, takich jak subkultury młodzieżowe (np. rabusie z metra czy punk rockersi) jako na siłę społecznej przemiany. Od tamtej pory lista kandydatów zastępczych niebotycznie wzrosła.
Tego typu utopijne twierdzenia nie są nieszkodliwe. Świadomie czy nie, w swym kawałkowaniu społeczeństwa (młodzież kontra cokolwiek), masowo podkopują strategie budowy koalicji organizacji klasy robotniczej. Subkultury młodzieżowe zazwyczaj ocierają się o ten świat podziemny, który kwitnie i który wraz z subsydiami od rządowych urzędników stopniowo coraz bardziej bezpośrednio pozwala finansować jak najbardziej kapitalistyczną gospodarkę, która ignoruje dziś młodzież - lansuje ugodowość w obliczu masowego niszczenia sił wytwórczych. Subkultury młodzieżowe nie zakwestionowały obniżek płac, masowych zwolnień czy ogromnego wyprowadzania produkcji do krajów nierozwiniętych oraz więzień. Grupy młodzieżowe (rabusie z metra, punkowie itd.) nie powstrzymali masowego kurczenia się usług - szkół, szpitali, domów dziennego pobytu, dróg, transportu publicznego, energii, wody - ani też cięć w wydatkach socjalnych.
Świadomie lub nie, tego typu myślenie utopijne przyczynia się do destrukcji układów wynegocjowanych zbiorowo, zapisów statutowych i kodeksów pracy. Świadomie lub nie, sprzyja rozwijaniu systemu ekonomicznego, który stworzył najwyższe w historii poziomy spekulacji na rynkach finansowych i walutowych oraz najwyższe poziomy zadłużenia publicznego i prywatnego.
Tak więc, problem nie jest tylko problemem idei lub ideałów. Jest on o wiele głębszy. Jednak idee mają swoje miejsce także - chociaż ograniczone - zarówno w stawianiu, jak i w rozwiązywaniu problemów.
Zadziwiające, jak wiele dzisiejszych guru Teorii Lewicowej zostało ukształtowanych przez instytucje kościelne - katolickie, protestanckie czy inne: Mario Tronti, Antonio ("Toni") Negri, Louis Althusser, Michel Foucault, Jacques Lacan, Maurice Blanchot, Georges Bataille, Michel de Certeau, Carl Schmitt, Paul Ricour, Félix Gualtari, Gilles Deleuze, Hans Georg Gadamer, Martin Heidegger i, oczywiście, guru wszystkich guru - Friedrich Nietzsche. Hardt/Negri i inni mają głęboką awersję do klasy robotniczej; głęboko pogardzają licznymi próbami robotników na całym świecie, począwszy od XIX wieku, zbudowania własnych organizacji jako broni w walce z kapitalizmem i o jego obalenie. Wszyscy oni oskarżają proletariat o klęski, jakie ten od tamtej pory poniósł. Arystokratyzm Nietzschego, sympatie do nazizmu Blanchota, Gadamera, Schmitta i Heideggera; ciemny mistycyzm i skłonności faszystowskie Bataille'a; odraza do nauki Gualtariego, Deleuze'a i Lacana przy jednoczesnym nasyceniu ich pism zabawami słownymi, słowami-hybrydami (portmanteau) i neologizmami opartymi na naukowej terminologii; ultralewicowość, która faktycznie aspiruje do uwiecznienia kapitalizmu Foucaulta, Negriego czy Trontiego oraz dążenie Althussera do obrony zarówno biurokracji stalinowskiej, jak i reżymu kapitalistycznego na świecie - to wszystko i jeszcze więcej było i jest wyposażeniem z najefektywniejszego arsenału ideologicznego, jakiego używają klasy panujące w celu niedopuszczenia jednego za drugim pokolenia studentów do wiedzy, która mogłaby ich doprowadzić do przyłączenia się do wyzwolicielskiej walki mas należących do klas pracujących. A nawet wielu dzisiejszych intelektualistów (akademickich i nie tylko) wierzy w coś dokładnie przeciwnego: że aby przyczynić się do sprawy wolności od wyzysku, ucisku i dyskryminacji, należy niefrasobliwie wylewać takie potoki idei. To jest świat do góry nogami. Oczywiście, przetrwanie kapitalizmu jest śmiertelnym zagrożeniem dla ludzkości. Niektórzy, jak Hardt/Negri oskarżają o to (wprost lub nie) klasę robotniczą, zamiast rozważyć sprawę racjonalnie. Na jakie problemy natknęła się klasa robotnicza; dlaczego klasa robotnicza w USA i na świecie nie potrafiła stworzyć niezależnej partii; co się naprawdę dzieje z rzeczywistymi ludźmi? Wiemy, co się zdarzyło od XIX w.; wiemy o Joe Hillu, Emmie Goldmann, Wobblies, jeśli chodzi o ruch związkowy i anarchistyczny w USA. Hardt/Negri i inni obecnie utożsamiający się z teorią marksistowską chcą rewolucji bez rewolucji. Chcą móc twierdzić, że rewolucja już się odbyła, nawet jeśli krzyczą o jej konieczności i spędzają życie w poszukiwaniu subsytutu dla klasy, której się nie udało - dla proletariatu.
Kapitalizm przeżył sam siebie; on wciąż jest, a rewolucji, która by go obaliła, nie było. Im bardziej kapitalizm przeżywa sam siebie, tym bardziej staje się destruktywny i śmiertelnie niebezpieczny. Rewolucja 1848 r. w Europie, Komuna Paryska w 1871 r. i Rosja 1917 r., wszystko to przegrało. Ostatnia próba zdegenerowała się w stalinizm. Kapitalizm nadal trwał w XX wieku i doprowadził do dwóch wojen światowych, w których zginęły miliony żołnierzy i cywilów, a także do ponad setki ograniczonych konfliktów zbrojnych, które wybuchały na wszystkich kontynentach naszej planety, również pochłaniając miliony istnień. Kapitalizm doprowadził do powstania epidemii głodu i chorób, takich jak AIDS, i nadal wyzyskuje większość populacji świata. Ogromne rzesze ludzi muszą wciąż starać się przeżyć bez dostępu do podstawowych dóbr, takich jak woda. To jest kapitalizm w jego najbardziej barbarzyńskiej postaci, a nie bio-ponadnarodowy organizm, który nie ma jednego miejsca - Imperium, w którym rewolucja już się dokonała.
Ta rewolucja na pewno nie pojawiła się na ekranach telewizorów - albowiem nie było rewolucji. Ani nie będzie, jeśli będziemy się wciąż ekscytować fantazjami na temat biopolitycznej władzy i empirycznego oporu opartego na magicznym, mistycznym, złudnym, pokawałkowanym, mglistym, otwarcie fałszywym i idącym w złym kierunku, obskuranckim myśleniu.
IV
Trzeba będzie oczyścić z większości naleciałości postmarksowską teorię typu Hardta/Negriego. Musimy zacząć od pokazania, w jaki sposób, w imię marksizmu, owi alchemicy upichcili tego typu ezoteryczne, wieloskładnikowe dania: że walka przeciwko kapitalizmowi i wszystkim jego potwornym konsekwencjom nie jest już potrzebna, albowiem chaos kapitalizmu faktycznie przybliżył nas do pewnej formy komunizmu. Musimy zrozumieć, że taka teoria marksistowska zawiera długą listę innych typów teorii, które dążą do odrzucenia programowej organizacji politycznej na rzecz retoryki anarchizmu i żywiołowości. (...) Jeśli odwołamy się do historii, zaczniemy dostrzegać, że klasa robotnicza przez ponad 2 stulecia walczyła o prawa obywatelskie (reprezentację, wyzwolenie itd.) pomimo pokaźnych przeszkód na swej drodze, w tym dzisiejszych teoretyków marksizmu, którzy w ten lub inny sposób odmawiali jej społecznej czy politycznej skuteczności.
Wiele z tej mistycznej spekulacji bierze się z podstawowego niezrozumienia tego, czym jest indywidualny podmiot i państwo narodowe. W przeciwieństwie do dzisiejszej doksy teorii marksistowskiej, podmiot (i świat) nie są pochodną języka (dyskursów tekstowych). Jako członek gatunku ludzkiego, podmiot (od zarania naszego gatunku) jest jednocześnie jednostką (niepodzielną) i bytem społecznym. To znaczy, że o ile nasze specyficzne, codzienne doświadczenia mogą się różnić, wszyscy odczuwamy ból, przygnębienie, szczęście, złość i smutek w ten sam sposób. Wspólna jest konstrukcja poznawcza i emocjonalna dla gatunku, a jednocześnie każdy osobnik jest jedyny w tym, jak korzysta z tego powszechnego wyposażenia i w tym, jak uczestniczy w przekształcaniu przyrody i społeczeństwa. Podmiot jest zarazem istotą ludzką i należy do obszaru kontrolowanego przez jakieś państwo i jakiś kościół. Jeśli jesteś "poddanym" USA, klniesz się na flagę i przysięgasz na Biblię; w tym sensie podmiot i obywatel są mniej więcej tym samym. Nie ma w tym nic mistycznego. Od narodzin do śmierci jesteśmy jednostkami i bytami całkowicie podległymi państwu.
Powstawanie podmiotu jest historycznym procesem, którego początek sięga prehistorii (paleolitu) i nie jest jeszcze zakończony. Jeśli porównać podmiot z czasów niepodległości z dzisiejszymi obywatelami USA, zobaczylibyśmy ogromną różnicę, faktycznie dobrze wyrażoną przez Jeffersona: podmiot amerykański w okresie walki o niepodległość i początków konstytucji uważał, że najgorszym możliwym złem byłoby być poddanym dowolnej władzy zewnętrznej. Ludzie w tym czasie zauważyli, że państwo zdołało przejąć nad nimi władzę i że oni sami mogli tylko podtrzymywać władzę nad ludźmi poprzez instytucje uniemożliwiające państwu ich ucisk.
Dziś, przeciwnie, widzimy bezkrytyczny sojusz ludzi z potęgą militarną USA, nawet po 9.IX.2001 r. Lata 90., lata rządów Clintona - dla niektórych apogeum liberalizmu - były w oczach wielu krytyków latami wojny z narkotykami, "wojną rasową" i okopaniem się wewnętrznego państwa policyjnego - latami, w których gadka o postzimnowojennej "dywidendzie pokoju" chwiała się w obliczu obwarowywania granic, militaryzacji policji i upolicyjnienia służb społecznych. Dzisiejszy rozdęty budżet wojskowy, nie mający równego w historii USA, może ugruntować to, co Dana Priest nazywa post-zimnowojennym procesem, w którym "przywódcy USA... zwracają się coraz częściej do wojskowych, aby rozwiązali problemy, które często mają swoje korzenie w polityce i gospodarce". Nawet jeśli granice kraju są chronione skutecznie przez policję, granica między polityką zagraniczną a wewnętrzną jest wystarczająco nieszczelna, aby doliczyć 8,5 mln $ dla Miami dla zapewnienia nadzoru policji nad spotkaniem FTAA do rachunku na 87 mld $ na wojnę z Irakiem.
Tak więc, podmiot jest tworem historycznym i przekształcanym w historii w wyniku walki klasowej. Podmiot nie jest taki sam, kiedy nie posiada legalnych, tradycyjnych gwarancji. Np., podmioty uwięzione dziś na podstawie Patriot Act oraz zaginione w Argentynie różnią się od podmiotów "chronionych" prawami obywatelskimi, które wywalczono w ramach walki klasowej od niepamiętnych czasów. A w społeczeństwie kapitalistycznym podmiot może być członkiem różnych klas: ktoś może się urodzić jako robotnik, ale znaleźć się w końcu w klasie mieszczańskiej. Przynależność klasowa często zmienia się: istnieje wiele przykładów robotniczych przywódców politycznych czy związkowych przyjmujących/chroniących interes klasy posiadaczy i odwrotnie. Urodzeni w klasie burżuazyjnej (jak np. Marks i Engels) przyjmują i walczą o interesy klasy robotniczej. Od Wielkiego Kryzysu do Wielkiej Bańki Mydlanej pod koniec lat 90. widzieliśmy jak właściciele środków produkcji tracili wszystko, a członkowie klasy robotniczej staczali się do szeregów lumpenproletariatu. To, oczywiście, różni się od implikowanej abstrakcji klasy robotniczej w wydaniu Hardta/Negriego. Ci ostatni negują historyczne zmiany dokonane dzięki klasie robotniczej i dlatego odsyłają nas wstecz, do wieków średnich, gdzie narodzony jako poddany umierał jako poddany.
Klasa robotnicza wytworzyła się w granicach państwa narodowego. Jej kształtowanie się jest nieodłącznie związane z pojawieniem się burżuazji i walką między tymi dwiema klasami. Poprzez swoją walkę, klasa robotnicza narzuciła burżuazji szereg gwarancji: systemów ochronnych umocowanych prawnie, tę czy inną formę zabezpieczenia społecznego i, oczywiście, prawo do organizowania się i do istnienia jako odrębna klasa ze swymi własnymi organizacjami - związkami zawodowymi i organizacjami politycznymi. Dziś, w wielu krajach kapitalistycznych, prawo do ochrony prywatnych środków produkcji - mające zasadnicze znaczenie dla istnienia burżuazji - współistnieje z prawami i zbiorowymi układami, które zabraniają pracy przez 18 godzin dziennie w warunkach szkodliwych czy niebezpiecznych, czy bez płacy.
Ale tam, gdzie zniszczono ramy państwa narodowego (rzeczywista konsekwencja teorii bio-ponadnarodowości), ramy, które nie pozwalają całej społeczności na ześliźnięcie się w barbarzyństwo, również zostały zniszczone. Na przykład dziś połowa terytorium Argentyny (część południowa) rozważa możliwość uzyskania niepodległości. Na tym obszarze znajduje się większość terenów rolniczych, pól naftowych, a także gaz, kopalnie i źródła wody. Polityka amerykańskiego imperializmu i MFW prowadzi do głodu Argentyńczyków i dyslokacji narodu jako takiego. To pokawałkowanie możemy obserwować na całym świecie, od Jugosławii po Irak, przez Afrykę. Zniszczenie państwa narodowego jest katastrofą dla klasy robotniczej, albowiem niszczy tkankę społecznych systemów ochrony i gwarancji, które mają zasadnicze znaczenie dla jej statusu jako odrębnej klasy.
Podmiot jest więc członkiem klasy i jest zdolny do aktywnego i skutecznego oporu wobec ucisku i wyzysku w realnym życiu. Tego nigdy się nie rozważa, kiedy utożsamiający się z teorią marksistowską autorzy mówią o przejęciu władzy. Nie biorą oni pod uwagę walki klasowej, a więc i istnienia przeciwstawnych interesów klasowych oraz faktu, że ludzie, o których mówią - podmioty ich narracji, jeśli chcecie - należą do tej lub innej klasy. Lekceważą faktyczną historię i zamiast tego dostarczają nam wyobrażeniowej i bardzo idealistycznej historii tworzonej przez łańcuch intelektualistów.
Zrozumieć charakter kapitalizmu (a także podmiot, państwo narodowe i walkę klasową) jest jedyną drogą, na której możemy go pokonać. Wyobrażenie i urzeczywistnienie prawdziwej demokracji nie polega na takim uteoretycznieniu walki klasowej, która by prowadziła do jej zapomnienia. Nie polega też na używaniu obskuranckiego języka w celu zapewnienia wszystkim elementarnych praw. Polega również na tym, aby widzieć, że kapitalizm nie jest określonym elementem ludzkiej natury. Polega na widzeniu go w perspektywie historycznej - jak powstaje w wyniku specyficznych warunków w agrarnej Anglii i jak się rozprzestrzenia - ze swym bogactwem wynikającym z praktyki militarnej, administracyjnej i prawnej. Pozwala nam rozróżnić, w przeciwieństwie do Hardta/Negriego, greckie i rzymskie "imperium własności" (wykorzystujące system oparty na posiadaniu ziemi, który stymulował niekończące się podboje terytorialne) od arabskiego, weneckiego czy holenderskiego "imperium kupieckiego" (mającego za cel ochronę szlaków handlowych i dominację rynku), brytyjskiego "imperium kapitału" (charakteryzującego się narzuceniem warunków rynkowych podbitym obszarom) oraz dzisiejszym "nowym imperializmem" - globalizacją, której nie sposób zrozumieć poza kontekstem historycznym.
Aby odejść od wszechogarniającego, deterministycznego, redukcjonistycznego rozumienia historii musimy nie tylko historycznie potraktować podmiot, klasę i państwo narodowe, ale i kapitalizm. Wzięcie pod uwagę historycznej trajektorii, której wynikiem była kapitalistyczna konfiguracja klasowa, dostarcza przeciwwagi tym teoretykom marksizmu, którzy poszli za tradycją althusserowskiego, ahistorycznego, opartego na kulturalizmie marksizmu. Pozwala nam lepiej zdać sobie sprawę z tego, w jaki sposób kapitalizm ukształtował kwestie polityczne, takie jak możność kontrolowania produkcji i przywłaszczania poprzez oddzielenie ich od sfery politycznej i społecznej i relegowanie do sfery ekonomicznej. Dostarcza nam możliwości zauważenia, że państwo narodowe jest zarówno strukturą pozwalającą na kapitalistyczną dominację klasową - jej koncentrację i regulację władzy ludu poprzez prawne, policyjne i wyspecjalizowane środki.
Kapitalizm zezwala na demokrację tylko w jej najbardziej rozmydlonej postaci. Dziś, większość rzeczywistego politycznego aktywizmu i postępu dokonywanego przez ludzi pracujących na całym świecie dokonuje się jako efekt działania związków zawodowych, ruchów protestu itp., a nie poprzez instytucje demokratyczne. To znaczy, że dziś demokracja staje się coraz bardziej kontrolowana przez kapitalistów. Chociaż, jak to już miało miejsce w historii i będzie w przyszłości, to ludzie pracy kontynuują walkę z siłami kapitalizmu, które usiłują podkopać wszystkie nasze prawa obywatelskie.
Znajdujemy tu tylko potwierdzenie tego, co już wiemy: że miejsca władzy muszą być rozpoznane, jeśli chcemy osiągnąć konkretne wyniki w naszych staraniach o uniknięcie ześliźnięcia się w barbarzyństwo. (...)

("Bad Subjects" nr 66, luty 2004 r., www.eserver.org/bs)
5 marca 2004 r.
tłum. ex-GSR